22. Zła sława

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- O matko! - Emil niespodziewanie schował się za mną. 

    Zaczęłam się wyginać kiedy chcąc nie chcąc, zaczął mnie łaskotać dłońmi po bokach. Patrzył zza mnie na jakąś otyłą, młodą kobietę z kijem od miotły. Wyglądała jakby miała zamiar zabić Emila za samo patrzenie na nią. Jej poskręcane w sprężynki włosy koloru kasztanowego, wydawały się krążyć wraz z podmuchami wiatru, przez co upodabniały się do syczących węży.

- Emilu, co ty wyprawiasz? Przecież sam zaprowadziłeś nas do tej karczmy więc dlaczego teraz chowasz się za mną kiedy chcemy do niej wejść?

   Sama karczma wyglądała na upadłą, ale funkcjonowała w najlepsze. Drewniana budowla przygnieciona przez masywny dach, zaczęła się uginać pod ciężarem. Jej boki wyglądały jakby coraz bardziej chyliły się na spotkanie ziemi. Jedyne co odnowiono to okiennice, które zostały pomalowane na czarno. Przez taki oto zabieg to miejsce wyglądało na zwykłą, brudną spelunę, gdzie czas spędzają sami kryminaliści.

- Cicho, jest szansa, że mnie nie widziała - szepnął.

- Bzdura! Jesteś ode mnie masywniejszy więc tak czy siak musiała cię zauważyć, głupku.

- Emilu Ratero! - krzyknęła kobieta. Zamachała nam kijem od miotły... Zaraz! To nie był kij od miotły. Teraz zrozumiałam, dlaczego przestępca tak bardzo boi się pulchnej dziewczyny. - Ostrzegałam cię. Miałeś tutaj już nigdy więcej nie przychodzić, chyba że masz pieniądze, aby spłacić swoje długi oraz wystarczająco dużo siły, by pokonać moich braci!

- Coś ty jej zrobił? - szepnęłam konspiracyjnym szeptem.

- Stare dzieje - mruknął, niezwykle z czegoś uradowany.

    Ponownie spojrzałam na ruderę i parsknęłam śmiechem, który starałam się opanować. Karczma miała nawet bardzo twórczą nazwę: "Szumowiny". Nie zdziwiłabym się, gdybym usłyszała rozmowę dwóch gości mówiących: "Ach, chodźmy do tej starej karczmy", "Gdzie?" - pyta drugi". "Do szumowiny, a gdzie?! To wprost idealne miejsce dla nas".

    Mój śmiech urwał się nagle kiedy zobaczyłam jak kijem z najeżonymi, grubymi i ostrymi ćwiekami, zamachuje się w naszą stronę. Pocieszał mnie jedynie fakt, że stała w wystarczającej odległości, aby nimi w nas nie trafić. Mogę się śmiało pokusić o to, że raczej nie rzuciła by w nas swoją bronią. Przecież straci wtedy... Ojej! Zapomniałam o jej braciach!

- Emilu, a może byśmy się tak stąd wycofali? - zapytałam cicho, podskórnie wyczuwając zbliżające się niebezpieczeństwo.

- Właśnie myślę jak nas bezpiecznie stąd zabrać - szepnął mi do ucha. - Tylko spokojnie, bez paniki. Wątpię, by nas zabiła, tym bardziej, że mogę mieć tę forsę, prawda?

    Nagle ktoś wyleciał z "szumowin". Byli to trzej napakowani i uzbrojeni po zęby faceci. Gdyby nie nasze dzisiejsze spotkanie, wolałabym takich omijać szerokim łukiem, nie spuszczając ich przy tym z oczu. Tyle że teraz takie rozważania nie wchodziły w grę.

- Oj, nie dobrze - jęknął Emil. - Ci zabiją nas z rozkoszą... znaczy mnie na pewno zabiją.

- Och, ale mi ulżyło! Czyli chcą zabić tylko ciebie? - zapytałam z cichą nadzieją na negatywną odpowiedź.

- To nie miejsce na żarty, Dalio - syknął. - I tak. Cieszysz się?

- Nie bardzo - rzuciłam. Następnie głośno oznajmiłam - Zapłacę, z rozkoszą zapłacę za długi Emila oraz bezpieczne przejście koło waszej knajpy. Umowa stoi? 

**********

- Przypomnij mi... - ciężki oddech Emila, wionął na mnie - ...żebym nigdy, przenigdy nie pozwalał ci czegokolwiek planować, okej?

- Czepiasz się - rzuciłam mu rozbawiony uśmiech, pomimo powagi naszej sytuacji. Złapałam się za prawy bok, uznając, że przynajmniej w ten sposób powstrzymam odrobinę kolkę. - To był wspaniały pomysł, kto by pomyślał, że twoja zła sława wszystko zaprzepaści? Przecież przez pierwsze kilkadziesiąt metrów było spokojnie.

- Gdybyś nie oddawała pieniędzy z taką obojętnością nie kapnęłaby się, iż masz ich więcej! - krzyknął rozeźlony.

- Przesadzasz - warknęłam.

- Ej, panienki! Zostawcie kłótnie na później, dobrze? - krzyknął Dawid. Popchnął nas do szybszego biegu, chociaż ja już teraz byłam na granicy wytrzymałości.

- My się nie kłócimy - zaprzeczyłam.

    Emil mruknął coś pod nosem, łapiąc mnie za rękę. Obejrzałam się przez ramię ciekawa, gdzie też podziewa się Nina. Z zazdrością spostrzegłam, że razem z Tomem siedzą na jednym z koni i w tak łatwy sposób uciekają nawet się nie męcząc. Co prawda Tom był odpowiedzialny za zwierzęta, ale to nie znaczyło, że nie może mnie zapytać czy też nie wolałabym uciekać konno. Wiem to strasznie egoistyczne, tyle że ten chłopak miał więcej siły w nogach niż ja.

    Ciężko dysząc zataczałam się za Emilem, niczym pijaczka z trudem łapiąca równowagę. Mężczyzna spojrzał przez ramię na mnie i wznosząc wzrok ku niebu z niemą modlitwą o cierpliwość na wargach, puścił mą dłoń, aby otoczyć mnie ramieniem w pasie. Wobec czego uznałam, że z jego inteligencją nie jest najlepiej. Przecież widział - doskonale widział! - że moje nogi latają w niekontrolowany sposób więc jeśli się o coś potknę, poleci na ziemię razem ze mną. Jest też druga możliwość... będzie mnie trzymać pod pachą i niczym szmacianą lalkę, ciągnąć naprzód.

- Brak ci kondycji - zauważył.

- Cóż za wielkie spostrzeżenie - sarknęłam. - Zawsze byłeś taki spostrzegawczy czy dopiero teraz robisz karierę pana niezwykle spostrzegawczego?

- To ten dzień miesiąca czy po prostu jesteś tak upierdliwa, bo ci się spóźnia? - odgryzł się.

   Zrobiłam wściekłą minę. Co za bezczelność! Więc dlaczego bawi mnie nasze przekomarzanie, dlaczego lubię kiedy spogląda na mnie jakby się bał, że mnie gdzieś zgubił? Dlaczego pragnę więcej? Więcej rozmów, pocałunków, przygód?

    Potrząsnęłam głową. Dość tego! Muszę oczyścić umysł z tych wszystkich pytań, z uczuć które czuję do Emila. Przecież on tak czy siak mnie zostawi, zgodnie z umową i tym co mówił kiedy dostał list.

- Nie znoszę cię - powiedziałam tylko po to, aby nie wygrał.

- Nie skarbie, ty mnie uwielbiasz - zdołał się wyszczerzyć w tym szaleńczym biegu.

    Wtem wpadliśmy na maleńką polanę. Pod butami nie poczułam żadnych zniekształceń terenu czy kamieni, tylko jakąś dziwną plątaninę czegoś. Krzyknęłam rozpoznawszy co to takiego jest. Tom zareagował szybciej niż my zdołaliśmy uciec. Pośpiesznie skierował konie w lewo i zawołał do ojca, mówiąc w jakimś innym, nieznanym mi języku. Dawid odpowiadał, gdy nagle siatka na duże zwierzęta uniosła się gwałtownie w górę.

    Wrzasnęłam opętańczo, po czym przylgnęłam do torsu zaskoczonego Emila. Zapewne nigdy wcześniej nie został złapany w ten niezmiernie dziecinny sposób.

- Przestań się wydzierać, bo zaraz ogłuchnę, a tym raczej nikomu nie pomożesz - tymi oto słowami przerwał mój wrzask.

   Co nie zmieniało faktu, że cały czas siedziałam w niewygodnej pozycji, przytulona do jego piersi. Moja głowa idealnie wpasowała się w zagłębienie szyi Emila. Obok naszej siatki wisiał Dawid. Wyglądał jakby miał ochotę nakrzyczeć na siebie samego za taką głupotę jak wejście w pułapkę. Tyle że było już i tak za późno na takie wyznania (czytaj: na przyznanie się do własnej niekompetencji).

- No nic, mówi się trudno, co nie? - rzucił radośnie Emil - Cóż za wspaniała sytuacja, nie uważacie? Przynajmniej nie zostaniemy zabici przez tamtych na dole... Hej! I co teraz zrobicie gamonie?!

   Miałam ochotę albo uderzyć się dłonią w czoło albo zrzucić z tej siatki Emila. Najlepiej głową w dół. Może wtedy przestanie wszystkim załazić za skórę?

    Niespodziewanie nasi dotychczasowi prześladowcy uciekli posłyszawszy jakieś bębny. Co prawda to było naprawdę dziwne. Skąd miałyby się w środku lasu znaleźć bębny? Jakoś nie słyszałam o zaginionych muzykantach więc...

    Krzyknęłam czując jak trzymająca nas siatka zaczyna się dziwnie chwiać. Następnie jakieś dymiące coś spadło na mnie i na Emila, który zbielał na twarzy. Wreszcie zaczął się bać, że może źle postąpił karząc nam biec w takie podejrzane miejsce.

    Moja głowa zaczęła ciążyć. Z coraz większym trudem otwierałam oczy. Dym wdzierał mi się do nosa powodując otępienie zmysłów i w końcu zsyłając na mnie sen.

***********

- Myślisz, że nas zabiją? - zapytałam przerażona, gdy prowadzono nas w nieznanym kierunku.

- Najprawdopodobniej - przyznał Emil, krzepiąco uścisnął moją dłoń. Złączył swoje palce z moimi. - Hej, jakoś to będzie.

    Rozejrzałam się po - wydawało by się - martwym mieście, a właściwie jego zarośniętej naturą imitacji. Wszędzie gdzie okiem nie sięgnąć stali ludzie. W oknach stały matki z dziećmi, w drzwiach domów - mężczyźni. Cała mieścina miała stały dostęp do elektryczności, ale wyglądali jakby wcale jej nie potrzebowali. Wyglądali jakby naprawdę potrzebowali odmiany w otaczającej ich rzeczywistości.

- Ale... - zaczęłam chcąc mu przypomnieć, że wcale nic nie będzie dobrze.

- Ratero! - ktoś nagle mi przerwał.

   Drgnęłam. Ten entuzjastyczny okrzyk wydawał się co najmniej nie na miejscu. Do tego wydobywał się z ust przywódcy tych... czy to nie są przypadkiem buntownicy, o których coraz więcej się mówi w miastach? Ci, którzy uciekają przed wojskiem, kradną i rozpowiadają dziwactwa?

   Mężczyzna, który przemówił miał na sobie całą gamę kolorów. Czarno- granatowe spodnie, czerwona bluzka oraz dziwne coś żółtego przyczepione do szyi siedzącego na brązowym krześle. Jego nieokiełznane brązowe włosy zwijały się w sprężynki skierowane w każdą stronę świata. Zaś niesamowicie niebieskie oczy wpatrzone były w Emila. Mogło się wydawać, że ten błąkający się na jego ustach uśmiech znaczy więcej niż można byłoby się spodziewać. Do tego ta radość w oczach...

- Jakże miło cię wiedzieć, Emilu! - uśmiechnął się do mojego towarzysza. - Dawno żeśmy się nie widzieli, co? Trzeba nadrobić zaległości i odnowić kontakt!

- Co? - zapytałam osłupiała.

   Ten kolo był przyjacielem mojego przestępcy. Więc czemu kłamał? Po to żebym bała się i prawie zsikała się ze strachu? Czy może po to, aby on mógł wyjść na tego co wyciąga nas z kłopotów? Tak czy inaczej zamorduje Emila kiedy tylko nadarzy się okazja.

- Musisz robić dokładnie to co ci powiem - szepnął mi do ucha Ratero. - Ten człowiek jest nieobliczalny...

- A kogóż przyprowadziłeś? Czyżby nowa dziewczyna?

- Ach, nie! - Emil zacieśnił uścisk dłoni - Drogi Edmundzie poznaj moją... poznaj panią Ratero - wskazał mnie uroczystym gestem.

- Pani Ratero? A ma jakieś imię? - Edmund spojrzał na mnie ciekawsko.

    Kiedy zauważyłam minę Emila, od razu zrozumiałam, iż nie chciał dzielić się tą informacją z osobą, której nie ufał. Albo bał się, że ta informacja w jakikolwiek sposób nam zagrozi lub sprawi, że coś pójdzie nie tak. Wobec tego zaczęłam szukać pospolitego imienia, które pomogłoby utrzymać w tajemnicy moje prawdziwe.

- Mam na imię... - uśmiechnęłam się radośnie jakby sama uwaga skierowana w moją stronę mnie cieszyła - Wiki.

- Wiktoria?

- Och, nie! - pokręciłam z rozbawieniem głową - Wiki, żadna tam Wiktoria.

    Przekrzywił głowę. Jednak przestał przyglądać mi się z taką intensywnością. Spojrzałam na Emila, przynajmniej ten potrafił dostrzec kiedy potrzebuję jego wsparcia, a kiedy wiem, że wygram już na samym początku.

- To dość popularne imię, twoi rodzice nie mogli wykazać się kreatywnością? - klasnął w ręce - No nic! Zacznijmy interesy.

- Brawo - wyszeptał mi do ucha Emil. Zarumieniłam się, gdy niespodziewanie pocałował mnie w szyję. - Do jakich interesów jeśli mogę wiedzieć?

- Eurydyko! - pstryknął na jedyną kobietę jaka stała w pobliskich drzwiach - Zajmij się, proszę panią Ratero. Najlepiej żebyś ubrała ją w sukienkę - uśmiechnął się uroczo - damą przecież nie wypada chodzić w spodniach, mam rację?

   Spojrzałam na Emila. Wyglądał na tak samo zaskoczonego jak ja, jednakże strasząc kobietę wzrokiem, skinął głową. Popchnął mnie lekko w stronę Eurydyki jakby zdecydował, że właśnie tam będę bezpieczniejsza lub nie sprawę kłopotów. Mimo to zacisnęłam palce na dłoni Ratero kiedy drugą rękę chwyciła owa kobieta. Nie chciałam odchodzić nawet na krok od Emila. Przecież gdyby coś się stało...

- Wiki, idź - wysunął swoją dłoń z mojego uścisku. - To tylko na chwilę.

   Wobec tego poszłam nie odwracając się za siebie. Rudowłosa Eurydyka zaprowadziła mnie do domu, z którego wyszła, zamknęła drzwi i z ulgą się o nie oparła. Była ładna, a długa blizna na jej policzku zamiast odejmować jej urody, dodawała ją. Przyglądała mi się szarymi oczami jakby chciała mieć pewność, że cokolwiek powie zostanie to między nami.

- Mój... mąż - zaczęła - nie wypuści was tak szybko, wiesz o tym? Będzie chciał zrobić wszystko, abyśmy zjednoczyli się z tropicielami i... najlepiej również z łowczyniami. Jeśli twój mąż podejmie złą decyzję może... będzie musiał pogodzić się z konsekwencjami.

   Mrugałam szybko powiekami. Czy ta kobieta właśnie powiedziała mi wszystko co powinnam wiedzieć? Zaskoczenia prawie zwaliło mnie z nóg. Następnie zalał mnie strach, bo doskonale wiedziałam, że jeśli Emil nie dostanie czegoś w zamian, nie podejmie się prób zjednoczenia z buntownikami.

- Rozumiem.

- Dlatego musisz sprawić, by zdecydował się przyjąć ofertę.

- Tak... Chwila! A jak twoim zdaniem mam to zrobić? Emil jest uparty - potarłam policzek - nie zgodzi się, no chyba że dostanie coś w zamian, coś co sprawi że zmieni zdanie.

    Eurydyka wpatrywała się we mnie ze zmarszczonymi brwiami. Zapewne nie rozumiała, dlaczego jakakolwiek żona nie wie w jaki sposób przekonać męża do czegoś co mu niezbyt pasuje. Kiedy jednak domyśliłam się do czego zmierza - zarumieniłam się po cebulki włosów.

- Oczekujesz, że...

- Właśnie tak, a żeby pomóc zwrócić jego uwagę na ciebie - bo podejrzewam, iż będzie zbyt zajęty rozważaniem możliwości - zrobię cię na bóstwo! Choć, już wiem w co cię ubiorę, ale najpierw musisz się umyć. Nie pachniesz za ciekawie, a Emil potrzebuje czegoś co rozproszy jego uwagę. Już ja się tym zajmę.

    No pięknie! I co ja mam teraz zrobić? Przecież słownie nie przekonam Ratero, aby podjął taką decyzję, by Edmund był zadowolony. A spanie z nim nie wchodzi w rachubę. To musiałaby być ostateczna ostateczność.


    Następny rozdział 28.06. Mam nadzieję, że poniedziałek był udany.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro