ojciec.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Łzy powoli skapywały z zarumienionych polików na kartkę zeszytu, zmazując przy tym zapisane niebieskim tuszem równania. Z chwili na chwilę coraz bardziej przysłaniały widoczność oczu dziewięcioletniego chłopca, którego szloch zawistnie odbijał się od czterech ścian pomieszczenia,
w którym się znajdował. Stojąca nad nim wysoka, męska postać, dzierżąca w dodatku skórzany pasek od spodni, z pewnością nie poprawiała całej sytuacji.

— Ile równa się x? — zapytał ze względnym spokojem wysoki mężczyzna.

— N-nie wiem.. — odparł mu płaczliwy głosik.

— Ile, do cholery, równa się x?! — powtórzył, tym razem przez zaciśnięte zęby, unosząc do góry trzymany pasek.
     Blondwłosy chłopiec odruchowo skulił się, przygotowany na kolejne uderzenie. Gdy to jednak nie nastąpiło, wytarłszy uprzednio oczy rękawem swetra, spojrzał na równanie.

— Cztery.. — powiedział w końcu dziewięciolatek.

— Co „cztery"? — mężczyzna zmarszczył brwi, spoglądając na zapisane cyfry i litery. Nic nie był
w stanie z tego zrozumieć.

— Równanie wynosi cztery — sprostował chłopiec, ściskając w chudych palcach długopis.

— Jeśli mnie kłamiesz, to nie daruję ci tym razem —ponownie wycedził przez zęby.

— Nie kłamię...

— Ja myślę. I przestań ryczeć jak baba, bo nic w życiu nie osiągniesz — powiedział na odchodne, zatrzaskując za sobą drewniane drzwi pokoju, który na nowo wypełnił się chłopięcym szlochem.


***


     Malmö to piękne, nadmorskie miasto położone w południowej części Szwecji, będące miejscem zamieszkania dla ponad trzystu tysięcy osób. Wśród tych, z pozoru nieznajomych, ludzi był także człowiek, który zapewne nigdy się nie spodziewał, że zechce wrócić w te strony. Postanowił jednak, iż przed swoimi, zbliżającymi się wielkimi krokami, dwudziestymi ósmymi urodzinami rozprawi się
z jedną rzeczą, która nieustannie od kilkunastu lat go trapi. Rozprawi się z przeszłością.

     Nadmorskie powietrze przyjemnie uderzało nozdrza blondwłosego mężczyzny, który szybkim krokiem przemierzał ulice miasta. Z oddali już mógł dostrzec tak bardzo mu znajomy dach z czerwonej dachówki, w którym spędził pierwsze siedemnaście lat swojego życia.

     Dojście tam poszło mu sprawniej, niż się spodziewał. Stanął przed dębowymi drzwiami i przez moment wpatrywał się w nie, jak zahipnotyzowany. Zawahał się, czy aby na pewno chce to robić. Czy może lepiej nie byłoby odciąć się raz, a porządnie
i nigdy więcej do tego nie wracać?

     Finalnie i tak zapukał do drzwi. Serce podeszło mu do gardła, a żołądek ścisnął niemiłosiernie. Czuł się, jakby zaraz miał paść na ziemię i nieprędko wstać.
     Nie musiał długo czekać, aż ktokolwiek mu otworzy. Już po chwili w drzwiach stanęła starsza, posiwiała kobieta, która z oszołomieniem spojrzała na mężczyznę.

— Wróciłeś... — szepnęła, zakrywając usta pomarszczoną dłonią.

— Wróciłem — powtórzył za nią młodzieniec, uśmiechając się od ucha do ucha.

— Och, synku.. tak bardzo tęskniłam... — kobieta, nie zastanawiając się długo, przytuliła swojego syna, gładząc go po plecach.

— Ja też, mamo.. ja też.. — mężczyzna oddał uścisk, całując matkę w skroń. — Mógłbym może wejść do środka?

— Oczywiście, że tak. Nie musisz nawet pytać. Tu zawsze jesteś mile widziany — mówiąc to, starsza kobieta weszła z powrotem do domu, a za nią dwudziestosiedmiolatek.

     Dom nie zmienił się ani trochę. Przedpokój, dalej obity tymi samymi deskami, wciąż był najprzytulniejszą częścią całego budynku. Na ścianach wciąż wisiały te same zdjęcia, na wieszakach wciąż były te same kurtki, bluzy
i parasole; na szafce wciąż stały brązowe lakierki, których stukot niegdyś dla blondyna był jak największy koszmar, z którego do tej pory nie był się w stanie wybudzić. Nawet najlepszy psychiatra nie był w stanie pomóc, a ataki paniki na widok tego typu obuwia były coraz bardziej nieznośne.

— Ojciec jest w domu? — zapytał, gdy znalazł się
w kuchni. Kobieta spojrzała na niego z politowaniem w oczach. Doskonale wiedziała o relacjach jej męża
z synem. Delikatnie pogładziła mężczyznę po policzku, wzdychając przeciągle.

— Jest... ale nie przejmuj się. Złagodniał trochę na starość — próbowała mu dodać otuchy, uśmiechając się ciepło.

— Ta... jest w salonie? Pójdę z nim pogadać. Muszę
z nim pogadać.

— Tak. Ale obiecaj mi, że nie zrobisz niczego, czego będziesz później żałował, dobrze?

Blondyn spojrzał na matkę z góry, bowiem znacznie był od niej wyższy, i zacisnął usta w wąską linię. Po chwili skinął głową.

— Dobrze, nie zrobię. A przynajmniej się postaram — uśmiechnął się subtelnie i ruszył w kierunku salonu.

     W rzeczy samej, w pokoju dziennym, w fotelu, siedział wysoki mężczyzna po sześćdziesiątce, nienagannie wyprostowany, z nogą założoną na nogę, trzymający w dłoni dzisiejszą gazetę.

— Dwudziesty pierwszy wiek, a ty dalej czytasz gazety — zauważył młodzieniec z delikatnym uśmiechem, siadając na kanapie. Od razu spotkał się ze zdziwionym spojrzeniem błękitnych oczu swojego ojca.

— Felix... co ty tutaj robisz? Przecież.. przecież wyjechałeś, i to tak dawno...

— Demony przeszłości nie dają mi żyć, więc wróciłem. Musimy poważnie porozmawiać. Jak mężczyzna z mężczyzną. I nie interesują mnie wymówki typu „jesteś gejem, więc nie będę z tobą rozmawiał" albo „jesteś zbyt zniewieściały, by prowadzić takie rozmowy". Muszę się z tym cholerstwem rozprawić, jasne? — blondyn zgarbił swoją posturę, zaczesując długie włosy do tyłu. Ojciec pokiwał głową na znak, że rozumie. Nic jednak nie odpowiedział.

— Pozwól, że zapytam wpierw o najważniejszą rzecz. Jaki był cel tego, że... że mnie... biłeś..? — te słowa przeszły mu przez gardło ciężej, niż się tego spodziewał.
     Sven Gyllenborg zmarszczył brwi do tego stopnia, że gdyby była taka możliwość, to z pewnością by pękły. Nigdy nie przyznał się do tego, że znęcał się fizycznie nad swoim jedynym synem. Teraz wiedział, że nie ucieknie od tego.

— Chciałem dla ciebie dobrze — powiedział w końcu tak samo chłodnym tonem, jak sprzed kilku laty.

— Dobrze? Chciałeś dla mnie dobrze bijąc mnie i dając mi traumę na całe życie? — zapytał Felix, upewniając się tym samym, że dobrze zrozumiał usłyszane słowa.

— Tak. Gdyby nie ja, zapewne siedziałbyś teraz w jakiejś niewdzięcznej pracy, zarabiając nędzne pieniądze. Gdyby nie ja, byłbyś nikim, rozumiesz? To ja zrobiłem z ciebie człowieka. To ja zrobiłem z ciebie mężczyznę, a fakt, że jesteś.. gejem... świadczy tylko
i wyłącznie o twojej słabości i uległości.

— Że co słucham? Gdyby nie ty, byłbym nikim?
O nie, wypraszam sobie. To, że wszystkie szkoły skończyłem z wyróżnieniem i teraz wykładam na uniwersytecie jest tylko i wyłącznie zasługą mojej ciężkiej pracy i zdeterminowania a nie tego, że dzień w dzień lałeś mnie pasem po łbie, wyładowując na mnie emocje i licząc, że te sytuacje magicznie wyparują z mojej głowy. Ale nie wyparowały. I teraz, zamiast układać sobie życie w Polsce i cieszyć się ze swojej pracy, włóczę się nieustannie po psychiatrach i psychologach, bo nie mogę sobie dłużej z tym poradzić. Ty wiesz ile ja miałem prób samobójczych? Cztery. Cztery! Cztery pierdolone próby! Personel psychiatryka zna mnie aż za dobrze, a leków, które biorę, nie jestem już wstanie zliczyć na palcach jednej ręki! Och, i nie mieszaj w to mojej orientacji, bo ja ci już coś na ten temat powiedziałem i to bardzo dawno temu.

     Starszy mężczyzna jeszcze bardziej się wyprostował, odkładając gazetę na bok. Wyglądał jednak, jakby ta wypowiedź bardziej uraziła jego dumę, aniżeli jakkolwiek przemówiła do niego.

— W porządku. Rozumiem. W takim razie przepraszam. Za wszystko — jego oficjalny ton sprawił, że Felix ani trochę nie uwierzył w te słowa.

— Podziwiam, że wysiliłeś resztki swojej godności na wypowiedzenie tego jedenastoliterowego słowa. Nie wybaczam.

— Felix! — mężczyzna podniósł znacznie głos. — W tej chwili masz przyjąć te zasrane przeprosiny! Jestem twoim ojcem!

— A ja byłem tylko dzieckiem — spokojność
i zimność głosu młodego Gyllenborga spowodowała, że starszego przeszedł nieprzyjemny dreszcz. — Powinienem bawić się na podwórku z innymi dziećmi i cieszyć się dzieciństwem, a zamiast tego siedziałem nad zadaniami, bo pan księgowy jest za głupi, by rozwiązać je samemu. Fakt faktem, pokochałem matematykę jak nikogo innego, ale to cię w żaden sposób nie usprawiedliwia. Jesteś dla mnie zerem, rozumiesz? Nikim. Mglistą przeszłością, której w tej chwili się pozbywam. Jedyne, czym dla mnie nie jesteś, to ojcem, którego w prawdzie nigdy nie miałem. Był tylko cień ojca, który tak naprawdę był cieniem potwora niszczącego mi życie. Zniszczyłeś wszystko. Krok po kroku. Powolutku. Może mama ci to wybaczyła i z litości jeszcze nie rozwiodła się z tobą, ale ja ci nigdy tego nie wybaczę. Choćbym torturowany był w najokrutniejszy sposób. Nigdy ci nie wybaczę. I mimo tego, że uważam, że każdy zasługuje na drugą szansę i nie można dyskryminować kogoś za głupie błędy swojej przeszłości, tak wolałbym, aby ciebie nigdy nie było. Proszę, zniknij z mojego życia i nigdy się w nim nie pokazuj. Nie ma i nigdy nie było w nim dla ciebie miejsca. A teraz pardon, idę połowić ryby — blondyn podniósł się z mebla i opuścił pokój.
Sven został sam, niczym ta jedna łza spływająca po jego policzku. Zabolało bardziej, niż się spodziewał.

Zanim wyszedł, Felix pożegnał się z mamą. Powiedział jej, jak bardzo ją kocha, jak wiele jej zawdzięcza i wybacza to, że zbyt bardzo bała się zaprotestować metodom wychowawczym jej męża. Gyllenborg i tak ją kochał całym swoim sercem.

Założywszy kurtkę oraz buty, zgarnął z szafy wędkę swojego dziadka, którą ten dał mu na trzynaste urodziny. Ostatni raz spojrzał na te piękne deski, żółte ściany, zdjęcia... i na te pieprzone brązowe lakierki.

A potem wyszedł, o jeden problem lżejszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro