26. Bez niej nie byłoby mnie tutaj [1/8]
[Alicja]
Tydzień, który dzielił nas od wylotu na Igrzyska minął w mgnieniu oka i zanim się zorientowałam, już ciągnę ciężką walizkę przez lotnisko, próbując zlokalizować resztę Słoweńców. Peter towarzyszy mi z jednej strony, a Cene z drugiej, obaj obładowani bagażami jeszcze bardziej ode mnie.
Ten, kto wymyślił, że mamy się spotkać dopiero na lotnisku był geniuszem. Geniuszem zła.
- O, tam są! - woła nagle Cene, dostrzegając w oddali charakterystyczne, zielone kurtki. - Idziecie?
- Mhm, za chwilę, wejdę jeszcze na chwilę do drogerii. - Peter rozejrzał się dookoła. - Mama prosiła, żeby kupić jej jakieś perfumy w strefie bezcłowej. Poczekasz na mnie? - pyta, a ja kiwam głową i odprowadzam go wzrokiem, a Cene znika w tym czasie z zasięgu wzroku.
Wzdycham i puszczam rączkę walizki. Rozglądam się w poszukiwaniu jakiejś ławki w pobliżu, na której mogłabym usiąść i nagle dostrzegam dość niecodzienną scenkę.
A mianowicie, wkurzoną Mannerową Panienkę.
- Ukradłeś mi je! Pamiętam, że ci je ostatnio pożyczałem! - woła wzburzonym głosem, celując oskarżycielsko palcem w Szybkiego, który zaplata ramiona i wywraca oczami. - A teraz ich nigdzie nie ma!
- To było jeszcze w Zakopanem i oddałem ci je. Przy Klimku, może ci potwierdzić. - Kuba nie daje się argumentom Dawida, a ja podchodzę zaciekawiona.
- On nic o tym nie wie!
- Bo buja z głową w chmurach!
- Oddawaj moje słuchawki! Dostałem je od Zuzanny! - wykrzykuje nieco płaczliwie Kubacki. - Mają wartość sentymentalną, złodzieju!
- Dejwi, przeproś Kubę. - Podchodzę bliżej i staję między nimi. - Słuchawki masz na szyi, dyndają ci jak chomąto. Zdaje się, że potrzebujesz jakiegoś preparatu na pamięć i koncentrację, Dziubasku - zwracam mu uwagę, a on rozpromienia się na mój widok i z radością przytula do łona odnalezione cudownie słuchawki.
- Ala! Wybawicielko! - Rzuca mi się na szyję, po czym odwraca się skruszony do Kuby. - Przepraszam, Szybki, nie chciałem cię nazwać złodziejem.
- Spoko, czaję. Prezent od twojej laski. - Kiwa głową Wolny, a ja dopiero po chwili sobie uświadamiam, co widzę.
Co tutaj robi Kuba? Przecież to...
To Klemens miał jechać do PjongChang. Podano przecież skład!
- Co ty tutaj robisz? - wyrywa mi się nieco ostrzej, niż zamierzałam. Trochę frustrująca jest myśl, że wszystkie moje wysiłki poszły na marne. Zwłaszcza, biorąc pod uwagę, jak wiele ryzykowałam.
- Jadę na Igrzyska, za Piotrka - dodaje tonem wyjaśnienia Szybki.
- O matko, co mu się stało? - W głowie od razu pojawiają mi się najczarniejsze scenariusze.
- Jemu nic, ale wyskoczyły mu jakieś poważne rodzinne sprawy, nie znamy szczegółów - uspokaja mnie Dejwi, a ja oddycham z ulgą.
- Och, wystraszyłeś mnie teraz. Cóż w takim razie, nie pozostaje mi nic innego, jak ci pogratulować i życzyć szczęścia debiutantowi. - Uśmiecham się, a Kuba odpowiada mi tym samym.
- Dobrze, że nie jestem w tym sam. Klemens też debiutuje - dodaje.
Nim zdążam coś odpowiedzieć, ktoś dotyka mojego ramienia, a gdy się odwracam, dostrzegam Petera dzierżącego w rękach dwa ozdobne opakowania.
- Tu jesteś, szukałem cię. Idziemy? - spogląda na mnie pytająco, a ja kiwam głową.
Krótko żegnamy się z pogodzonymi już Polakami i ruszamy do naszej ekipy.
- Wygląda na to, że lecą tym samym samolotem - zauważa Peter bez emocji.
- To... jakiś problem? - pytam ostrożnie.
- Nie - odpowiada. - Nie - powtarza i całuje mnie w czoło. - Wszystko w porządku.
- To dla mamy? - pytam, wskazując pudełeczka, a przy okazji zmieniając temat.
- Ten tak - odpowiada, wskazując większe. - A ten... ten jest dla ciebie. - Przystaje i obraca się w moim kierunku z prezentem w wyciągniętej dłoni.
- Dla mnie? - dziwię się. - A z jakiej okazji? Urodziny mam przecież latem.
- Cóż. - Peter zabawnie przekrzywia głowę. - Najbliższa okazja, jaka przychodzi mi do głowy, to Walentynki. To już niedługo - zauważa.
- Walentynki? - powtarzam za nim. - Ja nie znoszę Walentynek - uświadamiam go.
- Przyznaj, że to dlatego, że nie miałaś ich z kim obchodzić - droczy się ze mną Peter.
- A skąd wiesz?! - oburzam się i zaplatam ręce na piersi.
- Inaczej nie byłabyś do nich tak wrogo nastawiona, znam to. - Szturcha mnie żartobliwie. - W tym roku udowodnię ci, że Walentynki są fajne.
- Ciekawe, jak... Rozumiem, że masz już jakiś plan? - pytam zaczepnie, a po jego minie widzę, że i owszem.
A nawet, że ten plan może mi się spodobać. I to bardzo.
- I tak ci nie powiem. A teraz nie marudź, tylko bierz ten prezent, bo głupio wyglądam z tym różowym pudełkiem. - Wciska mi je do ręki, a ja wywracam oczami, badając je delikatnie z zewnątrz.
- Trzeba było nie brać różowego. Nie lubię różu.
- Maruda - wzdycha Peter i całuje mnie delikatnie. - Nie byłabyś sobą, gdybyś nie miała ostatniego słowa, co? Podoba się? - pyta, kiedy w międzyczasie otwieram pudełko.
W środku znajduje delikatny - ale solidny - łańcuszek z białego złota z niewielką ażurową zawieszką o niezidentyfikowanym kształcie.
- Mam nadzieję, że uda mi się go nie zgubić - odpowiadam i całuję go w policzek. - Dziękuję, jest bardzo ładny.
Chowam prezent ostrożnie do torebki, a Peter obejmuje mnie w pasie. Zerkam przez ramię na Dawida i Kubę oddalających się w kierunku biało-czerwonego skupiska ludzi i uśmiecham się lekko.
Igrzyska czas zacząć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro