Oh, Freya!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trzy dni.

Tyle zajęło Candice pożegnanie z Toronto, ze znajomymi i Samem. W poniedziałek rano siedziała już w mercedesie, upchnięta gdzieś wśród armii walizek i toreb. Czy był zła? Nie, teraz tkwiła w błogiej obojętności, obserwując zmieniający się krajobraz za szybą. Ziewnęła szeroko, kiedy samochód zwolnił, aż w końcu zatrzymał się przed wysoką na trzy metry bramą, zakończoną ostrymi szpikulcami.

— Cóż... — zaczął Aaron, wpatrując się w rozległy ogród i majaczący wśród imponującego zestawu olch, budynek. Zabębnił palcami o kierownice, odwracając się w stronę Candice. — Jesteśmy.

Dziewczyna uniosła chłodny wzrok, gasząc uśmiech ojca. Jak on mógł tak bezczelnie się cieszyć, kiedy jego córka za kilka minut przekroczy szkołę dla dzieciaków z problemami? A Granite Hills według Internetu nią była. W dodatku pobyt w niej kosztował więcej, niż semestr w Willow Oak. Jej ojciec oszalał. Po prostu zwariował. Z dnia na dzień.

— Widzimy się w święta, tak? — dopytała kąśliwie, wytaczając się z samochodu.

Powietrze było rześkie i pachniało deszczowym, późno wakacyjnym porankiem. Słońce nie miało siły przebicia przez tabuny chmur, dlatego okolice tonęły w szarości. Całości dopełniała mokra mgła, która powoli zanikała, osadzając na pobliskich przedmiotach, krople wody.

— Candice. — Annie wyszła z auta. Jej wypolerowane obcasy momentalnie zapadły się w żwir, dlatego zaniechała dalszych kroków. Przystanęła parę centymetrów przed córką, a na jej twarzy zakwitły blade rumieńce, wywołane podmuchem wiatru. — Nie traktuj tego jako naszej złośliwości. Wiesz, że nie mieliśmy wyboru. Przemyślisz to co zaszło. Przerwa od twoich znajomych również dobrze ci zrobi. Jako twoi rodzice jesteśmy odpowiedzialni...

— Zrozumiałam — przerwała.

Annie cicho westchnęła. Nieznacznie rozchyliła ramiona, a Candice zaraz wykorzystała tę okazję. Przymknęła oczy, wciągając słodkawy zapach śliwki i jaśminu. Tkwiły w objęciach, dopóki Aaron nie postawił ostatniej walizki na drodze.

— Pomóc ci to wnieść do środka? — zapytał ostrożnie.

Candice przełknęła łzy i solidnie pociągnęła nosem. Dzielnie przetarła jego końcówkę rękawem, tuszując jakiekolwiek objawy wzruszenia. Jeszcze tego brakowało, żeby nowi uczniowie uznali ją za mazgaję, którą tatuś odprowadza pod same drzwi.

— Nie, dzięki.

— Trzymaj się.

Ojciec pocałował ją w czoło i rzuciwszy ostatnie spojrzenie przedmurzu Granite Hills, wsiadł do samochodu. Annie odgarnęła kosmyki z czoła córki, posyłając jej jeden ze swoich pokrzepiających uśmiechów. Ścisnęła jej ramię, po czym dołączyła do męża. Już za chwilę, srebrny mercedes odjechał, a Candice została sama. Omiotła mętnym wzrokiem dróżkę, na której wyraźnie zaznaczyły się ślady auta jej rodziców. Wkrótce złapała rączki dwóch walizek, uprzednio zakładając na ramię dużą, sportową torbę. Wciągnęła głęboko powietrze i przekroczyła granicę posiadłości.

Szła stosunkowo wolno, uważnie obserwując otoczenie. Mijane krzewy wydawały z siebie uspokajający szelest, który zdawał się być jedyną melodią wśród milczącego otoczenia. Kilka metrów dalej dojrzała nieczynną fontannę, której niegdyś marmurowe płyty, pokryła gruba warstwa mchu. Butelkowozielona woda, zapewne pochodząca z ostatniej ulewy, zdawała się utknąć na zawsze w kamiennym baseniku.

W końcu Candice stanęła przed głównym budynkiem, próbując nie być pod wrażeniem.

Szkoła była podłużna, zbudowana z wielu skrzydeł. Śnieżnobiałe filary wspierały ciężkie fundamenty, a na wszystko patrzyły wysokie, gotyckie okna. Jednym słowem, Granite Hills, wyglądało jak szlachecki dworek, z jardami reprezentacyjnego ogrodu. Candice jeszcze nie wiedziała, czy jej się to podoba. Jej wielkomiejski styl nie był przyzwyczajony do masywnych budowli, które zapewne widziały czasy wojny secesyjnej.

Kroczyła w asyście żywopłotu, sięgającego jej do bioder. Równiutko przycięta trawa bujała się spokojnie, nosząc na sobie ślady porannej rosy. W końcu zieleń znikła, a Candice dotarła do szerokich schodów, asekurowanych przez ozdobną balustradę. Nim zdążyła ponarzekać na brak jakichkolwiek wskazówek co do jej dalszej wędrówki, przed jej osobą wyrosła młoda i niebanalnie piękna kobieta.

Nieznajoma trzymała rękę na barierce, a cienka bransoletka ze srebra zjechała jej aż do nadgarstka. Włosy w kolorze mosiądzu wydawały się jaśnieć w dosyć ponurym otoczeniu, spływając na piersi starannymi falami. Pełne usta wygięła w ledwo dostrzegalnym uśmiechu, prezentując śliczny kolor karmelowej pomadki.

— Candice Campbell?

Dziewczyna przytaknęła posłusznie i na tyle energicznie, że materiałowy pasek od torby, zjechał jej z ramienia. Szybko go poprawiła, starając się nie spuszczać blondynki z oczu.

— Nazywam się Freya De Vymont. Jestem wicedyrektorem Granit Hills i niezwykle miło mi cię powitać w naszym gronie — rzekła, choć przypominało to bardziej formułkę wykutą na pamięć. Z resztą, Freya nawet się nie starała, aby tchnąć trochę życia w to zdanie. — Jak ci minęła podróż?

— Bez niespodzianek — odparła grzecznie Candice.

— Cieszy mnie to. Jeśli pozwolisz, za chwilę dołączy do nas przewodnicząca szkoły. Chętnie oprowadzi cię po placówce i odpowie na wszystkie pytania. Chyba, że już jakieś masz?

Candice pokręciła głową, jednocześnie chwytając swoje bagaże. Może i Freya De Vymont nie wyglądała na osobnika ckliwego, tudzież wylewnego, jednak punktowała u dziewczyny eleganckim ubiorem i śliczną twarzą. W przeciwieństwie do wicedyrektorki Willow Oak, która spokojnie mogła grać przywódcę Orków w Władcy Pierścieni.

— Jeszcze dzisiaj uzupełnisz wszystkie papiery, które dostaniesz i najpóźniej do wieczora przyniesiesz je do sekretariatu. Jeśli wszystko pójdzie bez problemów, jutro weźmiesz udział w lekcjach — ciągnęła Freya, wspinając się po schodach. Uchyliła szklane drzwi wejściowe, wpuszczając Candice do przestronnego holu.

Candice w milczeniu podziwiała neoklasycystyczne wnętrze, w którym oprócz pary wiktoriańskich foteli, stała zaledwie jedna roślina. Od kamiennych ścian bił odczuwalny chłód, ale jak na razie, był on bardziej przyjemny niż dokuczliwy. Dziewczyna zadarła głowę, licząc piętra szkoły. Było ich trzy. Na każde prowadziły marmurowe schody, przykryte czerwoną wykładziną. Przydymiona kopuła zwieńczająca sufit, skutecznie zdławiła promienie słoneczne, zostawiając parter w błogim zaciemnieniu.

Nim dziewczyna zdołała uformować myśl, do holu wkroczył ktoś jeszcze. Smukła nastolatka o jasnoniebieskich oczach i złotych włosach, w odcieniu ciepłego różu. Na widok Candice uśmiechnęła się bez wyrazu, ukazując nikłe dołki w policzkach. Jej mina była dokładnie tak samo anemiczna, jak Freyi. I kropka w kropkę, jak Campbell.

— Candice, to jest Sabrina... — zaczęła Freya, ale wyraźnie zabrakło jej słów. Zmarszczyła czoło i tkwiła w ciszy, dopóki nowo przybyła nie uratowała ją od popełnienia faux pas.

— Aplin — dokończyła wolno, wymieniając z Freyą porozumiewawcze spojrzenie.

Kobieta machnęła dłonią, najwyraźniej puszczając sytuację w niepamięć. Candice wzruszyła ramionami, również nie przywiązując wagi do zdarzenia. I być może to był pierwszy błąd jaki popełniła od przyjazdu do Pensylwanii. Może już wtedy powinna brać nogi za pas i uciekać jak najdalej od liceum Granite Hills.
Jednakże tego nie zrobiła.

— Cóż, w takim razie zostawię was same, dziewczęta — powiedziała wicedyrektorka, odgarniając loki za plecy.

Candice uniosła dłoń w geście pożegnania, a De Vymont subtelnie skinęła głową. Potem wykonała zwrot i odeszła w stronę jednego z korytarzy, a jedynym śladem jej obecności pozostał zapach piżma i echo cienkich szpilek.

— Miło mi cię powitać w Granite Hills — rzekła, choć Candice doskonale wiedziała, że wcale nie jest jej miło. Wręcz była pewna, że dziewczyna wyjątkowo nie chce tu być.

Poczuła pewnego rodzaju więź z Sabriną. Co prawda, niezidentyfikowaną i możliwe, że mocno naciąganą, ale jednak. W dziewczynie było coś... znajomego? Patrząc na nią, Candice widziała siebie. Ta sama smukła, lekko patykowata figura, jasny odcień włosów, nieuchwytne spojrzenie i sarkastyczny pół-uśmieszek. Och, nawet chodziły podobnie. Wprawiały biodra w płynne kołysanie, nie zapominając o wysoko uniesionej brodzie i wypiętej piersi.

I to właśnie była druga rzecz, która powinna zaalarmować pannę Campbell. Jednak zupełnie nie przejęła się faktem, że Sabrina, w pewnym sensie, stanowiła jej lustrzane odbicie. Kolejny błąd.

— Skąd jesteś? — rzuciła, kiedy minęły oszklone atrium i skierowały kroki do bocznych drzwi.

— Toronto.

Wyszły na zewnątrz, stając na brukowanej ścieżce. Przecinała ona zadbany dziedziniec na pół, prowadząc do kamiennego budynku, który Candice wzięła za internat. Swoją drogą, otoczenie było bardzo ekskluzywne i wysokogatunkowe. Pomiędzy krzewami stały drewniane ławki, wspierane na ciemnych prętach. Kilka ptaszków brało poranną kąpiel w marmurowym baseniku, podśpiewując skromnie melodię.

— Internat składa się z czterech pięter — oznajmiła Sabrina, kiedy dotarły pod drzwi budynku. Candice wlepiła przestraszony wzrok w kręte schody, które pięły się górę. Aż dreszcz ją przeszedł, że będzie musiała wtaczać swoje toboły po tym żelastwie. Przewodnicząca kontynuowała — Jako wychowance Freyi, przysługuje ci parter. — Candice westchnęła z ulgą, kiwając głową. Przynajmniej tyle dobrego. Dodatkowo nawet ucieszył ją fakt, że wyrafinowana Freya, będzie jej wychowawcą. — Reszta należy do klas Victora, Alexandra, Cornelii oraz Quinna.

Sabrina pchnęła drzwi, zanim Candice zdążyła przyswoić zdobyte informacje. Zastanowiła ją liczebność szkoły, skoro wychowawstwo przypadało jedynie czworgu pedagogów. Aaron naprawdę zaszalał z wyborem.

W końcu znalazły się w długim korytarzu, który teoretycznie był szeroki, jednak ciemne ściany skutecznie go skurczyły. Od żarówek biło blade światło, nie spełniając swojej powierzonej funkcji. Candice czuła się tutaj jak w mauzoleum.

— Twój pokój to ten ostatni. — Sabrina odwróciła się w stronę dziewczyny, błyskając chytrze oczami. Skrzyżowała ręce na piersi, a końcówki jej sznurowanego chockera zalśniły srebrzyście. — Zanim tam wejdziesz, musisz znać parę zasad. Po pierwsze, cisza nocna. Standardowo, od dwudziestej drugiej, kategoryczny zakaz opuszczania sypialni — powiedziała, wyliczając na prawej dłoni. — Po drugie, nie wolno tutaj spożywać alkoholu i palić, ale przywiązujemy wagę tylko do ostatniego. To strasznie cuchnie, nieprawdaż? — Tutaj mrugnęła, a Candice zarumieniła się porządnie. Dobrze, że w tym półmroku było to niezauważalne. Nawet w cholernej Pensylwanii byli zaznajomieni z jej wpadką. — Ostatnia dotyczy zwierząt. Żadnych chomiczków, króliczków, piesków, kotków ani nawet rybek. Jeśli nie chcesz, żeby posłużyły za śniadanie.

Candice uznała to za nietrafiony żart, ale uśmiechnęła się. Zawsze chciała mieć małego kota, jednak nie oczekiwała od Granite Hills, że spełnią jej marzenie. Ostatnio niczego nie oczekiwała od swojego życia, które figurowało jako jedno, wielkie rozczarowanie.

— To chyba wszystko. Masz jakieś pytania?

— Nie sądzę... — odpowiedziała Campbell, naciskając metalową klamkę. Drzwi ustąpiły, zapraszając ją do środka. Nim w całości przekroczyła próg, odwróciła się do Sabriny i zapytała –  Chociaż... Kiedy macie jakiś obiad?

Sabrina uniosła kąciki ust ku górze, odgarniając włosy na bok.

- Trzynasta. Możesz usiąść z nami przy stole – zaproponowała, wycofując się do wyjścia. Nim zniknęła w korytarzu, dorzuciła. – A i fajne buty.

Candice uniosła lewą nogę, przypatrując się swojemu obuwiu. Zadowolona z pierwszego sukcesu, przymknęła drzwi i zatonęła w ciszy. Wiadomo, że Sabrina jest kimś ważnym w społeczności szkolnej i czuła się zobowiązana nawiązać z nią przyjazne stosunki. Przynajmniej na razie.

Wtargała walizki i torbę na środek pokoju, rozglądając się z zainteresowaniem wokół. Punktem światła było podłużne okno, na które z dwóch stron opadały ciężkie firany. Candice pierwsze co zrobiła to rozsunęła materiał, uwalniając tabuny kurzu. Kichnęła piskliwie, kiedy stanęła przed szybą. Była delikatnie sfrustrowana faktem, że okno nie posiadało żadnej klamki, będąc niemożliwym do otworzenia. Jedynym plusem była gotycka konstrukcja, która wpuszczała dostatecznie dużo promieni słonecznych. A po dwudziestu minutach spędzonych w Granite Hills, Candice była pewna, że to jedyne takie pomieszczenie w całej placówce. Usiadła na materacu, wlepiając wzrok w pustą, kamienną ścianę przed sobą. Och, dokąd ją to wszystko doprowadziło? Była samiutka jak palec w dziwnym zamczysku, gdzie największym hałasem był odgłos kroków. Przysunęła nogą walizkę, rozsuwając ją leniwie.

Wyjęła kilka pierwszych ubrań, przyglądając im się badawczo. Co będzie najbardziej odpowiednie na dzisiejszy dzień? Z całą pewnością nie zostanie w swojej zielonej bluzie, po której już było czuć pięciogodzinną podróż i masę stresu. W końcu sięgnęła po bladoniebieską koszulę z bawełny i białe spodnie. Zrzuciła z siebie przepocony dres, z niesmakiem wąchając pachy. Zdecydowanie potrzebowała prysznica. Teraz.

❉ ❉ ❉

Ledwo wybiła dwunasta, a Candice była odpowiednio odświeżona, pachnąca i gotowa na badanie terenu. Zakręciła włosy w lekkie loki, takie same jak Freya i wyszła z pokoju. Zaryglowała zamek, chowając klucz w tylnej kieszeni jeansów. Czuła się zadziwiająco dobrze, choć nadal nie przebolała straty Willow Oak. Napisała jeszcze krótkiego smsa do Sama, że wszystko w najlepszym porządku i nowa szkoła nie jest tak zła jak przypuszczała.

Po wydostaniu się z ciemnego korytarza, kroczyła dziarsko przez bruk, wystawiając twarz w stronę słońca, które powoli zwyciężało walkę z chmurami. Co nie znaczyło, że zrobiło się cieplej. Nim dopadła do szkoły, drżała jak osika – delikatna koszula nie była stworzona do paradowania przy pięćdziesięciu stopniach Fahrenheita. Minęła hol, w którym spotkała się z Freyą, wahając się co do dalszego punktu wyprawy. W końcu wybrała schody i już po chwili wspinała się na wyższe piętra. Wszędzie panowała przeraźliwa cisza, która nie wskazywała, że w salach odbywają się lekcje dzieci z problemami. Wróć, ona nawet nie wskazywała, że znajduje się tutaj ktokolwiek żywy.

Zajrzała niepewnie w głąb pierwszego piętra, nie dostrzegając nic niezwykłego. Wzruszyła ramionami, pnąc się coraz wyżej. Drugie piętro również jej nie porwało, chociaż mogła przysiąc, że słyszała odgłos upadających ksiąg dochodzący z jego czeluści. Była prawie pewna, że zlokalizowała bibliotekę. A to oznaczało, że nic tam po niej. Ostatecznie dobrnęła do końca schodów.

Trzecie piętro było najjaśniejsze, zważywszy na przezroczystą kopułę na suficie. Właśnie to zadecydowało, że Candice wybrała je do zwiedzania. Wystrój korytarza nie różnił się zbytnio od parteru, choć brakowało w nim wiktoriańskich krzeseł. Natomiast nie zabrakło roślin. Gdy dziewczyna przypatrywała się jednej z nich, usłyszała potężny łomot. Podskoczyła ze strachu, energicznie odwracając się w stronę hałasu. Zestresowana – i równocześnie zaintrygowana – podążyła za źródłem obecności. Im dalej głównego holu, tym wyraźniej słyszała różne niepokojące dźwięki. W pewnym momencie doszły do niej strzępki rozmów. A potem kolejny trzask o imponującej głośności. Skradała się na paluszkach, nie wiedząc co czeka ją pod koniec korytarza. Gdy była zdolna rozróżnić głosy męskie i żeńskie, ktoś zastąpił jej drogę.

A była to istota tak idealna, że aż nierealna.

— Zgubiłaś się?

Przed nią stał młody chłopak o głębokim i lekko zachrypniętym głosie. W swoim pytaniu zawarł wachlarz emocji; ciekawość, zdziwienie, kpinę i w końcu ledwo wyczuwalną złośliwość. Stalowe spojrzenie przeniknęło Candice aż do kości, sprawiając, że chłodne powietrze spadło do temperatury poniżej dwudziestu. A już ustalono, że koszula dziewczyny nie sprawdza się przy pięćdziesięciu.

Piaskowe włosy nieznajomego były na tyle długie, że zawijały się w łagodne loki. Warto wspomnieć, że jasny blond wpadał w idealną kompozycję z jego śnieżnobiałą koszulą, którą podwinął do łokci. Było w nim coś nonszalanckiego, z dominatą majestatu i wyrafinowania. Jednym słowem, biła od niego władczość.

— Teoretycznie to tak — odpowiedziała Candice, przypatrując się chłopakowi z zainteresowaniem. Skłamałaby twierdząc, że nie był pociągający. Gwoli ścisłości, był i d e a l n y. I właśnie ta anielskość włączyła alarm w jej umyśle. Do tej pory nigdy nie natknęła się na kogoś tak nieprzeciętnie pięknego, a spotykała się z dwoma trzecimi drużyny futbolowej. — Ale potem chciałam zobaczyć dokąd prowadzi ten korytarz. Co sprowadza nas do tego spotkania.

Chłopak uniósł brew.

— Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, moja droga.

Zapadło milczenie, podczas którego Candice mierzyła tajemniczego nieznajomego lekko zdezorientowanym spojrzeniem. Cokolwiek działo się za jego plecami, momentalnie wzbudziło w niej zdumiewające zaciekawienie. Właściwie poczuła, że musi tam iść.

— Zaryzykuję — stwierdziła, próbując wyminąć chłopaka. Ten jednak złapał ją za ramię i zatrzymał w połowie kroku. Spojrzała na niego z wyrzutem, powstrzymując się przed przekleństwem. — Czego chcesz? — syknęła niezadowolona.

Kim on był, żeby tak ją traktować?!

— Wstęp dla wybranych — poinformował chłodno, a z sali ponownie dobiegł hałas. Tym razem ktoś krzyknął.

Candice poczuła się nieswojo. Wyszarpnęła ramię z uścisku, zmieniając aurę z neutralnej na wrogą. Nie podobało jej się takie traktowanie. Prędzej czy później tu wróci i odkryje o co cała afera, dlatego nie widziała sensu w przekomarzaniu się z blondynem. Zmrużyła oczy, próbując wyzwolić się z nienaturalnego uroku, który otaczał chłopaka. Odniosła sukces; nadymała się, skrzywiła i rzuciła pod nosem „wariat".

A Ezra De Vymont z półuśmiechem obserwował, jak jego nowy nabytek, naburmuszony odwraca się na pięcie i znika przy schodach, po drodze ciskając w niego gromami z oczu.

❉ ❉ ❉

— Candice to całkiem kozackie imię — mruknęła Halston, kolejna blondwłosa dziewczyna, zasilająca szeregi Granite Hills. Właściwie, każda osoba zajmująca miejsce przy tym stole była blondynką. Jaśniejszą czy ciemniejszą. — Oczywiście dopóki ktoś nie zacznie cię nazywać Candy. Tego bym nie zniosła.

— Mi by nie przeszkadzało — wtrąciła Nadine, popijając zimną colę z plastikowego kubka. Naciągnęła rękawy beżowego swetra na nadgarstki, skupiając się w całości na wykonywanej czynności.

— Do ciebie nie ma kto tak mówić, Nadine — stwierdziła Sabrina, grzebiąc widelcem w sałatce. Przypatrzyła się chwilę wyłowionemu pomidorowi, a potem wrzuciła go ponownie do miski. — I jak pierwsze wrażenie?

Candice uznała, że pytanie skierowane jest do niej, więc wzruszyła ramionami. Nie wyrobiła sobie zdania o tym miejscu, pomijając chłód, który stawał się dosyć irytujący. Zwłaszcza w typowo jesienną pogodę.

— W sumie jest lepiej niż myślałam. Do tej pory nie miałam okazji rozmawiać z nikim więcej prócz wami i Freyą — uznała, odsuwając pustą miskę na środek stołu. Po chwili przypomniała sobie incydent z trzeciego piętra, więc dodała — i z blondwłosym jegomościem, który w trzy sekundy wyprowadził mnie z równowagi.

Sabrina zmarszczyła brwi, a Nadine nachyliła się nad blat.

— Candy, konkretniej! Z kim już zadarłaś pierwsze koty?

Halston prychnęła, ale z ciekawością przysłuchiwała się rozmowie.

— No... Był przystojny. Nawet bardzo. W sumie bardzo, bardzo, bardzo — stwierdziła, nie wiedząc co mogła więcej powiedzieć. Rozejrzała się po stołówce, wyhaczając chłopaka spośród tłumu. — O, siedzi niedaleko Freyi.

Dziewczyny zamilkły, by po chwili wybuchnąć śmiechem. Tylko Sabrina wydęła wargi, wzdychając głośno.

— To Ezra. Szkoła należy do jego ojca, ale on w jego imieniu sprawuje tutaj pieczę — powiedziała, kręcąc teatralnie głową. Zanim Candice zdążyła coś powiedzieć, Sabrina dokończyła za nią — Czyli tak, już pierwszego dnia podpadłaś dyrektorowi. Oby tak dalej, świeżaku.

Candice zbladła, choć niechęć do Ezry nadal pozostała. Wyglądał jakby miał pięć lat więcej niż ona, a już piastował dyrektorski urząd. Więc tak wyglądały porządne wtyki w rodzinie. Nim powróciła wzrokiem do nowych znajomych, chłopak przerwał rozmowę i popatrzył prosto w jej stronę. Dziewczyna momentalnie zmrużyła oczy, ale potem przypomniała sobie ostatni raz, kiedy wyrzucono ją ze szkoły i po prostu wróciła do stolikowych plotek.

— Musisz wiedzieć, że kiedyś chodził z naszą Freyą — dodała Nadine, uśmiechając się szeroko. Okrągłe kolczyki zadzwoniły w jej uszach, kiedy poprawiła wysokiego kucyka. — Byli zakochani.

Candice zmarszczyła czoło, analizując słowa dziewczyny. Najpierw zdziwił ją epitet naszą Freyą. Od kiedy uczniowie tak luźno traktują swoich wychowawców? Już nie wspominając, że zarówno Freya, jak i Ezra dzierżawili to samo nazwisko.

— Chodził? — zapytała Halston, niewidocznie szturchając Nadine. — Przecież byli małżeństwem.

— A no tak... — dopowiedziała dziewczyna, wpychając do ust plastikową słomkę.

Halston wciągnęła powietrze, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Sabriną. Tamta pokręciła głową, wracając do jedzenia. Zapadła chwila milczenia, którą Candice wykorzystała do obserwacji otoczenia. Niezbyt przywiązywała wagę go relacji między nauczycielami.

Stołówka była przynajmniej o połowę mniejsza niż ta w Willow Oak. Dotyczyło to zarówno zajmowanej powierzchni jak i społeczności szkolnej. Nie zmienił się jednak układ stołów; najpopularniejsi siedzieli w środku i tym sposobem, Candice miała idealny widok na wszystko. Przy stoliku po jej prawej stronie siedziała grupa złożona głównie z chłopaków; większość gawędziła swobodnie, co jakiś czas wybuchając niepohamowanym śmiechem. Wśród nich wyróżniał się wysoki brunet z rozmierzwioną grzywką i zawadiackim błyskiem w oczach.

— Noah, przewodniczący grupy Quinna — poinformowała Nadine, siorbiąc cicho. Złota bransoletka na jej nadgarstku zadzwoniła cicho, kiedy wstrząsnęła resztkami napoju. — Ogólnie wszyscy są spoko, ale Halston uważa, że to dzieciarnia.

— Bo tak jest — wtrąciła wspomniana dziewczyna, odchylając się na krześle. Skrzywiła wargi, obserwując jak Noah parodiuje jakąś osobę, wywołując salwy rechotu — Zachowują się jak nieokiełznana grupa przedszkolaków. Plus trzymają w pokoju listę dziewczyn z najlepszymi tyłkami w Granit Hills. To zwykłe gówniarstwo.

— A zgadnijcie kto zajmuje podium na tej liście? — zapytała roześmiana Nadine.

— Och, zamknij japę — mruknęła Halston.

Candice uśmiechnęła się subtelnie, wracając do przerwanych obserwacji. Przy samym wyjściu siedziało paru chłopaków, którzy dyskutowali w ciszy. Niektórzy z nich trzymali przed nosami rozłożone książki, studiując ich zawartość.

— Grupa Victora. Wiesz, to ci tajemniczy — instruowała Nadine, przyjmując sobie za cel doinformowanie nowo poznanej koleżanki. Nim Candice zdążyła przyjrzeć się im uważniej, dziewczyna przysunęła się bliżej i szepnęła jej na ucho. — Drażliwy temat. Sabrina umawiała się z Theodorem, jednak coś im nie wypaliło. Cóż, trudno stwierdzić co, bo jak już wspominałam, nie rozmawiamy o tym zbyt wiele.

— A tam kto siedzi? — zapytała Candice, przerzucając wzrok na dziesięciosobową grupę, która złączyła swoje stoliki w jedność.

Wielcy przyjaciele na zawsze — rzekła sarkastycznie Sabrina, machając dłonią. Posłała zabójcze spojrzenie rozanielonym dziewczynom, które dotrzymywały towarzystwa zadowolonym chłopcom. — Wychowankowie Alexandra i Cornelii. Uwielbiają się średnio co trzy tygodnie, a potem – bum – Cornelia zrywa z Alexandrem...

— Bądź na odwrót — dodała Halston.

— ... Bądź na odwrót — powtórzyła Sabrina. — I już nie ma przyjaciół na zawsze. Potem Alexander przeprasza Cornelię...

— Bądź na odwrót. — Halston machnęła widelcem, wydymając wargi.

— I powraca wielka przyjaźń.

Candice kiwnęła głową, choć nadal nie rozumiała jakim cudem można być tak mocno zżytym ze swoim wychowawcą. W Willow Oak zdarzało się, że uczniowie nie znali nazwisk swoich pedagogów. A tutaj proszę. Mimowolnie ponownie pomknęła do stołów na podwyższeniu, gdzie w spokoju posiłek spożywali nauczyciele. Freyę i bożalsięboże Ezrę już znała. Obok blondyna, siedziała ruda dziewczyna o skórze koloru mleka, pełną malutkich kropek. Ogniki w jej oczach błyskały finezyjnie, rzucając wyzywające spojrzenie chłopakowi naprzeciwko. To musiała być Cornelia. Obiekt jej uczuć uśmiechał się stoicko, pijąc czerwony sok ze szklanki. Kilka razy mrugnął do niej sympatycznie, choć kontakt wzrokowy uniemożliwiał mu brunet, gestykulujący zawzięcie. Nawet nie spostrzegł kiedy gotowany ziemniak spadł z jego widelca i osadził się na wypolerowanej posadzce. Kąt zajmował wysoki mężczyzna z smoliście czarnymi włosami, które opadały mu na niezwykle chude ramiona. Milczał, a jego twarz nie wyrażała więcej niż stos liści przed szkolną bramą.

— A co z Ezrą? — dopytała Candice — On nie ma żadnego wychowawstwa?

Nadine zacisnęła usta w cienką linię, bez słów oddając głos Halston i Sabrinie. Tamte popatrzyły to na siebie, to na Ezrę, to znowu na siebie, a finalnie na Candice.

— Cóż... Powiedzmy, że Ezra nie nadaje się do prowadzenia klasy.

— Jakoś nie jestem zaskoczona — mruknęła Candice, stukając paznokciem o plastikową tacę. Nie wyobrażała sobie chłopaka jako nauczyciela. Przez swój wygląd mógłby zakłócać pracę uczniów, a zwłaszcza uczennic. I tutaj mówiła całkowicie serio. — A wiecie coś na temat mojego rocznika? Powiedzcie, że są jakieś, no wiecie, cool osoby,

Halston cmoknęła, robiąc skwaszoną minę. Podparła głowę na dłoni, spoglądając w stronę stolika po ich lewej.

— Tamta blondyneczka... — wskazała bladziutką istotę o ślicznie zadartym nosku i morskich oczach. — To Celeste. Wydaje się najbardziej cool.

— W końcu należy do Freyi — stwierdziła zadowolona Sabrina, unosząc wyżej podbródek. Widać, że przepełniała ją duma, kiedy mówiła o swojej wychowawczyni. Candice zauważyła niezdrowe skłonności do żywej gloryfikacji pani De Vymont. — Tutaj nie dołącza byle kto.

Campbell zmarszczyła brwi. Fakt, początkowo uznawała podobieństwo pod względem wyglądu i zachowania wychowanek Freyi za czysty przypadek. Teraz dopadły ją wątpliwości. Jakim cudem każda z nich była tak podobna? Przypominało to jakiegoś rodzaju selekcję. W jaki sposób Aaron znalazł tę szkołę? Skąd wziął feralną broszurę?

— Jest jeszcze Landon od Quinna — wtrąciła szybko Nadine, widząc konsternację na twarzy Candice. Dziewczyna otrzepała się z wcześniejszego otępienia. — I Jeff. Wydają się w porządku.

Nawet kiedy temat zszedł na inne tory, a dziewczęta zaczęły wypytywać o Sama i Willow Oak, Candice nie mogła pozbyć się dziwnego wrażenia, że coś mocno tu nie gra.

Dodatkowo niepokoiły ją szare tęczówki, których spojrzenie wyłapywała za każdym razem, gdy spoglądała w stronę stołu nauczycielskiego.

Ezra De Vymont impertynencko się na nią gapił.

Niezwykle miło mi czytać tak pokrzepiające komentarze. Historię przyjęliście bardzo ciepło za co wam dziękuję! Jesteście najlepsi. Zachęcam do komentowania, jeśli macie jakieś istotne uwagi. Pomoże to podnieść jakość pracy.
Pozdrawiam!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro