Amaris

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chłopak opuścił swą chatę otoczony mrokiem nocy. Przeskoczył niski płot, otaczający teren jego rodziny, przedarł się przez kępy krzewów, przebył ostatnie kilka ejs na otwartej przestrzeni za polami uprawnymi, aż dotarł na szczyt klifu. Tam zrzucił ciężki kaptur, rozprostował ramiona, wziął kilka pełnych wdechów i rozłożył u swych stóp księgę. Rozgrzał dłonie i wzniósł ręce wysoko, szykując się do inkantacji.


– Usłyszcie mnie wichry i fale, kiedy stoję tutaj! Wzniesiony ponad światem... Usłyszcie mnie wichry i fale, kiedy wam rozkazuję. Wzbierzcie wody pieniste i wichry zawyjcie gniewne, bowiem was zaklinam swoją mocą. Przybądźcie do mych dłoni wichry, kiedy wam rozkażę! Przybądźcie do mych stóp falę, kiedy was wzywam! Bądźcie mi posłuszne gniewne wichry i zawistne fale, bom ja waszym panem – dokończył z mocą chłopak.


Przez chwilę wszystko ucichło tak, jak noc temu, dwie noce wcześniej i dziesiątki poprzednich również. Chłopak, upojony siłą swego głosu, trwał chwilę w tryumfie, lecz wkrótce jego ekstaza poczęła się rozwiewać, a z każdym momentem ciszy wiszącej nad wodami i skałami Archipelagu Allamirskiego, nadzieja w jego oczach gasła. I wtedy, jak tak stał wpatrzony w bezkres wód przed sobą, z dłońmi opadłymi smętnie wzdłuż boków, zawiał wiatr. Początkowo słaby i wątły, rychło jednak przybrał na sile. Chłopak patrzył z fascynacją, jak wicher gna chmury po burzowym niebie i wygina rzadko rozsiane w pobliżu drzewa. Po chwili poruszyła się i woda. Fale drobne i delikatnie szemrzące wkrótce uderzały z siłą o brzeg wyspy, ochlapując twarz chłopaka słoną bryzą, objawiając się jako prące dumnie bałwany, wzbudzały ogromny szum, huczący wraz z wyciem potężnych podmuchów wiatru. I wtedy, gdy chłodny wiatr i słona bryza owiewały jego twarz w ekstatycznym pląsie, Rai się uśmiechnął.


Adrias przetarła zmęczone oczy i odłożyła książkę. Usłyszawszy walącą w okna nawałnicę, wstała i domknęła szczelniej okiennice, po chwili namysłu opatrując je glifem wzmacniającym.


,,Po takich książkach lepiej nie słuchać burzy" – stwierdziła. Wróciła do łóżka, na którym leniwie rozciągał się buro-błękitny kocur.


– Posuń się, Bris – mruknęła, odsuwając zwierzę stopą. Kot miauknął wyraźnie zniesmaczony. Zadrżała od powiewu, którym zimny wiatr wdarł się do pokoju, nim domknęła okiennice. Prędko wsunęła zziębnięte stopy pod kołdrę, nie zważając na głośne protesty kota.


– Cichutko, Bris – szepnęła i odruchowo ucałowała go między uszy.


Myślami była jednak gdzie indziej. Wpatrywała się w książkę spoczywającą u rogu pościeli. Kierowana impulsem ponownie po nią sięgnęła. Na pozór nie było w niej nic niezwykłego – ot, stara skórzana okładka, niebarwiona zbyt obficie, wytarte złocone litery, odsłaniające tytuł w języku elminu ,,Kai'n Astoriann" ,,Historia Kaia".


A poniżej podtytuł, tym razem srebrzony. ,,Ena ana Kai'sei'Luin Lan'n Faril zia Laen'n Qłenor dui-antaras'' ,,O tym jak Kai, syn Luina Króla Wichra i Królową Burzę poskromił". A przynajmniej tak zdało się Adrias, której powszechny elficki nie był potrzebny na co dzień. Kupiła ją dzisiaj na targu, u jakiejś starej ludzkiej kobiety. Normalnie nawet nie zaszłaby w tak odległy zakamarek targowiska. Prawdę powiedziawszy, mimo sześćdziesięciu sześciu lat, podczas których dzień w dzień przemierzała platformy i pomosty Almiru, nie zawędrowała dotychczas w tamten zaułek. Ślepy los jednak chciał, że jakaś opętana dziewucha wybiegła z bocznej uliczki, krzycząc coś o, jak podejrzewała Adrias wyimaginowanym, potworze, płosząc przy tym Brisa, który pognał jak strzała prosto przed siebie. Adrias dogoniła go dopiero przy samotnym straganie handlarki. Jak się okazało, jej szaleńczy bieg nie poszedł całkiem na marne, bowiem na straganie były, prócz pękniętego fletu, przybrudzonego lusterka i paru innych rupieci, dziesiątki, jeśli nie setki książek, które tak bardzo kochała. Nie wiedziała, czemu wybrała tę konkretną. Być może właśnie, by poćwiczyć swój elminu, być może ze względu na tytuł, sugerujący jakąś zamorską baśń, dawno takich rzeczy nie czytała. Jakież jednak było jej zdziwienie, gdy owa ,,zamorska baśń" okazała się rozgrywać nie gdzie indziej, a tu, w Allamirze, na jej własnym Archipelagu! Niezależnie jednak jakie były bardziej prozaiczne przyczyny jej wyboru, wiedziała jedno, że ta książka mimo prostej okładki miała w sobie coś, co ją przyciągało, być może też i coś niepokojącego.


To samo czuła teraz gdy trzymała ją za połamany grzbiet w dłoniach i lustrowała bacznie wzrokiem, wspomagana światłem glifów błyszczących na ścianach. Zawijasy liter elminu na grzbiecie ją hipnotyzowały, zdawały się wolno pulsować w tym nikłym świetle, przesuwać, tańczyć, wirować, jakby tocząc własne życie. Im dłużej się wpatrywała, tym coraz żywiej pulsowały w owym bladym świetle, które zaczęło przygasać, przygasać i przygasać... Niknąć samoistnie, bez niczyjej ingerencji, stopniowo pogrążając ją w mroku. Mroku nierozświetlonym niczym więcej, jak tylko blaskiem liter i migoczącymi tajemniczo oczyma Brisa.


* Amaris - czyli coś na kształt wstępu, mini prologu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro