012. Napijesz się kompociku?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oto Halloweenowy oneshot. Jest to inny, niż ten ktorego zapowiadałem, dlatego że na tamtego potrzebuję pomysłu na zakończenie. Jest to mój trzeci shocik w produkcji XDD

Ale dobra, mam nadzieję, że ten też wam się spodoba. Jest głupkowaty i mroczny w jednym.

Miłego czytania :D

PS. Jak są jakieś błędy lub literówki, to tradycyjnie przepraszam.

________________________

Godzina dziewiętnasta pięćdziesiąt pięć. Dominik przeglądał się w lustrze i podziwiał swoją upiorną charakteryzację na Halloween. W tegoroczne święto duchów przebrany był za wampira. Miał ubraną na sobie białą koszulę oraz czarne eleganckie spodnie. Na plecach narzuconą miał pelerynę koloru czarnego. Całość dopełniały sklejone żelem włosy, czerwone soczewki oraz zupełnie biały podkład na twarzy oraz dłoniach.

- Za pięć minut przyjdzie do ciebie ksiądz. - powiedział Orest, który nagle pojawił się w lustrze.

Chłopak przestraszył się i obrócił w kierunku drzwi. Stał w nich jego ojciec, którego odbicie w lustrze zobaczył przed sekundą.

- Wystraszyłeś mnie! Jak tak możesz?! - krzyknął, próbując się uspokoić.

- Heh... Torbę na słodycze masz na dole. I pamiętaj, żeby uważać na siebie. W Halloween wszystko jest możliwe. Jeśli jakiś zbok będzie chciał cię porwać, to...

- Tak tato, wiem. Mam mu psiknąć w oczy gazem pieprzowym.

Wtedy do drzwi frontowych rozległo się bardzo głośne pukanie. Możejkowie pobiegli na dół, by otworzyć przybyszowi. Orest odkluczył wrota, a gdy spojrzał na osobę stojącą za nimi, doznał lekkiego szoku.

- Cukierek albo psikus! - powiedział duchowny.

- Ma... Mateusz?! - jęknął zdziwiony czekoladowooki.

Policjant był w szoku, kiedy zobaczył kostium ukochanego. Matteo przebrany był za Tinky'ego Winky'ego z Teletubisiów, i nawet trzymał w dłoni czerwoną torebkę. Na głowie natomiast miał trójkątną sterczącą antenkę.

- Jak ci się podoba mój strój? Niezły, co nie? - spytał uwodzicielsko młodszy.

- Dominik mówił mi, że będzie chodził na Halloween z księdzem. Myślałem, że chodziło mu o Walerego, a nie o ciebie. Dosyć oryginalny kostium masz... Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek ujrzę cię w stroju Tinky'ego Winky'ego... - mruknął zszokowany Możejko.

- A co, wolałbyś Dipsy'ego? Jego przebranie też mam, ale jakoś nie czuję się w zieleni. Podoba ci się moja antenka, co? Mam też drugą, ale w innym miejscu.

Ostatnie zdanie powiedział szeptem, puszczając przy tym oczko swojej drugiej połówce. Siwowłosy był zażenowany całą sytuacją, ale nie chciał mówić tego na głos.

- To my już wychodzimy, tato. Mateusz odprowadzi mnie o dwudziestej trzeciej, więc nie wydzwaniaj do mnie. Zobaczysz, przyniesiemy duuużo słodyczy. - oznajmił szczęśliwy chłopak, po czym przekroczył próg domu.

- Pamiętaj o gazie pieprzowym! I nie jedz cukierków po drodze, tylko przynieś je do domu, bo mogą być zatrute. I pamiętaj, że...

Domino trzasnął ojcu drzwiami przed nosem i opuścił swoje terytorium w towarzystwie proboszcza. Cieszył się, że będzie mógł spędzić czas w towarzystwie ojczyma.

- Co takiego masz w tej swojej torebeczce? - spytał młody.

- Mam czerwony spray, mąkę, pastę do zębów i jajka. Jeśli jakaś stara baba nam nie otworzy drzwi i nie da nam cukierków, to zrobimy jej psikusa.

***

Mateusz zapukał do drzwi jednego z domów. Odczekał chwilę i ponowił czynność, jednak nikt mu nie otworzył. Jedyną odpowiedzią była cisza.

- Pff, co za mohery! Nie chcecie dać cukiereczka, więc będzie niespodzianeczka.

- Nie czujesz gdy rymujesz. - zachichotał Dominik.

Obaj panowie oddalili się od chałupy na odległość około piętnastu metrów. Niebieskooki wyjął ze swojej teletubisiowej torby dwa jajka, po czym wziął rozmach i rzucił jednym z nich w ścianę. Z drugim jajkiem zrobił dokładnie to samo, jednak tym razem skutek był o wiele gorszy, niż białko i żółtko rozbryźnięte na ścianie. Jajo pierdolnęło w szybę z taką siłą, że okno zostało wybite.

- O japierdole... Co ty najlepszego zrobiłeś? - oburzył się syn policjanta.

- Zamknij się i nie przeklinaj! Spieprzamy stąd, nie było tu nas!

Mefiu chwycił swojego pasierba za ramię i co sił w nogach zaczął uciekać. Bał się, że właściciel domu wezwie policję. Nie obawiał się konsekwencji prawnych z tego powodu. Bardziej przerażała go myśl, że Orest utnie mu kutasa, gdy się dowie o tym incydencie.

Dopiero, gdy dobiegli na kolejną ulicę, zatrzymali się w celu zaczerpnięcia oddechu. Obydwaj byli zszokowani i roztrzęsieni, jednak minęło im to w momencie, gdy ujrzęli za sobą atrakcyjnie wyglądający dom.

- Może nam otworzą i dadzą cukiereczki. - mruknął nastolatek.

Matias uśmiechnął się pod nosem i wtargnął na posesję. W momencie, gdy podszedł do drzwi wejściowych, zadzwonił do nich i odczekał parę sekund. W końcu otworzyła mu jakaś stara, przygarbiona baba trzymająca w dłoni kij baseballowy.

- Cukierek albo psikus... - pisnął z niezręcznym uśmiechem.

- Ja rozumiem, że bachory mają niepokolei we łbach i przebierają się za diabły, ale żeby jakiś stary dziad w stroju teletubisia prosił mnie o słodycze? - burknął babol.

- EJ! Nie jestem wcale stary, w przeciwieństwie do pani! To jak, daje pani cuksy, czy woli pani niespodziankę? - zapytał podirytowany proboszcz.

- Ty skurwysynu, spierdalaj z mojej ziemi!

Babcia wzięła rozmach kijem, chcąc uderzyć nim księdza w łeb, jednak Mateusz zerwał się do ucieczki. Wybiegł z podwórka najszybciej, jak to tylko mógł, a tuż za nim spierdalał równie przerażony syn Oresta.

Starsza pani pobiegła za nimi, jednak była od nich dużo wolniejsza. W pewnej chwili jednak ją zgubili. Kiedy upewnili się, że została w tyle, stanęli pod jedną z latarni.

- Dopiero druga chałupa, a już taka akcja... Ostatnio tak szybko zapieprzałem na wuefie w osiemdziesiątym trzecim. - wysapał przerażony mężczyzna.

- Pewnie byłeś klasowym sportowcem. - zaśmiał się młody Możejko.

- Nie. Zawsze opieprzałem się na wychowaniu fizycznym. Do dzisiaj tego żałuję. - wymamrotał zdyszany księżulek.

- Słuchaj, może wrócimy tam do tej starej baby i zrobimy jej psikusa? - zaproponował Dominik.

- Ooo nie! Ja tam nie wracam, życie mi jeszcze miłe.

***

Panowie przechadzali się od chaty do chaty, lecz zupełnie nikt nie pofatygował się, by otworzyć im drzwi i dać choćby jednego cukiereczka. Byli wręcz wkurwieni na cały świat, dlatego że było im piekielnie zimno, a na dodatek nic nie zdobyli.

- Znowu nikt nie otwiera! Co za pieprzone mohery, oni wszyscy są w jakiejś zmowie! - wrzasnął podirytowany szesnastolatek.

- Ja już tracę cierpliwość! Nie pozostało mi nic innego, jak tylko użyć mojej specjalnej broni. - powiedział psychopatycznym tonem kapłan.

Blondyn wyjął z torebki puszkę z czerwonym sprayem, a następnie podszedł do ściany budynku i nabazgrolił na niej wielkiego kutasa. Obok arcydzieła walnął napis o treści "gejowie tu byli".

- Ej, ja nie jestem gejem! - oburzył się mini Orest.

- Nie mój problem, tylko twój. A w zasadzie, to nie twój, tylko tych moherów, którzy tu mieszkają i nie chcieli otworzyć. A teraz chodź, idziemy, bo jeszcze nas nakryją na robieniu graffiti.

Zrezygnowani opuścili kolejną posesję z potężnymi wkurwami na twarzach. Powoli tracili nadzieję na jakiekolwiek cukierki od mieszkańców Sandomierza. Wcale też nie byli szczęśliwi z powodu szkód, jakich wyrządzili podczas polowania na słodycze.

- To chyba jakaś klątwa! Moje pierwsze Halloween w życiu jest niewypałem... Ale przynajmniej spędziłem czas z tobą. - mruknął młodszy, delikatnie się przy tym uśmiechając.

Żmigrodzki pogłaskał swojego pasierba po głowie i ucałował go w czoło. Mimo wszystko obaj cieszyli się ze wspólnie spędzonego czasu. Wtedy jednak kątem oka ujrzęli coś, co przywróciło im nadzieję.

Naprzeciwko posesji, którą chwilę wcześniej opuścili, stał niewielki piętrowy dom z małym podwórkiem, na którym znajdowało się drzewo pozbawione jakichkolwiek liści. Zamiast tego, ozdabiały je mroczne dekoracje, a z jednej zwisał manekin powieszony za szyję.

Przed budynkiem leżało kilka manekinów, których kończyny porozrzucane były po całej działce. Najlepsze jednak były ich głowy wbite na pale.

Dekoracje te zrobiły na obu panach wielkie wrażenie. Podekscytowani wbiegli na posesję i stanęli przed wrotami budynku. Zanim odważyli się do nich zapukać, poczuli obrzydliwy zapach, którego nie dało się opisać w żaden sposób.

- Mateusz, czujesz ten smród? - szepnął Domino, zakrywając przy tym usta i nos.

- Ta... Skądś kojarzę ten odór, ale nie zrażajmy się. Może chociaż tutaj ktoś nam da cukierki.

Kapłan donośnie zapukał do drzwi. Nie musiał długo czekać, gdyż dosłownie po trzech sekundach otworzył im dziwnie wyglądający facet.

- Cukierek albo psikus... - jęknął zmieszany Możejko.

- Jaka miła niespodzianka! Ktoś postanowił mnie odwiedzić w Halloween. Jakie piękne kostiumy macie! Zapraszam was do środka, pewnie zmarznęliście. Mam dla was słodki poczęstunek i ciepły kompocik.

Koleś ubrany był w typowy Januszowy sweter, a z twarzy odrobinę przypominał Mariusza Trynkiewicza. Czuć było od niego ten sam obrzydliwy zapach, tylko odrobinę silniejszy. Typek zachowywał się podejrzanie, więc Mateusz postanowił go bacznie obserwować.

- Yyy... Może wejdziemy innym razem. Zostawiliśmy żelazko w domu i...

- No weź Mateusz! Skoro pan nas zaprasza, to chodźmy do środka. - powiedział podekscytowany i niczego nieświadomy Domino.

- Zapraszam, będzie super zabawa. - wymamrotał dziadyga z creepy uśmiechem na mordzie.

- W porządku, ale nie będziemy siedzieć długo, bo twój tata urwie mi łeb, jeśli nie wrócisz do domu o wyznaczonej godzinie.

Sobowtór Trynkiewicza wpuścił ich obu do środka. W domu panował okropny syf, któremu towarzyszył jeszcze większy smród. Młodszy blondyn miał ochotę zwymiotować, jednak z całej siły się od tego powstrzymywał. W końcu chciał zachować jakąś kulturę osobistą.

Mężczyzna zaprowadził Możejkę oraz Żmigrodzkiego do salonu, w którym stał stół wraz z trzema krzesłami. Kiedy zasiedli przy stole, koleś poszedł do kuchni, z której przyniósł dzbanek z kompotem oraz dwie szklanki.

- Oto kompocik dla was. Mam nadzieję, że będzie wam smakował. Nalejcie sobie, śmiało. - powiedział z przerażającym uśmiechem.

Matteo ciężko przełknął ślinę, jednak wiedział, że musi w tamtej chwili zachować spokój. Pod stołem chwycił dłoń swojego roztrzęsionego ze strachu pasierba i mocno go za nią ścisnął, chcąc dodać mu otuchy i poczucia bezpieczeństwa.

- No dalej, na co czekacie? Śmiało.

Starszy chwycił dzbanek za ucho i wlał sobie i chłopakowi krwisto-czerwonego kompotu do szklanek. Wcale nie chciał go pić, dlatego że był prawie pewien, że jest on zatruty.

- Na co czekacie? Pijcie.

- Yyy... Ja chyba nie jestem spragniony. - pisnął nastolatek ze spuszczoną głową.

- PIJ! - wrzasnął dziwak.

Mateusz wkurzył się i wstał z krzesła. Miał ochotę wystartować na kolesia z pięściami za to, że krzyknął na Dominika, jednak powstrzymał się od rękoczynów.

- Dominik, wychodzimy! - rzekł stanowczym tonem.

Szesnastolatek podniósł się z krzesła i spojrzał kątem oka na ojczyma. Bał się, że mężczyzna może zrobić im krzywdę, i nie mylił się.

Przegryw w okularkach wyjął z tylnej kieszeni spodni naładowaną broń, którą wycelował w syna policjanta. Serce duchownego przyśpieszyło bicie ze strachu, ale nie mógł dać po sobie tego poznać.

- No dobrze, wypijemy ten kompocik, tylko opuść pan broń... - poprosił grzecznie kapłan.

Mężczyzna bez słowa wykonał prośbę. Na jego twarzy nie widać było żadnych emocji, co sprawiało, że wyglądał na jeszcze bardziej przerażającego. Młody Możejko przyłożył sobie szklankę do ust, i ze łzami w oczach powoli zaczął żegnać się z życiem.

Serce Mateusza pękało na milion kawałeczków. Obwiniał się za to, że przez niego obaj są w niebezpieczeństwie. Postanowił jednak walczyć do końca.

Chwycił swój napój i uniósł go na wysokość klatki piersiowej. Spojrzał kątem oka na ukochanego przyszywanego syna, a następnie z całej siły rzucił szklanką we właściciela domu. Koleś zrobił unik, po czym spojrzał za siebie. Korzystając z chwili jego nieuwagi, ksiądz podniósł jedno z krzeseł i z całej siły przypierdolił nim w głowę psychopaty.

- AAAAAAH! - wrzasnął obezwładniony, upadając na podłogę.

Proboszcz bez słowa złapał Dominika za ramię, i wybiegł razem z nim z budynku ich niedoszłego zabójcy. W momencie ucieczki z podwórka, poczuli ten sam obrzydliwy zapach. Mati był pewien, że zna ten okropny odór. Uświadomił sobie, że jego źródłem były prawdopodobnie rozkładające się zwłoki...

***

Panowie odsapnęli dopiero w momencie, gdy znaleźli się przed domem młodszego. Byli potwornie roztrzęsieni, zdyszani i przerażeni. Dominik spojrzał na Mateusza i ze łzami w oczach go przytulił.

- Uratowałeś mnie! Nigdy nie przestanę ci za to dziękować... Przepraszam! - wyszlochał.

- Każdy rodzic zrobiłby to samo na moim miejscu. Wstępując w związek z twoim ojcem, skazałem się również na to, by dbać o ciebie. Chcę byś wiedział, że nigdy nie pozwolę skrzywdzić ani ciebie, ani twojego taty. - wyszeptał wyższy.

Duchowny bardzo mocno przytulił chłopaka i ledwo powstrzymywał się od łez. Nie dopuszczał do siebie myśli, że z jego winy dzieciakowi mogłaby stać się krzywda.

- Zostań na noc, proszę... - pisnął nastolatek.

***

- Jak się bawiliście wczoraj? Przynieśliście jakieś cukierki do domu? - spytał Orest, nakładając chłopakom jajecznicę na talerzyki.

- Proszę, nie pytaj o to... Chcę raz na zawsze zapomnieć o istnieniu tego pseudo święta. - wymamrotał niebieskooki.

- Jeszcze nigdy nie widziałem księdza, który chodziłby po budach i żebrał cukierki od parafian, zamiast pieniędzy. - zaśmiał się policjant.

Siwowłosy postawił na stole dzbanek z intensywnie czerwonym truskawkowym kompotem. Zarówno Dominik, jak i Mateusz skrzywili się na jego widok. Niczego nieświadomego Możejkę zdziwiła ich postawa.

- Chłopcy, co się dzieje? Zawsze lubiliście mój kompot. - jęknął.

- Yyy... Mamy przykre wspomnienia z kompotem, ale... Oczywiście się napijemy. - westchnął starszy blondyn.

Żmigrodzki nalał kompociku sobie i Dominikowi. Żaden z nich nie miał odwagi powiedzieć Orestowi o traumatycznym zdarzeniu z zeszłej nocy.

- Mam dla ciebie gazetę z nowinkami sandomierskimi. Zanim wstaliście, to pojechałem do sklepu i ją przy okazji kupiłem. Jeszcze nie miałem okazji jej przeczytać, ale jak chcesz, to możesz ją przeanalizować jako pierwszy. - zaproponował czekoladowooki.

Proboszcz bez słowa wstał z krzesła i chwycił gazetę leżącą na blacie kuchennym. Był przekonany, że tradycyjnie nic ciekawego w niej nie będzie, ale w chwili, gdy ujrzał jej pierwszą stronę, zbladł.

"Kompocik śmierci"

"69-letni Eugeniusz Jaszczurski został zatrzymany trzydziestego pierwszego października o godzinie 23:40. Policję wezwała kobieta, która o godzinie 23:00 wyszła na podwórko, by wypuścić kota. 62-letnia Wanda G. zauważyła na ścianie swojego domu okropne graffiti, więc postanowiła wezwać służby specjalne. Sandomierscy policjanci - Przemysław Gibalski oraz Jędrzej Paruzel, którzy przyjechali na miejsce zdarzenia, zainteresowali się również działką znajdująca się naprzeciwko domu pani Wandy. Na podwórku Eugeniusza Jaszczurskiego znaleziono około jedenastu ciał w różnych stopniach rozkładu. Niektóre z nich pozbawione były kończyn, natomiast kilka głów ofiar wbitych zostało na pal. Mężczyzna przyznał się do popełnionych zbrodni i wyznał, że każdej ofierze przed śmiercią podawał kompot z lekami nasennymi. Swoje nieludzkie zachowania tłumaczył tym, że chciał mieć oryginalne dekoracje na Halloween".

- O Boże... - mruknął przerażony duchowny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro