☙Rozdział 1❧

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W pogrążonym w ciemności lesie panowała nienaturalna cisza. Żadne z nocnych stworzeń nie wydawało z siebie dźwięku. Nawet szum mroźnego wiatru, który jeszcze przed chwilą zawodził, podrywając przy tym płatki śniegu do tańca, umilkł. Nie było słychać nawet najmniejszego dźwięku...

Żadnego...

A to zwiastowało, że nadciąga coś groźnego... coś strasznego...

Ta nieproszona myśl wkradła się do umysłu stojącej na polanie postaci skrytej w cieniu płaszcza, który ochraniał ją przed panującym chłodem. Mróz, który pojawił się znikąd nie wróżył niczego dobrego, tak samo jak opadające powoli płatki śniegu.

Nadchodziły ciężkie czasy.

Straszne czasy.

Przelanej krwi.

Wojny i śmierci...

Nagle ciszę przerwał dźwięk skrzypiącego pod stawianymi krokami śniegu. Zwróciło to uwagę tajemniczej postaci, przez co odwróciła gwałtownie głowę w tamtą stronę. Od tego nagłego ruchu kaptur skrywający jej obliczę zsunął się, ukazując twarz młodej kobiety.

W jej oczach doskonale widać było przerażenie. Nie spuszczając wzroku z krzaków przed sobą, skąd rozległ się niepokojący dźwięk, zaczęła powoli wycofywać się. Nie wiedziała co kryje się w ciemności lasu, jednak była przekonana o jednym – coś tam było i ją obserwowało.

Drobne płatki śniegu powoli opadały, tańcząc wokół przestraszonej dziewczyny. Biały puch wszystko wkoło oblepiał tworząc wręcz bajkową scenerię, gdyby nie przerażające odczucie, które wywoływały nieprzyjemne ciarki na plecach kobiety, chociaż sama już nie wiedziała czy to ze strachu się trzęsła czy zimna. Chociaż, jak się dłużej nad tym zastanowiła, to stwierdziła, że nie odczuwała chłodu. To odkrycie przeraziło ją jeszcze bardziej, więc ostatni raz rzuciła spojrzeniem na ciemne krzaki rozciągające się przed nią i rzuciła się do ucieczki.

Sama nie wiedziała przed czym dokładnie uciekała, ale wiedziała, że to coś już nie siedziało w krzakach, tylko ją goniło i wkrótce miało ją dogonić. Odruchowo odgarniała nagie gałęzie ze swojej drogi, które powinny ranić i drapać jej delikatną skórę, lecz nie robiły tego, tak samo jak chłód nie kąsał jej ciała.

Przebiegła obok kolejnych krzewów pokrytych śnieżną pierzyną i poczuła szarpnięcie, gdy ich powyginane gałęzie zaplątały się o płaszcz. Niczym powykręcane, szponiaste łapy trzymały materiał nie pozwalając jej dalej uciekać. Z cichym jękiem przerażenia zaparła się stopami, głębiej zapadając w zaspy śniegu. Szarpnęła się, podejmując desperacką próbę uwolnienia i gdy opór ustąpił przy akompaniamencie drącego się materiału, runęła wprost w biały puch, tłumiąc okrzyk zaskoczenia.

Nie zwlekając, podparła się szybko na drżących dłoniach, podnosząc na nogi i znowu czym prędzej ruszając przed siebie. Nie mogła się zatrzymywać. Coś ciągle ją goniło i było coraz bliżej. Czuła to. Czuła, jak podążało jej śladem niczym drapieżnik za swoją ofiarą, a ona mogła jedynie uciekać, co coraz skuteczniej uniemożliwiały jej zaspy śniegu. Stawiając kolejne, coraz wolniejsze kroki, miała wrażenie, że leżący na ziemi biały puch rośnie, staje się lepki i wciąga ją coraz głębiej niczym koszmarne mokradła zamieszkiwane przez złe istoty i zagubione dusze w opowieściach starszych.

Poruszała się coraz wolniej, aż w końcu przestała biec. Krok za krokiem posuwała się do przodu wiedząc, że nie może się zatrzymać, mimo że było jej coraz trudniej. Parła dalej na przód i przerażona, zerknęła przez ramię, obawiając się że tuż za sobą zobaczy to co ją goniło, lecz na szczęście się myliła. Był tam jedynie pogrążony w mroku zimowy las.

Spojrzała ponownie przed siebie i zarówno z przerażenia i zaskoczenia odskoczyła do tyłu, potykając się i upadając. Zapadła się w zaspę śnieżną, po czym zaczęła spadać. Otoczył ją mrok, w który powoli się zapadała, mając wciąż przed oczami jarzącą się w ciemności parę złotych ślepi.

***

Larille usiadła gwałtownie od razu przebudzając się z koszmaru. Przez parę chwil nie wiedziała gdzie dokładnie się znajduje. Z szybko bijącym sercem i urywanym oddechem rozejrzała się obawiając, że cały czas jest w pokrytym śniegiem lesie. Dopiero dostrzegając znajome filary podtrzymujące dach altanki oraz przeplecione przez nie delikatne materiały koloru wschodzącego słońca, które muskane słabymi podmuchami ciepłego wiatru poruszały się raz w jedną, raz w drugą stronę, odetchnęła z ulgą, uświadamiając sobie, że to wszystko było senną marą. Jednak niepokój nie znikał wcale tak szybko. Larille również po raz pierwszy ucieszyła się z odczuwanego niesamowitego ciepła. Nawet jeżeli cień w którym leżała nie dawał aż takiej osłony, jakiej oczekiwała. Zdecydowanie wolała ten gorąc teraz niż wspomnienie mroźnego lasu z jej snu. Dopiero teraz, czując na skórze dotyk niematerialnego śniegu, ucieszyła się z trwającego w pełni lata oraz panującej duchoty. Przestało jej nawet przeszkadzać to, że pod zwiewnymi materiałami swojej sukni niesamowicie się pociła i nawet jej zdobny wachlarz, który wisiał na delikatnym sznureczku obwiązanym wokół jej drobnego nadgarstka, już nic nie pomagał. Objęła się ramionami, pocierając odruchowo swoje ciało, zupełnie jakby chciała się ogrzać. Tak naprawdę chodziło o to, że pragnęła pozbyć się resztek przytłaczającego snu.

Powoli zaczęły docierać do niej dźwięki melodii wygrywane na harfie przez smukłe palce Milianie. Nie można było powiedzieć o niej, że jest utalentowaną muzykantką, a przynajmniej nie na tyle, aby móc zagrać w trakcie jednego z wyniosłych przedstawień na Perłowej Scenie, ale na tyle dobrze potrafiła obchodzić się z instrumentem, że często przygrywała dwórkom córki Cesarza, czym umilała im dzień spędzony na przyjemnościach, plotkach czy spacerach. Sama muzyka Milianie nie należała do wesołych i skocznych, które tak bardzo były kochane przez mieszkańców Alhallii. Jej raczej nie wygrywaliby przy płonących w nocy ogniskach, aby się przy niej zabawić. Ta melodia emanowała spokojem, przez co można było się odprężyć i rozkoszować się odpoczynkiem. Pomogły i tym razem, gdyż dzięki delikatnym dźwiękom harfy Larille czuła jak się powoli uspokaja po koszmarze, a jej serce przestaje bić jak oszalałe. To właśnie też przez grę Milli oraz lejący się z nieba żar chwilę temu odpłynęła do krainy snu.

Wciąż czując przytłoczenie spowodowane marą, podniosła się z leżanki i powoli podeszła do kamiennej barierki altanki. Położyła na niej dłonie, które zostały podrażnione przez chropowatą powierzchnię, ale mimo tego zacisnęła na krawędzi mocno palce, aż pobielały jej kłykcie. Ucieszyła się jednak z dyskomfortu, jaki odczuła. Dzięki temu miała pewność, że roztaczający się przed nią obraz ogrodów letniej rezydencji miłościwie panującego władcy nie rozmyje się i nie zostanie zastąpiony przez straszną zimową puszczę z jej koszmaru. Wciąż trzęsła się cała z przerażenia na samą myśl o powrocie do krainy z jej koszmarów. Nie potrafiła zapanować nad swoim ciałem, na tyle żeby się uspokoić. Bała się tego co ten sen mógł zwiastować, a była pewna, że coś on znaczył, gdyż to nie był pierwszy raz, jak śniła o zaśnieżonym lesie oraz o obserwujących ją złocistych i dzikich ślepiach.

Nie odważyła się nikomu o tym opowiedzieć. Ani matuli, ani papie, nawet siostrze, a o Thainie nawet nie wspominając. Nie mogła powiedzieć o swoich koszmarach szczególnie przyjaciółce. Za bardzo się bała, że córka Cesarza opowie o tym swojemu ojcu lub co gorsza bratu. Dopóki nie wypowiedziała na głos swoich lęków i obaw, to mogła je wciąż ignorować. Była przynajmniej o tym przekonana, a także o tym, że nikt nie pomyśli o tym, że Pierwsi Rodzice mogli ją opuścić, a nie było większej hańby od tej niż utrata opieki przez bóstwa. Mimo to ponure oraz przerażające myśli wcale nie znikały z jej głowy, tylko przywoływały cień na jej oblicze.

Jej obawy i przerażenie wiązały się z historią krainy, w której Larille dojrzewała. W Allhalii od wielu lat panowało lato. O ostatniej strasznej zimie już mało kto pamiętał. Jedynie najdłużej żyjący starcy. Pozostali mieszkańcy królestwa powtarzali jedynie plotki, które urosły do wielkich miar po zasłyszeniu historii o tych niespokojnych i mrocznych czasach. Krótkie mroźne dni. Strach, który rządził ludźmi. Nieufność, pogarda, wojna, krew oraz śmierć. Larille znała to tylko z historii, które czasem opowiadała im niańka, kiedy razem z siostrą ją o to poprosiły.

Przepełnione śniegiem dni nie wróżyły niczego dobrego, tak więc Larille obawiała się, co jej sny mogą oznaczać. Dlatego też nie mówiła o nich nikomu.

Spojrzała przed siebie, starając się zapomnieć o przerażających wizjach i skupiła wzrok na ogrodach letniej rezydencji rodziny królewskiej, w której spędzali ostatnie upalne dni, a mieli tu jeszcze pozostać jakiś czas, aż do uroczystości wyprawianych na część następcy tronu oraz jego urodzin.

W Cebiles czas leciał powoli. Leniwie i Larille lubiła te niesamowite chwile, które tu spędzali, jednak ostatnio czuła się tutaj, jak w klatce. Dusiła się przez sny, które zaczęły się wraz z przyjazdem do letniej rezydencji.

Wpierw wmawiała sobie, że było to spowodowane zmęczeniem po podróży lub niestrawnością, wywołane przez duże ilości lokalnych przysmaków, którymi wraz z księżniczką Thainą się objadły, w ukryciu przed pozostałymi damami dworu. Kiedy koszmar się powtórzył, a po słodkich przysmakach zdążyła zapomnieć, zaczęła sobie to tłumaczyć tęsknotą za spacerami z Craldinem, następcą tronu. Brakowało jej ich rozmów w trakcie przechadzek po ogrodach w stolicy, jednak to również nie mogło być przyczyną pojawiania się sennej mary. Kolejne noce nadciągały, a jej wciąż śnił się mroczny las, z wirującym i opadającym powoli, prawie że hipnotycznie śniegiem oraz śledzącymi ją złotymi ślepiami.

Dlatego też cieszyła się teraz na widok kwitnących drzew i krzewów w ogrodach letniej rezydencji. Obraz białego puchu leżącego w ponurym lesie powoli przeganiały powoli różnokolorowe płatki kwiatów, soczyście zielonych liści oraz buszujących pośród nich pięknie upierzonych ptaków. Cichy plusk wody tryskającej z fontanny zastępował wyjący szum wichru, który we śnie podrywał płatki śniegu do tańca. Rozrzucone w pewnych odległościach rzeźby przedstawiające zarówno zwierzęta jak i mityczne stworzenia dodawały ogrodom magicznie baśniowego wyglądu. Larille pokusiła się nawet, aby dotknąć jednej z girland kwiatowych, które przyozdabiały dach oraz kolumny altanki. Delikatnie przesuwała palcami po twardych lecz elastycznych płatkach sporych fioletowych kwiatów, które w niektórych miejscach były poprzecinane grubymi, ciemniejszymi żyłkami. Od spodniej części porośnięte były lepkimi włoskami, które haczyły się zarówno o ubranie, jak i skórę dziewczyny, pozostawiając na niej kropelki lepiącej się mazi.

— Larille! — wołanie Thainy sprowadziło ją całkowicie już do świata jawy, zmuszając wręcz do porzucenia myśli o mrocznych snach. Prawie od razu udało jej się odnaleźć księżniczkę, wśród wirujących na polanie sukni innych dam dworu, które drobnymi kroczkami goniły toczące się przed nimi kolorowe kule. W dłoniach zakrytymi krótkimi rękawiczkami sięgającymi do nadgarstka, trzymały kije, zaginające się u dołu, którymi chwilę wcześniej uderzały piłki. Thaina stała na brzegu polany i w jednej ręce trzymała drążek, a tą wolną energicznie machała w stronę nieco oddalonej altanki oraz stojącej tam Larille. Parę kolorowych bill leżało przed nią, co świadczyło o tym, że przerwała na chwilę grę, aby zawołać swoją przyjaciółkę, a jednocześnie damę dworu. Kiedy zobaczyła, że dziewczyna ją usłyszała, jeszcze raz zamachała ręką i uśmiechnęła się szeroko, ponownie ją wołając. — Lari! Chodź do nas! Dołączysz do naszej gry.

Larille powstrzymała skrzywienie się. Nie lubiła grać phooko, kolorowe kule nigdy jej nie słuchały i zawsze albo przelatywały przez pole, wylatując daleko poza nie lub w ogóle do niego nie dotaczając się, zatrzymując przed linią punktowanego obszaru. Często się też zdarzało, tak że inne damy dworu, z którymi grała specjalnie wybijały jej kule jeszcze dalej, przez co zawsze miała problem, aby wrócić z powrotem na planszę. Cóż oczywiście na tym polegała też ta gra, żeby jak najwięcej swoich kul wbić do środka pola, a przeciwniczek bile wybić, ale mimo tego Larille niezwykle irytował fakt, że zazwyczaj to jej najgorzej szło w tej zabawie.

Księżniczka jednak nie dawała tak łatwo za wygraną i kiedy Larille próbowała się jakoś wykręcić z dołączenia do gry, odłożyła kij, po czym na tyle szybko na ile pozwalała jej suknia przeszła dzielącą je odległość. Widząc zbliżającą się przyjaciółkę, Larille odsunęła się od barierki i szybko wytarla palce, pozbywając się lepkiej substancji z nich. Koniec, końców i tak została zaciągnięta przez Thainę na polanę, gdzie wciąż trwała rozgrywka. Larille przystanęła niedaleko grających dziewczyn i splotła palce z przodu sukni.

— Chyba wolałabym jednak poobserwować waszą grę — skinęła głową, na kule rozmieszczone na planszy, a widząc zmarszczone czoło księżniczki dodała pospiesznie — nie chciałabym przeszkadzać wam w rozpoczętej rozgrywce.

Ciemne brwi Thainy wpierw powędrowały w górę, aby po chwili opaść i wygiąć się w grymasie niezrozumienia.

— Ależ to nonsens — powiedziała i postąpiła parę kroków, nie przejmując się wcale tym, że wcześniej opuściła pole gry, co było jawnym złamaniem przepisów gry. W przypadku zwykłej rozgrywki, w której arystokracja brałaby udział, osoba wychodząca poza linie zostałaby od razu zdyskwalifikowana, jednak te zwykłe zasady nie dotyczyły córki cesarza. W końcu nikt z zarówno grających, jak i sędziujących nie był na tyle odważnych, aby zwrócić na to uwagę księżniczki, co nie uszło uwadze Larille.

Spojrzała na dziewczynę, która nie tylko była jej panią, ale też przyjaciółką od lat, a prawie że tak bliską jak jej rodzona, starsza siostra. W końcu wychowywały się wspólnie przez całe życie, dzieliły wspomnienia przez tyle lat i Larille liczyła na to, że zdoła przesłać jej przez spojrzenie odpowiedni przekaz, aby nie musiała sięgać po drewniany drążek, co równało się z natychmiastowym dołączeniem do gry, co na marginesie również łamało główne zasady tejże rozrywki. Otóż kiedy rozgrywka rozpoczynała się, to w danej partii nikt już nie mógł dojść, lecz tak jak w poprzednim przypadku, córka cesarza nie przejmowała się tym.

Larille skinęła głową w odpowiedzi, nie do końca jeszcze panując nad swoim głosem i przyjęła od jednego z pomocników krzątających się przy planszy do gry, kij. Nie uszło jej uwadze niezadowolenie niektórych dam dworu. Pozostałe natomiast bardzo się ucieszyły, kiedy właśnie otrzymały bardzo łatwy cel do eliminacji.

Widząc te mieszane reakcje, Larille westchnęła i zaciskając nieco mocniej palce na drewnianym krążku, niż należało, dołączyła do gry, chociaż na chwilę zapominając o mroźnym koszmarze.

Musiała przyznać, że nawet całkiem dobrze jej szło przez większość rozgrywki. Dopóki Katerina nie zaczęła specjalnie celować w jej kule, co głównie skutkowało wybijaniem ich poza plansze. Dlatego właśnie nie chciała dołączać do ich gry, gdyż zawsze sprowadzało się do tego, że nawzajem wybijały swoje kule, zamiast grać według zasad. Larille nie pozostawała im dłużna, lecz i tak skończyło się niestety tym, że wylądowała na ostatnim miejscu, a pozostałe dwórki naśmiewały się z niej pod nosami.

— Jesteście niesprawiedliwe — powiedziała sama rozbawionym głosem Thaina, oddając swój kij do gry jednemu ze służących, czekających już na to. — Jakbyśmy grały według zasad, które obowiązują w tej grze, to niejedną z was Larille by prześcignęła.

Na słowa przyjaciółki uśmiechnęła się, lecz po kolejnych słowach damy dworu mina jej zrzedła.

— Zgodzę się z waszą wysokością, lecz i w tym leży właśnie problem, naszej dobrej Lari.

— Co masz na myśli, Katerino? — Larille nie zdążyła ugryźć się w język, nim te słowa opuściły jej usta, lecz nie mogła nic na to poradzić, że to co powiedziała mocno ją zirytowało. Nie dlatego, że było prawdą, tylko dlatego że zabrzmiało to w słowach dziewczyny niczym jakaś wielka obraza.

— Dokładnie to co powiedziałam, moja droga Larille. Zawsze trzymasz się zasad, nie potrafisz ich łamać. — Jej drobne usta, wygięły się w złośliwym uśmieszku. — Jesteś strasznie przewidywalna, przez co łatwo się zabawić twoim kosztem.

Policzki Larille poczerwieniały ze złości. Nie wiedziała na co bardziej w tym momencie się złościła. Czy na to, że Katerina miała rację, czy na to, że tak łatwo było ją sprowokować. Zacisnęła dłonie w pięści, które ukryła w fałdach swojej sukni i uniosła dumnie głowę.

— Nieprawda, wcale nie trzymam się za każdym razem zasad — prychnęła, niczym obrażone dziecko i tylko z trudem powstrzymała się przed tym, żeby jeszcze nie tupnąć do tego nogą, co na pewno miałoby komiczny wydźwięk. Nie chciała dodatkowo pogarszać swojej i tak już kiepskiej sytuacji, a to na pewno zostałoby skwitowane śmiechem przez otaczające je damy dworu. Powstrzymała się też przed zerknięciem w stronę księżniczki. Nie potrzebowała pomocy przyjaciółki, która bacznie się przyglądała całej scenie, zachowując dystans.

— Och, doprawdy? — Katerina, położyła wypielęgnowaną dłoń na odsłoniętym dekolcie swojej sukni i zaśmiała się z udawaną wesołością. Nie musiała się rozglądać wkoło, aby wiedzieć o tym, że wszystkie damy dworu po cichu jej kibicują. Chciały zobaczyć, co zrobi sprowokowana Larille i czy faktycznie była zdolna do posunięcia się poza swoją wyznaczoną ścieżkę. Tak więc z ciekawością przysłuchiwały się toczącej się między nimi rozmowy.

Katerina postukała się po brodzie wypielęgnowanym palcem, udając że się namyśla, po czym znowu posłała Larille słodki uśmiech.

— Dobrze, w takim razie udowodnij to. — Uśmiech na pokrytej makijażem twarzy dwórki oszpecił brzydki grymas psotnego uśmiechu, a błysk w jej szafirowych oczach, nie był w żadnym wypadku niczym przyjemnym. Wręcz przeciwnie mógł przyprawiać o nieprzyjemny dreszcz, a dodatkowo jeszcze powodował, że dziewczyna wyglądała przez niego niczym psotny skrzat leśny, który cieszył się najbardziej wtedy, gdy ktoś cierpiał nieszczęście.

Tak było i w przypadku Kateriny. Była jedną z tych dwórek, które zazdrościły Larille pozycji jaką zajmowała u boku księżniczki, a także szacunku, jaki jej ród cieszył się od pokoleń. Dlatego też uatrakcyjniała sobie każdą chwilę nudy, próbami oczernienia Larille w oczach siostry następcy tronu. Jednak nie szło jej za dobrze, gdyż Thainy zawsze stała obok przyjaciółki znając ją o wiele lepiej niż chichoczące teraz damy dworu.

— Bardzo proszę — Larille machnęła ręką, sprowadzając swój ton do spokojnego, zupełnie jakby nie była dostatecznie wytrącona już tego dnia z równowagi. Wpierw ten straszny sen, a teraz jeszcze starcie z Kateriną, bogowie naprawdę postanowili ją dzisiaj sprawdzić. — Możemy rozegrać jeszcze jedną rundkę phooko i tym razem nie trzymać się zasad.

Katerina zaśmiała się, płynnym ruchem rozkładając wachlarz, aby skryć za nim rozbawioną twarz. W tym momencie, gdyby była w towarzystwie mężczyzn, to zapewne nie jeden uległby jej wdziękom. Nie należała do tego typu piękności, które malarze chcieliby uwiecznić na swoich obrazach, ale też brzydotą nie straszyła. Można było o niej powiedzieć, że posiadała urodę uniwersalną. Ciemnobrązowe loki przyozdobione koralikami i kryształkami, szafirowe oczy otoczone ciemnymi rzęsami i wysokie kości policzkowe sprawiały, że o Katerinie można było powiedzieć, że jest ładna. Uroku dodała jej suknia w kolorze perłowego różu, która dodatkowo podkreślała jej kobiece kształty. Jednak to wszystko psuł paskudny charakter.

— Ależ nie. To nie może być kolejne rozegranie phooko, bo to byłoby zbyt oczywiste. Poza tym jesteś już na to nastawiona. To musi być coś... — na chwilę przestała machać wachlarzem i postukała się nim o delikatnie wystającą brodę — ... niespodziewanego. Tylko wtedy, gdy nie będziesz postępować jak w wyuczonej etykiecie da nam potwierdzenie, że nie jesteś aż tak nudna i przewidywalnie grzeczna, Lari.

W Larille się zagotowało, lecz nie dała tego po sobie poznać, mimo że bardzo chciała. Wiedziała, że właśnie tak nie wypada, a była damą, więc zanim cokolwiek powiedziała, mogła jedynie wpatrywać się w dziewczynę stojącą naprzeciwko niej i posyłać jej gniewne spojrzenie.

Właśnie wtedy też postanowiła wtrącić się księżniczka, chcąc rozsądzić sprawę swoich dam dworu.

— Katerino, przestań. Larille nie musi niczego udowadniać, a głupiutka gra w phooko jeszcze o niczym nie świadczy. Miało to służyć nam, aby zabić nudę i jak się spodziewam, ta rozgrywka nie do końca spełniła swoje zadanie, gdyż postanowiłaś przenieść gierkę na nas, co się nie godzi. Nie życzę sobie tego typu zachowań, ani prowokacji, czy to jasne, moje drogie.

— Oczywiście, wasza wysokość — odpowiedziała Katerina uległym tonem, lecz spojrzenie, które posyłała Larille wcale takie nie było. Szafirowe oczy znad wachlarza rzucały jej wyzwanie, a ona postanowiła je podjąć i pokazać jej jak bardzo się do niej myliła. Zagra w jej grę, w której nie będzie żadnych reguł. Jeżeli będzie trzeba to złamie zasady, zaryzykuje byle tylko udowodnić, że damy dworu myliły się w stosunku do niej. Co zamierzała zrobić? Sama do końca jeszcze nie była pewna, lecz gdy nadejdzie odpowiedni czas i nadarzy się okazja, wtedy będzie wiedziała, że to właśnie nadszedł wyczekiwany moment.

Od Autorki: I jak pierwsze wrażenie po chwili w słonecznej Alhalli? Spokojnie to jeszcze nie koniec ;) Trochę jeszcze będziemy gościć w letniej rezydencji Cesarza, co będzie się sprowadzać do głębszego poznania zarówno pałacu jak i samego dworu :)

Koszmar Larille też jeszcze będzie się pojawiał, a może nawet w pewnym momencie stanie ona twarzą w twarz z senną marą :) Któż to wie ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro