011. Mój spowiednik [Oreusz]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ten oneshot wyszedł beznadziejnie. On w ogóle nie ma sensu i jest jakiś taki dziwny i chaotyczny.

Pozdrawiam i życzę miłego czytania.

_________________________


Był piątkowy wieczór, kiedy Mateusz siedział w konfesjonale. Kościół świecił pustkami, a cisza była wręcz idealna. Duchowny wiedział, że o tej porze rzadko komu chce się przychodzić na spowiedź, ale mimo wszystko czekał.

Doskonała cisza w świątyni sprawiła, że jego powieki robiły się ciężkie. Z tego powodu oparł się delikatnie o ściankę konfesjonału i przymrużył oczy. Może nawet usnąłby, gdyby wtedy nie usłyszał znajomego męskiego głosu, szeptającego do niego.

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

Blondyn natychmiast się ocknął i spojrzał na przybysza przez kratki. W kościele było ciemno, więc niezbyt dobrze widział osobę, którą spowiadał.

- Yyy... Na wieki wieków, Amen. - opowiedział.

- Wiem, że ta spowiedź jest w moim przypadku bez sensu. Jestem okropnym grzesznikiem i... sam nie wiem, czy po tym wszystkim potrafię uwierzyć w Boga... Pewnie rozgrzeszenia nie dostanę, ale muszę to z siebie wyrzucić.

Mati od razu rozpoznał do kogo należał głos mężczyzny. Był zszokowany obecnością inspektora na spowiedzi, ale nie chciał nic mówić na ten temat. Cieszył się, że policjant wreszcie się przełamał.

- Bądź spokojny, synu. Bóg kocha każdego człowieka, nie ważne jak ciężkie grzechy by popełnił. Nie bój się mnie.

Ton głosu księdza był bardzo spokojny i przyjazny. Chciał pokazać przyjacielowi, że nie ma się czego bać.

- Ostatni raz u spowiedzi byłem... Czterdzieści cztery lata temu...

Już po wypowiedzeniu tych słów, Orest się popłakał. Czuł się jak okropny grzesznik, który nie zasługiwał na rozgrzeszenie. Mateuszowi również zrobiło się bardzo przykro. Miał ochotę położyć dłoń na ramieniu siwowłosego i dodać mu otuchy.

- Uwierz mi, że są ludzie, którzy spowiadali mi się z ponad sześćdziesięciu lat swojego życia. Nie jesteś jedyny, synu. Najważniejsze jest to, że wreszcie chcesz rozpocząć nowy epizod w swoim życiu. - wyszeptał ze spokojem w głosie.

Przez parę następnych sekund, policjant milczał. Trząsł się ze strachu i nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa.

- Kiedy wyznasz mi swoje grzechy, poczujesz ulgę, a ja nie będę cię oceniał za to, co zrobiłeś w przeszłości. Ta rozmowa nigdy nie ujrzy światła dziennego.

Orest wziął kilka głębszych wdechów i przełknął ślinę, po czym zamknął oczy, czując wstyd.

- Zacznijmy od lżejszych grzechów...  Piłem alkohol, wdawałem się w bójki, nie chodziłem do kościoła, paliłem papierosy, klnąłem... Kiedyś zdarzało mi się nawet sięgać po narkotyki...

- Czy jest coś jeszcze, o czym chciałbyś mi powiedzieć? Świadome zatajanie grzechu podczas spowiedzi to też grzech. - wyjaśnił duchowny.

- W zasadzie... To jest parę rzeczy, które od lat nie dają mi spokoju... Jedną z nich jest to, że kiedyś podczas jednej z akcji zabiłem człowieka z zimną krwią...

Możejko ponownie się rozpłakał, zaciskając przy tym oczy. Wstydził się tego, że płakał. W końcu facet, zwłaszcza policjant powinien być twardy, prawda?

Z drugiej strony jednak odczuwał coraz większą ulgę. Spowiedź może i była stresująca, ale wiedział, że w końcu trzeba się oczyścić z brudów przeszłości.

- Chyba nie pozbawiłeś człowieka życia z zimną krwią, skoro żałujesz tego, co zrobiłeś. Cieszę się, że wyrzuciłeś to z siebie. - oznajmił Matteo z uśmiechem na twarzy.

Jednak wcale nie to najbardziej ciążyło Orestowi na sercu. Chciał wyznać duchownemu swój największy sekret, ale strach ściskał mu gardło na samą myśl o tym. Czuł do siebie obrzydzenie i nienawiść w jednym.

- Ja... Kiedyś byłem bardziej religijny... Chodziłem w każdą niedzielę do kościoła, spowiadałem się raz w tygodniu, modliłem się bardzo często i byłem ministrantem. Wiem, że pewnie mnie ksiądz wyśmieje, ale myślałem nawet kiedyś o seminarium. Przestałem mieć takie marzenia, kiedy w naszej parafii pojawił się nowy ksiądz... - wymruczał.

Starszy poczuł jeszcze większy ścisk w gardle, któremu towarzyszył paraliż całego ciała. Nie był nawet w stanie przełknąć śliny. Jeszcze nigdy nie czuł tak potężnego przerażenia. Przynajmniej nie aż takiego, które odebrałoby mu kontrolę nad całym ciałem. Chciało mu się płakać, jednak nawet do tego nie był zdolny.

- Już dobrze. Cokolwiek się  wydarzyło w twojej przeszłości, nie możesz się bać. Nie możesz wiecznie dusić tego w sobie, bo demony przeszłości zjedzą cię od środka. Cokolwiek by to nie było, ja nigdy cię nie znienawidzę.

W końcu emocje wzięły nad Orestem górę. Uronił kilka łez, po czym wybuchł płaczem po raz kolejny. Jeszcze nigdy nie towarzyszyła mu aż taka mieszanka negatywnych emocji. Nawet nie wiedział jak zacząć.

- Ten ksiądz po prostu mnie zaciągnął na zakrystię i zgwałcił! Miałem szesnaście lat, nawet nie mogłem się przed nim obronić, on był silniejszy! Potraktował mnie jak najgorszego śmiecia! - wykrzyczał chaotycznie.

Jako iż kościół był pusty, komendant nie hamował się. Oparł głowę o konfesjonał i zacisnął oczy najmocniej, jak tylko potrafił. Była to bez wątpienia jedna z najcięższych spowiedzi dla Mateusza. Duchowny był w totalnym szoku i nawet nie wiedział co powiedzieć. Nigdy nie przypuszczał, że jego przyjaciel mógł mieć traumę wywołaną przez jednego z księży.

- Ja nawet nie wiem co mam w tym momencie powiedzieć. Jest mi po prostu wstyd... Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić tego, co musiałeś czuć przez te wszystkie lata. Nosić w sobie taki ciężar...

Mateusz przerwał i ukrył twarz w dłonie. Może nie zawsze było po nim to widać, ale za każdym razem bardzo przeżywał cierpienie drugiego człowieka. Zachowywanie kamiennej twarzy przy każdej ciężkiej chwili coraz bardziej go wykańczało. Zwłaszcza, kiedy cierpiały najbliższe mu osoby.

- Ten skurwysyn... On kazał mi siedzieć cicho... Szantażował mnie i powiedział, że jestem bezwartościową szmatą i obrzydliwym grzesznikiem, którego Bóg nigdy nie pokocha... I miał rację...

Siwowłosy oddychał bardzo szybko i płytko. Nie mógł się uspokoić, a łzy spływały mu po policzkach, niczym wodospady. Młodszy przełknął ciężko ślinę i oparł głowę o ściankę konfesjonału, tą samą, o którą opierał się sześćdziesięciolatek.

- Nie daj sobie wmówić, że jesteś bezwartościowy. Jesteś wyjątkowym i wspaniałym mężczyzną. Masz syna, który cię kocha. Masz przyjaciół, którym na tobie zależy. A Bóg nigdy nie przestanie cię kochać, i nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. - szepnął z czułością spowiednik.

- Nienawidzę księży najbardziej na świecie... Nienawidzę tych szmaciarzy w czarnych sukienkach, którzy krzywdzą innych i czują się przy tym bezkarni! Obiecałem sobie, że będę tępił wszystkich księży za to, co kiedyś jeden z nich mi zrobił. Złamałem cholerną obietnicę, kiedy zakochałem się w jednym z tych skurwysynów... - wysyczał Orest.

Słowa inspektora zraniły i jednocześnie mocno zaskoczyły zdruzgotanego kapłana. Nie wiedział jak zareagować, więc po prostu milczał i patrzył przez kratki na spłakanego czekoladowookiego. Tak bardzo chciał okazać mu wtedy wsparcie w postaci przytulenia, ale nie zamierzał naruszać jego strefy osobistej.

Srebrnowłosy chaotycznie wstał z kolan i szybkim krokiem opuścił kościół. Nie chciał dłużej kontynuować spowiedzi. I tak wystarczająco ośmieszył się przed ukochanym.

Mateusz czym prędzej wstał od konfesjonału i wybiegł z kościoła za przyjacielem. Podbiegł do niego i chwycił go za ramię, a następnie przytulił go od tyłu.

- Nie pozwolę ci odejść. Proszę, zostań i ochłoń. - szepnął z czułością blondyn.

- Puść mnie, proszę. Do tej spowiedzi nigdy nie powinno dojść. Przepraszam...

Siwowłosy płakał jak dziecko, odczuwając potworny wstyd i upokorzenie. Mateusz nie przestawał go tulić, choć wiedział, że starszy prawdopodobnie czuje się przez niego osaczony.

- Nigdy nikomu nie powiem tego, co mi powiedziałeś. Obowiązuje mnie tajemnica spowiedzi i... lojalność wobec ciebie. Proszę, nie myśl o sobie źle. Jesteś cudownym i przystojnym mężczyzną. Gdybym nie był księdzem...

Policjant nie pozwolił dokończyć ukochanemu przemowy, gdyż wyrwał mu się z uścisku i odwrócił się do niego przodem, a po chwili chwycił go za policzki i złożył mu na ustach delikatny pocałunek.

Wyższy był mocno zaskoczony, jednak objął mężczyznę w talii i odwzajemnił, dokładając języczek. Czuli się ze sobą doskonale, jednak obaj mieli cichą nadzieję, że żadna stara baba nie zobaczy ich razem.

Mati po paru minutach ostrożnie odkleił się od kochanka i spojrzał mu w oczy z delikatnym uśmieszkiem na twarzy.

- Odpuszczam ci wszystkie grzechy. Pamiętaj jednak, że nie każdy ksiądz to potwór.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro