Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wściekałam się z wielu powodów. Głowę wciąż zaprzątały mi myśli o rodzicach, którzy byli Odmiennymi. W kółko wspomnieniami wracałam do zniknięcia Penelopy, która zostawiła mnie kompletnie samą pozwalając myśleć, że byłam niekochana. Między tym wszystkim pojawiał się obraz Tristana oraz jego słowa, które co rusz brzęczały mi nad uchem, jakby stał cały czas obok mnie. Miałam więc wiele powodów do złości. Ale na ten moment najbardziej denerwował mnie fakt, że nie mogłam podnieść cholernej łyżeczki. Leżała nieruchomo na stoliku przede mną, śmiejąc mi się prosto w twarz.

Sądziłam, że zajęcia z Anastazją Might będą ciekawe, a ja od razu zaprezentuję swoje umiejętności. Myślałam, że to bułka z masłem. W obu tych przypadkach się myliłam. Zajęcia okazały się koszmarem, a poruszenie łyżeczki siłą umysłu wymagało więcej wysiłku niżbym chciała. Pot niemal ściekał mi po plecach, a ze złości miałam ochotę rzucić tym cholernym kawałkiem metalu prosto w nauczycielkę.

Z westchnięciem pełnym frustracji odchyliłam głowę. Lada moment a z nerwów zacznę wrzeszczeć. To nie powinno być, do cholery, takie trudne! Dzieciaki znacznie młodsze niż ja bawiły się w najlepsze, jakby używanie mocy to nic wielkiego.

— Chambler.

Uniosłam wzrok, słysząc nad sobą pełen niezadowolenia głos pani Might. Patrzyła na mnie jak na swoją największą porażkę, a ja właśnie tak się teraz czułam. Jej ostry wzrok dobijał mnie jeszcze bardziej. Nie podeszła do nikogo innego, bo nikt inny nie wymagał pomocy. Wszyscy radzili sobie świetnie, przez co moja motywacja słabła z minuty na minutę.

— Tak? — zapytałam, choć doskonale wiedziałam, co zamierza powiedzieć. Że byłam do dupy. Miałam ochotę zrobić to za nią, żeby uniknąć upokorzenia.

— Jesteś moją najgorszą uczennicą — skomentowała, zerkając na łyżeczkę, która od pół godziny tkwiła w tym samym miejscu. — Nie wierzę, że jesteś siostrą Penelopy.

Zacisnęłam mocno zęby. Wiedziałam, że Pen była lepsza, bo jej wszystko przychodziło z łatwością. Była moim przeciwieństwem, czasami miałam wrażenie, że bycie najlepszą było jej życiowym celem. Przez ułamek sekundy poczułam złość, jak zawsze, gdy porównywano mnie do siostry, ale zaraz gniew zastąpiło poczucie winy. Ona już nie żyła, odeszła, mogłam winić jedynie siebie. Ponieważ byłam gorsza, zawsze, we wszystkim.

— Problem tkwi w twoim podejściu. Nie wyzwolisz mocy, dopóki nie ujarzmisz chaosu. Ty jesteś chaosem, Chambler — pouczała mnie, a z każdym jej słowem, mój gniew rósł.

To najgorsze porównanie, jakie w życiu usłyszałam. Byłam chaosem, doprawdy? W jaki więc sposób, miałam ujarzmić samą siebie? Były na to jakieś konkretne rady, może jakieś specjalne książki, pod tytułem: „Ujarzmij chaos, żeby wyzwolić swoją moc!"? Z tego co wiedziałam, nauczyciele powinni pomagać, nie dołować swoich uczniów jeszcze bardziej. Szczególnie tych początkujących.

Jeśli podniesienie łyżeczki zależało od mojego podejścia, będę ślęczała nad nią całymi dniami, bo nie potrafiłam wykrzesać z siebie choćby krzty motywacji. Zbyt wiele myśli zaprzątało mi głowę, bym mogła skupić się na tym, na czym w tej chwili powinnam.

— Przerwa! — drgnęłam, słysząc nad uchem donośny głos pani Might. Wciąż stała przy moim stoliku. I choć uczniowie się rozeszli, my nie ruszyłyśmy się z miejsca. Ja z mordem w oczach wyżywałam się na kawałku metalu, a ona przypatrywała mi się, jakby próbowała mnie rozgryźć.

— Zbyt wiele emocji tłumi twoją moc. Teraz przez to nie potrafisz podnieść nawet łyżki, ale gdy te emocje wybuchną, moc wybuchnie razem z nimi. Musisz znaleźć coś, co cię uspokoi, bo leki Carmel nie będą ci wiecznie pomagać. — Jej głos nieco złagodniał, jakby robiła z siebie twardą jedynie przy świadkach. Prawdopodobnie tak właśnie było. Wydawała się surowa, a uczyła poprzez poniżanie, ale ostatecznie wcale nie była taka zła. Naprawdę chciała pomóc.

— Ciężko pozbyć się emocji — westchnęłam, w palcach obracając powód mojej dotychczasowej złości.

— Nie masz się ich pozbywać. Masz je poukładać. Twoja siostra szybko załapała, bo była opanowana. Spróbuj pomyśleć o czymś dobrym, o czymś co przyćmi wszystkie złe myśli — poinstruowała, zabierając łyżeczkę z mojej dłoni. Położyła ją w tym samym miejscu, co wcześniej.

Wbiłam wzrok w metal, starając się wygrzebać z pamięci jakieś dobre wspomnienia. Gdy zaczęłam myśleć o siostrze, pojawiło się zbyt wiele emocji. Gniew, smutek, żal i tylko przez chwilę udało mi się wyłowić spokój. Zamiast tego pomyślałam więc o Artis. Przywołałam wszystkie najlepsze chwile, ale te zamieniły się w tęsknotę. Łyżeczka zadrżała i dwa razy obróciła się wciąż pozostając w miejscu.

— To już jakiś początek. — Nauczycielka uśmiechnęła się lekko, a mnie ten wyraz twarzy nie pasował to jej ostrego charakteru. Mimo to kąciki ust uniosły mi się mimowolnie do góry, bo choć nie udało mi się podnieść łyżki, ta chociaż się poruszyła. A to był jakiś sukces.

Anastazja podeszła do biurka, żeby upić kilka łyków kawy z termosu. Zostałam więc sama, jeszcze raz próbując użyć mocy. Nie udało mi się ani razu.

— Żałosne. — Usłyszałam nad głową prześmiewczy ton, ale nawet nie podniosłam wzroku. Gdybym spojrzała na Victorię, wbiłabym jej tę cholerną łyżeczkę prosto w oko. Kiedy nie odpowiedziałam w żaden sposób na jej zaczepkę, odeszła, stukając wysokimi obcasami, a ten dźwięk w irytujący sposób echem odbijał się w mojej głowie.

Oparłam się wygodnie o krzesło, czekając aż przerwa dobiegnie końca. Miałam dość dzisiejszych zajęć. Nieudane próby podniesienia łyżeczki zmęczyły mnie bardziej, niż powinny. Miałam ochotę zaszyć gdzieś się w samotności, a jeszcze czekała mnie „randka" z Ivarem. Zajęcia z panią Might doszczętnie pozbawiły mnie humoru.

Gdy zadzwonił dzwonek, wszyscy siedzieli już na swoich miejscach. Victoria opuściła salę, zaszczycając mnie na koniec tym swoim wrednym uśmieszkiem, który wyprowadzał mnie z równowagi bardziej niż bym sobie tego życzyła.

Do końca zajęć wszyscy rzucali metalowymi przedmiotami, a niektórzy nawet zamieniali je w płynny metal, podczas gdy moje rzeczy leżały przede mną bez ruchu. Miałam wrażenie, że wszyscy gapili się na mnie jak na nieudolną. I tak się właśnie czułam. To żałosne, naprawdę żałosne. Poddałam się gdzieś w połowie i od tego momentu siedziałam z założonymi rękami oraz obrażoną miną. Byłam wściekła na cały świat, a najbardziej na siebie. Pani Might przestała komentować moje zachowanie po pierwszej rozmowie. Najwyraźniej wprowadzenie łyżeczki w drżenie było dla niej wystarczająco satysfakcjonujące. Albo nie chciała upokarzać mnie jeszcze bardziej, bo mi samej wychodziło to najlepiej.

Opuściłam salę jako pierwsza. Zaciskając mocno palce na torebce przemierzałam korytarze, żeby jak najszybciej dostać się do pokoju. Miałam ochotę rzucić się na łóżko i zostać w nim aż do rana, użalając się nad własnym życiem. Byłam jednak zbyt uparta, więc pewnie spędzę całą noc próbując podnieść jakąkolwiek rzecz, tylko po to żeby udowodnić coś sobie oraz innym. Nie byłam słaba, nie mogłam pozwolić, by ktoś tak myślał.

— Uważaj, jak łazisz — wycedził ktoś, kiedy na zakręcie zahaczyłam o kogoś ramieniem.

— Sam uważaj, palancie — odburknęłam, poprawiając torebkę, która zsunęła mi się na nadgarstek. Chłopak, na którego wpadałam jednym machnięciem ręki popchnął mnie na ścianę tak mocno, że aż straciłam oddech. Jęknęłam z bólu, bo miałam wrażenie, że lada moment odpadnie mi ramię. Z przekleństwem na ustach potarłam obolałą skórę i spojrzałam na kolesia przede mną. Patrzył na mnie z furią w czarnych jak węgiel oczach. Jego twarde jak skały mięśnie świadczyły o tym, że należał do Siłaczy.

— To takie typowe w bezmózgich Siłaczach. Czy tylko ja jestem normalny? — Obok chłopaka, który wciąż patrzył na mnie, jakbym zjadła mu ostatnie ciastko, znikąd pojawił się Ivar. Stał z dłońmi schowanymi w kieszeni szarej bluzy. Oczy błyszczały mu psotnie, a ja miałam wrażenie, że ten błysk był jego nieodłączną częścią. — Spadaj — rozkazał krótko, a to wystarczyło, by mięśniak go posłuchał. Odprowadziłam go wzrokiem, a kiedy zniknął mi z oczu, spojrzałam na Ivara. Przyglądał mi się z cieniem uśmiechu na ustach.

— Dzięki — mruknęłam, pocierając ramię pulsujące otępiającym bólem. Jak nic zostanie siniak.

— Chodź, mam w pokoju lód — zaproponował i nim zdążyłam odpowiedzieć, chwycił mnie za nadgarstek. Szliśmy w milczeniu, a jego palce przez całą drogę oplatały moją rękę. Zdążyłam już zapomnieć o bólu, za bardzo skupiłam się na jego dotyku. Miał ciepłą dłoń, nieco szorstką, ale z jakiegoś powodu wydawało mi się to atrakcyjne.

Gdy weszliśmy do jego pokoju, w nozdrza uderzył mnie zapach męskich perfum oraz kwiatowa nuta proszku do prania. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy była lodówka. Stała między dwoma łóżkami, a gdy Ivar otworzył ją, by z zamrażalki wyjąć lód, dostrzegłam rzędem poustawiane piwa.

— Niezły zapas — skomentowałam i zaraz zamilkłam, kiedy stanął przede mną, przykładając torebkę do ramienia. Wstrząsnął mną dreszcz spowodowany zimnem oraz tym, że był tak blisko. Wyraźnie widziałam jego oczy, każdy szczegół na jego twarzy, małą bliznę przy brwi i już nie mogłam skupić się na niczym innym. Przyglądał mi się z taką intensywnością, że już teraz miałam ochotę zrzucić z niego ubrania.

— Napijesz się? — zapytał, wzrokiem śledząc moją twarz. Nieco dłużej zatrzymał wzrok na ustach, a ja mimowolnie przybliżyłam się jeszcze bardziej. Zupełnie jakby jakaś niewidzialna moc mnie do niego przyciągała. Już miałam odpowiedzieć, ale drzwi do pokoju otworzyły się nagle, a czar prysł. Spojrzałam na zdezorientowanego Tristana stojącego w progu i z satysfakcją przyglądałam się, jak w jego oczach pojawia się złość.

— Co ty tu robisz? — zapytał poirytowany, a usta same wykrzywiły mi się w złośliwym uśmieszku, nim odpowiedziałam:

— Stoję.

— Jeszcze jedno słowo, a nie będziesz w stanie stać przez najbliższe dni — odburknął niemiło tonem zabarwionym groźbą. Zignorowałam fakt, że zabrzmiało to dwuznacznie.

— Przecież sam zapytałeś — odparłam, wzruszając ramionami. Świetnie bawiłam się, oglądając, jak złość Tristana powoli przeobrażała się w furię.

— Rozmawialiśmy o tym — warknął nieuprzejmie, rzuciwszy kurtkę na łóżko. Spojrzał wpierw na mnie, później na Ivara. Najwidoczniej jemu też kazał trzymać się ode mnie z daleka. Mi groził tym, że skończę jak siostra, a własnemu bratu? Że zabierze mu wszystkie piwa? Nie rozumiałam, o co w tym wszystkim chodziło. Dlaczego tak bardzo starał się trzymać mnie z daleka od swojej rodziny? Czego się obawiał? W jaki sposób moja siostra była w to zamieszana?

Nie miałam zamiaru mieszać się w ich rodzinne kłótnie, nie teraz, kiedy cały ten dzień i tak był do dupy. Zrobiłam krok w zamiarze odejścia, ale zatrzymała mnie dłoń Ivara na nadgarstku. Jeśli to możliwe, Tristan wydawał się jeszcze bardziej wściekły, niż chwilę temu.

— Wyluzuj, bracie. — Po tych słowach Tristan ani trochę nie wyluzował. Posłał roześmianemu Ivarowi ostre spojrzenie. — Przełożymy spotkanie na jutro? — zaproponował, puszczając mój nadgarstek.

— Jasne — zgodziłam się, kierując w stronę drzwi. Gdy byłam już na korytarzu, blondyn zatrzasnął je z hukiem tuż przed moją twarzą. Przewróciwszy oczami, zaczęłam iść w stronę damskich sypialni, ale zatrzymałam się w pół kroku, słysząc rozwścieczone głosy chłopaków.

— Zwariowałeś?! Wiesz co by się stało, gdyby kamień się uaktywnił?! Mieliśmy go chronić!

Przybliżyłam się, na palcach podchodząc do drzwi.

— Jest chroniony hasłem — odpowiedział Ivar lekko rozdrażnionym tonem.

— Które ona zna — syknął Tristan i mogłam przysiąc, że właśnie zaciskał pięści.

Nic nie rozumiałam. Jaki kamień, do cholery? Czym on był i dlaczego mieli go chronić? Skąd miałabym znać hasło do czegoś, o czym nigdy nie słyszałam? Nie podobało mi się to ani trochę. Miałam wrażenie, że sprawa była grubsza oraz że moja siostra miała coś z tym wspólnego. Pragnęłam cofnąć czas. Móc raz jeszcze porozmawiać z Pen, zapytać o wszystkie rzeczy, które teraz mnie dręczyły, poprosić o rady, jak przetrwać w akademii nie mogąc wyzwolić swojej mocy. Chciałam po prostu, by żyła. To moje największe marzenie.

Z atakującymi mnie zewsząd myślami, poszłam do swojego pokoju. Nie widziałam sensu w dalszym podsłuchiwaniu, bo i tak usłyszałam już coś, co nie da mi spokoju przez najbliższe dni. Z westchnieniem weszłam do pokoju, w którym Indira rozłożona na swoim łóżku pisała coś w notatniku. Spojrzała na mnie szczerząc proste białe zęby, podczas gdy na mojej twarzy widniał krzywy grymas imitujący uśmiech.

— Hej, gdzie byłaś? — zapytała, odkładając kolorowy zeszyt w kotki.

— U Ivara — odparłam, rzucając się na swoje łóżko. Wbiłam wzrok w podłogę, głowiąc się nad, czym mógł być kamień oraz do czego służył, skoro wymagał ochrony. Gdzie mogłam się o nim dowiedzieć? Do kogo się zwrócić, by nie wzbudzić żadnych podejrzeń? Skoro Iwanowie trzymali go w tajemnicy, podejrzewałam, że mieli ku temu powód.

Zerknęłam na Indirę, która wyjątkowo zamilkła. Przyglądała mi się z nieodgadnionym spojrzeniem.

— Jakiś mięśniak popchnął mnie na ścianę i ubiłam sobie rękę. Ivar mi pomógł — wyjaśniłam, pomimo tego, że wcale nie musiałam. Póki co Indirę uważałam jedynie za współlokatorkę, nie przyjaciółkę czy nawet dobrą koleżankę. Ale była miła, łagodna, troszczyła się o wszystkich, co zdążyłam zauważyć już pierwszego dnia. I z tego co się dowiedziałam od Simona oraz Daniki, w każdym widziała dobro. Nie widziałam więc powodu, by być dla niej chamska. Nie mogłam wyżywać się na ludziach tylko dlatego, że moje życie było do dupy.

— Och, to pewnie Dick — odezwała się, kiwając głową, jakby to miało sens. Parsknęłam śmiechem. Dick, naprawdę? Pasowało jak ulał. — Tak naprawdę nazywa się Mick, ale Simon zaczął nazywać go Dick i tak zostało — pospieszyła z wyjaśnieniami z zadowoleniem w wielkich oczach, jakby mój śmiech był jej osobistym celem.

— Miałam dziś zajęcia z panią Might — westchnęłam ciężko, obracając się na plecy. Dzisiejszy dzień był tak tragiczny, że chciałam komuś się wygadać. Gdybym tego nie zrobiła, już do rana chodziłabym naburmuszona. — Nie umiem nawet podnieść głupiej łyżeczki. Jestem najgorszą Odmienną wszechczasów i nawet dzieciaki się ze mnie nabijają.

Indira poruszyła się, opierając się teraz o ścianę. Słuchała mnie uważnie, z łagodnym wyrazem twarzy i cieniem satysfakcji, jakby naprawdę cieszyła się, że postanowiłam z nią porozmawiać.

W chwili obecnej nie rozumiałam samej siebie. Nienawidziłam tej szkoły, Odmiennych, wszystkiego co miało związek z tymi ludźmi, a mimo to przejmowałam się tym, co o mnie pomyślą. Tym, że nie dawałam sobie rady. A miało to związek z siostrą, bo wiedziałam, że chciałaby, bym była tu szczęśliwa. Wyobrażałam sobie, co by było, gdyby żyła. Chodziłybyśmy razem na zajęcia? Uczyłaby mnie? Jadłybyśmy razem śniadania i plotkowały o chłopakach? Wróciłaby ta siostrzana więź sprzed lat?

— Poradzisz sobie — odezwała się tonem, jakby to była oczywistość. — Pierwszy raz jest najgorszy, potem już jakoś leci. Musisz zapanować nad swoim ciałem i umysłem. Pozbyć się wszystkich negatywnych uczuć. Złości, smutku, poczucia winy, rozczarowania.

W tym rzecz — te uczucia stały się częścią mnie. Przylgnęły uparcie jak guma do podeszwy buta i nie chciały się odkleić. Byłam zła, smutna, obwiniałam się o śmierć siostry. A każdego dnia dostawałam więcej powodów do gniewu. Zawsze byłam kiepska w opanowaniu emocji, byłam jak tykająca bomba, która w każdej chwili mogła wybuchnąć. Już przed śmiercią rodziców miałam problemy, a potem... potem się nasiliły. Tylko Artis była w stanie nade mną zapanować, stała się moją kotwicą, a teraz nie miałam nikogo, kto mógłby mnie uziemić.

— Jak ty sobie z tym poradziłaś?

— Byłam dzieckiem, kiedy rodzicie uczyli mnie panować nad mocami, dlatego było mi łatwiej. Z wiekiem jest coraz trudniej. Dużo przeszłaś, zostałaś wychowana z myślą, że Odmienni są źli, więc teraz ciężko ci wyzwolić Srebrną — wyjaśniła, a ja skinęłam na znak zrozumienia. Przy Indirze nie uważałam Odmiennych za potwory, wręcz przeciwnie — w końcu dostrzegałam w nich zwykłych ludzi, którzy zostali obdarzeni niezwykłymi zdolnościami.

— Navi... — zaczęła niepewnie, a to sprawiło, że skupiłam na niej wzrok. Nerwowo bawiła się palcami. — Daj nam szansę. Zobaczysz, że nie jesteśmy tacy źli i pokochasz to miejsce. Większość z nas jest dla siebie jak rodzina. 

Uśmiechnęłam się lekko, co było moją jedyną odpowiedzią. Gdy zapadła cisza, moje myśli znów przybrały niewłaściwy kierunek. Kamień. Kamień chroniony hasłem, które najprawdopodobniej znałam. A skoro je znałam, moja siostra również musiała je znać. Inaczej nie dało się tego wytłumaczyć. Wyjaśnienia były dwa — albo Penny współpracowała z Iwanowami, albo ci ukradli jej własność. Byłam skłonna uwierzyć jedynie w tę drugą wersję.

— Indira?

— Tak?

— Czy moja siostra często widywała się z Iwanowami? — zapytałam, bawiąc się bransoletką od Silver.

— Nie. Nienawidzili się, zawsze jak ich razem widziałam, to o coś się kłócili — wyjaśniła, marszcząc brwi, jakby próbowała sobie przypomnieć wszystkie ich wspólne spotkania.

Zaczęły mnie zastanawiać tematy ich kłótni. Czy mieli powody do wzajemnej nienawiści? Czy sprzeczali się o kamień? Dlatego Penny zginęła? Musiałam się tego wszystkiego dowiedzieć, a jeśli chciałam dowiedzieć się prawdy, powinnam pytać osób, które były w to zamieszane. Może jeśli częściej zacznę spotykać się z Ivarem, w końcu odpowie na któreś z moich pytań. 

______

Przepraszam, że zniknęłam na wieczność. Jestem z powrotem. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro