2. Przeprawa przez most

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      Następny rozdział we wtorek, 09.05.

     Nasze uwolnienie się z miasta kosztowało mnie niewiele. Najpierw musiałam zmienić sukienkę na spodnie, bluzkę i kurtkę z bluzą, później zamiast bucików założyć buciory, a na koniec zabrać swoje wszystkie oszczędności pod zbyt czujnym okiem Emila. Wyglądał przy tym jak hiena czekająca na odpowiednią okazję, by coś capnąć. 

   Najgorsze, jednak było to, że cały mój ubiór to było dokładnie to co specjalnie zamówił za moje pieniądze. Oczywiście nie miałabym nic przeciwko, gdyby nie fakt, iż wszystko było na mnie za duże, wręcz wisiało na mnie jak na wieszaku, a to z kolei bawiło mojego towarzysza.

- Przestań - mruknęłam. - Od razu widać, że żaden z ciebie pomocnik.

- No cóż wybacz, kwiatuszku, że nie jestem księciem na białym koniu, który zadba i o twoje wygody, i o twoje dobre samopoczucie - odparł przyglądając mi się w odbiciu lustra. - Mimo to jak schowasz włosy pod czapką będziesz w stanie zmylić każdego kto stoi zbyt daleko, by rozpoznać, że jesteś kobietą.

    Już miałam mu odszczekać "pocieszające" kiedy zauważyłam, iż ma racje. W tych czarnych ubraniach rzeczywiście upodobniłam się do mężczyzny - trochę chudego, ale jednak. Jedyne co się wyróżniało to moja twarz - okrągła, z delikatnymi rysami o dużych brązowych oczach okolonych wachlarzem rzęs. Dodatkowo te długie, czarne włosy, które sprawiały taką trudność, gdy zostawały rozpuszczone.

- Przyznasz, że mam rację? - zapytał unosząc brew.

- Z trudem przyznam, że tak - wyzywająco uniosłam podbródek i aż sapnęłam kiedy z premedytacją walnął mnie czapką w głowę. - Ej!

   Zaczął upychać moje włosy pod nią i przekrzywił głowę przyglądając się efektowi swojej pracy. Mimo to błyskawicznie ją ściągnęłam, poszukując wzrokiem odpowiednich spinek oraz gumek, aby spiąć włosy. Przecież nie mogłam w ten sposób wyjść na miasto, tym bardziej, że od razu zostałabym rozpoznana.

- Dalio Smith zdaj się na mnie.

- Nie! Jeśli zdam się na twoim talencie fryzjerskim, włosy będą uporczywie wypadać z czapki, a to będzie denerwować bardziej ciebie niż mnie - warknęłam upinając włosy.

   Zacisnął wargi, ale gdy "poprosiłam" go, by przytrzymał poszczególne kosmyki moich włosów, robił to bez narzekania. Chociaż wrócił do swojej skwaszonej miny. Nie żeby to mnie jakkolwiek obchodziło, jak chce niech zgrywa obrażoną księżniczkę. 

**********

- Słucham?! - pośpiesznie ściszyłam głos, rozglądając się wokoło, aby sprawdzić czy mój wybuch został usłyszany w ciemnym, okropnie cuchnącym zaułku. Na szczęście nikt się nie zjawił. - Nie będę wchodzić do kanalizacji miejskich tam pływają ścieki, a ja nie będę pływać w gównie.

  Zacisnęłam wargi i z mocą spojrzałam na Emila, którego wyraźnie bawiło moje zachowanie. Przy czym zauważyłam, iż ma naprawdę ładny uśmiech, oczywiście tylko wtedy, gdy uśmiecha się szczerze, nie zaś wymuszenie czy tak, by mnie jedynie zdenerwować. Może gdyby robił to częściej zauważyłby, że życie jest piękne. Może, ale tylko może przestałby być najgorszą wersją siebie, co zapewne uczynią moje pieniądze kiedy dostaniemy się do stolicy.

   I właśnie w tym momencie ze zdenerwowania dostałam czkawki. Zacisnęłam mocniej wargi w nadziei, że to pomoże, bo zazwyczaj dzięki temu nikt nie zauważał wydawanych przeze mnie odgłosów. Tyle, że teraz miałam przed sobą kryminalistę o idealnym słuchu i pusty zaułek więc to co chciałam ukryć, rozniosło się cicho po przestrzeni.

- Piłaś? - pyta zszokowany Emil, co dziwne całkiem poważnie traktując naszą sytuację.

   Wstał z klęczek, zostawiając pokrywę od wejścia do kanalizacji szeroko otwartą. Podszedł do mnie przyglądając się intensywnie mojej twarzy, a ja potrzebowałam chwili, aby się uspokoić na tyle, by mu odpowiedzieć z oburzeniem:

- Oczywiście, że nie! Za kogo ty mnie uważasz?

- Czkawka jest efektem picia - zauważył mrużąc oczy.

- Nie piłam! Jestem zwyczajnie zdenerwowana to wszystko, dobra? - fuknęłam i jeszcze bardziej się zapeszyłam przez co czkanie zamiast się uspokoić, stało się jeszcze bardziej uciążliwe. Całkowicie się poniżyłam przed facetem, któremu chciałam pokazać jak spokojna i opanowana potrafię być.

   Ratero skrzyżował ręce na piersi. Wydawał się rozumieć moją sytuację oraz z niej kpić w myślach - przynajmniej miał tyle przyzwoitości, by zostawić swoje przemyślenia na mój temat, dla siebie. Wolałabym nie wiedzieć co o mnie sądzi, tym bardziej że i tak niedługo się rozstaniemy. Na właśnie ten moment czekam z utęsknieniem. Zapewne ze wzajemnością z jego strony.

   Nie do końca pewna, czego tak właściwie chce ode mnie mężczyzna, stałam niczym kołek przed nim prezentując sobą raczej dojmujące nieszczęście niż azyl spokoju. Po raz pierwszy w życiu byłam skrępowana, miałam prawdziwą ochotę ukryć się pod ziemią, byleby uniknąć tego natrętnego spojrzenia szarych oczu. Oczu wydających się wdzierać w moje myśli, w moją duszę i czytać z niej jak z otwartej książki. Zaś to ani trochę mi nie odpowiadało. Dotąd nikt nie wiedział o czym myślę, co sądzę na dany temat, a tu nagle spotkałam człowieka, który doskonale wie jak działa mój umysł. To jest doprawdy przerażające. 

- Czego? 

- Przestałaś nazywać mnie per panie Ratero - zauważył przekrzywiając głowę. 

   Otworzyłam usta, by odpowiedzieć mu, że nie czas na tego typu rozmowy, ale zamiast się odezwać, czknęłam. Moja czkawka odbiła się echem po pustej - no prawie pustej, nie wliczyłam jedynie pełnych kontenerów na śmieci - przestrzeni. Jednak co najdziwniejsze Emil zachował poważną minę. Nawet uśmiech skrył przed moimi oczami albo w ogóle nie myślał o tym, by się ze mnie naśmiewać. 

    Poczułam wdzięczność dla tego dziwnego człowieka, który jednak wiedział jak się zachować, aby nie urazić czyichś uczuć. Może...

- Chociaż powiem ci, zaczęło mi się to podobać - kontynuował, niszcząc tym samym moją obiektywną opinię na jego temat. - Wolałbym, abyś dalej nazywała mnie panem, to tak jakbym trafił do świata, w którym szanuje się mnie za samo bycie takim jakim jestem.

   Uderzyłam się ręką w czoło. Zaczynałam mieć go powyżej uszu. Czemu on musi być taki?! Czemu nie jest miły, sympatyczny czy... och! Czego ja oczekuję po tym zepsutym człowieku? Przecież on się specjalizuje w zatruwaniu ludziom życia! 

- Wspaniale - mruknęłam przewracając oczami. - Więc jak będzie z tą drogą ucieczki? 

- W sumie jest jeszcze inna możliwość, dzięki której moglibyśmy się stąd wyrwać, ale ona ci się nie spodoba - powiedział z lekkim, zawadiackim uśmiechem. - Uwierz mi, będziesz błagać byśmy tutaj wrócili. 

- Zobaczymy - warknęłam. 

  Zdecydowanym krokiem opuściłam za Emilem... o, przepraszam!... za panem Ratero czarny, śmierdzący zaułek. Skierował się na południe idealnie skryty w cieniu, a ja mimowolnie go podziwiałam za jego umiejętności krycia się w dowolnym miejscu. Parę razy miałam zawał serca, gdy ukrył się tak, że nie mogłam go zauważyć, a stał kilka metrów przede mną wietrząc z zadowolenia zęby. 

    Tak przemierzywszy całe miasto, by dojść do opuszczanej na most bramy. Co ciekawe, brama była opuszczona i swoim upiornym wyglądem ukazywała przed sobą most linowy, który w tej ciemności wyglądał jak wyszczerbione zęby olbrzyma. Dodatkowo słysząc pojękiwania wiatru przemierzającego wąwóz znajdujący się na dole, dostałam gęsiej skórki. A moje serce wybijało rytm: "uciekaj jak najdalej!".

- Witaj droga Dalio, przed drogą szczurów - wyszeptał mi do ucha Emil. - Jak zapewne zauważyłaś, bądź nie, jest to niebezpieczna przeprawa, gdyż niektóre deski są... że tak to ujmę, roztrzaskane na dole. Nazwa wzięła się od tego, iż tylko niektórzy wystarczająco odważni lub głupi są gotowi przejść przez most. Swego czasu widziałem człowieka, który będąc tuż przed końcem przeprawy nagle spadł, gdyż deska pod nim...

- Mówisz to specjalnie, prawda? - fuknęłam na niego. - Czyżbyś był tchórzem? Boisz się upadku?

- Emil Ratero nie boi się niczego - warknął. - No chyba że ryczących panienek.

    Uniosłam brew, ponieważ zapewne spodziewał się, iż tą damulką będę ja, tyle że nie płakałam od siódmego roku życia kiedy to byłam zmuszona patrzeć jak wypędzają moją ciotkę z miasta, ponieważ dopuściła się romansu z żonatym generałem. Po tygodniu ów mężczyzna zdezerterował i (z tego co wiem) uciekł w poszukiwaniu mej ciotki. To był jedyny raz kiedy płakałam, wyklinałam kochaną ciotkę za to, iż ich związek został wykryty oraz współczułam tym dwojgu ludzi ich tragiczno- pięknego zakończenia - wolałam myśleć, że się odnaleźli i żyją szczęśliwie. 

- Więc na co czekamy?

- Nie rozumiesz?! - zniecierpliwił się - To pewna śmierć!

- Więc na co czekamy? - powtórzyłam gotowa przejść przez most byleby wydostać się z tego zapyziałego miasta. Pragnęłam się stamtąd uwolnić, wracając do rodziny niż być z dala od niej. Koniec mojej swawoli, co ma być to będzie.

   Emil sapnął, ale jak prawdziwy dżentelmen wskazał mi, bym szła pierwsza. Ruszyłam powoli tracąc pewność siebie jaką czułam rozmawiając z mężczyzną, jednakże nie pozostało mi nic innego niż udowodnić mu, że jestem gotowa uczynić to co konieczne, byleby nie musieć taplać się w fekaliach. Gdybym teraz spanikowała nasza droga tutaj nie miałaby sensu, tym bardziej że gdybyśmy wreszcie wydostali się z podziemnych tuneli cuchnęlibyśmy na kilka kilometrów, przez co każdy wiedziałby, iż ktoś nadchodzi. To z kolei naraziłoby nas na wielkie niebezpieczeństwo.

   Mając to wszystko na względzie, mocno oboma rękoma złapałam obie liny, aby w razie czego mieć oparcie przynajmniej w nich. Raczej na pomoc Emila nie mogłam liczyć i tak wpierw zająłby się tym, by samemu zachować własne życie, chociaż wtedy nie dostałby swoich pieniędzy... W każdym bądź razie, raczej pozostawi swoją szlachetność głęboko ukrytą w jego mrocznej duszy. 

   Ostrożnie stawiając stopy, badając grunt szłam do przodu. Czasami byłam omyłkowo pchana przez dłoń Ratero, cały czas spoczywającą na moich plecach, między łopatkami. Jednak nie wiedziałam, dlaczego musi ją tam trzymać, mimo to nie oponowałam, gdyż mimowolnie dodawała mi otuchy. Zapewne również wbrew intencji właściciela ręki.

    Zeszła ze mnie część powietrza kiedy doszliśmy do połowy mostu, serce również zastopowało. Połowa za nami, uda nam się - pełna nadziei już wymyślałam jak to kpić z Emila za jego tchórzostwo, gdy ja mówiłam, że to idealne...

   Nagle usłyszałam jakiś przeraźliwy dźwięk i coś prześlizgnęło się przez wnętrze mojej prawej dłoni. Krzyknęłam, przyciskając zadraśniętą boleśnie dłoń do piersi. Odwróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni, aby spojrzeć w przerażone oblicze chochlikowatej twarzy Ratero. Spojrzał za siebie, a gdy ponownie przeniósł wzrok na mnie jego twarz zbielała.

   Właśnie w momencie kiedy miałam zamiar zapytać o co chodzi oraz dlaczego jedna z lin pękła, most zaczął się niebezpiecznie chybotać. Wrzasnęłam chwytając mocniej pozostałą linę, i Emila. Zapewne będę to wspominać - o ile przeżyję - jako wielką ujmę na mojej honorze, ale po chwili, gdy moje przerażenie doszło do granicy możliwości, postanowiłam przynajmniej mieć miękkie lądowanie. Wskoczyłam na mężczyznę, nogi złączyłam za jego plecami, a rękoma oplotłam jego szyję. Wtulając twarz w jego szyję mamrotałam (chociaż może łkałam):

- Tak bardzo cię przepraszam za to, że cię w to wplątałam.

   Poczułam jak Emil obejmuje mnie w pasie ramieniem. Gdy zaczęliśmy spadać (w akompaniamencie moich wrzasków oraz świszczenia wiatru w naszych uszach) wczepił się palcami drugiej ręki w jedną z belek, na których chwilę wcześniej staliśmy - niczym bajkowy Tarzan. Ta zaskrzypiała, ale wytrzymała nasz ciężar kiedy w końcu zawiśliśmy nad przepaścią. Mężczyzna stęknął z wysiłku, ja zaś ryczałam nadal - pomimo silnego przyciągania ziemskiego - w niego wtulona. No i znów zaczęłam czkać.

    Po długim czasie ciszy, usłyszałam cichy śmiech Ratero, którego mięśnie brzucha aż drgały z rozbawienia. W tym wypadku podniosłam swą zapłakaną twarz, aby na niego spojrzeć, ale on patrzył w dół. Więc albo coś poprzewracało mu się w głowie przez nasze przeżycia albo cieszył się, że żyje, chociaż to nie potrwa długo w końcu nie wiemy jak...

     Emil niespodziewanie puścił belkę. Krzyknęłam, czknęłam i ponownie schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi. Lecz zamiast poczuć jak uderzam o ziemię z rozpędu, po czym ginę, ale doczekałam się jedynie tąpnięcia, szarpnięcia i nic więcej się nie stało.

   To sprawiło, iż moje napięte nerwy oraz mięśnie powoli się rozluźniły, ale serce nadal pędziło jak oszalałe tłukąc się o żebra. 

- Możesz mnie już puścić, chyba że masz ochotę poprzytulać się do kogoś - rzucił swobodnie Ratero, ale ja czułam, że jego serce również nie potrafi się uspokoić.

- Ty parszywcu! - krzyknęłam dostrzegłszy, że stoimy u dołu wąwozu. Znaczy ja nadal na nim wisiałam, ale pomińmy ten fakt - Wiedziałeś przez cały ten czas!

  Skromnie wzruszył ramionami, uśmiechając się przy tym łajdacko. Wobec tego ześlizgnęłam się z niego i stanęłam zapierając się rękoma o boki. Próbowałam znaleźć jakieś słowa, które oddałyby moją wściekłość, ale cieszyłam się z tego, iż jednak żyjemy. Na szczęście zdołałam powstrzymać się przed uściskaniem mojego towarzysza. Jak na jeden dzień wystarczy.

- Mogłeś mi powiedzieć.

- Po co? Jaka byłaby w tym zabawa, gdybym oznajmił ci, że wisimy dwa metry nad ziemią? - uniósł znacząco brew - A dzięki temu, że o tym nie wiedziałaś miałem możliwość...

- Zostaw to dla siebie! - uciszyłam go woląc nie wiedzieć o czym mówi.

  Rozejrzał się po ciemnym wąwozie i z aprobatą skinął głową.

- Miałem rację - odezwał się po chwili.

- Co?

- Mówiłem, że to pewna śmierć, ale ty uparłaś się, żeby wytestować czy na pewno jest to możliwe.

- A zginąłeś?! - warknęłam - Nie wydaje mi się...

- No tak, bo gdybym rozłożył się tutaj plackiem przynajmniej nie miałbym za towarzysza ciebie! To byłby prawdziwy, okrutny żart losu!

   Prychnęłam. Co z nas za kompania?! Co chwila albo z siebie kpimy albo się kłócimy. Mogłam umilić sobie czas wynajmując kogoś posłusznego i z dobrymi manierami, ale nie! Uparłam się, żeby to był ten... ten... ten okropny, irytujący facet! Dlaczego?!

- I tu się mylisz - dumnie uniosłam podbródek - ja byłabym dużo lepszą towarzyszką niż jakaś zadufana w sobie pannica, która marzy jedynie, żeby pocałować takiego przystojniaka jak ty!

   Emil zamarł, jednak po chwili jego twarz rozjaśnił uśmiech, całkiem z siebie zadowolony przysunął się bliżej mnie. Ja nie bardzo wiedząc o co mu chodzi stałam jak ta trusia przed nim, czekając na jego ruch.

- Uważasz, że jestem przystojny?

- Uch! - krzyknęłam i ruszyłam na prawo, wyrzucając w powietrze ręce. - Jesteś irytujący!

   W wąwozie rozniósł się jego wesoły, nonszalancki śmiech.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro