16. Kłopoty, w które się wpakowałam

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      Zaczęłam poważnie wątpić w pomysłowość Emila. Naprawdę! Żeby najpierw nałgać, a potem uciekać, zamiast odwrotnie? Przecież im i tak było bez różnicy, tak czy siak musieliby gnać za nami. A im raczej pasowałaby taka szybka decyzja niż kłamanie wraz z niezdarnymi próbami uciszenia ich czujności. Której raczej nie dało się uciszyć.

   Wrzasnęłam widząc zbyt szybko zbliżające się drzewo. Zaparłam się nogami o ziemię, aby zastopować Emila, ale on jeszcze mocniej zacisnął rękę na moim nadgarstku, ciągnąc dalej. Dalej, wprost na to olbrzymie drzewo! Wolałam nie kończyć swojego życia w tak banalny sposób, nawet jeśli to tylko pobożne życzenie.

   Niespodziewanie odbiliśmy w lewo, dzięki czemu nie zostałam rozkwaszona o coś tak trwałego jak ta wielowiekowa natura. Liście chlastały mnie w twarz, gałązki rozdzierały strzępami ubrania, lecz ja nadal zmuszałam się do pedałowania nogami. Miałam przy tym nadzieję, że to nie jest taki zły pomysł na jaki w rzeczywistości wygląda. Że też dałam się w to wciągnąć... z drugiej strony, jednak zdawałam sobie sprawę, iż gdybym zobaczyła uciekającego tak Emila - bałabym się o jego życie, a tak przynajmniej wiem co się z nim dzieje.

- Szybko - Emil, obejrzał się na mnie wskazując dłonią jedno z rozłożystych drzew, które było w pobliżu.

- Przecież się na nie nie wdrapię - jęknęłam z prawdziwą trwogą spoglądając na najniższą gałąź. - Jest za wysoko!

- Oj, daj spokój! - powiedział beztrosko jakbyśmy wędrowali po parku w spokojną noc.

   Kiedy gwałtownie zatrzymał się tuż przy drzewie, wleciałam w Emila, a następnie - siłą odrzutu - wylądowałam twardo tyłkiem na ziemi. Z jękiem cierpiętnika wstałam, aby się przekonać czy Emil choć odrobinę mi współczuje. Myliłam się. Zdążył spojrzeć na mnie jak na ostatnią sierotę nim zrobił stopień z dłoni, karząc mi w ten sposób wleźć na drzewo.

   Z ciężkim westchnieniem ułożyłam tam prawą nogę, łapiąc go za ramiona stanęłam całym ciężarem ciała na niej właśnie. Emil sapnął, ale wybił mnie w powietrze, a ja - dlaczego mu zaufałam?! - zdołałam zawisnąć na gałęzi, dłońmi.

- Jesteś ciężka - powiedział Emil. - No podciągnij się, przecież nie mamy czasu na twoje zabawy!

- Zamorduje cię! - krzyknęłam z wściekłości. Czy on naprawdę myślał, że arystokratki uczą się wchodzić na drzewa?! Gdyby tak było od razu, bez żadnego sprzeciwu wlazłabym na drzewo i to z przyjemnością!

- Nie składaj obietnic, których nie jesteś w stanie spełnić, skarbie - zacmokał.

   Po chwili poczułam jak łapie moje stopy i wyciągając ramiona w górę, pomaga mi wspiąć się na gałąź. Moje ramiona już teraz krzyczały z bólu i wycieńczenia, zwłaszcza tego ostatniego. Usiadłam na gałęzi, na którą chwilę później wspiął się również Emil. Spojrzał na mnie z lekką dezorientacja jakby nie spodziewał się mnie tu ujrzeć, ale przecież sam mnie na to drzewo wrzucił, prawda?

- Dalio - jęknął, potarł szybko twarz. - Wspinaj się dalej, ja doskonale wiem, że ta twoja wielka pupa jest ciężka, lecz musimy wejść wyżej.

- Moja pupa nie jest wielka! - krzyknęłam oburzona.

- No dobrze, niech ci będzie - rzucił z łobuzerskim uśmieszkiem. - Wstań, pomogę ci wspinać się dalej.

   Skrzywiona wstałam, wyciągnęłam ręce w górę aż zaczepiłam się o kolejną grubą gałąź. Używając miernej siły ramion, zaczęłam się podciągać. Prawie się roześmiałam czując na tyłku ręce Emila, wiem że to nie powinno mnie bawić, ale skoro moja pupa jest tak wielką to czemu ją w ogóle dotyka? Jedno wyklucza drugie, przecież facet nie obmacywałby kobiety, która w jakiś sposób mu się nie podoba. Tym bardziej nie robi tego z taką ochotą.

- Jak mniemam całkowicie podoba ci się ta sytuacja.

- Jak diabli - w jego głosie wyczułam uśmiech.

   Słysząc krzyki pogoni (o której zdaje mi się zapomniałam), pospiesznie pociągnęłam się mając nadzieję, że odpłacę się jakoś Emilowi za dotykanie moich pośladków. Najlepiej byłoby go po prostu ośmieszyć, ale trzeba najpierw złapać idealną okazję. Taką, aby większość osób mogła się z niego pośmiać.

   Z kolejną gałęzią było gorzej. Moje mięśnie już nie krzyczały tylko wrzeszczały i błagały bym przestała. Byłam niemal wdzięczna za nieocenioną "pomoc" Emila. Gdyby nie on zawisłabym właśnie na tej trzeciej gałęzi i tak została. Zapewne wyglądałabym jak jakiś małpiszon uwieszony między ziemią a niebem.

- Żadnej przerwy, Dalio - mężczyźni co prawda szukali nas sprawdzając inne drzewa, przez co dostawałam palpitacji serca, ale taki wysiłek był ponad moje siły. - Panno Smith jeśli wespniesz się jeszcze na trzy gałęzie to daje ci słowo, że kiedy to się skończy rozmasuje ci plecy i stopy, ok?

   Pomyślałam chwilę i z łomoczącym sercem ponownie rozpoczęłam wspinaczkę. Taka propozycja była więcej niż kusząca. Po za tym Emil Ratero nie proponowałby czegoś takiego, gdyby nie bał się wykrycia. A to oznaczało, że nasza sytuacja była więcej niż tragiczna. W co ja się wpakowałam? Dlaczego Emil przynosi mi takiego pecha?! Mój pech nie wystarczy?

    Kiedy w końcu usiadłam okrakiem na wskazanej gałęzi, miałam we włosach pełno gałązek i liści, zaś żywica z drzewa kleiła się do moich rąk i ubrań. Ale się udało, byliśmy ukryci tak, iż nie powinni nas znaleźć. No chyba, że miałam zamiar spaść z drzewa, a to nie było do końca takie niepewne. W końcu różnie bywa z moim trzymaniem równowagi. Mimo to przepełniała mnie duma z tego, że udało mi się wleźć, a co więcej szczęście, iż do tej pory jeszcze nie zleciałam.

- Udało ci się - wyszeptał Emil kiwając z zadowoleniem głową. - Gratuluję.

- Mam ochotę zrzucić cię z drzewa - mruknęłam spoglądając w dół. Tym samym utwierdziłam się w przekonaniu, że jeśli którekolwiek z naszej dwójki spadnie zostanie rozpłaszczonym naleśnikiem. 

- Ale w ten sposób zgadną gdzie jesteś - zauważył.

- Właśnie to mnie powstrzymuje.

   Parsknął urywanym, cichym śmiechem. Następnie przybliżył się do mnie, a ja odparłam plecy o pień drzewa, aby w taki sposób ulżyć ramionom oraz szyi. Zapewne jedynie po raz kolejny się wybrudzę, ale przecież gdzieś tu musi być jakieś miasteczko lub coś gdzie można byłoby się umyć. W każdym bądź razie ja tego potrzebowałam i to bardzo zważywszy, że wyglądam jak siódme nieszczęście, dość śmierdzące siódme nieszczęście.

- Może, jednak jest coś więcej.

- Coś więcej? - uniosłam brew z powątpiewaniem - Nie - zmarszczyłam nos - raczej nie.

   Stuknął swoimi kolanami o moje z powagą przyglądając się niebu. Uniosłam głowę i przez liście dojrzałym burzowe chmury. Ramiona mi opadły z niedowierzania. Cudownie, po prostu cudownie! Niech już sobie idą te cymbały! Jedyne czego nie pragnęłam to deszczu, przez który będę nie tylko mokra, ale i chora jeśli zostanę dłużej uwieszona gałęzi.

- A niech to! - Emil stuknął płaska dłonią o gałąź - Zapalają ognisko, pewnie zapolowali na jakiegoś zwierza kiedy nas próbowali złapać.

- Czyli sobie nie pójdą? - zapytałam naiwnie wierząc, że mogą jeszcze zmienić zdanie.

   Właśnie w tym momencie zaczęło padać. Zadygotałam z zimna, gdy pierwsze krople padły na moje odsłonięte przedramiona. Przysunęłam się do mężczyzny, aby zatrzymać ciepło, które zdołałam skumulować wspinając się. Zdawałam sobie, jednak sprawę z bezsensu swoich działań, tak samo Ratero. Przytulił mnie do siebie, aż zadygotałam czując jaki ciepły jest.

- Jakoś to będzie - spróbował mnie uspokoić doskonałe wiedząc, że trzęsę się nie tylko z powodu zimna.

- Co z Niną, Dawidem i jego synem? Co z końmi i naszym ekwipunkiem? - zacisnęłam oczy chowając twarz w jego ramieniu.

- Jest z tropicielami co może jej grozić? Konie przybiegną na moje zawołanie więc o nie również bym się nie martwił. Martwiłbym się za to o nas, Dalio, bo jeśli zostaniemy tutaj dłużej nabawimy się przynajmniej przeziębienia - odgarnął moje włosy na plecy, po czym zaczął uspokajająco głaskać mnie po plecach. - Musimy utrzymać to ciepło. Przysuń się do pnia, w ten sposób będzie nam cieplej.

- Zapamiętaj, że to był twój pomysł - dolna warga mi zadrżała z zimna, które wdzierało mi się pod ubranie. - Na drzewo! Też coś!

   Jednakże przesunęłam się i jakoś od razu zrobiło mi się cieplej. Do tego Emil grzał lepiej niż ognisko, którego smród doleciał aż tutaj, do korony drzewa. Żeby rozgrzać dłonie zaczęłam pocierać plecy mężczyzny... zrobiłam to również po to, aby i jemu zrobiło się cieplej. Może też, dlatego że dzięki temu nie czułam się aż tak mokra jak w rzeczywistości byłam. Woda z nieba lała się litrami opadając na nas bez litości. Czułam jak ubrania zaczynają się do mnie przyklejać, a moje mięśnie coraz bardziej drżeć.

- Zauważyłam właśnie, że od kiedy się znamy co chwila znajdujemy się w sytuacji, w której jedno z nas może zginąć - wyszeptałam szczękając zębami. - W innej sytuacji prawdopodobnie bym się z tego roześmiała.

- Ja się z tego śmieję codziennie - szepnął mi do ucha. - Po raz pierwszy w życiu wpadłem na dziewczynę, która przyciąga przygody jak nikt inny. To wspaniałe! - jego entuzjazm nie był wymuszony - Dzięki Dalii Smith moje życie nabrało żywszych barw i dreszczyku emocji jakie dotąd mi umykały. Jesteś najwspanialszą kobietą na ziemi.

   Dygocząc uśmiechnęłam się do jego szyi. Wow! Czyżby Emil Ratero powiedział mi komplement? Może czuł się winny z powody urażenia mnie kiedy się wspinaliśmy, a może mówił prawdę, która sprawiła, że poczułam się bardziej użyteczna niż sądziłam.

- Boję się.

- Zobaczysz, będzie dobrze - cmoknął mnie w szyję. - Przecież zawsze wychodzimy cało z opresji, a jeśli chodzi o te zapachy z dołu to... - pogrzebał w kieszeni spodni i wyciągnął coś szeleszczącego - ...o wodę i tak nie musimy się martwić, bo leje się z nieba, zaś jeśli chodzi o jedzenie...

   Wsunął rękę między nasze ciała podtykając mi pod nos... czyżby to była kanapka?! Trochę spłaszczona, ale tak to kanapka!

- Zrobiłem ją dla ciebie co powinno być dla ciebie wielkim zaszczytem, ponieważ nigdy z żadną dziewczyną nie zjadłem śniadania, a co dopiero je dla niej zrobić - uniosłam głowę. - Co się tak uśmiechasz? Nie jest zatruta! Dokładnie nie wiedziałem co lubisz, lecz... zazwyczaj smakuje ci szynka i ser więc...

   Podciągnęłam się odrobinę i ucałowałam go w policzek, dopiero wtedy chwyciłam za kanapkę. Opierając czoło o jego ramię, pożarłam z wielkim apetytem jego koślawe dzieło. Chociaż nadal czułam ssanie w brzuchu, złapałam dłoń Emila, która leżała na moim udzie i wcisnęłam mu do niej resztę kanapki. Przecież on również musi być głodny, prawda? Tym bardziej, że ratuje mój tyłek tak wiele razy (niekiedy dosłownie)...

   Przyjął ją z zaskoczeniem i przynajmniej dziesięć razy zapytał czy jestem pewna tego co robię. Nie robiłam tego tylko, dlatego że tylko on mógł mnie uratować, robiłam to, ponieważ w jakimś zwariowanym sensie zależało mi na nim. Nawet bardzo.

- Będę zazdrościć kobiecie, która zdobędzie twoje serce - powiedziałam szczerze, ponownie się do niego przytulając.

- Niby czemu? Przecież jesteś moją żoną, pamiętasz? - obydwoje roześmialiśmy się, chociaż wciąż nie potrafiliśmy przestać się trząść. - Ale szlachetnie przyjmę to jako komplement.

    Przybliżył się bardziej, aby ciepło nie uciekało, ale jego próby były dość marne. Znaczy... (tutaj myśląc o tym zarumieniłam się)... czułam jego mocno i szybko łomocące serce oraz jego troszeczkę nieświeży oddech na szyi i ramieniu, który z kolei powodował innego rodzaju dreszcze. Już się nawet domyślałam w jaki sposób powstrzymuję i jego, i siebie przed jego urokiem czy siłą perswazji z jaką próbuje mnie zaciągnąć w ustronne miejsce - siła woli temu zapobiega. Chociaż ostatnio powstrzymał się sam bez mojego udziału.

   Ale doskonale wiedziałam, że Emil Ratero jest uzależniający, a jak już pocałuje przynajmniej raz - to jest to wielka tragedia. Przynajmniej dla istotnego faktu, że nie powinnam tego robić. Nawet gdybym nie miała narzeczonego.

- Niezmiernie się cieszę - przymknęłam oczy. - Wiesz co pomyślałam kiedy cię poznałam? Pomyślałam, że będą z tobą kłopoty, że zachowujesz się jakby nic z tego świata nie mogło ci zepsuć zabawy.

- Ooo, to nie tak! - przestał szorować dłońmi po moich plecach, przesunął je na moje uda, które następnie ułożył sobie na swoich. Zrobiło się cieplej - Jest coś co może zepsuć mi zabawę. Jedna taka nie pozwala mi zaciągnąć się do łóżka.

- Chcesz o tym porozmawiać? - zapytałam z uśmieszkiem na wargach.

- Och, jeszcze nigdy nie byłem na terapii, ale dla pani zrobię wyjątek - zamruczał. - Otóż owa dziewczyna ma narzeczonego, lecz wie że coś z nim nie tak, dlatego też postanawia... No dobrze, pozwala mi się całować, ponieważ nie jest w stanie mi się oprzeć, bo jestem taaaki przystojny i inteligentny...

- I skromny - przewróciłam oczami.

- O to także! Dziękuję za podpowiedź, pani psycholog. Ale to i tak nie rozwiązuje mojego problemu.

- A cóż nim jest? - dobrze się bawiłam mogąc chociaż w ten sposób zapomnieć o zimnie i deszczu nadal w nas uderzającemu.

- Bo ja tak bardzo chciałbym ją...

- Zaciągnąć do łóżka? - podpowiedziałam kiedy nagle urwał.

- To też... - dłonią zmusił mnie, bym na niego spojrzała. Jego chochlikowate oblicze było niezmiernie poważne. - Chciałbym ją poznać od poszewki, chciałbym móc widzieć jej uśmiech praktycznie codziennie, ale pragnę, by był skierowany tylko i wyłącznie do mnie. Ma taki piękny uśmiech, a kiedy się na mnie denerwuje słodko marszczy nosek. Nawet jej zmrużone oczy nadal iskrzą się wewnętrznym ogniem, który mógłby mnie spalić... - przybliżył do mnie swoją twarz. - Jednak przede wszystkim pragnę ściągać na nią kłopoty, aby nie mogła się beze mnie obyć, chociaż gdyby tylko spróbowała dałaby sobie doskonale radę beze mnie.

- Naprawdę?

- Naprawdę. Jest wystarczająco bystra i piekielnie inteligentna, by sama sprostać wyzwaniom świata - przytaknął. - Gdyby tylko chciała mogłaby zwojować cały świat, a on padłby jej do stóp.

   Jego druga dłoń zacisnęła się na moim biodrze... lecz gdy już chciałam go pocałować, on odwrócił twarz. Spojrzał w dół, a ja przeklinałam go w myślach, że zrobił coś takiego w tak nieodpowiednim momencie. Dopiero po chwili przypomniałam sobie o zimnie i chłodzie ubrań, które przykleiły mi się do ciała.

- Ty się poddałeś - wyszeptałam. Marszcząc brwi, powrócił do mnie spojrzeniem - Przestałeś wojować świat, zaprzestałeś być tym nieodpowiedzialnym, zamkniętym w sobie chłopaku, dla którego liczą się podboje płci pięknej... Znaczy... Zacząłeś się liczyć z tym, że twoje czyny mogą mieć przykre konsekwencje.

- Niby skąd możesz to wiedzieć?

- Wtedy po tym jak wydostaliśmy się z więzienia... kazałeś mi odejść. Powstrzymałeś się chociaż miałeś mnie w garści - zauważyłam.

    Uśmiechnął się jakby ukrywał coś istotnego, jakby to była tylko część prawdy. Odkryłam jedną stronę tej samej monety, lecz druga nadal pozostawała w ukryciu.


      Następny rozdział 14.06.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro