Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jestem taką kretynką. Taką idiotką. Kurwa, jak ja mogłam do tego dopuścić? A najbardziej żal mi jest Zayn'a. Zraniłam go. Tak bardzo go zraniłam. Nie boje się o siebie. Boje się o Malika i o Theo. O dwójkę mężczyzn, na których zależy mi najbardziej na świecie. 

Nie żałuje że uciekłam, a tego że milczałam. Mogłam powiedzieć o ciąży. O Theo. Cokolwiek.

Teraz mam skutek. 

Drzwi wylatują z zawiasów, a do sali wkraczają ludzie Zayn'a. Z drzwi na przeciwko wpadają ludzie Jacksona, celując prosto w nas. 

Reszta dzieje się szybko. Ktoś podbiega do nas osłaniając i zabiera poza zasięg strzelaniny. Zabieram broń z trupa obok moich nóg i przeładowuje. Rozglądam się, a następnie biegnę za Zayn'em, jednak brunet okazuje się dużo szybszy. 

Opieram dłonie na kolanach, ciężko dysząc. Kiedy oddech wyrównuje się, a serce zwalnia swoje bicie, wolnym krokiem wchodzę po metalowych schodach. Są bardzo podobne do tych przeciw pożarowych. 

Otwieram drzwi znajdujące się na ich szczycie, zatrzaskując za sobą. Z wycelowaną bronią przed siebie przechodzę do kolejnych pomieszczeń. Kierowana za krzykami i odgłosem licznych strzałów, wkraczam do sali w której chwilę wcześniej byłam. 

Jestem na podobnym balkonie, gdzie wcześniej był Jackson tylko ten jest po boku, a nie na wprost wejścia. Miejsce gdzie kilka minut temu był ten skurwiel jest puste. Celuje w wroga i strzelam kilka razy, zwracając na siebie uwagę paru osób. Kucam, ładując magazynek by potem podnieść się szybko i wystrzelać kolejne osoby. Kamień z pyłkiem sypie się na mnie, pod wpływem strzelania w niego.

- Cholera. - Mamroczę, kiedy kończy mi się amunicja. Wybiegam na dwór, kierując się prosto do bramy. Jakimś cudem udaje mi się ją otworzyć szeroko.

Wychodzę przed nią i wsiadam do czarnego SUV'a, w którym siedzi Niall. Blondyn uśmiecha się do mnie szeroko, a następnie przytula. Kilka chwil później do samochodu wpada Louis, Cam i pary innych chłopaków, krzycząc by ruszał. Z piskiem opon odjeżdżamy z podjazdu, a za nami reszta towarzyszy. 

Pewnie zostanie pięciu, którzy przejdą teren i posprzątają po strzelaninie. 

Horan zatrzymuje się przed jakimś dużym budynkiem. Wysiadam, zatrzaskując za sobą drzwi i rozglądam się nie wiedząc gdzie jestem. Gdzie oni mnie wywieźli, do cholery.

Nagle na podjazd, z dużą prędkością wjeżdża czarne BMW i zatrzymuje się centralnie przede mną. Z samochodu wysiada Malik mierząc mnie morderczym wzrokiem. Podchodzi do mnie wolno jak drapieżnik do swojej ofiary i zatrzymuje się niecały metr ode mnie. 

- Pofatygowałem się po ciebie, ratowałem ci dupę, a okazuje się że byłaś tylko zwykłą suką, która mnie zdradzała! - Krzyczy, z mordem w oczach. Przełykam ślinę, a łzy same cisną mi się do oczy. Szybko je odganiam. 

- Nigdy, ale to przenigdy bym cię nie zdradziła! Jak śmiałeś w ogóle tak pomyśleć?! - Odkrzykuje, zaciskając pięści. Jak on może? No dobra sytuacja jest trochę inna, a po tym co usłyszał ma prawo tak myśleć.

- Jak mogłem?! Może dlatego że razem z tym chujem uciekłaś ode mnie?! Jak mogłem być taki naiwny?! Kurwa dziewczyny miały racje by cię nie szukać! - Kontynuuje. Nie powiem zatkało mnie. 

Dziewczyny nie chciały by mnie szukał? Te dziewczyny? Jasmine i Olivia? Moje przyjaciółki? Myślałam że jakoś zrozumieją, że może czegoś się domyślą, albo że chociaż zadzwonią. Owszem dzwoniły, ale tylko jeden dzień, a potem... cisza.

- Nic nie rozumiesz! - Pojedyncza łza spływa mi po policzku. Z tego co widzę parę osób nie weszło do środka tylko z ciekawością nam się przygląda. Mają ciekawe widowisko.

- Wynocha stąd, dla was koniec przedstawienia! - Zwraca się do tłumu, również ich dostrzegając. Wszyscy od razu czmychają do budynku lub samochodu, by następnie odjechać. - Nie rozumiem?! Oj ja wszystko doskonale rozumiem! Nie zaprzeczyłaś kiedy się ciebie spytał czy go kochasz! Kochasz go! - Uderza mnie palcem w bark, odpychając. 

- Tak, kocham go! Ko...! - Przerywa mi

- Wiedziałem kurwa! Zabije tego chuja! Tego całego Theo! Nie chce cię więcej wi - Przerywam mu tak jak on wcześniej. 

- Theo to twój syn! - Drę się na całe gardło. Łzy spływają mi po policzkach strumieniem, ale się tym nie przejmuje. Już nie.  

- Co ty powiedziałaś? - Szepczę po chwili, marszcząc przy tym brwi. Pociągam nosem, wypuszczając drżące powietrze.

Nadszedł czas by być z nim w stu procentach szczerą. Mam dość tych kłamstw.

- Theo to mój syn. - Tłumaczę cicho. Swój wzrok mam utkwiony w krawężniku obok nas, nie mając siły podnieść go na niego. Boje się tego co zobaczę. Uspokoił się. 

-  Nie to, to wcześniej?

- Theo to mój syn. - Mówię powoli, podnosząc wzrok na jego klatkę. Unosi się szybko, jednak dużo wolniej niż przed momentem.

- Nie. Powiedziałaś twój. - Podkreśla ostatnie słowo.

- Skoro cię nigdy nie zdradziłam, to dziecka raczej sama sobie nie zrobiłam. - Drapie się po ramieniu. Serce uspokaja swój rytm, a oddech jest dużo spokojniejszy. Ogarnia mnie ulga, iż w końcu mu to powiedziałam. W końcu wie.

- Czyli ten chłopiec w sklepie i ten chłopak o którym mówił Jackson to... nasz syn? - Kiwam głową potakując. Obejmuje się ramionami. 

- Tak. - Dukam, nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy. 

- Kiedy chciałaś mi o tym powiedzieć? - Pyta z żalem. Podnoszę powoli wzork, by zetknąć się z jego smutnymi tęczówkami. 

Zawiódł się. Doskonale to rozumiem jednak powinien pomyśleć czy nie miałam żadnych powodów by tak postąpić. A miałam.

- Ja... Nie wiem. Ale zrozum też mnie...

- Mam cię zrozumieć jak zaraz po seksie i to w środku nocy spieprzyłaś na inny kontynent, nosząc pod sercem moje dziecko? O którym nawet nie miałem pojęcia, do cholery! - Unosi się delikatnie, ciągnąc za włosy. Jest zły i to przez mnie. Jestem okropna. Pociągam nosem i biorę głęboki wdech.

- Ja bałam się okej? Nie tylko o siebie, ale i o niego. O jego bezpieczeństwo. - Kolejne łzy wydostają się na zewnątrz. Teraz powiem mu wszystko co leży mi na sercu. - Zayn, jesteś szefem tego całego gówna, a to nie świat dla malucha. Morderstwa, narkotyki, strzelanie i alkohol są codziennością w tym świecie. Wiesz ile osób chce cię zabić? Cholera nie wybaczyłabym sobie gdyby małemu coś się stało, a tym bardziej tobie. Nie prosiłam cię o rezygnację bo wiem, że to kochasz. Chciałam zapewnić naszemu dziecku bezpieczeństwo i normalne dzieciństwo z normalną przyszłością, czego ja nie miałam. Bałam się też twojej reakcji, bo cholera nie chcieliśmy mieć jeszcze dzieci. - Tłumaczę ruszając ręką w górę i w dół. Warga niebezpiecznie mi drży, a oczy produkują nowe, słone łzy.

 - Myślisz, że nie zrobiłbym wszystkiego by zapewnić naszemu dziecku bezpieczeństwa? Myślisz, że bym cię z tym zostawił, albo nakrzyczał? Kurwa to moje plemniki cie zapłodniły więc to moja wina! - Pochodzi do mnie, a następnie oplata ramionami. Nie wiele myśląc wtulam się w niego jeszcze mocniej. Nareszcie czuje się jakbym była w właściwym miejscu. 

- Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam. - Szepcze w jego pierś. Brunet głaska mnie opiekuńczo po plecach, a chwilę później czyje jego miękkie usta na czole. Dreszcz przechodzi po całym moim ciele.

Nagle drzwi się otwierają, a zza nich lekko się kołysząc, wybiega mały czarno włosy chłopczyk. Rączki ma wyciągnięte przed siebie, a oczy błyszczą z szczęścia.

- Mama! - Krzyczy, będąc kilka metrów od nas. Odrywam się od Zayn'a i kucam łapiąc chłopca pod pachy i dźwigam do góry. Usadzam go na boku i całuje w czółko. Uśmiecham się do małego i podnoszę wzrok na starszą jego kopie. Kąciki ust Zayn'a są delikatnie uniesione, a wzrok lata co chwila ze mnie na małego. 

- Zayn, to jest Theo, twój syn. Theo to jest... - Wskazuje palcem na Malika, lecz nie jest dane mi dokończyć.

- Tata. - Przerywa mi, wyciągając rączki w jego stronę. 

Przestraszony Zayn patrzy na mnie nie wiedząc co robić. Kiwam głową na chłopca, a ten wyciąga w jego stronę ręce, przechwytując ode mnie. Wyglądają uroczo. Na usta wkrada mi się szeroki uśmiech, co również udziela się mulatowi, który teraz z dumą bijącą z jego oczy i postawy szczerzy się do mnie.

- Wiedział kim jestem. - Stwierdza, rzucając okiem na Theo.

- Myślisz, że nie pokazałabym mu jak wygląda jego tata? - Unoszę brwi, zaciekawiona.

- No wiesz. Nie koniecznie się tego spodziewałem. - Wzrusza nonszalancko ramionami. Theo oplata jego szyje, ciesząc się że jest na rękach u taty.

- Co wieczór do snu pokazuje mu twoje zdjęcie, mówiąc kim jesteś. Jego pierwsze słowo to było "tata". Nawet nie wiesz jaka byłam szczęśliwa. - Spuszczam wzrok bawiąc się palcami. Byłam dumna tamtego dnia. Theo powiedział to w wieczorem kiedy kładłam go spać, pokazując zdjęcie. Wyciągną wtedy rączkę, wskazując palcem na Malika i powiedział "tata". Wtedy się popłakałam.

- Dziękuje. - Mówi z uśmiechem.

- Za co? To ja powinnam ci dziękować. - Dziwię się.

- Za wszystko. A podziękujesz mi w inny sposób. - Porusza sugestywnie brwiami, uśmiechając się zdawkowo. Wywracam oczami, uśmiechając się pod nosem.

- Przecież...

- Jesteśmy młodzi Cass, a ty zwyczajnie się bałaś i chroniłaś małego. Rozumiem to, co nie zmienia faktu że jestem na ciebie zły. - Tłumaczy.

- Dziękuje. - Szepczę całując go w policzek. 

- Mówiłem, że podziękujesz i przeprosisz mnie w inny sposób. - Wywraca oczami, uśmiechając się szeroko. Tak bardzo jestem szczęśliwa. Przetrwamy to razem i teraz to wiem. Taki facet to skarb, a ja tego nawet nie potrafiłam docenić. Chyba nadszedł czas by naprawić swoje błędy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro