Rozdział 1: Muszle i wichry

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Fale leniwie omywały brzeg almirskiej plaży. Wietrzyk równie powolnie poruszał nieliczne krzaczki. Agresywniej wiał natomiast na skarpie, uderzając prosto w plecy zaczajonego Łotrzyka. Na mężczyźnie jednak nie robiło to wrażenia. Stał nieruchomo niczym złowróżbny posąg przycupnięty w gąszczu porastających skarpę drzew. Patrzył jedynie na plaże. I obserwował wzloty mew i ich drobniejszych kuzynów kraskrali, mimo odległości wyławiał wzrokiem opalizowanie muszli pośród skrzącego piasku, a dalej zauważał nadchodzące z naprzeciwka postacie. Po chwili widział już wyraźnie sylwetki dwóch elfickich dziewcząt w tradycyjnych almirskich tasarach i towarzyszącego im szarawego kota. Jedną bladą i wysmukłą, niepozbawioną jednak wdzięków, której długi bladobeżowy warkocz zwieszał się z odkrytej piersi, drugą bardziej krępą, której tasara osłaniała więcej ciała — „A szkoda, bo i jest, co podziwiać„— pomyślał Łotrzyk. — której krótki koński ogon koloru słomianego blondu okrywał słomkowy kapelusz. Obydwie niosły ciężkie wyplatane kosze, a pierwsza, gestykulując energicznie, poruszała taką ilością biżuterii, że mężczyzna aż stąd słyszał jej nachalny grzechot. Wysłał naprzód wąską wiązkę magii. W wodach oceanu coś zabłysło. I powoli, wraz z każdą leniwą falą, zbliżało się do brzegu. Mężczyzna sięgnął do kieszeni ciemnej kurty, wyjmując zeń wymięty papier. Zlustrował wzrokiem jego zawartość i zerknął ponownie na dziewczęta. Tak, był pewien, że się nie pomylił. Zadowolony, schował papier, obrócił się z lekkim uśmiechem i zniknął, otwierając drogę dla wiatru. Niepomny był świdrującego go wzroku kota.

Przyjemny dotychczas wietrzyk nagle wymógł się, przeradzając w prawdziwą wichurę, która targała włosy Adrias tak, że musiała przytrzymać słomiany kapelusz, by jej nie odleciał. Przed chwilą jeszcze było tak spokojnie! Zerknęła na skarpę naprzeciwko, tę z zagajnikiem. Tam, gdzie wcześniej jej się zdawało, że dostrzega jakieś niepokojące cienie, jakby się przejaśniło. „Fiu, i tyle dobrego chociaż" – pomyślała, walcząc z plątaniną włosów, które wiatr usilnie starał się jej wepchnąć do ust. Kątem oka zauważyła podobne zmagania u drugiej dziewczyny. Uśmiechnęła się pod nosem, w takich sytuacjach nie zazdrościła Eejne jej owszem, pięknego i lśniącego, lecz i niesamowicie długiego warkocza, dającego się we znaki jeszcze dobitniej niż Adrias jej krótkie blond pasma. Jedynie na kocie wiatr zdawał się nie robić wrażenia.

– Czy ja przed chwilą mówiłam, że mamy piękną pogodę? – spytała z niedowierzaniem Eejne. Musiała zaraz powtórzyć, tym razem głośniej, bowiem przez wycie wiatru nic nie było słychać.

– Tak mi się zdaje – odparła Adrias, również krzycząc. Eejne chciała coś dodać, lecz następny podmuch zadarł do góry jej szatę, nacierając na nagie ciało ostrymi drobinami piasku. Zaklęła siarczyście, wyrównując błękitną tasarę. Ruszyły dalej, walcząc z nacierającymi nań falami piasku.

Na plaży, prócz wycia wiatru i wzbijających się w powietrze tumanów złocistego piasku, powitała je również kakafonia krzyków mew i karskrali, które obsiadły całe nabrzeże. Na widok dziewcząt część się spłoszyła, odlatując z jeszcze bardziej ogłuszającym jazgotem. Reszta mew i nieliczne pozostałe kraskrale chodziły spokojnie, patrząc spode łba na przybyłe, niczym nieporuszone do momentu, w którym wpadł między nie kot.  Rzucił się na ptaki z głodnym wyrazem oczu, rozczapierzając pazury. One wówczas również uniosły się z dzikim wrzaskiem, wzbudzając tumany kurzu.

– Bris, chodź tutaj! – krzyknęła Adrias, wypluwając pchające się do ust włosy i piasek. Gdy zatrzymały się w wybranym miejscu przy brzegu, wiatr wydał z siebie ostatni podmuch okraszony drobinami piasku i ucichł niemal zupełnie, równie niespodzianie, co się zerwał.

– Czy już wspominałam, że nienawidzę allamirskiej pogody? – burknęła Eejne. Na wpół pochylona, ze złością szarpała materiał, usiłując uporządkować pomieszane przez wiatr fałdy tasary.

– Spokojnie, psioczyłaś na nią wielokrotnie – odparła jej przyjaciółka, rozkładając kosz na piasku.

– Słowo daję, jest tak okropnie niestała. Aż trudno czasem z nią wytrzymać – dodała poirytowana. Potrząsnęła zaciśniętą w pięść dłonią w akcie bezsilności, gdy nowo zamotana fałda znów zmieniła położenie. Od razu rozdzwoniła się bateria bransolet na jej przegubach.

– Gorsze są chyba tylko te tasary. Jeszcze rano dała się włożyć! – kontynuowała z wyrzutem.

,,Sama sobie wybierasz te najbardziej skomplikowane" – pomyślała Adrias. Eejne chyba wyczuła intencje przyjaciółki, bo puściła jej ostrzegawcze spojrzenie, a bransolety znów rozdzwoniły się jak szalone. Zamiast więc odezwać, rozejrzała się za kotem. Wkrótce go wypatrzyła niedaleko pozostałej grupki mew.

– Bris, chodź, wracaj tutaj! Gdzie ty jesteś?

Kot niechętnie zaprzestał pogoni za opieszale uciekającą kraskralą i wrócił  do Adrias z zadartym ogonem.

– Nie myślałaś kiedyś, że pies byłby lepszy? – mruknęła Eejne, marszcząc nos, jakby coś jej śmierdziało.

– Na pewno lepiej by słuchał... Bris, co tak patrzysz, przecież to prawda!
Kot sprawiał wrażenie wielce urażonego.

– Lepiej zabierzmy się do roboty, chcę to skończyć jak najszybciej – oznajmiła Eejne, rozstawiają kosz na piasku.

Adrias przytaknęła. Nie dalej jak do południa musiały zebrać wszystkie rozwinięte małże i ich perły, jakie zgromadziły się przez ostatni tydzień. Dla Adrias była to normalna praca, jednak Eejne musiała do niej tym razem dołączyć za karę, po tym jak naraziła się swojej mistrzyni swoimi wynikami w nauce zielarstwa. Prawdę mówiąc, miała szczęście, że jej przyjaciółka pracuje przy zbiorach i może pomóc. Samotne zbieranie byłoby dużo bardziej niewdzięczną pracą. Usiadły przy brzegu i zabrały się do roboty. Zanurzały ręce w wodzie w poszukiwaniu muszli, następnie znalezione wyciągały i wkładały do koszyków przez co najmniej godzinę. Wkrótce słońce przebiło się przez chmury i zaczęło niemiłosiernie przygrzewać. Tak, że Adrias nieustannie się wahała, czy być wdzięczną losowi za ten kapelusz, czy czym prędzej go ściągnąć, by się mniej pocić. W końcu jednak stwierdziła, że raczej to pierwsze, widząc jak Eejne dotyka rozgrzanych włosów, a następnie z rezygnacją obwiązuje głowę bladochabrową chustą. Przez cały ten czas Bris krążył po brzegu, zaglądając niekiedy do koszy i mocząc łapy w płytkiej wodzie. Eejne patrzyła co prawda na zwierzę podejrzliwie za każdym razem, gdy zbliżał się do zbiorów, Adrias jednak tylko czuła ulgę, że Bris jest niezwykły jak na kota, nie tylko dlatego, że lubił wodę, ale przede wszystkim nienawidził małży. Gdy podchodził więc do koszy, wiedziała, że nie kierują nim żadne niecne zamiary – ot po prostu, zwykła kocia ciekawość. Tym akurat nie różnił się zbytnio od większości swoich pobratymców. Była zatem spokojna, dopóki nie zaczął wsadzać łap do środka, wówczas go odgoniła. Eejne włożyła ostatnią muszlę, zamykając klapkę kosza tuż przed kocim pyskiem. Usiadła na piasku i wyciągnęła manierkę z wodą.

– Musiałaś zabierać tego kota? – spytała, obserwując Brisa obwąchującego badawczo koszyk.

– Zwykle jest mniej uciążliwy. Zresztą, przecież wiesz, że ich nie zje – odparła ze wzruszeniem ramion. Eejne puściła jej wymowne spojrzenie.

– To dlaczego tak węszy?

– To pewnie zasługa twoich perfum.

– Moich perfum?! – oburzyła się.

– Obwąchuje przecież głównie twój koszyk, prawda? – Adrias wciąż oglądała wyławiane małże. Nawet się nie musiała obrócić w kierunku dziewczyny, by wyczuć jej zdumienie.

– W sumie prawda – mruknęła. – Chodź Bris, poudawaj chwilę kochanego kota – wyciągnęła do niego dłoń, lecz zwierzak ją zignorował. – A to niewdzięcznik. Jako kociak był przyjemniejszy. – Nadąsała się. Adrias puściła ten komentarz mimo uszu.

– Lepiej wróćmy do pracy, do południa nie zostało wcale tak dużo czasu.

Eejne z westchnieniem odłożyła manierkę i wstała z piasku. Uklękła przy brzegu obok Adrias.

– W sumie to nawet nie moja praca – mruknęła pod nosem. Adrias nie przerywała zajęcia. 

– Ale to nie ja naraziłam się mistrzyni. Poza tym masz przyjaciółkę, która potrzebuje pomocy.

– Powiedzmy, że to mnie już bardziej przekonuje. Ja naprawdę nie rozumiem, czemu ta kobieta się tak na mnie uwzięła. Przecież jestem najlepsza w terminie!

– Najbardziej uzdolniona – poprawiła, odcedzając wyjątkowo dużego małża. – Nie, najlepsza. To jest różnica.

– Naprawdę? Ja jej jakoś nie widzę – parsknęła.

– One po prostu się uczą, a ty jesteś zdolna, taka różnica.

– Dalej nie rozumiem, po co mi według niej cała ta wiedza, tym bardziej że jestem utalentowana. Oh, proszę, przyszłam do niej nauczyć się kontrolowania mocy wody, a ona zamiast tego, co? Uczy mnie zielarstwa. Czy naprawdę muszę wiedzieć, które ziele przepala metal? Naprawdę jest mi to niezbędne do życia? Czy ona sądzi, że zostanę łotrzykiem i będę musiała przepalać kraty w więzieniu?

Na to Adrias nie znalazła już odpowiedzi. Jej zielarstwo przychodziło naturalnie, choć uczyła się głównie z książek. Czy jednak sama chciałaby się tego uczyć gdyby jej to nie interesowało? Nie była przekonana. Tymczasem Bris odbiegł dalej w plażę, by chwilę później znów znaleźć się przy brzegu. W milczeniu wróciły do pracy. Adrias wyławiała kolejne małże, obierała z mułu i wkładała najlepsze do kosza. Otarła wierzchem dłoni spocone czoło. Wtem usłyszały natarczywe miauczenie. Uniosła głowę.

– Bris, uspokój się! Dostaniesz jeść, jak skończymy.

Kot jednak nie przestawał. Stał wciąż na brzegu i kręcąc ogonem, obserwował coś w wodzie, pomiaukując przenikliwie.

– Bris! – krzyknęła znowu. – Briis!

To nic jednak nie dało. Z rezygnacją wstała, wspierając dłonie na kolanach i poszła sprawdzić, o co mu chodzi. Eejne nadal wyskubywała małże. Zerknęła w bok, a widząc, że przyjaciółka wciąż stoi przy brzegu i gapi się w wodę wraz z kotem, prychając pod nosem, również wstała i ruszyła za nią. Stopy dziewczyny zapadały się w miękki piasek, który przesypywał się między smukłymi palcami, utrudniając poruszanie. Cieszyła się, że nie zabrała ciżem, bo zdecydowanie łatwiej się chodziło na boso po sypkim podłożu, nawet jeśli powoli narastające ciepło zaczynało parzyć podeszwy stóp. Uniosła brzeg szaty, żeby zbytnio nie krępowała jej ruchów przy schodzeniu z wydmy.

– Na co tak patrzycie? – spytała, przerzucając warkocz na plecy.

– Coś tu błyszczy.

– Perła? Mamy ich na pewno pełno w koszach.

– Nie wiem, może, ale to inne lśnienie.

– Warte tego, żeby tępo się gapić w taflę? Ja naprawdę chcę już to skończyć.

Nie usłyszawszy odpowiedzi, po raz kolejny westchnęła. Zerknęła, co obserwują, osłaniając oczy dłonią.

– Nie tu, tam dalej – Adrias wskazała ręką. Dziewczyna aktywowała glif czyniący tasarę nieprzemakalną, który szybko nadał jej osobliwy opalizujący połysk i weszła do morza. Spojrzała w toń. Widziała tylko ruchy fal i kamienie ułożone w podłożu. Roztrąciła je stopą.

– Nic tu nie ma – stwierdziła. Adrias zmarszczyła czoło i pokiwała głową, choć kot dalej siedział przyczajony i młócił ogonem piasek, jakby obserwował kolorowe rybki w oczku wodnym.

– Chyba mąci mi się już w głowie przez ten upał – zgodziła się. Obróciła się w stronę plaży. Nagle kątem oka Eejne dostrzegła jakiś błysk. Pochyliła się, podtrzymując warkocz, by zyskać pewność. Znów zabłyszczało.

– Adrias! Czekaj, tu jednak coś jest.

I nie czekając na zgodę, sięgnęła między kamienie. Za pierwszym razem wyczuła tylko gładką powierzchnię i wodorosty, po chwili jednak jej palce natrafiły na pofałdowany, podłużny kształt.

– Co tam masz? – Adrias znów była przy niej. Gdy Eejne rozchyliła palce, oczom dziewcząt ukazała się para długich, lśniących kolczyków złożonych z dziesiątek drobnych łezek.

– Są piękne – szepnęła Eejne – jak sadzisz, jaki to materiał?– zastanowiła się, przesuwając po ich powierzchni opuszkami palców.

– Skąd ja mam wiedzieć? To nie ja jestem uczennicą uznanej magini – rzuciła kąśliwie. Przyjaciółka szturchnęła ja łokciem.

– Pytam poważnie. Zresztą, kto cały dzień spędza z nosem w książkach?

– A ja na poważnie nie mam pojęcia – przyznała. Prawdą było, że dużo czytała, w tym książki zielarskie, jednak nie ulegało wątpliwości, że tym, w czym ,,zatapiała nos" na co dzień, były romanse. Próżno by było się w nich doszukiwać wiedzy o minerałach, choć i niekiedy skrawki informacji się i tam przejawiały...

– Myślisz, że są z kryształu? – Eejne wnikliwie oglądała kolczyki z każdej strony.

– Nie, zbyt nieprzejrzyste.

Rzeczywiście, choć zdawały się pałać własnym światłem, tak naprawdę były matowe.

– No to... Perły? – zgadywała dalej, nie wydawała się jednak przekonana. – Eh, widujemy je przecież ciągle, niektóre są ładne, ale na pewno nie aż tak... Chyba że

Adrias przeszył dreszcz podniecenia.

– Chyba że to elleir maranorn, mgłoperły – dokończyła. – Widziałam je kiedyś, dawno temu, na targu, a potem parokrotnie u bogatych handlarek i matron.

– Widziałaś maranorn na sprzedaż i mi nie powiedziałaś? – W głosie Eejne pobrzmiewało niedowierzanie. Adrias zbyła jej słowa milczeniem.

– Potrząśnij – poprosiła. Eejne z początku nie zrozumiała, o co jej chodzi, lecz znienacka kot otarł jej się o nogi całym ciężarem swojego ciała, aż straciła równowagę i lekko się zachwiała. Wtedy kolczyki uderzyły o siebie, wyzwalając czysty, przenikliwy dźwięk. Patrzyły jak zahipnotyzowane na dźwięczące łezki. Kot również.

– Sądzisz, że co powinnyśmy zrobić? – spytała Eejne. 

Adrias pomyślała.

– Chyba najbezpieczniej byłoby je zanieść straży – stwierdziła w końcu.

– Myślisz? – Dziewczyna przygryzła wargę. Jej wzrok ponownie powędrował do pereł. Ich piękno ją urzekało i nęciło zarazem. Czuła, że nie byłaby w stanie się ich pozbyć. A tym bardziej przekazać w łapy jakiemuś brudnemu strażnikowi, może jeszcze bhuullowi co gorsza!

– Albo mogę je zabrać.

Adrias początkowo nie zrozumiała, co właśnie zostało powiedziane.

– To znaczy, wiesz, nikt nie wie, że je znalazłyśmy, a ty nie lubisz biżuterii, więc ja...

– Eejne, co ty wygadujesz? – Adrias potrzasnęła nią, mając przerażenie w oczach. – Co cię opętało, na Unttii?

– No nie, tak tylko pomyślałam, że skoro...

– Właśnie nie pomyślałaś, przecież to jest drogi materiał, kradziony, czy wiesz jakie emocje wzbudzi młoda elfka bez nazwiska, paradująca w takim bogactwie?

– Mogłam je dostać w spadku...

– Ale nie dostałaś – skontrowała Adrias.

– Albo od kochanka, świat wie, że tak urodziwa panna jak ja mogłaby mieć za adoratora kogoś wpływowego – Dla podkreślenia swych słów ostentacyjnie zrzuciła lśniącym warkoczem i zatrzepotała wachlarzem rzęs. Dziewczyna na chwilę zamilkła.

– Przecież to bez znaczenia, na pewno ktoś je zgubił i gdy zobaczy swoją własną u kogoś innego, dopiero zrobi się kocioł – przypomniała.
Eejne markotnie pociągnęła nosem.

– Ale przecież my je znalazłyśmy, a nie ukradłyśmy.

– A potwierdzi to ktokolwiek poza kotem? Uwierzą dwóm nieopierzonym zbieraczkom małży, czy wysoko postawionej matronie?

– Jednej zbieraczce – burknęła.

– Dobrze, jednej nieopierzonej zbieraczce i jej nieodpowiedzialnej magiczce, która trafiła na plaże przez słabe wyniki w nauce.
Elfka niechętnie musiała przyznać jej rację.

– Jak dobrze pójdzie, dostaniemy jakieś znaleźne – pocieszyła ją. – Chodźmy, już dość nazbierałyśmy, jeden dzień z mniejszym zbiorem chyba nam wybaczą. 

Eejne skinęła głową, posłusznie zebrała swoje rzeczy i poszły w górę wydmy. Zmierzały do miasta, żegnane podmuchami wiatru, który znów się zerwał tak, jak w chwili ich przybycia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro