☙Rozdział 7|| Cz.2❧

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nieco silniejszy wiatr niż w ostatnich dniach poruszył zawieszonymi pod sufitem doniczkami, z których spływały bujne paprocie, ozdabiające balkon Larille. Dziewczyna nie miała ochoty wychodzić z Thainą oraz jej dwórkami z rana. Wymówiła się złym samopoczuciem, co w sumie nie było aż tak dalekie od prawdy. Co prawda minęło parę dni od tego dziwnego wydarzenia podczas trwania spektaklu, lecz strach nie opuścił jej ani na chwilę.

Jakby tego było mało, ten straszny koszmar znowu powrócił.

Tym bardziej nie miała ochoty na obgadywanie arystokracji lub na rundkę phooko.

Chciała odpocząć, dlatego też zjadła śniadanie w samotności. Craldin tym razem nie zaszczycił jej swoją obecnością przy posiłku. Zamiast tego przysłał jej bukiet kwiatów z ręcznie napisanym liścikiem, który lady Trigilis odczytała jej. Wtedy właśnie dziewczyna zadecydowała, że w takim razie sama zje i pozostanie w swoich komnatach.

Po śniadaniu odesłała wszystkich włącznie z czuwającą nad nią kobietą i wpierw udała się do swojego sypialnego pokoju, lecz było jej tam niezbyt wygodnie, dlatego przeniosła się na balkon z zamiarem poczytania książki. Umościła się w bujanym fotelu, okrywając ramiona chustą i oddała się lekturze.

Dzień jednak nie zamierzał być dla niej w najmniejszym stopniu łaskawy, gdyż nie mogła się skupić na czytanych fragmentach powieści. Gubiła się, nie rozumiała nic z czytanych fragmentów, przez co powtarzała je parokrotnie, lecz i to niczym nie skutkowało.

Jej myśli kłębiły się i nie dawały jej wytchnienia, tak więc w końcu zirytowana odłożyła powieść na stolik i wstała z fotela. Ciche trzeszczenie towarzyszyło krokom dziewczyny, gdy ta oddalała się od fotela, który przez chwilę się jeszcze kołysał, aż zamarł. Dziedziczka Gwiazd zatrzymała się przy barierce i zaczęła przyglądać się przepływającej obok balkoniku rzece. Pod taflą wody dostrzegła umykające ryby, żaby i dziwne stworzenia, które nie należały ani do jednej ani do drugiej grupy. Wszystko Larille wydawało się denerwująco zwyczajnie, przez co kompletnie nie rozumiała swojego samopoczucia. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy to ukrywanie przed wszystkimi swoich dziwnych snów nie wpływa na nią za bardzo. Wiedziała, że nie będzie w stanie długo ukrywać prawdy przed Craldinem, nie wspominając już o Thainie.

Myśl o przyjaciółce przypomniała dziewczynie, obietnicę, którą złożyła przyjaciółce i zacisnęła palce na szorstkim kamieniu barierki. Miała to zrobić jutro, a nawet nie wiedziała, jak należało się do tego zabrać, a nie pomagał fakt, że przepełniały ją wątpliwości.

Miała przeczucie, że coś pójdzie nie po ich myśli.

Wydarzy się coś złego.

Mocniejszy podmuch wiatru uderzył w Larille niespodziewanie wyrywając ją z rozmyślań i wyszarpnął z jej uścisku chustę, którą się otulała. Materiał zawirował niesiony przez prądy i uleciał wyżej, gdzie wmieszał się w białe drobinki, z którymi rozpoczął na nowo magiczny taniec.

Larille zatrzymała się, czując rosnące przerażenie. Padał śnieg. Zacisnęła palce na kamiennej barierce. Kwiaty i rośliny wokół niej zaczął powoli przykrywać biały puch, a z jej ust przy każdym oddechu ulatywał obłoczek pary. Przestała dostrzegać drugi brzeg rzeki, który został zakryty przez wirujące płatki śniegu oraz nienaturalną mgłę. To właśnie stamtąd zaczęły dobiegać niepokojące trzaski, a płynąca woda zmieniała się w zamrożoną taflę. Z gładkiej powierzchni zaczęły wystawać ostre lodowe kolce, których wygląd zmroził dziewczynie krew w żyłach.

Czując rosnący strach, Larille drgnęła nerwowo, chcąc zawołać pełniących przy drzwiach do jej komnaty wartę strażników, lecz zamarła, gdy dostrzegła wyłaniające się ze śniegu czarną masę. Mgła zaczęła się rozsuwać, a ona ujrzała masywne mury zamku.

Duża część ścian była porośnięta ciemnymi łodygami, z których wyrastały zakrzywione kolce. Każda z nich była szerokości ramienia rosłego mężczyzny, a kolce wydawały się błyszczeć nienaturalnym blaskiem niczym klingi sztyletów, czekających żeby tylko wbić się w ciała nieuważnych śmiałków, którzy chcieliby wedrzeć się na mury.

Z fosy, w której powinna przepływać woda okrążając cały ten kompleks budynków, wystawały niczym ostrza włóczni białe sople poplamione czymś ciemnym. Larille domyślała się, że tym czymś na pewno jest krew, tylko nie wiedziała czy należała ona do ludzi, zwierząt lub może do jeszcze innego stworzenia, którego gatunku nie znała.

Nad bramą oraz na blankach zostały wyrzeźbione bestie wszelkiego rodzaju. Niektóre przypominały ogromne wilki, które były o wiele bardziej masywne od swoich leśnych kuzynów. Czasem przewijały się motywy ogromnych węży morskich, szczerzących groźnie kły, w których krył się jad, a jeszcze inne przypominały ich latające wierzchowce, jednak te były o wiele bardziej dzikie niż udomowione w Alhalli akilie.

A to wszystko przykrywały białe czapy śniegu, które też zalegały na stromych dachach, natomiast z krawędzi zwisały groźnie wyglądające, masywne sople.

Nigdy wcześniej nie widziała tak topornie wykonanego budynku. Warownia niczym nie przypominała majestatycznych pałaców Allhali. Nie miała zachwycać swoim pięknem. Nie, ta budowla była przeznaczona do innych zadań. Miała przetrzymać najazdy, ataki i oblężenia. Larille nie znała się aż tak na tym, lecz domyśliła się, że patrzyła nie na pałac, a na twierdzę.

Wydawało się, że wszystko pochłaniał mrok. W prawie żadnym oknie nie paliło się światło, oprócz jednego. Było nieco większe od pozostałych. Dopiero po chwili Larille dostrzegła, że nie było to okno, a raczej wyjście na balkon porośnięty krzewami róży. Wtedy dostrzegła, że naprzeciwko niej ktoś stał.

Ukryta w mroku masywna sylwetka mężczyzny nie poruszała się. Wcale nie musiała. Larille mimo tego czuła przeszywający wzrok nieznajomego na sobie, przez co nie mogła się ruszyć. Przerażające zimno obejmowało jej ciało uniemożliwiając wykonanie jej jakiegokolwiek ruchu. Czuła się jak w swoim koszmarze, lecz tym razem nie śniła.

Znowu nie mogła uciec.

Jej umysł walczył, podsuwając jej różne myśli, świadczące o tym, że to wszystko nie jest prawdą. To nie mogło mieć miejsce. To było niemożliwe. Tak jej się przynajmniej wydawało, lecz stojący na drugim balkonie nieznajomy wciąż się w nią wpatrywał. Jego czarnymi niczym węgiel włosami oraz ciężkimi zimowymi ubraniami poruszał ten sam wiatr, co jej suknią i wysuniętymi z upiętej fryzury miedzianymi pasemkami. Poczuła tajemnicze przyciąganie, któremu ciężko było się opierać i gdyby nie dzieląca ich rzeka oraz kamienne poręcze, postąpiłaby w jego stronę krok.

Przestała zważać na to, że jej otoczenie z letniego oraz przyjemnie ciepłego zmieniło się na mroczne i zimowe.

Liczył się tylko ten obcy mężczyzna, który nie przerywał z nią kontaktu wzrokowego i zapewne ona również nie zdołałaby oderwać od niego spojrzenia, gdyby nie wtargnięcie kogoś do jej komnat.

Cichy odgłos zamykanych drzwi, wystarczył, aby wyrwać ją z tego dziwnego świata i sprowadzić z powrotem na ziemię. Larille gwałtownie odwróciła się w stronę zaniepokojonej lady Trigilis, za którą stały dwórki. Dziedziczka Gwiazd z trudem przypomniała o czekających ją kilkugodzinnych przygotowaniach do balu urodzinowego księcia, który miał odbyć się już tego wieczora.

Ignorując kierowane w jej stronę zaciekawione oraz zatroskane spojrzenia, odwróciła się w stronę rzeki. Nie wiedziała czy bardziej się tym zasmuciła czy poczuła dużą ulgę, gdy zamiast mrocznego, zimowego miejsca dostrzegła porośnięty krzewami i drzewami brzeg. Po zimie nie było śladu. Tak samo jak po nieznajomym.

Nie rozumiała tego dziwnego uczucia, które uciskało ją w piersi. Zupełnie jakby coś usiadło jej na klatce piersiowej i dodatkowo zaczęło podskakiwać. Czy to mogła być tęsknota? Jednak za czym lub za kim?

— Czy coś się stało, moja droga? — Z zadumy wyrwał ją głos lady Trigilis. Larille wzdrygnęła się zaskoczona. Nie usłyszała, kiedy jej opiekunka podeszła bliżej, ani też tego nie usłyszała, tak silnie była skupiona na tym co się przed chwilą wydarzyło.

— Wydawało mi się, że coś zobaczyłam — odparła tylko, odwracając się od brzegu, aby dłużej już na niego nie patrzeć i nie wracać myślami, do nieznajomego, który równie dobrze mógł być wytworem jej bujnej wyobraźni. W jej życiu szykowały się zmiany i przecież mogła tak reagować na ich nadejście. W końcu strach różne wizje podsuwa.

Larille właśnie tak próbowała sobie to wszystko wyjaśnić, lecz nawet ona sama do końca sobie nie wierzyła. Złośliwy głosik w jej głowie naśmiewał się z jej żałosnych prób wyparcia pozostawiając po sobie gorzki smak rozczarowania.

— Poproszę, aby dowódca wartowników wysłał kogoś na drugi brzeg, żeby to sprawdził — zaoferowała starsza kobieta, delikatnie chwytając Dziedziczkę Gwiazd za ramię. Delikatnie, ale stanowczo, popchnęła ją w stronę komnat, dając tym sygnał, że muszą już iść i rozpocząć przygotowania.

Larille pokręciła głową, pozwalając się prowadzić opiekunce.

— Nie...nie trzeba. Pewnie to tylko jakieś zbłąkane zwierze. Nie widziałam tego dokładnie.

— A jednak coś, cię wzburzyło, moje dziecko. — Trafnie zauważyła lady Trigilis. — Dlatego pozwól, że ja to ocenię, czy trzeba czy nie, a teraz już nie przejmuj się niczym. Dzisiaj musisz błyszczeć niczym najjaśniejsza gwiazda na całym świecie.

Kobieta posłała swojej podopiecznej szczery uśmiech, który przegnał resztki chłodu z ciała Larille. Odwzajemniła uśmiech i weszła do pokoju sypialnego, gdzie już czekały na nią służące, gotowe do działania.

Jedna z nich trzymała przyszykowaną suknię, która została specjalnie uszyta na tę okazję.

Nadszedł czas zabawy i radowania się.

Stanęła na stopniu i obserwując w lustrze młode, roześmiane dziewczyny, które rozmawiały o tym, co prawdopodobnie wydarzy się w trakcie balu w pałacu, oddała się w ich zdolne ręce. Miała wrażenie, że ktoś inny stoi tam za nią, a ona unosi się zawieszona między światem realnym, a tym z mary sennej. Ledwo dolatywały do niej słowa służek cieszących się ze świętowania, które wymieniały się tym, jak to one spędzą ten niezwykłą dzisiejszą noc.

Larille nie potrafiła myśleć o nadchodzącej zabawie w taki sam sposób, co one. Czując chłód coraz mocniejszego wiatru, jej umysł ciągle powracał do mrocznego nieznajomego i właśnie wtedy Dziedziczka Gwiazd podjęła bardzo ważną decyzję.

Zamierzała powiedzieć Craldinowi o swoich snach przepełnionych śniegiem, mrozem oraz mrokiem. 

Od autorki: Trochę krótszy rozdział, gdyż zrodził się mi w głowie, kiedy pisałam ten, co przeczytacie następny. Ta scena po prostu musiała się tutaj pojawić. Dlatego też mieliśmy lekką obsuwę w publikacji, co mam nadzieję mi wybaczycie.

Ja wiem, że Wy czekacie na tego pana ;p Jeszcze trochę, a rozgości się on tutaj na dobre (o ile znowu w międzyczasie nie wpadnie mi żadna ciekawa scena ;p) Moi drodzy przed nami bal! Nie możecie się doczekać? Bo ja już się cieszę, na kolejny rozdział ^_^

A co sądzicie o samych zdolnościach Larille, które tym razem objawiły się na jawie? :D Jestem ciekawa Waszych teorii :)

Śmiało się nimi podzielcie, a my widzimy się pod kolejnym rozdziałem!

Camille O'Naill (Alpha)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro