Jak trwoga, to do demona

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


               Dni mijały, a Madzia co raz częściej zastanawiała się, czy to ona jest taka beznadziejna, czy po prostu klątwa postanowiła mącić również w jej systemie emocjonalnym. Jeszcze nigdy nie miała do czynienia z taką wrogością. Poza kilkoma uczniami, którzy podchodzili do niej z ciekawością, nienawidziła jej cała szkoła. Magda nie była tym zdziwiona, mimo tych wszystkich seriali o wampirach i innych demonach, w kulturze chrześcijańskiej nienawiść do wszelkiej maści piekielników była bardzo głęboko zakorzeniona. Uważano ich za jeszcze większe zło niż homoseksualistów, a wiadomo, co to wspaniałe i pobożne społeczeństwo myśli na temat gejów. Lesbijki mają się ciut lepiej, mężczyźni zawsze byli bardziej tolerancyjni, jeśli w grę miały wchodzić cycki.
               Tego dnia, jak na środek stycznia, było wyjątkowo ciepło, a Magdalena z jakiegoś powodu czuła się gorzej niż zwykle. Sytuacji nie poprawiało również to, że została zmuszona do przeniesienia się do słabszej grupy językowej, gdyż pan Krzysiak stanowczo odmówił uczenia jej, grożąc przy okazji wypowiedzeniem. Dyrektorka wiedząc, że jego odejście może spowodować kolejne protesty wśród uczniów, chcąc nie chcąc, przystała na jego propozycję.
               Pani Rudkowska była podobno miła, ciężko było to stwierdzić, ponieważ jak większość nauczycieli, hamował ją strach przed szatańskim pomiotem. Atmosfera podczas lekcji była dość nieprzyjemna. Nie dało się ukryć, że inni uczniowie mieli pretensje o to, że w ich grupie pojawiła się demonica.
               Uczennica wyszła z klasy jako ostatnia. Trwała przerwa obiadowa, dlatego korytarze były prawie puste. Madzia skierowała swe kroki do damskiej toalety. W środku nie było nikogo. Dziewczyna miała już tego wszystkiego dosyć, usiadła na podłodze i pozwoliła sobie na uwolnienie wszystkich emocji. Zaczęła rozmyślać.
               Dzisiejszy dzień był taki sam, jak każdy inny, ale to wszystko ją przerosło. Nie płakała, od dawna nie potrafiła tego robić, mogła jedynie tępo patrzeć przed siebie. Przynajmniej miała spokój. Nawet jeśli ktoś chciał wejść do łazienki, natychmiast uciekał na widok płonących kafelek.
               Znalazła się jednak osoba, na tyle odważna, by dołączyć do Magdaleny, która siedziała przy ścianie zwinięta w kulkę. Malwina nie miała żadnych oporów, nie bała się, dlatego postanowiła jakoś zareagować.
               – Mogę się przysiąść? – spytała.
               – Pewnie, płomienie nie zrobią ci krzywdy – odpowiedziała demonica.
               Dziewczyna niepewnie włożyła rękę w ogień. Był ledwie ciepły. Odetchnęła z ulgą, po czym ostrożnie usiadła na ziemi.
               – Co słychać? – zagadnęła.
               – Po co przylazłaś?
               – Wszyscy gadają, że ryczysz w kiblu – mruknęła. – Stwierdziłam, że mogę ci dotrzymać towarzystwa.
               – Nie ryczę, nawet nie potrafię – fuknęła Magda. – Możesz sobie iść.
               – Demony nie płaczą? – zdziwiła się Malwa.
               – Tylko te ze zwichrowaną psychiką. – Uśmiechnęła się niepewnie.
               – Podobno obroniłaś Anastazję przed Krzysiakiem – podjęła Malwina.
               – Wierzysz w to? Wszyscy przecież mówią, że zaatakowałam go, bo nie dość, że jest lubianym nauczycielem, to jeszcze od razu poznał się na mojej „prawdziwej naturze". To miała być zemsta za to, że on jest fajny a ja nie.
               – Czy jeśli dałabym ci kanapkę z serem, to zrobiłabyś mi tosta? – wypaliła nagle.
               – Czekaj, co?! – Tak nagła zmiana tematu wywołała u niej dezorientację. – A tak, czemu nie?
               Malwa wyciągnęła z plecaka śniadaniówkę, otworzyła ją, po czym podała jedzenie koleżance. Magdalena chwyciła kanapki w dłonie, po czym starała się je równomiernie podgrzewać przez około dwie minuty. Nawet jej się to udało. Każda z nich wzięła po jednym toście.
               – Ale ketchupu to pewnie nie umiesz wyczarować?
               – Właśnie mamy tu jedną z najbardziej głębokich scen w tej całej porąbanej historii, ja ci się tu zaczynam zwierzać, a ty wyjeżdżasz z tostami?! – Madzia nie wytrzymała, zaczęła się śmiać.
               – Dobry tost nie jest zły.
               – Ale serio przydałby się ketchup ­– odpowiedziała z pełnymi ustami.
               Magdalena nie mogła przypuszczać, że ta cała rozmowa oraz akcja z tostem została naprędce zaplanowana przez Malwinę. Uczennica była z siebie dumna, jej plan, mimo tego, że wydawał się głupi, zadziałał. Jej koleżanka wreszcie zaczęła się uśmiechać. Nie bez powodu marzyła o tym by zostać psychologiem. Wyciąganie z dołka innych sprawiało jej ogromną satysfakcję.
               – Anastazja jest młodszą siostrą mojej kumpeli – podjęła po chwili. – To od niej wiem co się stało. W ciągu kilka dni stała się pośmiewiskiem wśród pierwszych klas, a to wszystko dlatego, że jest wyznania prawosławnego.
               – Na kogoś musiało trafić.
               – Dlaczego podchodzisz do tego tak spokojnie? Przecież takie rzeczy nie powinny się dziać – stwierdziła Malwina.
               – A co mam zrobić? Ja tego nie zmienię, ty tego nie zmienisz, w ogóle nikt tego nie zmieni – zaczęła demonica. – W takich momentach można tylko się izolować, aby ograniczyć szkody i nie dawać satysfakcji oprawcom.
               – Mylisz się! – Dziewczyna aż wstała z oburzenia. – Dlaczego nie próbujesz z tym nic zrobić?! Ograniczasz się do bicia ludzi przyborami szkolnymi, wcześniej przyjmowałaś każdy atak ze spokojem, zupełnie jakby tak miało być. Czemu się nie postawisz?
               – Po co? Przerabiam to praktycznie od początku edukacji, gdy jesteś w mniejszości nie możesz nic zrobić – powiedziała, tępo patrząc się przed siebie. – Jeśli wszyscy są przeciwko jednej osobie, to kogo ludzie uznają za winnego tego stanu rzeczy?
               – Tak nie powinno być – szepnęła.
               – Ale jest. Ofierze nie wolno się nawet bronić, bo to ona będzie miała kłopoty, nie jej oprawcy. Przykro mi, jeśli rozwaliłam ci twój światopogląd.
               – Jak możesz mówić o tym tak spokojnie?
               – Takie jest moje życie, a ja nie potrafię tego zmienić. Przyzwyczaiłam się do tego, że świat wygląda jak wygląda. Gdy tylko obowiązki przestaną mnie tu trzymać, zniknę stąd i znajdę miejsce, w którym końcu będę miała spokój.
               Rozmowę dziewczyn przerwał dzwonek obwieszczający koniec przerwy. Malwina nie czuła się na siłach, aby kontynuować tą dyskusję. Uczennice opuściły toaletę i skierowały się do pracowni chemicznej na drugim piętrze. Weszły do sali jako ostatnie, ale nie miały z tego powodu żadnych problemów.
               Pani Renata Tomaszewska, która uczyła chemii była świetną nauczycielką. Rozumiała, że licealiści mają swoje problemy i czasem trzeba im odpuścić. Miała niecałe czterdzieści lat, a z urody była dość przeciętna. Wyróżniało ją to, że zazwyczaj nosiła koszulki z bohaterami komiksów, oraz dwa różne trampki. Posiadała też świetne poczucie humoru. Uczniowie ją uwielbiali do tego stopnia, że co roku powstawała bitwa o to, które klasy będą uczone przez ukochaną chemiczkę. Jako jedna z niewielu nie bała się demonicy, podchodziła do niej z dystansem, jednak starała się opierać swoje działania na faktach, a te mówiły, że nic nikomu ze strony piekielnicy nie grozi.
               Gdy Magdalena położyła swoją torbę na ławce, zaczęła się rozpakowywać. Właśnie wtedy coś poczuła, trwało to zaledwie kilka sekund, jednak nie było mowy o żadnej pomyłce. Ktoś przed chwilą naruszył jej terytorium i z jakiegoś powodu natychmiast je opuścił. Za moment się to powtórzyło, tym razem z innej strony. To nie mógł być przypadek. Dziewczyna czuła obcą energię krążącą po budynku, nie wiedziała jednak co ma z tym faktem zrobić. Wzmogła swoją czujność i była gotowa na atak, ale została z tym całkiem sama i nie mogła przewidzieć, jak inni zareagują na wieść o napadzie demonów.
               Nie minęło pięć minut, a rozległ się alarm przeciwpożarowy. Uczennica natychmiast wybiegła z klasy. Na korytarzu unosił się zielonkawy dym, jego pochodzenie zdecydowanie nie było naturalne. Magda poczekała, aż reszta jej klasy się przygotuje, po czym razem z nimi przystąpiła do ewakuacji, na wszelki wypadek wysunęła się na początek. Dym znajdował się absolutnie wszędzie, ledwie można było oddychać, a przy schodach na parter uformowało się tak wielkie kłębowisko, że nie nawet dało się dostrzec stopni. To była jedyna droga na dół.
               Nauczycielka zakryła usta rękawem i wstrzymała oddech, chciała tam wejść, ale demonica powstrzymała ją ręką. Potrafiła władać jedynie żywiołem ognia, jednak jakiś czas temu nauczyła się poruszać powietrze dzięki telekinezie. Stworzenie ścieżki w dymie zajęło jej zaledwie kilka sekund.
               – Idziecie, czy nie?! – warknęła na ogłupiałych uczniów.
               Dwa razy nie trzeba było im powtarzać, za nimi ruszyły inne klasy. Momentalnie znaleźli się na parterze, po czym skierowali się do bocznego wyjścia. Dotarli na plac na tyłach szkoły, gdzie ustalono miejsce zbiórki. Magdalena rozejrzała się wokoło, wszystkie grupy dotarły. Teraz zostało jej tylko czekać. Miała pewność, że niebezpieczeństwo czeka tuż pod granicą terytorium. Dym, który ulatywał przez otwarte drzwi, zaczął się powoli dematerializować, zdecydowanie był jedynie dywersją.
               Dookoła panował hałas. Nauczyciele zajmowali się sprawdzaniem listy obecności. Dziewczyna próbowała podejść do dyrektorki i ją ostrzec, jednak wychowawczyni, która akurat nie miała żadnej klasy pod opieką, nie pozwoliła jej się ruszyć z miejsca, nie chciała wysłuchać demonicy, po prostu ją zakrzyczała, jak to miała w zwyczaju.
               Magda poczuła obecność wrogów, zanim trzy skrzydlate sylwetki pojawiły się w zasięgu wzroku. W tym samym momencie otoczyła wszystkich szkarłatną kopułą, po czym, jakby nigdy nic, usiadła na schodach. O tarczę co rusz rozbijały się kule zielonego kwasu. Co jakiś czas rozlegał się głośny, ptasi wrzask. Uczniowie oraz nauczyciele z przerażeniem obserwowali trójkę demonów, która ich właśnie atakowała.
               Wszystkie miały zielonkawą skórę, długie, czarne pazury oraz niemal identycznie pokrzywione twarze. Ubrane były w podarte łachmany. Ich skrzydła przypominały budową skrzydła nietoperza. W pewnym momencie potwory zaprzestały ataku. Cierpliwie czekały na rozwój wydarzeń.
               – Ta dziwka szatana nas wystawiła! – wrzasnął Mariusz Sas, po czym wskazał na Magdalenę, tym samym przerywając jej pisanie wiadomości do Ivana. – Spójrzcie tylko na jej oczy!
               Tęczówki demonicy były czerwone, jak zawsze, gdy używała swojej mocy. Dziewczyna schowała swój komunikator, po czym nieśpiesznie wstała i stanęła pół metra przed Saskiem. Miała już dość jego zachowania.
               – A może byś raczył geniuszu dostrzec, kto trzyma osłonę, dzięki której jeszcze żyjecie?! – wrzasnęła.
               – Nie mam zamiaru słuchać co czarcia szmata ma do powiedzenia! Sprowadziłaś tu swoich kumpli, a teraz próbujesz nam mydlić oczy! – Inni uczniowie próbowali go uspokajać, jednak on nie słuchał.
               – Czy ty naprawdę jesteś aż tak tępy?!
               – Dziwka szatana! – zwyzywał ją.
               – Pedał! – nie pozostała mu dłużna.
               – Skórwielica!
               – Justin Bieber!
               – Ścierwojad!
               – Pizduś!
               – Paszczur!
               – Waginosceptyk!
               – Emo-zaraza!
               – Mateusz-cipeusz! – Skończyły się jej już pomysły.
               Mój Boże, jeśli tak wygląda dzisiejsza bitwa na argumenty, to jestem naprawdę szczęśliwa, że chodź przez chwilę mogłam żyć w siedemnastym wieku. Quo vadis, polska młodzieży? A wracając do historii...
               – Serio? To jest twój ostateczny argument? – szydził Sasek.
               – To jest mój ostateczny argument – Dziewczyna pstryknęła palcami, jej bariera powoli zaczęła się rozpływać. – Wygrałam, a teraz czekam na przeprosiny.
               – A pocałuj mnie w dupę! – Chłopak szedł w zaparte.
               – Przeproś ją! – ktoś wrzasnął.
               W tym samym momencie Madzia, za pomocą kuli ognia, zatrzymała lecący w ich stronę pocisk.
               – Przeproś, albo wpierdol!
               Tym razem nastolatka rozpoznała głos Jaszy, który właśnie przeciskał się w tłumie, kierując się w ich stronę.
               – No dobra, przepraszam! – wrzasnął wkurzony Mariusz.
               – To było w chuj nieszczere, ale niech wam będzie – zgodziła się. – Poza tym, i tak nie potrafiłabym utrzymać tej tarczy dłużej – mruknęła pod nosem.
              Ludzie natychmiast się od niej odsunęli. Magdalena przyjęła pełną demoniczną formę. W jej ustach pojawiły się kły, paznokcie zmieniły się w ostre pazury, a uszy stały się spiczaste. Ujawniła również rogi i ogon, a całe jej ciało ogarniały płomienie.
                – Ej! Czarcie pomioty! – Jej krzyk niósł się przerażającym echem. – Jesteście na moim terytorium, więc zanim cokolwiek zrobicie, musicie walczyć ze mną!
               Mimo że nie wypowiedziała tych słów w języku demonów, została zrozumiana. Potwory przyjęły wyzwanie. W prawej dłoni dziewczyny pojawił się miecz półtoraręczny. Jego rękojeść była w kolorze szkarłatu, a ostrze wyglądało, jakby zostało zrobione z czarnego obsydianu, jednak materiał, z którego go wykonano, nie pochodził z tego świata. Broń stworzono w piekle, a utkana została z najpotężniejszej magii.
               Demonica wypuściła skrzydła i ruszyła w stronę jednego z napastników. Cięła na ukos, od obojczyka aż do żołądka. W ten sposób zniszczyła również serce. Żaden człowiek nie był w stanie zarejestrować chwili, w którym przecięte na pół ciało zaczęło opadać na ziemię, by zaraz potem rozpłynąć się i zostawić po sobie jedynie czarną, mokrą plamę.
               Drugi demon natychmiast rzucił się w stronę Magdaleny. Dziewczyna zablokowała mieczem cios jego szponów, wbiła mu pazury w kark, po czym cisnęła przeciwnikiem w szkolną elewację. Chwilę po tym jak uderzył w ścianę, znalazła się obok niego, aby wbić mu ostrze w klatkę piersiową. Nim zdążyła wyszarpać broń, z potwora została jedynie ciemna ciecz. Popełniła jednak ogromny błąd.
               Ostatni pomiot wykorzystał jej nieuwagę i szykował się do zaatakowania ludzi zgromadzonych na placu. Magda zaklęła, po czym poleciała w stronę kuli kwasu. Chciała odbić ją mieczem, nie zdążyła, żrąca substancja poparzyła jej lewe ramie oraz skrzydło. Demonica wrzasnęła z powodu bólu, który dla człowieka byłby niemal śmiertelny. Posypały się pióra. Przeciwnik zawył triumfalnie.
               Madzia, zanim uderzyła o ziemię, zdążyła pomyśleć: „Dlaczego oni, do jasnej cholery, wciąż tu stoją?" Na to pytanie nawet ja nie byłam w stanie odpowiedzieć. Część bała się, że jeśli rzucą się do ucieczki, to demony ruszą za nimi. Część nie zauważyła, że budynek jest już wolny od dymu. Część bała się uwięzienia pod potencjalnymi gruzami. Część, w tym dyrektorka, chciała po prostu popatrzeć. Nikt się nie ruszył, dlatego zadziałała psychologia tłumu, nie potrafiłam jednak ogarnąć tego zjawiska.
               Dziewczyna wbiła ostrze w podłoże. Opierając się o rękojeść prawą ręką, dźwignęła się na kolana. Demon szykował się do oddania kolejnego strzału, Magdalena dostała kilka sekund na reakcję. Skupiła się, skierowała całą swoją moc na sylwetkę potwora po czym wykonała gest wyciągniętą w jego stronę dłonią. Przywołała płomienie, które ogarnęły całego przeciwnika, paląc go doszczętnie. Został z niego jedynie opadający popiół.
               Było już po wszystkim, Magda powróciła do ludzkiej postaci i pozwoliła swojej broni rozpłynąć się w powietrzu. Jedynie jej oczy wciąż żarzyły się na czerwono. Powoli wstała i trzymając się za ramię, rozejrzała się wokoło, nikomu nic się nie stało. Odetchnęła z ulgą.
               – Co miałaś na myśli, mówiąc o swoim terytorium? – spytał zdezorientowany ksiądz Tadeusz, który do tej pory cały czas się modlił.
               – Większość demonów potrafi wydzielić terytorium, na którego obszarze będzie potężniejszy i bez problemu będzie również wyczuwał każde naruszenie granicy. Stowarzyszenie łowców kazało mi tu stworzyć moje – wyjaśniła. – Nie sądziłam, że demony tak niskiej kategorii odważą się tu zaatakować – zamyśliła się.
               – Ale po coś kazali ci postawić terytorium akurat tutaj, prawda? – wciąż dociekał katecheta.
               – A no racja. – Jęknęła z bólu, gdy zbyt gwałtownie się odwróciła w stronę uczniów. – Pamiętacie, jak w zeszłym roku mówili w telewizji, że mieliśmy tu drobne trzęsienie ziemi, którego nawet nikt nie poczuł? Tyle jednak wystarczyło, aby naruszyć osłonę, chroniącą demoniczny artefakt, który znajduje się gdzieś na terenie szkoły. Od jakiegoś roku sączy się z niego energia, która jest bardzo cenna dla demonów.
               – O mój Boże! – wyrwało się pani Sokół. – Powinniśmy zamknąć tę szkołę jak najszybciej!
               – To jeszcze nie wszystko – kontynuowała Madzia. – Energia z artefaktu bardzo łatwo przykleja się do ludzkich dusz, dlatego wszyscy tu zebrani stanowią naprawdę łakome kąski dla innych pomiotów, a Stowarzyszenie nie ma wystarczająco dużo ludzi, aby chronić was wszystkich. Paradoksalnie najbezpieczniejsi jesteście na terenie szkoły, gdzie jestem ja. – W tym momencie poczuła jak opuszczają ją siły.
               Szał bojowy powoli przestawał działać. Upadła na kolana, gdy oderwała dłoń od rany, zdała sobie sprawę, że jej obrażenia są poważniejsze, niż myślała. Jej lewa ręka była praktycznie bezwładna, a w ramieniu brakowało sporego kawałka mięsa. Jeśliby się dokładnie przyjrzeć, można by dostrzec poczerniały fragment kości.
               – Lubiłam tą bluzę – jęknęła dziewczyna, gdy zauważyła, że niemal cały rękaw był w strzępach.
               – Co dziś mamy? – mimochodem spytała pani Trzeciać.
               – Wtorek – odpowiedziała jej sekretarka.
               – To znaczy, że pielęgniarki dzisiaj nie ma – zamyśliła się dyrektorka, po czym zapaliła papierosa. – Idź do nauczycielskiego po klucz – poleciła.
               – Może warto by się zastanowić, czy gabinet pielęgniarki nie powinien być czynny częściej niż w raz w tygodniu – zasugerowała kobieta, po czym ruszyła w stronę pokoju nauczycielskiego.
               – No, może by i warto. – Zaciągnęła się dymem z papierosa. – Masz coś jeszcze do dodania? – zwróciła się do Magdaleny.
               – Te demony nie powinny być w stanie zaatakować, jednak wbrew naturze połączyły siły i odważyły się na ten krok. Teraz inne pomioty będą atakować po to, aby udowodnić, że nie są gorsze.
               – Kurwa! – wyrwało się pani Trzeciak.
               – Całkowicie się z panią zgadzam – dodała pani Sokół.

              Magdalenie ciężko było ustać na nogach. Dwoje uczniów zaprowadziło ją do gabinetu pielęgniarki, zaraz za nimi ruszyła pani dyrektor oraz ksiądz katecheta. Nikt nie śmiał im przeszkadzać. Jedynie duchowny pozwolił sobie na stanie w drzwiach i przyglądanie się wszystkiemu z zaciekawieniem. Wszyscy licealiści, nie wiedząc co mają ze sobą zrobić, powrócili do swoich klas, nauczyciele zrobili podobnie, dopiero tam zaczęli zastanawiać się nad tym, czego właśnie się dowiedzieli.
               – Niezbyt się przejęłaś swoimi obrażeniami – podjęła dyrektorka, pomagając Magdzie zdjąć bluzę.
               Dziewczyna miała pod spodem koszulkę bez rękawów.
               – Nie pierwszy raz oberwałam przez swoją głupotę – wyjaśniła.
               – Paskudnie to wygląda – stwierdziła kobieta, patrząc z obrzydzeniem na oparzenie oraz wypalone kawałki mięsa. – Potrzebujesz czegoś?
               – Wody święconej – odpowiedziała niemal od razu.
               – Słucham? – zdziwił się ksiądz.
               – Rana musi być zatruta, inaczej nie byłaby teraz w tak złym stanie. Dopóki tego nie oczyszczę, nie zacznie się goić, a znam tylko jeden sposób na pozbycie się demonicznej toksyny.
               – Ile jej potrzebujesz?
               – Tak z pół litra – odparła po chwili namysłu. – Zostało coś księdzu, czy wszystko poszło w pistolety? – zapytała niewinnie Madzia.
               Katecheta nic na to nie odpowiedział, od razu skierował się do drzwi. Kościół znajdował się dwie ulice dalej, więc mężczyzna miał za chwilę wrócić. W tym czasie pani Trzeciak starała się wyczyścić oparzenie przy pomocy wacika namoczonego spirytusem. Gdy przykładała go do spalonej skóry, dziewczyna nawet nie drgnęła. Ból spowodowany dezynfekcją obrażeń był niczym w porównaniu z ranami, jakie zadawały demony.
               – Może powinnyśmy zadzwonić po pogotowie? – zasugerowała kobieta.
               – Nie trzeba – odmówiła. – Poza tym, dość ciężko byłoby wytłumaczyć lekarzom jak do tego doszło.
               – A to twoje stowarzyszenie nie może ci zapewnić jakiegoś lekarza? – drążyła dalej.
               – Może, ale siedziba jest daleko, a ja raczej nie powinnam latać w tym stanie. Nie potrzebuje jakiejś specjalistycznej pomocy, wystarczy mi wybrakowany asortyment gabinetu pielęgniarki. Nie chcę mi się czekać na nikogo z łowców.
               – Wytłumacz mi jeszcze... Czemu miało służyć to przedstawienie z osłoną? – zagadnęła.
               – Udowodnieniu, że Mateusz jest strasznie tępym chujem – odpowiedziała bez wahania.
               – W sumie racja... Jeśli ktoś wyzywa osobę, która aktualnie osłania jakieś trzy setki ludzi, to musi mieć nie po kolei w głowie. Ale tym żądaniem przeprosin u połowy nauczycielek wywołałaś stań przedzawałowy.
               – Ale przynajmniej tym razem to ja byłam górą. – Uśmiechnęła się.
               – Jak dzieci normalnie – westchnęła dyrektorka. – A co będzie z pozostałościami po demonach? – spytała po chwili. – Wolałabym, żeby po terenie nie walały mi się demoniczne płyny.
               – Niedługo zjawią się fachowcy ze stowarzyszenia, wszystko wyczyszczą, wyegzorcyzmują, i do jutra nie będzie śladu po walce.
               – Mam nadzieję.
               Pani Trzeciak zrobiła co mogła. Dokładnie wyczyściła ranę i starała się udawać, że jej wygląd nie robi na niej wrażenia. Miała za sobą jedynie kurs pierwszej pomocy, nie mogła już zdziałać nic więcej. Oparzenie ciągnęło się od barku aż do łokcia, a wypalona dziura miała średnicę większą, niż zaciśnięta pięść. Zwęglone obrażenia tej wielkości, które do tego sięgały kości, przerastały nawet możliwości lekarzy. W takich wypadkach zwykłych ludzi czekałaby amputacja, ciało Magdaleny na szczęście działało w inny sposób.
               – Starczy? – W drzwiach stanął ksiądz Tadeusz, w rękach trzymał ogromny słoik po ogórkach kiszonych, do połowy wypełniony wodą święconą.
               – Powinno. No, to teraz będzie ciekawie. – Dziewczyna niechętnie nadstawiła ramię. – Niech ksiądz chluśnie raz, a porządnie.
               – Tak po prostu? – zdziwił się mężczyzna.
               – A czemu nie?
               Katecheta wykonał polecenie. Nieludzki wrzask demonicy było słychać w całym budynku, przerażeni uczniowie zaczęli się rozglądać za kolejnym niebezpieczeństwem. W tym samym czasie dyrektorka zastanawiała się, jakim cudem nie poleciał tynk ze ścian.

               Magdalena wreszcie wróciła do domu. Jej matka była jeszcze w pracy. Dziewczyna zostawiła torbę, buty i kurtkę, po czym skierowała się do łazienki. Rozbierając się westchnęła. Dzisiaj definitywnie pożegnała się ze swoją ulubioną bluzą, która spoczywała teraz w plecaku.
               Przyjrzała się opatrunkowi. Po tym, jak jej rana została polana wodą święconą, zaczął się z niej unosić dym. Ksiądz o mało nie padł wtedy na zawał, jednak poczuł też satysfakcję. Widok wrzeszczącej Magdy był tym, czego oczekiwał po demonie, nareszcie wszystko mu się zgadzało. Ręka dziewczyny niemal od razu zaczęła ją mrowić, w ciągu kilkunastu minut odzyskała w niej sprawność. Spalona tkanka zaróżowiła się i zaczęła się odbudowywać. Wciąż odczuwała ból, ale nie miała już problemu z poruszaniem ramieniem. Demonica przypuszczała, że po trzech dniach nie będzie nawet śladu.
               Gdy dyrektorka skończyła opatrywać jej ramię, zdecydowała, że odwiezie dziewczynę do domu. Madzia nawet nie podejrzewała jej o tak ludzkie odruchy. Wkrótce miał pojawić się Ivan oraz ludzie ze stowarzyszenia, dlatego otrzymała pozwolenie na zakończenie swojej warty. Nie musiała nawet pisać raportu, miał się tym zająć jej opiekun.
               Teraz była zbyt wykończona, aby zrobić cokolwiek wymagającego wysiłku. Nie było to zmęczenie fizyczne, lecz psychiczne. Na myśl o tym, co następnego dnia mogło dziać się w szkole, miała ochotę się zabić.
               Przebrała się w wygodne ubrania, po czym skierowała swoje kroki do kuchni. Nie chciało jej się nawet podgrzać obiadu. Zgarnęła ze stołu paczkę ciastek i powlekła się do pokoju. Chwyciła ebooka i zagrzebała się z nim pod kołdrą. Po chwili dołączył do niej zadowolony Azazel.

Podejrzanie szybko udało mi się opublikować następny rozdział, sama jestem zdziwiona, że mi się chciała. Ten jest dziesiąty, przydałoby się to chyba uczcić czy coś. Wydaje mi się, że to jest póki co najdłuższy rozmiar, wyszło 6 stron w Wordzie. Jest to też na razie jedyna opublikowana scena walki, z której jestem zadowolona. Ja naprawdę nie umiem pisać scen walki.
Naprawiając ostatnie literówki, poczułam się zażenowana inteligencją bohaterów, chyba właśnie zaczęłam dojrzewać, w końcu mam już prawie 21 lat, a nie 16. Dotrzymałam obietnicy, w tym rozdziale pojawiła się walka, która zmieniła wszystko i na dobre rozpoczęła fabułę. Żeby wam jednak nie było zbyt nudno, wspomnę, że dopiero w następnym zostaną rozwiane wszelkie wątpliwości, przygotujcie się na wysyp informacji. Zbliża się też rada pedagogiczna.
Przy okazji zapraszam do mojego nowego opowiadania. Właśnie opublikowałam prolog, ale kolejny rozdział pojawi się wkrótce. Wrzucę go, gdy tylko będę z niego wystarczająco zadowolona, a nie jestem zadowolona od wakacji...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro