Rozdział 3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Budzę się, czując na sobie ciężar i ciepło. Otwieram zaspane oczy, by w następnej kolejności je przetrzeć ręką. Spoglądam na bok, gdzie widzę nogę i ramie El przerzucone przez moje ciało, które spycham z siebie i wstaje. Przeciągam się i podchodzę do okna, po czym odsłaniam fiołkowe zasłony. Dziewczyna leżąca na łóżku jęczy przeciągle, zasłaniając twarz dłońmi, kiedy promienie wpadającego słońca, padają na jej smukłą twarz.

- Wyłącz to - Macha lewą ręką, w stronę okna. Podchodzę do niej i zrywam kołdrę z rozgrzanego, po nocy, ciała. - Oddawaj, wredoto.

- Wstawaj. Już po ósmej. - Mówię, łapiąc za jej rękę i ciągnę, do siebie. Blodyna z hukiem spada na dywan, cicho jęcząc.

- Jesteś okropna. Salon dzisiaj zamknięty, a ty budzisz mnie w środku nocy - Odpowiada, wstając.

- Nie otwierasz dzisiaj? - Pytam zdziwiona.

- Nie, bo zamierzam spędzić dzień z tobą - Zakłada dłonie na biodra - I Theo - Dodaje. 

- Czyli - Ciągnę samogłoski - Najpierw śniadanie, spacer w parku, kawa albo czekolada i powrót do domu? - Kończę.

- No najwyżej coś wymyślimy po drodze.

- To ja zrobię amu. - Stwierdzam i wychodzę z pokoju.

- Ja zajrzę do malucha! - Krzyczy za mną, zapewne biegnąc do małego. Kiwam głową na boki i wchodzę do kuchni. 

Nastawiam wodę na herbatę, przygotowuje dwa duże kubki, po czy wyciągam kaszkę dla dzieci i dwie miski. Robię trzy kanapki i kładę je na talerzyku, a sobie i maluchowi zalewam BoboVite mlekiem. 

Jeśli chodzi o te kaszki, to bardzo je lubię od kąt, pierwszy raz ich spróbowałam. Chodzi mi o te owocowe. Naprawdę są dobre.

Zalewam jeszcze dwie herbatki, a trzecią zaparzam w tak kubeczku, zwanym nie kapkiem. Talerze stawiam na stole i to samo robię z kubkami. 

- Śniadanie! - Krzyczę, żeby mnie słyszała. Po chwili dziewczyna wchodzi do kuchni i siada przy stole, uprzednio wkładając malucha, do jego prywatnego krzesełka. 

- Wyspałeś się Theo? - Pytam synka. Ma dopiero półtora roku, a dopiero zaczyna powoli się uczyć mówić. Umie całkiem sporo i myślę że rozwija się dość szybko. O dziwo nawet nie chorował i mam nadzieje, że nie będzie. Szczerze to strasznie się tego boje.

- Taa - Odpowiada, z uśmiechem na ustach i unosząc rączki w górę. Stawiam przed nim miskę, po czym sama zasiadam obok, zabierając się za śniadanie.

***

Po zjedzonym śniadaniu, oczywiście trzeba było posprzątać, co bardzo chętnie zrobiła El. Ja w tym czasie, postanowiłam przebrać małego w jakieś letnie ciuszki. Szare spodenki, białe skarpetki, niebieski podkoszulek z misiem, tenisówki i bluza. Na polu jest bardzo ciepło w tym roku, a nawet bym powiedziała, że jest fala upałów. Zero deszczu, ani burz. 

Nie pogardziłabym jakąś burzą, bardzo je lubię i chętnie pooglądam.

Kiedy jesteśmy wszyscy ubrani, schodzimy po chodach. Ja z Theo na rękach, a Elis wzięła wózek. 

Chciałabym, żeby w końcu Marcus ją gdzieś zaprosił, bo nie może się zebrać, najwyraźniej. Widać, że pomiędzy nimi coś jest i chętnie bym ich widziała razem na ulicy. Tylko oboje to skończeni debile i nie robią nic w tą stronę. Muszę im chyba w tym pomóc.

Jak wcześniej wspominałam, na polu jest dość ciepło, lecz wieje delikatny wiaterek, który dodaje rześkości. Idealny dzień na spacer. Idziemy wzdłuż chodnika, kierując się w stronę pobliskiego parku. Jest tam duży plac zabaw, staw, a przede wszystkim świeże powietrze. Bardzo często tam chodzimy, od kąt Theo się urodził. 

- Elis? - Pytam niepewnie. Słyszę charakterystyczne mruknięcie, co znaczy, że mam kontynuować. - Co czujesz do Marcusa?

- Lubie go - Spogląda na mnie. Po jej spojrzeniu rozpoznaje, że kłamie. 

- A tak szczerze?

- Tak szczerze? - Kiwam głową - To mi się bardzo podoba.

- Wiedziałam! - Krzyczę, kręcąc prawym ramieniem i zatrzymując palec, skierowany na El. Lewą ręką pcham wózek, a w nim siedzącego chłopca.

- Nie krzycz. - Upomina mnie.

- Dobra, dobra. To czemu nic z tym nie zrobisz? 

- Bo on mnie wyśmieje?

- Raczej przeleci, oświadczy i spłodzi dzieci. - Stwierdzam z uśmiechem.

- Skąd możesz to wiedzieć?

- Znam go nie od dziś, El. Leci na ciebie i od roku mu powtarzam, żeby cie gdzieś zaprosił, a on jak zwykle, że przecież się nie zgodzisz i że to głupie. - Tłumaczę, machając wolną ręką, jak nienormalna.

- Czyli ja mam go gdzieś zaprosić? - Pyta i siada na ławce w parku, do którego już weszłyśmy. Obracam wózek z chłopcem, przodem do nas, tak żeby go widzieć. 

- Raczej on tego nie zrobi, więc ty zawalcz o was.

- Masz rację, ale jak to będzie wyglądać, kiedy dziewczyna zaprosi faceta na randkę. - Wzdycha. Kładę rękę na jej plecy i delikatnie pocieram.

- A jakie to ma znaczenie? Czasem dziewczyna musi walczyć o związek. Dla mnie nie ma znaczenia, czy ty go zaprosisz, czy on ciebie. Liczą się chęci - Mówię i posyłam jej uśmiech. 

- Zaproszę go. Dzisiaj. A nawet do niego pójdę. - Przytakuje, sama sobie. Mały uśmiech wkrada mi się na twarz i mam nadzieje, że nikt z nich tego nie zepsuje.

- Jak, któreś z was coś zepsuje to zabije obojga. - Ostrzegam ją. 

- Okeeej. - Mówi i unosi ręce do góry, potrząsając nimi. 

Wyciągam Theodore'a z wózka, żeby się już nie szarpał i usadawiam między nami. Z Elis rozmawiamy jeszcze o innych duperelach i o tym czy będę szukać jakiejś pracy. Co prawda wypłaciłam kilka milionów, ale nie będę na tym żyć. Muszę mieć pracę, albo jakieś zajęcie. 

Powoli wracamy do domu i tym razem to Elis pcha wózek, jednak pusty, ponieważ Theo idzie powoli na własnych nóżkach, kurczowo trzymając się moich dłoni. El jak zwykle, kręci nas telefonem, żeby potem móc pokazać mu jak stawiał pierwsze kroki, albo pierwsze słowo jakie powiedział. Taka pamiątka. Zdjęć też mam dużo, natomiast nie wszystkie są wywołane i oprawione. 

Nagle słyszę jak w kieszeni dzwoni mój telefon, więc podaje małego przyjaciółce i odbieram, nie patrząc na wyświetlacz.

- Tak? - Pytam.

- Cassie, przyjedziesz po mnie na lotnisko? - Słyszę w słuchawce, głos Ruby. 

- Ale przecież jesteś w...

- W Toronto - Przerywa mi.

- Nie żartuj. - Mówię ostro.

- Przyjedziesz czy nie?

- Tak już jadę - odpowiadam i się rozłączam. Przenoszę wzrok na dziewczynę obok, która patrzy na mnie, wyraźnie zaciekawiona.

- Ruby jest w Toronto, na lotnisku - Tłumaczę i wkładam synka do wózka, po czym do domu. - Zostaniesz z nim?

- Jasne ale macie od razu wrócić. Chce ją poznać - Spogląda znacząco, mierząc mnie palcem.

- No przecież nie pozwolę, jej spać w hotelu - Wznoszę oczy ku górze.

Wsiadam do taksówki i podaję adres. Kiedy tylko wysiadam, mówię kierowcy żeby zaczekał i biegnę w stronę holu. Wpadam przez drzwi, rozglądając się i szukając dziewczyny, której nie widziałam od dwóch lat. Spoglądam na ławkę w rogu i dostrzegam, dwie pary oczu wpatrzone we mnie. Przełykam ciężko ślinę i wiem,  że nie są pewni czy ty ja. Dlatego powoli idę w ich kierunku, a kobieta wraz z mężczyzną wstają z wcześniej zajmowanego miejsca...



Dam, dam, dam

Domyślacie się kto jest tym facetem? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro