43.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ritchie kazał mi się dzisiaj ładnie ubrać i zamierzał zabrać mnie na kolację. Nie rozumiałam, co miał na myśli, ale nie dyskutowałam. Wybrałam czarną sukienkę na ramiączkach i jakieś klapki. Nie miałam w szafie nic ładniejszego. Włosy wyprostowałam i zostawiłam rozpuszczone. Wydawało mi się, że byłam wystrojona, bo ostatnie dnie łaziłam w dresie i w związanych włosach, które swoją drogą powinnam obciąć. Nie lubiłam, gdy były dłuższe niż za łopatki. Na ostatniej wizycie u fryzjera, gdy farbowałam się na róż kolejny raz, nie podcięłam włosów, czego teraz żałowałam. Nadrobię to za miesiąc. Może skrócę je do ramion.

– Co ty robisz? - Spojrzałam na Ritchiego spanikowana.

Uklęknął przede mną w restauracji, w której akurat był mój brat z żoną. Świetnie. Nie lubiłam niespodzianek ani skupiać na sobie uwagi innych, a tak właśnie się stało. Najwyraźniej mój facet wszystko zaplanował i był z siebie zadowolony. Nie potrzebowałam tego. Wystarczyło, że chciał spędzić ze mną resztę życia. Nie musiał kupować pierścionka i zapraszać nas do restauracji. Bez tego byłam pewna jego uczuć do mnie.

– To, co powinienem. - Złapał mnie za dłoń. – Lindsey, wiele przeszliśmy. Zaczęliśmy związek od seksu...

– O tym miałeś nie wspominać! – krzyknął Aaron, na co się roześmiałam.

Wiedziałam, co zamierzał zrobić i nie byłam ani trochę przestraszona. Chciałam życia z Ritchiem, mimo że nie mogłam być pewna, że za rok albo dwa się sobą nie znudzimy. Różnie bywało w związkach, ale zamierzałam się starać. Było wiele rzeczy, które mogliśmy robić poza wspólnym oglądaniem seriali. Może kiedyś zaczniemy zwiedzać świat. To nie byłby głupi pomysł. Parę wycieczek, zanim osiądziemy na stałe, wcale by nie zaszkodziło.

– Dobrze. To pominę. - Uśmiechnął się do niego i ponownie spojrzał na mnie. – Kocham cię, Lindsey. Czy tyle wystarczy, żebyś została moją żoną? Bo mam przygotowaną długą mowę, która nie spodoba się twojemu bratu, ale może ty ją docenisz.

Chciałam wysłuchać jego mowy, ale może nie teraz. Poproszę go o to po powrocie do domu, o ile nie zaplanował dla nas innych atrakcji. Na pewno przygotował coś szalonego. Nie chciałam, żeby Aaron słuchał o naszych przygodach seksualnych. To nie było coś, czym chciałam się dzielić z kimś innym niż ze swoim facetem. Poza tym miałam nadzieję, że Ritchie powie coś więcej o naszej miłości.

– Tak. - Uśmiechnęłam się.

– Mam kontynuować?

– Lepiej nie, ale wyjdę za ciebie.

– Zgodziła się! – wrzasnął szczęśliwy, a Aaron przewrócił oczami.

Nie spodziewałam się, że Ritchie będzie aż tak bardzo ucieszony moją odpowiedzią. Tym bardziej że wcześniej nie robiliśmy żadnych poważnych planów na przyszłość i nie rozmawialiśmy o ślubie. Nie zerkałam na brata, który na pewno nie był zadowolony. Chciałam cieszyć się tą chwilą, nie przejmując się niczym innym. Miło, że Aaron i jego żona chcieli być dzisiaj z nami. Może brat wcale nie był tak bardzo przeciwny mojemu związkowi z Ritchiem. Chłopak starał się, żebym czuła się dobrze i pilnował, żebym nie tknęła narkotyków. Szło mu bardzo dobrze, a nie powinnam zapominać, że byłam trudna do życia z kimś.

– Załóż jej pierścionek. Nie wierzę, że muszę mu to przypominać. - Zerknął na swoją żonę, która szturchnęła go w ramię.

Moje nastawienie do Aubrey trochę się zmieniło, ale nadal jej nie ufałam. Nie byłam naiwna jak mój brat. Oby nie wywinęła mu już żadnego numeru. To by go złamało. Poza tym skoro tak bardzo go kochała, czemu nie chciała kolejnego dziecka? Przecież Aaron był świetnym ojcem. Poradziłby sobie z dwójką maluchów. Chyba jego żona nie chciała, żeby ich córka była jedynaczką.

Patrzyłam, jak Ritchie wkładał mi na palec pierścionek, a gdy to zrobił, pocałował mnie. Cieszyłam się, że go poznałam. Myślałam, że skoro był przyjacielem mojego brata, nigdy nie spojrzy na mnie jak na kobietę, tym bardziej że miał mnie pilnować. Nie byłam zbyt miła na początku naszej znajomości. Do tego wkurzyłam się, że krył Aubrey, gdy dowiedział się o jej dziecku. Powinien od razu powiedzieć o tym Aaronowi. Dowiedziałam się o tym niedawno i niewiele mogłam zrobić poza byciem złą na swojego faceta, mimo że przyznał, że nie postąpił wtedy dobrze. Nie potrafiłam zrozumieć, czemu wolał być lojalny w stosunku do niej.

– W końcu będziemy rodziną. - Ritchie podbiegł do przyjaciela i się na niego rzucił, prawie ich przewracając.

Poważnie? Myślałam, że to do mnie będzie chciał się teraz tulić. Stałam, obserwując ich i czekając, aż Ritchie do mnie podejdzie. Nie bardzo wiedziałam, co powinnam zrobić albo powiedzieć. Nie byłam na to przygotowana. Dobrze, że nie sprzeciwiałam się przed wyjściem ze swoim facetem i włożyłam sukienkę. Czułam się trochę pewniej, gdy stałam, czekając na jakiekolwiek słowo brata.

– Myślałam, że to o mnie chodziło. - Zaśmiałam się.

– Spieprzaj. - Aaron go od siebie odepchnął. – Powinnaś się zastanowić, czy go chcesz, siostra.

Nie musiałam. Kocham swojego faceta. Sprawił, że odżyłam. Gdy czułam się gorzej, od razu mu o tym mówiłam i jakoś sobie radziliśmy. Na razie nie było ciężko, ale wiele jeszcze przed nami. Wierzyłam, że z czasem będzie lepiej. Chociaż nie powinnam zapominać o gorszych chwilach, które na pewno nadejdą. Czasami jeszcze korzystałam z pomocy psychologa. Musiałam, bo nie chciałam dopuścić do swojego upadku. Zbyt wiele miałam do stracenia. Miałam szansę być szczęśliwa, szczególnie u boku Ritchiego, który zamierzał spędzić ze mną resztę życia. Dla niego chciałam być lepsza.

– Już się zgodziła. - Wrócił do mnie.

– Czy teraz przytulisz mnie? - Spojrzałam na niego z uśmiechem.

– Cholernie cię kocham, Lindsey. - Chwycił moją twarz w dłonie i patrzył mi w oczy. – Jestem szczęśliwy.

– Dziękuję. - Pocałowałam go.

Gdy już nacieszyliśmy się sobą, Aubrey postanowiła nas wyściskać i uprzedzić mojego faceta, że jeśli mnie skrzywdzi, miał przerąbane nie tylko u Aarona. Oczywiście się jej nie przestraszył, bo niby co mogła zrobić? Brat przytulił mnie, uprzedzając, że wystarczyło słowo, a znajdzie dla mnie czas. Podziękowałam mu za to. Od zawsze wiedziałam, że mogłam na niego liczyć. Nie potrafiłam tylko przełamać się, żeby poprosić go o pomoc, a szkoda. Uniknęłabym wielu problemów.

Resztę wieczoru spędziliśmy, rozmawiając o głupotach. Fajnie było spędzić trochę czasu razem. Zazwyczaj wolałam wyjść gdzieś w towarzystwie swojego faceta albo siedzieć z nim w domu. Aubrey cały czas się uśmiechała. Próbowałam wybadać humor brata. Nie wyglądał na złego. Miałam nadzieję, że wiedział, że byłam szczęśliwa i nic przed nim nie udawałam.

– Co ty na to? - Przysiadłam obok brata. – Jestem z nim szczęśliwa.

– Tak powinno być. - Przyciągnął mnie do siebie, obejmując ramieniem. – Cieszę się. Mam nadzieję, że on naprawdę o ciebie zadba.

No jasne, że tak. Darowałam sobie uwagę o tym, że Ritchie najlepiej dbał o moje potrzeby seksualne. Wcześniej nie uprawiałam tyle seksu, co teraz. Mój facet potrafił mnie podniecić i sprawić, że czasami sama prosiłam o więcej czułości. Nie wstydziłam się przy nim swojego ciała ani tego, co wyprawialiśmy. Tym bardziej że mimo doświadczenia Ritchiego potrafiłam go jeszcze zaskoczyć. Dureń myślał, że skoro uprawiałam mało seksu, to robiłam to tylko w jednej pozycji i że nawet nie umiałam dobrze obciągnąć, ale był zdziwiony, gdy udowodniłam mu, że się mylił. Powinien przestać wątpić w moje umiejętności.

– Zawsze będę cię potrzebować, braciszku. - Spojrzałam na niego z uśmiechem.

Każdego dnia coraz bardziej doceniałam to, co dla mnie robił, odkąd wyjechał pierwszy raz do Bostonu i później, gdy zabrał mnie do siebie. Od zawsze dbał, żebym miała normalnie życie, mimo tego, co przeżyliśmy w domu rodzinnym. Nie chciał mojego upadku. Aaron był najlepszym bratem. Żałowałam tylko, że przez naszego ojca Ryan nie miał szansy nim być. Chciałam ich w swoim życiu obojgu.

– Dziękuję, Lindsey. - Również się uśmiechnął. – Dzwoń i skarż na niego, ile wlezie.

Nie zrobiłabym tego, bo to oznaczałoby ich sprzeczki. Nie po to walczyłam kilka tygodni, żeby zaczęli ze sobą normalnie rozmawiać, żeby ich skłócić. Miałam nadzieję, że moje sprzeczki z chłopakiem będą krótkie i że będziemy kłócić się tylko o głupoty. Wiedziałam, że to naiwne, ale przekonałam się już, że szczerość i rozmowa były najważniejsze.

– Mam nadzieję, że nie będę musiała. - Zerknęłam na Ritchiego, który się uśmiechał.

– Chętnie go ustawię.

Jasne. Na pewno znajdzie powód, żeby zwrócić uwagę przyjacielowi.

– Dobrze, że nie dałem się babie jak ty – odezwał się do niego.

Nie chciałam się śmiać z brata, ale Ritchie miał trochę racji. Dał się omotać żonie i jak tak dalej pójdzie niedługo, zostanie współczesną kurą domową. A najlepsze w tym wszystkim było, że wcale mu to nie przeszkadzało. Oszalał.

– Ej! – Aubrey go szturchnęło – mam nadzieję, że nie będziesz miał kolorowo.

Chłopak już to wiedział. Skoro zdecydował się mi oświadczyć, to znaczyło, że nie przeszkadzały mu moje wariactwa. Był w stanie zaakceptować każdą moją wadę.

– To na pewno. - Zaśmiał się Aaron.

– Ma rację. - Wzruszyłam ramionami.

– Ale i tak ją kocham. - Uśmiechnął się szeroko, przyciągając mnie do siebie. – Bardzo.

– Oby tak zostało.

Chciałam zadzwonić do mamy i opowiedzieć jej jak bardzo byłam szczęśliwa. Może nie umiała ochronić nas przed ojcem, ale nie miałam do niej żalu. Była najsilniejszą kobietą, którą znałam. Starała się nas wychować na dobrych ludzi. Mogła być dumna z Aarona, a ja postaram się nie stwarzać więcej problemów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro