9. Na dobre i na złe [1/6]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Peter]

Stoję przy drzwiach i czekam, aż skończy rozmawiać z Jaką. Tłumaczy mu coś po cichu, a chłopak kiwa głową. Na jego twarzy pojawia się uśmiech, a w końcu wybucha szczerym śmiechem. Jestem ciekaw, co takiego powiedziała mu Alicja, że zapomniał o dzisiejszym nieudanym konkursie. A może właśnie nie zapomniał? Może nauczyła go śmiać się z własnych błędów i dążyć do perfekcji?

Odkąd wpadła spóźniona na odprawę z wilgotnymi włosami i twarzą zarumienioną od mrozu, próbuję odgadnąć jakie emocje nią targają. Z jednej strony wydaje się być zmartwiona, a z drugiej niepomiernie wręcz szczęśliwa.

Tak samo szczęśliwa, jaką widziałem ją dziś przez okno kawiarni.

Jeszcze nie tak dawno ja sam siedziałem z nią przy kawie i przyglądałem się jak powoli sączy cieply napój. Nie sposób było odgadnąć, o czym wtedy myślała. Teraz, po kilku tygodniach wciąż wydaje się tak samo odległa jak wtedy.

Jaka w końcu sobie idzie, nucąc pod nosem jakąś skoczną piosenkę. A przynajmniej próbując nucić. Alicja odprowadza go wzrokiem i wzdycha przeciągle. Podchodzę bliżej, a ona wzdryga się zaskoczona.

- Co ty tu jeszcze robisz? – pyta, po czym dodaje oskarżycielskim tonem. – Podsłuchiwałeś...!

- Gdzieżbym śmiał! – obruszam się. – Czekałem na ciebie.

- Na mnie? – Unosi w górę brew i zakłada ręce, naciągając na czubki palców rękawy swetra.

Tak samo jak w kawiarni.

- Tak, na ciebie.

- A niby w jakim celu...? – Unosi wysoko brodę. Droczy się ze mną, a w oczach błyskają jej radosne iskierki.

- Bo tak się składa, że jesteś JEDYNĄ osobą, która nie pogratulowała mi dzisiejszej wygranej. Na tyle chyba mogę liczyć z ust swojego psychologa...

- Jedyną, hę? – Bierze się pod boki. 

- Owszem jedyną. – Robię krok w jej stronę, lecz naglę zadaję sobie sprawę, że stoję chyba ciut za blisko. Widzę to w jej oczach, więc wycofuję się minimalnie.

- W takim razie oficjalnie składam gra-tu-la-cje. – Wyraźnie artykułuje ostatnie słowo.

Czuję irracjonalną potrzebę, żeby jej dotknąć, ale nie ulegam pokusie. To nie byłoby dobre. Widzę, że coś ją gryzie, mimo iż nadrabia miną, ale nie wiem, czy powinienem o to pytać. Zdaje się, że zastanawiam się nad tym za długo, bo Alicja szturcha mnie w ramię.

- No i co? Zadowolony? - Zakłada ręce na piersi. - Czy mam się bardziej wysilić?

- Myślę, że na dobry początek wystarczy... O czym rozmawiałaś z Jaką? - pytam, bo naprawdę mnie to ciekawi.

- O konkursie – odpowiada wymijająco. - Tajemnica zawodowa, wybacz. – Pokazuje mi język. - Idziesz?

- Jasne.

Idę pół kroku za nią i mimowolnie obserwuję każdy jej ruch. Zaczynam dostrzegać szczegóły, drobiazgi, nieistotne na pierwszy rzut oka. W mojej głowie pojawiają się urywki wspomnień z tego sezonu kiedy pracowała z biało-czerwonymi. Nawet nie wiedziałem, że mimowolnie ją dostrzegałem. Że widziałem jak odrzuca głowę do tyłu, gdy się śmieje, jak skubie końcówkę nieodłącznego warkocza, kiedy się denerwuje. Że pamiętam uśmiech, jakim obdarza swoich podopiecznych po udanym skoku, jak dba o nich, jakby jej szczerze na nich zależało.

Jak jest przy nich, na dobre i na złe. 

- Znowu zabłądziłeś. – Sprowadza mnie na ziemię, a ja z zażenowaniem orientuję się, że stoimy pod drzwiami jej pokoju. - Nieładnie tak mnie prześladować – śmieje się.

- Pilnuję, by ci się nic nie stało – bronię się. - Wiesz, Austriacy i te sprawy... Oni naprawdę mają na ciebie oko!

Alicja śmieje się głośno, po czym zatyka usta dłonią, orientując się, że obowiązuje już cisza nocna.

- Stary żart, wysil się bardziej – mówi ciszej.

- Pójdę już lepiej – mówię, zastanawiając się, czemu znów wylądowałem pod jej drzwiami. - Dobranoc.

- Dobranoc – odpowiada. Czuję jak odprowadza mnie wzrokiem. Dopiero kiedy jestem na końcu korytarza słyszę dźwięk zamykanych drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro