009. Goodbye, Matthew...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tamten dzień był bez wątpienia najgorszym w historii Sandomierza. Całe miasto było w żałobie, w szczególności przyjaciele Mateusza. Tego dnia słońce skrywało się za szarymi chmurami, z których nieustannie padały ciężkie krople deszczu.

Punktualnie o godzinie dwunastej wszyscy bliscy oraz przyjaciele duchownego zebrali się w jego kościele, by raz na zawsze się z nim pożegnać... Nie było to dla nich łatwe. W kościele nie było nawet jednej osoby, która nie płakałaby. Oczywiście nie licząc księdza Jacka wraz z księdzem Tomaszem, którzy dłubali sobie w oczach udając smutek i żal.

- Orest, usiądź... Jesteś strasznie blady. - powiedział Nocul, trzymając dłoń na plecach starszego.

- NIE! Zostaw mnie, proszę!

Siwowłosy ledwo stał na nogach, a przez łzy nie widział kompletnie na oczy. Opierał się o trumnę, w której leżał jego ukochany. Wyraz twarzy nieboszczyka był bardzo spokojny, natomiast jego cera była blada. Mateusz ubrany był w sutannę, natomiast w dłonie miał wpleciony różaniec.

- Jak ja mogłam na to pozwolić? Gdybym zabroniła mu jechać do tych kamedułów, to byłby z nami! - wyjęczała Natalia, wtulając się w Waldka.

- To nie jest twoja wina, Nacia... - mruknął rudowłosy, przytulając kobietę najmocniej, jak się da.

W momencie, gdy biskup wraz z resztą księży ubranych we fioletowe ornaty wyszli z zakrystii, wszyscy zasiedli w kościelnych ławkach. Walery nie mógł patrzeć na zapłakane twarze przyjaciół proboszcza, przez co sam zaczął płakać.

Szef diecezji stanął przed amboną ze spuszczoną głową i zacisnął oczy. Łzy samowolnie spływały mu po policzkach, a on sam nie potrafił wydusić z siebie zupełnie nic.

- Zebraliśmy się tutaj, by pożegnać najwspanialszego księdza na świecie... - wymruczał przez łzy.

Po jego słowach wszyscy jeszcze mocniej zaczęli płakać. Natalia nie była w stanie spojrzeć na trumnę, a Dominik przytulał Oresta najmocniej, jak tylko potrafił. Nawet Morus nie powstrzymywał się od łez, mimo iż średnio przepadał za Mateuszem.

***

- Ksiądz Mateusz był dla mnie jak młodszy brat i syn w jednym... Miał dwadzieścia lat, kiedy go poznałem. Był wtedy w seminarium, a ja byłem młodym księdzem. Od zawsze był dla mnie wzorem do naśladowania. Już od początku wiedziałem, że będzie z niego wspaniały ksiądz, i miałem rację... Zawsze wydawało mi się, że Mateusz o wiele lepiej nadawałby się na biskupa, niż ja. Był lepszym księdzem, niż ja...

Ksiądz Jacek parsknął śmiechem, jednak kiedy poczuł na sobie wściekłe spojrzenie Walerego, uspokoił się i spuścił głowę, ponownie udawając smutek.

- Wiem, że kazanie, które w tym momencie wygłaszam jest nieprofesjonalne... Czuję się w tym momencie jak idiota, który nawet nie napisał porządnego kazania dla zmarłego przyjaciela... Ja po prostu wyznaję to, co mi na sercu leży...

Pulchniejszy otarł łzy z policzków i spojrzał na trumnę, w której leżał zmarły. W tamtej chwili całkowicie wybuchnął płaczem, chowając twarz w dłonie.

- Ja przepraszam... To najtrudniejszy pogrzeb w moim życiu... - wyznał przez łzy.

Biskup był bardzo blady i zrobiło mu się słabo. Ksiądz Walery czym prędzej podszedł do niego i zaprowadził go na miejsce, żeby mógł usiąść. Wikary stanął za amboną i ciężko przełknął ślinę.

- Jestem tu zaledwie kilka dni i nie spodziewałem się, że spotka mnie coś tak bolesnego. Z księdzem Mateuszem nie znałem się zbyt dobrze, ale z opowieści księdza biskupa, domowników z plebani oraz sandomierskich policjantów wiem, że był to najwspanialszy człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałem w swoim życiu.

Brązowowłosy otarł łzy o rękaw sutanny i spojrzał zaszklonymi oczami na wszystkich zebranych. Serce mu pękało, kiedy patrzył na załamanych przyjaciół Mateusza. W tamtej chwili miał ochotę ich wszystkich przytulić na pocieszenie.

- Ksiądz Mateusz był bardzo dobrym człowiekiem. Był optymistycznie nastawiony do życia i kochał ludzi bez względu na to, kim byli. Był wzorem dla kapłanów. Był wzorem dla każdego. Jestem pewien, że jego największym marzeniem było to, by wszyscy ludzie na świecie się szanowali. Moi drodzy... Szanujmy się nawzajem. Okazujmy sobie szacunek i bądźmy dla siebie życzliwi. Myślę, że Mateusz jest tu z nami i cieszy się, że może nas wszystkich zobaczyć. Kochajcie się i nie poddawajcie się, bo w ten sposób uszczęśliwicie naszego zmarłego przyjaciela, i przy okazji samych siebie...

Kazanie Walerego ostatecznie rozkleiło wszystkich zebranych. Sam również się popłakał. Zasłonił twarz dłońmi, żeby nikt nie musiał patrzeć na jego łzy... Nikt nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Każdy był roztrzęsiony i nie skupiał się na tym, co dzieje się dookoła.

Jednak właśnie tamten moment sprawił, że wszystko się zmieniło... Nagle ktoś zupełnie nieświadomie wszedł do kościoła... Ten ktoś spojrzał na wszystkich zebranych.

W tamtej chwili wszystkie zapłakane pary oczu spojrzały w kierunku przybysza. Nie byli w stanie uwierzyć własnym oczom, gdyż tym, który przekroczył próg świątyni okazał się być... Mateusz.

- Zaraz... Co tu się dzieje? Co to za pogrzeb? Coś mnie ominęło? Co to za nieboszczyk?! - spytał zszokowany.

- MATEUSZ, TY ŻYJESZ!!! - wrzasnął zapłakany i równocześnie szczęśliwy Orest.

Siwowłosy natychmiast wybiegł z ławki kościelnej i podbiegł do blondyna, po czym rzucił się na niego z uściskiem, przewracając go. Cały kościół był w potężnym szoku. Nie wiedzieli, czy bardziej szokujące jest to, że Mateusz żyje, czy to, że Orest rzucił mu się w ramiona.

- TY PIERDOLONY KRETYNIE! MYŚLAŁEM, ŻE NIE ŻYJESZ, ROZUMIESZ?! WIESZ CO JA CZUŁEM?!!! - wykrzyczał.

Niebieskooki nawet nie zdążył wydusić z siebie czegokolwiek, gdyż policjant wbił mu się w usta. Wszyscy przyglądali się temu teatrzykowi ze zdziwieniem i niedowierzaniem. Najbardziej zaskoczonym z całego grona był biskup.

- HALO! Co tu się dzieje?! - wrzasnął oburzony i wstrząśnięty.

Mati zepchnął z siebie kochanka i podniósł się z podłogi otrzepując się z niewidzialnego kurzu. Poczuł cholerny wstyd i zażenowanie zaistniałą sytuacją.

- Ekscelencjo, to nie tak... Ja po prostu...

- Mateusz, my wszyscy myśleliśmy, że ty nie żyjesz! Podejdź do tej trumny! - rozkazał przełożony.

Księżulek posłusznie wykonał polecenie i podszedł do nieboszczyka. Kiedy ujrzał w trumnie swojego sobowtóra, znieruchomiał.

- O Boże... Kurwa identyczny! Nie no, bez przesady. Ja jestem ładniejszy.

Matias spojrzał na wszystkich swoich przyjaciół, a potem na biskupa, po czym wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. Miny zgromadzonych były wręcz bezcenne.

- Jak mogliście pomyśleć, że ten frajer to ja? To jakaś marna chińska podróba! Kto badał te zwłoki? Przecież ja mam na lewym biodrze niewielki tatuaż z napisem o treści: "Original, not made in China". - wysyczał przez zęby śmiejąc się.

- Jak mogłeś nie dawać znaków życia?! Widzisz, do czego doprowadziłeś?! WSZYSCY przez ciebie ryczeli! - wykrzyczał przełożony Mateusza.

- Dajcie spokój, na stypie wszystkie emocje opadną. To śmieszne, że przyszedłem na swój własny pogrzeb. Trumnę całkiem fajną mi kupiliście, tylko... No niestety ten koleżka w niej leżący to nie ja.

Matteo zasiadł w pierwszej ławce i spojrzał uśmiechnięty na pulchniejszego. Biskup miał ogromną ochotę zamordować Mateusza za ten incydent, ale stwierdził, że tego nie zrobi. Za bardzo cieszył się z tego, że żyje i nic mu nie jest.

- Odprawmy tego chłopa w piach i chodźmy na stypę, bo jestem głodny, a te kameduły chujowo karmiły.

______________

Żartowałam, ten oneshot wcale nie jest smutny.

Jest to alternatywne zakończenie odcinków 300/301.

Mam nadzieję, że się podobało XDD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro