23. Zakazany owoc [3/8]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Alicja]

Rano budzi mnie zapach naleśników. Przeciągam się szeroko i nieśpiesznie człapię do kuchni, czując się ponownie nieco jak mała dziewczynka.

- Patrz, Asia, nasza księżniczka wstała! - woła mój tata, odwracając się na chwilę od patelni.

- Naleśnik ci się fajczy - zwracam mu uwagę i mijam go, by usiąść przy stole, a mama uśmiecha się ciepło na mój widok.

- Ten jest twój. - Tata jak zwykle nie skąpi sobie czułych złośliwości. - O której wróciłaś?

- Gdzieś koło północy. - Ziewam i robię łyk kawy, a tata podaje mi talerz z naleśnikiem. Ale nie tym przypalonym.

- Prawie jak Kopciuszek. - Mama dosiada się do mnie i podaje mi kubek kakao.

- Buty mam w komplecie. - Uśmiecham się krótko, rzuciwszy okiem na przedpokój, tak dla pewności. Zaciągam się zapachem kakao i wzdycham z zadowoleniem. - Mówiłam wam już kiedyś, jak bardzo was kocham?

- Owszem, za każdym razem, gdy dostawałaś od nas coś dobrego do jedzenia. - Tata wyłącza gaz pod patelnią i przysuwa sobie taboret. Ciśniemy się w mało ustawnej kuchni i zajadamy naleśniki, popijając je kawą i kakao.

- Ale dobrze wiecie, że i tak was kocham, prawda? - upewniam się, a mama śmieje się cicho.

- Tak, jak sól w rosole, kochanie - mówi, przytulając mnie mocno. - Jakie plany na dziś?

- Słodkie lenistwo, a popołudniu zbieram się i jadę z Katką i Werką do Wisły, żeby być tam na dziewiętnastą na odprawę - wyjaśniam. - Nie chcę nadwyrężać kruchej cierpliwości Janusa. - Uśmiecham się krótko.

- Przyznaj się, że po prostu tęsknisz za tym... jak mu na tam? Pers? Pens? Pferc? - Marszczy brwi tata, próbując sobie przypomnieć.

- Prevc, tato. - Wywracam oczami. - Czy ty wszystko musisz przekręcić?

- Nawet nazwisko, które kiedyś będzie nosiła twoja córka - dorzuca mama, a mnie wyrywa się głośny jęk.

- Mamo! - wołam z wyrzutem.

Bitwa druga: rodzice.

Podczas jednego dnia pobytu w domu zdążyłam odkryć wszystkie plotkarskie gazety, których moja mama zazwyczaj nie czyta. A także te nieplotkarskie, których również nie czyta.

Wywiad śledczy za trzy... dwa... jeden...

- No opowiedz coś o nim, słońce. Przecież wiadomo, że coś między wami jest - drąży mama, a ja wywracam oczami.

- Pracujemy razem, przyjaźnimy się i...

- ...i razem śpimy.

- TATO! - wołam oburzona, a mama obrzuca tatę nie mniej oburzonym spojrzeniem. - I to wszystko.

- No ciężko, by było coś jeszcze... - dalej droczy się tata, a ja szturcham go mocno łokciem, aż zaczyna krztusić się naleśnikiem.

- Daj spokój. Fakt, jestem blisko z Peterem...

- Blisko?

- Adam, dajże jej spokój! - Mama sprowadza go na ziemię.

- ...a media dorabiają do tego jakieś teorie spiskowe - kończę spokojnie, bo przyzwyczaiłam się już do ojcowskich przytyków.

- Takie jak ostatnio? - pyta mama cicho, a ja mocniej skupiam się na naleśniku, który stygnie na moim talerzu.

- To zupełnie inna sprawa, mamo - ucinam dyskusję.

Nie chcę rozmawiać o Klemensie. Przy tym stole jego temat został przewałkowany nie jeden raz. Bez szczegółów, nie chciałam obarczać rodziców całością tej historii. Wiedzieli jednak wystarczająco dużo, by wiedzieć, że ich córka wpakowała się w niezłe bagno.

- Tym razem to coś innego, obiecuję - dodaję, uspokajająco.

- Dobrze, ufamy ci. Ale pod jednym warunkiem - zastrzega tata.

- No? - pytam, choć wiem jaki to warunek.

- Jak przyjedziemy do Zakopanego na te twoje całe skoki...

- ...to mam go wam przedstawić. Tak, wiem - kończę za niego i dopijam zimne już kakao. - W porządku, potem już na pewno będę mogła spłonąć ze wstydu.

- Co? Wstydzisz się swoich staruszków? - obrusza się tata.

- Nie, tej bandy świrów, która uważa się za słoweńskich skoczków - odpowiadam, wstając. - A myślałam, że po Polakach nic mi już niestraszne... Idę pod prysznic, nie kradnijcie wody, ok?

Wyciągam z szuflady ręczniki i biorę długą kąpiel. Mama oczywiście kradnie wodę, ale dzięki temu później czeka na mnie gorąca herbata z cytryną i imbirem.

Pomagam mamie przy obiedzie. Lepienie pierogów to strasznie relaksujące zajęcie i przez krótką chwilę zapominam o Bożym świecie. Chyba trochę tęsknię za czasami, kiedy życie było takie proste i nieskomplikowane. Plotkujemy sobie o moich znajomych z liceum, opowiadam mamie o problemach Karoliny i Mateusza przy remoncie domu, o tym, jak Marcin przygotowuje się do kolejnych mistrzostw oraz o tym, jak Kacper znowu wystawił nas do wiatru.

- Wiesz, jeśli miał do wyboru piwo z wami i herbatkę z biskupem, to chyba wiadomo co wybrał, nie? - śmieje się mama, która zawsze lubiła słuchać tego typu historii.

Wsadzamy pierogi na zamrażalnik, a ja schodzę z tatą do samochodu, by sprawdzić, czy po wizycie u mechanika wszystko działa, jak trzeba. Popołudnie mija nam na drobnych pracach przy aucie, jak wymienianie wycieraczek i dolewanie płynu do spryskiwaczy, a na końcu dokładnie myjemy auto, korzystając z chwilowej odwilży.

- Jak oni tam będą skakać, skoro śniegu nie ma? - pyta tata, a ja uśmiecham się pod nosem.

- Do Wisły nazwozili śniegu z Alp już w listopadzie, a w Zakopanem od Sylwestra leży półtora metra i ani drgnie - odpowiadam. - Tylko tutaj plucha.

- Musimy ci wymienić akumulator, ten już ledwie zipie - zauważa tata, zaglądając pod maskę. - Bo ręczny teraz działa, jak złoto!

- Nie mam zamiaru próbować - ostrzegam od razu, widząc już ten niebezpieczny błysk w jego oku. Ostatnie podrygi kryzysu wieku średniego kazały mu zeszłej zimy testować mój hamulec na każdym napotkanym rondzie. A w okolicy jest ich całkiem sporo.

Kończymy zabawę w małego mechanika i wracamy do domu. Mama goni nas do łazienki, a ja odbieram wiadomość od Kasi, że są już z Werką w drodze. Nakrywam do stołu, a kiedy kończę, rozlega się dzwonek do drzwi.

- Wpadłyście akurat na obiad - informuje je, kiedy stają na progu. - Werka, jak tam studniówka?

- Było super! - Młodsza z sióstr uśmiecha się szeroko, a ja nie mogę się nadziwić, jak bardzo podobna jest do Kasi. - Teraz tylko cykam się przed maturą, już nie mam do czego innego odliczać dni. Dzień dobry! - woła na widok moich rodziców wyglądających z kuchni.

- Macie ochotę na pierogi, dziewczyny? - pyta tata, ściągając z szyi fartuszek z napisem "Szef kuchni karmi miłością".

- Tak, ale Alka będzie musiała mnie potem wtoczyć do samochodu, bo przed chwilą jadłyśmy w domu - odpowiada Kasia i rozgaszcza się w salonie. Jak zwykle czuje się jak u siebie. - O której jedziemy?

- O siódmej muszę być w Gołębiewskim na odprawie - odpowiadam. - Mój staruszek nie wyciąga za wiele na trasie, więc tak po piątej powinnyśmy wyjść.

- Spoko, tak pytam.

Moi rodzice wciągają dziewczyny w rozmowę i oczywiście próbują wyciągnąć z Kasi jakieś informacje na temat Petera. Kopię ją pod stołem, ona jednak zupełnie nie zwraca na to uwagi.

Mimo to nie wrabia mnie w wielomiesięczny związek zmierzający najprostszą drogą do ślubu i gromadki dzieci, jak zwykła wkopywać mnie dotychczas przed moimi rodzicami. Tak było dawno, dawno temu z Marcinem, nic więc dziwnego, że moja mama ma do niego słabość.

- Zresztą zobaczą państwo już wkrótce, bo jadą państwo do Zakopanego, tak jak ostatnio? - upewnia się, a mój tata żywo kiwa głową.

- Tak, to niepowtarzalna okazja, by zobaczyć się z Alą w zimowej aurze. Bo ciągle nie ma jej w domu.

- Ej, teraz jestem! - oburzam się.

- Ale zaraz wyjeżdżasz. - Mama wskazuje zegar, na którym dochodzi piąta.

- Faktycznie, musimy się zbierać - zauważam.

Tata pomaga nam zanieść rzecz do samochodu, mama żegna nas wylewnie, jakbyśmy miały nie widzieć się pięć lat, a nie tylko kilka dni. Werka rozsiada się na tylnej kanapie i znika w wirtualnym świecie Instagrama, Facebooka, Twittera i innych dziwnych aplikacji, których nawet nie kojarzę z nazwy. Kasia za to rozgaszcza się na przednim siedzeniu i bez krępacji wsuwa jakąś kasetę do odtwarzacza.

- Co to? - pytam, po czym podskakuję, bo z głośników grucha gromkie "TNT". - Kaś! Masz szczęście, że jeszcze nie ruszyłam!

W odpowiedzi wywraca oczami i ścisza nieco piosenkę.

- Masz po prostu spaczony gust muzyczny. - Wzrusza ramionami.

- Gust mam w porządku, ale chciałabym jeszcze zachować resztki słuchu - odpowiadam, ściszając jeszcze bardziej i wyjeżdżam z parkingu.

Przekomarzamy się tak całą drogę, która mija nam szybko i przyjemnie. Nie omija nas oczywiście korek koło Pszczyny, ale to już coś, co z miejsca wliczam w czas podróży. Sprawnie docieramy do Wisły i wjeżdżam na parking przed hotelem. Kasia oczywiście śmieje się z mojego antytalentu do parkowania tyłem i budzi Werkę, która przysnęła na tylnej kanapie ze słuchawkami na uszach.

Podchodzimy do recepcji, gdzie dziewczyny odbierają klucz do swojego pokoju i niemal od razu znikają w windzie, wołając na odchodnym coś o jakimś meczu, filmie czy inny teleturnieju. Wzdycham i pytam uprzejmie recepcjonistki, gdzie znajdę salę konferencyjną, w której umówiłam się ze sztabem i również odbieram klucz.

Zerkam na zegarek - mam jeszcze kilka minut czasu, postanawiam więc zostawić bagaże w pokoju, nim udam się na odprawę. Wjeżdżam na trzecie piętro i odnajduję odpowiednie drzwi. Wsadzam klucz do zamka, mam jednak problem z tym by go przekręcić.

- Otwarte...? - mamroczę sama do siebie, wchodząc do środka.

Odstawiam walizkę i wchodzę do łazienki, by umyć ręce.

...i jeszcze szybciej stamtąd wychodzę.

- Przepraszam! Pomyliłam pokoje! - wołam, mocno zaciskając oczy i próbując wymacać rączkę walizki. - Znowu - dodaję nieco żałośnie.

- Hej, Ala. Cześć. Nie, nic nie pomyliłaś.

Otwieram ostrożnie oczy, a Peter uśmiecha się na mój widok, poprawiając mokre włosy.

- A ty nie powinieneś się zbierać właśnie na odprawę? - pytam podejrzliwie i raz jeszcze zerkam na klucz. - No faktycznie, wszystko się zgadza, wyjątkowo nic nie pomyliłam. Co w takim razie robisz w moim pokoju? - Biorę się pod boki i lustruję go wzrokiem.

Udawajmy, że to nie dlatego, że mam całkiem sporo do oglądania.

- W naszym pokoju - poprawia mnie i sięga po wiszącą na krześle koszulkę. - Ale zanim zaczniesz się awanturować, uprzedzam, że próbowaliśmy to jakoś rozwiązać. Niestety nie ma opcji, by pozamieniać pokoje, bo mają komplet. Uznałem więc, że moją obecność zniesiesz najlepiej - wyjaśnia łagodnie, a ja oszołomiona opadam na łóżko.

- Ubierz się - wyrywa mi się słabo. - Ja tylko umyję ręce i lecę na odprawę.

Zbieram siły i wciąż nieco nieufnie wchodzę do łazienki, która wypełnia zapach męskiego żelu pod prysznic. Myje ręce, wkładając w to o wiele więcej uwagi, niż wymaga to przyziemne zajęcie i nieco już spokojniejsza wychodzę do Petera, który na szczęście jest już kompletnie ubrany.

- Dobra, jakoś wytrzymamy te trzy dni - wzdycham.

- "Jakoś"? - droczy się Prevc i całuje mnie w policzek. - Dobrze cię widzieć, Ala. Tęskniłem.

- Nie widziałeś mnie całe pięć dni, Prevc - zwracam mu uwagę, ale przytulam go serdecznie, bo ja też za nim tęskniłam. Pięć dni, to strasznie dużo czasu, prawda?

- Zdaje się, że musimy iść - mamrocze skoczek po chwili, sprowadzając mnie na ziemię.

Kiwam głową i ruszamy do sali konferencyjnej. Nikogo jeszcze nie ma prócz Jurija, który gwiżdże przeciągle na nasz widok.

- Widzę, że wy już po wylewnym powitaniu - woła, chichocząc do tego głupio.

- Widzę, że nadal nie odkryłeś znaczenia słowa "umiar", Tepes - odcinam się, siadając jak najdalej od niego, a Peter siada obok mnie.

- Czekam na dzień, w którym przestaniecie zaprzeczać. - Jurij wzrusza ramionami i uśmiecha się zawadiacko.

- Niedługo - ku mojemu ogromnemu zdziwieniu odpowiada Peter. Myślałam, że jest po mojej stronie!

Spoglądam to na niego, to na śmiejącego się Tepesa i szukam jakiejś dobrej odpowiedzi, która obu pójdzie w pięty, ale ubiega mnie przybycie Janusa ze sztabem i pozostałych zawodników, obrzucam więc tylko obu morderczym spojrzeniem i skupiam się na słowach trenera.

Zapowiada się ciekawy weekend.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro