23. Zakazany owoc [6/8]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Peter]

Jurij trąbi niecierpliwie, kiedy wraz z Alicją wychodzimy rano z hotelu. Wszyscy są już w środku, serwisanci tylko dopychają bagażnik ostatnimi pakunkami.

- Ile można czekać na szanownych państwa Prevców? - prycha na nasz widok i przestaje przynajmniej hałasować.

- Peter, nie mówiłeś, że twoi rodzice tu są. - Ala bierze mnie pod ramię i spogląda na mnie z udawanym zdziwieniem. - Musisz mnie koniecznie przedstawić!

Uśmiecham się, wspominając naszą wczorajszą rozmowę. Wczorajszy wieczór był bardzo miły i bardzo swobodny. Mam wrażenie, że z dnia na dzień odkrywam kolejne oblicza panny Mittner.

I każde kolejne podoba mi się coraz bardziej.

- Pakujcie się. Torby musicie wziąć do środka, bo w bagażniku nie ma ani grama miejsca - Tepes wskazuje tył samochodu.

- Akurat. - Alicja wywraca oczami i ponownie otwiera klapę. Przez dwie minuty przekłada torby, by chwilę później bez problemu dołożyć tam zarówno moją jak i swoją. - Faceci - wzdycha jeszcze, siadając na swoim ulubionym miejscu w busiku.

- To jakaś sztuczka? - pyta podejrzliwie Jurij, wyjeżdżając spod hotelu. Tłum fanek kłębiący się na parkingu nie ułatwia mu zadania.

- To, co zrobiłam nazywa się "układanie" - sarka Alicja. - To trochę wyższy level "wrzucania jak leci".

- Okej, więc od dziś pakujesz busa, sprawa z głowy - mruczy urażony Jurij, a Alicja raz jeszcze wywraca oczami i wyciąga z plecaka książkę i słuchawki.

- Będę czytać - uprzedza mnie, po czym znika w swoim świecie.

Wzruszam ramionami i obejmuję ją. Zaglądam jej ciekawie przez ramię, ale książka jest po polsku, więc nie mam pojęcia o czym jest. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mogę spokojnie obserwować Alicję, kiedy ona tego nie widzi.

Zastanawiam się, czy faktycznie jesteśmy już na prostej, czy czekają na jeszcze jakieś niespodziewane zwroty akcji. Jeszcze nie wszystko sobie wyjaśniliśmy, ale najistotniejsze zostało powiedziane i tego zamierzam się trzymać.

- Tepes? - Ala nagle wyciąga słuchawkę z ucha i wychyla się, by zwrócić na siebie uwagę kierowcy. - Zjedź następnym zjazdem z trasy. Zrobił się straszny korek na Zakopiance.

- Gdzie się zrobił korek? - pyta zaskoczony Jurij.

- Tak się nazywa ta droga - odpowiada niecierpliwie Ala. - Zjeżdżaj, tutaj! - woła, a tamten z wrażenia aż wykonuje polecenie.

- Chcesz nas ciągać po jakichś wsiach? Przecież nawet GPS się tutaj zgubi.

- Ja mogę poprowadzić. Dobrze znam te okolice. Zjedź tylko na chwilę na pobocze. - Ala już przechodzi na przód busa, a Tepes posłusznie zjeżdża na bok.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł - mówi, oddając jej kluczyki. - Jak nas pozabijasz, to cię znajdę i zamorduję.

- Jasne, nie ma sprawy. Peter, chodź tu, będę potrzebowała kogoś do pomocy - woła mnie, poklepując miejsce pasażera obok siebie.

Przesiadam się, po drodze wyłapując znaczące spojrzenie Jurija. Taki stary, a taki głupi...

- Skąd wiedziałaś o korku? - pytam, zapinając pas, a Alicja ostrożnie włącza się z powrotem do ruchu i podaje mi atlas drogowy. - I dlaczego wozisz ze sobą takie rzeczy?

- Mam włączone powiadomienia drogowe w telefonie - odpowiada. - A mapę lubię mieć przy sobie, gdy gdzieś jadę. Otwórz na stronie piętnastej, tak na wszelki wypadek. Dawno tędy nie jechałam - poleca mi, a ja zgodnie z jej życzeniem otwieram atlas na wskazanej stronie.

- Czemu często tędy jeździłaś?

- Pomyśl: pracowałam z kadrą, a mieszkałam w Katowicach. Dojazdy miałam opanowane. Zwłaszcza w godzinach szczytu musiałam znaleźć jakieś boczne drogi do objechania trasy, bo inaczej tkwiłabym w korku cztery godziny, zwłaszcza w zimie - wyjaśnia. - Teraz wszyscy kibice i zawodnicy migrują do Zakopanego, nic dziwnego, że się zakorkowało.

- Jak często tak jeździłaś? - pytam ciekawie. Uświadamiam sobie, że Ala mało opowiadała mi o swojej pierwszej przygodzie ze skokami narciarskimi.

- Dwa, trzy razy w tygodniu? - zastanawia się. Droga robi się śliska, więc skupia się na prowadzeniu samochodu. - No i w nagłych wypadkach, kiedy któryś z zawodników dzwonił do mnie, że potrzebuje pomocy - dodaje.

- Zdarzało się tak? - dziwię się.

- Niektórym bardzo często. Zastanawiam się, jak oni sobie wcześniej beze mnie radzili - wzdycha i zatrzymuje się na skrzyżowaniu. - Daj mapę, muszę się upewnić czy skręcamy tu, czy jeszcze dalej... - Wyciąga mi z rąk atlas i kilka sekund analizuje to, co widzi i wrzuca bieg. - Dobra, w następnej miejscowości wracamy na trasę, powinno być już luźniej.

- A jak radzili sobie potem? - pytam cicho, nawiązując do tego, co mówiła wcześniej.

- Jakoś musieli. Nadal muszą - dodaje.

- Wciąż jesteś z nimi blisko - zauważam.

- Bo to moi przyjaciele - odpowiada i ponownie skupia się na drodze, a ja skupiam się na niej.

Właściwie to pierwszy raz widzę, jak prowadzi samochód. Jest coś uspakajającego w tym widoku. Widać, że sprawia jej to przyjemność, że nie wkłada w to zbyt wiele wysiłku. Jest pewna w tym, co robi, a jednocześnie swobodna.

Pasuje to do obrazu Alicji, jaki mam w głowie.

- Lubię prowadzić - mówi nagle, jakby odczytując moje myśli.

- Właśnie, czy ty nie przyjechałaś do Wisły samochodem? - przypomina mi się. Coś mi nie pasowało, teraz już wiem, co.

- Tak, ale Katka i Werka jadą nim do Zakopanego, napisałam im, że wolę jechać z wami. Kaś nie była zadowolona, nie lubi prowadzić cudzych samochodów - wzdycha. - Okej, tu skręcamy.

Wyjeżdżamy z powrotem na trasę, na której faktycznie jest już luźniej, zdaje się, że najgorszy tłok został za nami.

- Opowiedz mi więcej o rodzicach - proszę ją, kiedy widzę, że już może spokojnie skupić na rozmowie. - Chcę być gotowy na wszystko.

- Cóż, nic specjalnego - odpowiada. - Jestem jedynaczką, więc są bardzo nadopiekuńczy albo po prostu tak to odbieram, bo to na mnie skupia się ich cała uwaga. Mama jest dentystką, a tata architektem, więc są bardzo zapracowani.

- Jak mają na imię? - pytam, bo to dość istotna informacja.

- Joanna i Adam - mówi, uśmiechając się lekko Ala. - To tata naciskał, żeby moje imię zaczynało się na A, mama była zwolenniczką Julii. No ale ostatecznie zostałam Alicją.

- Lubią sport?

- Tata uwielbia gotować, robi świetne naleśniki, więc raczej odstresowuje się przy programach kulinarnych. Czasem obejrzy mecz piłki nożnej, a skoki oglądają tylko po to, by szukać mnie na ekranie, więc niespecjalnie ogarniają - śmieje się Alicja. - No a mama uwielbia robótki ręczne, ale po pracy często bolą ją nadgarstki, więc wieczorami raczej czyta, kocha to tak samo, jak ja.

- Myślisz, że mnie polubią? - pytam ostrożnie.

- Myślę, że to nie ma znaczenia. Zresztą, oni lubią każdego, kto sprawia, że jestem szczęśliwa. - Ponownie uśmiecha się do własnych myśli.

- Czyli... mam jakieś szanse?

Zerka na mnie z ukosa, po czym szybko całuje w policzek.

- Ej, tam! Kierowca ma patrzeć na drogę, a nie bałamucić zawodników! - dociera do nas oburzony głos z głębi busa.

- Dziękujemy, Jurij, za twoją czujność! - odkrzykuje Ala. - Doceniam twoją troskę o cnotę kolegi, ale nie mów mi, jak mam prowadzić samochód.

Śmieję się cicho pod nosem, a Ala wtóruje mi po chwili.

Kilka minut później dojeżdżamy na miejsce, gdzie Alicja z niemałą wprawą parkuje busik i powoli wychodzimy na parking.

- Pójdę już do recepcji. - Dziewczyna informuje Gorana i oddala się ku wejściu.

- Idę z tobą! - wołam i doganiam ją prędko.

Niewiele rozumiem z rozmowy, którą przeprowadza z recepcjonistką chwilę później, ale nie wydaje się zadowolona.

- Coś się stało? - pytam.

- Znowu pomylili ilość miejsc - wzdycha Alicja, analizując listę otrzymaną od ewidentnie skruszonej kobiety po drugiej stronie lady. - Obawiam się, że ponownie nie mam gdzie spać.

- Możesz spać ze mną, tak jak ostatnio - proponuję natychmiast. - To nie będzie nic dziwnego.

- Owszem, ale pokoje są trzyosobowe, więc musiałabym spać także z Tepesem, jak podejrzewam, a taka opcja nie wchodzi w grę. - Kręci głową. - Zamordowałabym go po kilku minutach. Spokojnie, załatwię to.

Ponownie pogrąża się w rozmowie z recepcjonistką, a ja zerkam na listę. Gdyby Ala była w pokoju ze mną, a Jurij wyniósłby się do Nejca, Cene i Domena... Co tak właściwie robią moi bracia w jednym pokoju? Przecież to grozi katastrofą na skalę światową!

- Dobra, załatwione. - Z zamyślenia wyrywa mnie Ala. - Masz z Tepesem dwójkę od Katki i Werki na szóstym piętrze, a ja przeniosę się z nimi do was. - Podaje mi klucz i rozdaje pozostałe reszcie, która powoli wlewa się do holu.

- Wolałbym się z kimś zamienić, by nie mieć do ciebie aż tak daleko - zauważam.

- Chcesz to się zamieniaj, ale masz tu coś do zrobienia, prawda? - Szturcha mnie żartobliwie i popycha w kierunku windy. - Nie spóźnijcie się na obiad! - woła jeszcze za nami.

Odprowadzam ją wzrokiem, jak dziarsko maszeruje po schodach z torbą na ramieniu. Uśmiecham się chyba zbyt szeroko, bo na ziemię sprowadza mnie szturchnięcie Jurija.

- Pantoflarz - mówi zdegustowany, kręcąc głową. - Dałeś się wywalić z apartamentu na pierwszym piętrze do jakiejś klitki na szóstym. I jeszcze wciągnąłeś w ten interes mnie!

- Będziemy mieć przynajmniej ładniejszy widok z okna - odpowiadam. - Zresztą zawsze możesz się z kimś zamienić.

- No co ty, nie przegapię żadnej okazji, żeby ci podokuczać, Prevc. - Bierze swój bagaż, zabiera mi klucz i rusza do windy. Nie pozostaje mi nic innego, jak ruszyć za nim.

Tuż przed obiadem dostaję od Alicji SMSa, że wyszła z przyjaciółkami na spacer, więc spotkamy się dopiero podczas konkursu. Odpisuję, że w porządku i przenoszę uwagę na trenera, który ogłasza skład na dzisiejszy konkurs drużynowy, w którym standardowo znajduje się Jurij, Cene, ja i, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu również Domen.

- Może ja też powinienem zmienić nazwisko na Prevc? - zastanawia się Tepes wśród śmiechów.

- E, prędzej weźmiemy do drużyny Alicję - mówi zuchwale Domen. - Ona to już przecież rodzina... prawie - dodaje ciszej pod moim groźnym spojrzeniem.

- Nie przesadzajmy, jeszcze nie zasłużyła na poznanie sekretnego przepisu na pierniki rodziny Prevc - odzywa się Cene.

- A Katka to co? - prycha Domen, na chwilę tracąc zainteresowanie Alicją.

- Katka to co innego, to była uczciwa wymiana - broni się Cene, czerwieniąc się po czubki uszu.

- Zresztą, Katja dostąpiła tego zaszczytu i co z tego wyszło? - ciągnie Domen, a ja nagle czuję nieprzyjemny ścisk w żołądku. - Uciekła z nim w siną dal, pewnie zbija teraz fortunę na naszych piernikach gdzieś na Hawajach.

- Chodźmy już lepiej, wszyscy pewnie na nas czekają - ucinam tę dyskusję i sztywno wstaję od stołu. Faktycznie, wszyscy zdążyli już wyjść z jadalni, tylko ja z braćmi zamarudziliśmy nad pustymi talerzami.

- Ej, daj spokój, Peter! - woła za mną młodszy z nich. - Chyba już się tym nie przejmujesz?

Udaje mi się unikać ich przez całą drogę na skocznię. Nie chcę, by cokolwiek mnie teraz rozpraszało. To ostatnia drużynówka przez Igrzyskami. Musi być idealnie. Skaczę jako ostatni, zaraz za Cene, który podchodzi do mnie, gdy tylko Domen rusza na górę, by zapewnić nam pierwsze punkty w dzisiejszym konkursie.

- Nie powinien był tego mówić. - Przysiada się do mnie, mnąc w palcach pasek gogli. - Niezależnie od wszystkiego...

- Wystarczy - przerywam mu. - Nie chcę o niej rozmawiać. A już na pewno nie chcę, by ktokolwiek porównywał do niej Alicję.

- Fakt, są jak ogień i woda - zgadza się Cene. - A jeżeli chodzi o Domena...

Nagle otwierają się drzwi i wpada przez nie Alicja z rozwianym włosem, rozpiętą kurtką i odrobiną paniki w oczach.

- Jakby co, to mnie tu nie ma, jasne? - mówi pośpiesznie, nim opada na ławkę i wzdycha ciężko.

- Coś się stało...? - pytam niepewnie.

- Nic takiego, ot konkursy w Polsce - odpowiada, opierając się ciężko o oparcie.

- To może ja pójdę poszukać Katki, zanim pojadę na górę. Hm? - mruczy Cene i zaczyna zbierać swoje rzeczy, a ja przysuwam się bliżej Ali.

To się nazywa rozgarnięty brat.

- Wszystko okej? - pytam, gdy zamykają się za nim drzwi.

- Taaak - wzdycha przeciągle Ala. - Po prostu Kot ostrzegł mnie, że Tadzio mnie szuka. A spotkanie z nim to ostatnie, na co mam ochotę.

- Tadzio...? - Marszczę brwi, bo coś mi mówi to imię.

- Jeden z dziennikarzy, na pewno kojarzysz - macha niefrasobliwie dłonią. - Tobie też radzę go unikać przez kilka najbliższych dni.

- Chodzi o... o nas? - pytam niepewnie, biorąc ją za rękę.

- I tak, i nie. Sama nie wiem, ale zawsze pyta o coś, co zbija mnie z pantałyku. Kiedyś pytał mnie, czy mam specjalne sposoby windowania Maćka na szczyt... - Marszczy brwi, obracając w głowie te słowa. - Cóż, po polsku brzmi to o wiele bardziej dwuznacznie.

- Czemu... czemu akurat Maćka? - pytam, starając się, by mój głos nie stał się podejrzliwy.

Czyżby moje przypuszczenia były... prawdziwe?

- Ach, po prostu w tamtym okresie wystrzelił nagle w górę, co częściowo było moją zasługą, a częściowo Gębali, który wrócił parę dni wcześniej z jakiegoś wypasionego kursu i wypróbował na nim jakąś super technikę, która poprawiła mu motorykę - wyjaśnia, chyba nie dostrzegając mojego napięcia.

- Aaa... jaka to technika? - Mrugam do niej, a ona wywraca oczami.

- Nawet gdybym wiedziała, to bym ci nie powiedziała. Co było w kadrze biało-czerwonych, zostaje w kadrze biało-czerwonych. - Daje mi na pocieszenie szybkiego buziaka w policzek i zerka na zegarek. - Powinieneś już iść. Idę na trybuny kibicować.

Wchodzimy wspólnie z domku i rozchodzimy się w swoje strony. Dostrzegam jeszcze jak Kot po swoim skoku zaczepia Alę i o coś ją pyta, lecz potem wyciąg zabiera mnie już na górę i tracę ich z zasięgu wzroku.

To przypadek, czy po prostu wcześniej nie dostrzegałem zażyłej więzi łączącej tę dwójkę?

Postanawiam mieć oko na Polaka. Obiecałem sobie, że nie będę naciskał na Alicję w tej kwestii, ale ta niepewność jest przerażająca. Boję się, że coś się będzie działo tuż przed moim nosem, a ja nic nie zauważę. Że ona będzie rozdarta, a ja nic nie będę umiał zaradzić.

Będę spokojniejszy jeśli dowiem się, o kogo chodziło. O kogo chodzi, przecież sama mówiła, że nadal go kocha.

Ona nie musi o tym wiedzieć. I tak już wystarczająco się martwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro