016. Mikołaj z Sandomierza

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witam was w tym świątecznym oneshocie. Ostatnio nie jestem zbytnio radosny, ale wycisnąłem resztki swojego krindżowego i pojebanego humoru i napisałem to gówno.

Poniższe treści są wytworem mojego chorego i spierdolonego umysłu, więc jeśli moje genialne poczucie humoru w oneshi/otach ci nie odpowiada, nie czytaj tego.

Tradycyjnie nie płacę za psychiatrę, a jeśli chcesz się leczyć na umysł po przeczytaniu tego i nie masz ubezpieczenia, to przykro mi :(

NIENAWIDZĘ świąt, ale macie taki skromny prezent ode mnie.

Miłego czytania :)

________________________________

Był dwudziesty czwarty grudnia, czyli Wigilia. Dominik wraz z Emilią i Michałem kończyli stroić choinkę, Piotr puszczał kolędy w laptopie, a Pluskwa pomagał Natalii w przygotowywaniu kolacji wigilijnej. A przynajmniej próbował, gdyż kobieta ciągle odganiała go od garów.

- Wyjdź mi stąd! - wrzasnęła.

Jedyną osobą, która miała kompletnie na wszystko wywalone był Mateusz siedzący za biurkiem. Nie miał ochoty wychodzić ze swojego gabinetu, dlatego że świąteczny klimat zawsze go irytował. Miał nadzieję, że tego roku wszyscy dadzą mu wreszcie spokój. Jego ciśnienie podniosło się jeszcze mocniej, gdy na komórkę przyszedł do niego sms od księdza Jacka.

"Jest ksiądz natychmiast wezwany do kurii. To bardzo pilne. Lepiej, żeby ksiądz się przygotował psychicznie na tę rozmowę".

W pierwszej chwili wystraszył się, że kuria dowiedziała się o jego extra tajnym i sekretnym romansie z inspektorem. Serce zaczęło mu kołatać ze strachu, a jemu samemu zrobiło się słabo.

***

Przed wejściem do biura biskupa standardowo czekał ksiądz Jacek, który jak zwykle wbijał w sandomierskiego proboszcza wściekłe i zazdrosne spojrzenie.

- Wreszcie ksiądz przybył! Ile można było czekać?! - burknął oburzony siwowłosy.

- Piękne osoby zawsze przychodzą spóźnione, a że ty stale jesteś punktualnie, to się nie dziw, że wyglądasz jak Scrooge z Opowieści Wigilijnej. - zripostował młodszy duchowny.

Matias odepchnął księdza Jacka tak mocno, że ten upadł na podłogę. Bez słowa wszedł do biura szefa wszystkich szefów i od razu rzucił się na kolana, lamentując i przepraszając.

- Księże biskupie, błagam! Niech ekscelencja mnie nie wyrzuca, ja to zakończę! - zapłakał.

- Ale co ty odwalasz? - spytał zaskoczony i mocno zachrypnięty biskup.

Łysawy ksiądz, mimo iż ubrany był w gruby sweter i owinięty był w dwa koce, to i tak trząsł się z zimna i ledwo stał na nogach. Mati podniósł się z podłogi i spojrzał ze współczuciem na przełożonego.

- Mateuszu, ja nie w sprawie twojego gejostwa. Musimy porozmawiać bardzo poważnie.

- Ale... Skąd wiesz o... Nie ważne. Co się stało, że mnie do siebie wezwałeś? - mruknął blondyn.

Pulchniejszy stanął twarzą w twarz z Mateuszem. Nie wiedział kompletnie jak ma rozpocząć rozmowę z nim, gdyż bał się, że po tym wszystkim proboszcz nie będzie chciał go znać.

- Widzisz Mateuszu... Ja wiem o tobie wszystko. Wiem wszystko o każdym człowieku na świecie, dlatego, że... - przerwał.

Wziął głęboki wdech, a potem wydech, po czym na chwilę zamknął oczy. Po paru sekundach otworzył je i spojrzał pełen skruchy na podwładnego.

- Jestem Świętym Mikołajem. - wyznał.

Matias zaniemówił, lecz po chwili wybuchnął niekontrolowanie śmiechem. Biskup jeszcze nigdy nie widział aż tak roześmianego Mateusza, przez co poczuł się bardzo zakłopotany.

- HAHAH! Święty Grubas to na biegunie północnym mieszka! Chyba ci się globus poprzestawiał!

- Mateuszu, ja naprawdę nie żartuję... Przez te wszystkie lata nie dostałeś ode mnie żadnego prezentu, choć marzyłeś o nowym kałachu i willi z basenem. Wiem, że zawsze było ci przykro, kiedy twoi rówieśnicy, a nawet rodzice dostawali prezenty, a ty nie.

Po wyznaniu starszego, Mati uspokoił się i spoważniał. Wlepił w szefa diecezji smutne spojrzenie, które sekundę później zmieniło się w gniew. Kapłan rzucił się na starszego i powalił go na podłogę, do której go przycisnął.

- Ty skurwysynu! Ryczałem przez ciebie w poduszkę przez tyle lat! Byłem najgrzeczniejszym dzieckiem na świecie, pomagałem każdemu i nawet serce bym oddał ludziom, których kocham, ale to i tak chuja cię obchodziło! Nigdy nie dostałem od ciebie NIC!! - wykrzyczał z żalem w głosie.

- Uspokój się...

- Przez całe życie robiłeś ze mnie frajera, a potem udawałeś przyjaciela i dobrego szefa! Widziałeś, że przez ciebie miałem spierdolone dzieciństwo! - zapłakał blondwłosy.

- POSŁUCHAJ MNIE! To nie tak, jak myślisz! To była próba dla ciebie, chciałem cię przygotować. Zejdź ze mnie, a wszystko ci opowiem.

Mateusz podniósł się z podłogi i pomógł wstać z niej również starszemu księdzu. Nie mógł patrzeć na swojego przełożonego. Czuł do niego żal.

- Przez te wszystkie lata imponowałeś mi. Z roku na rok robiłeś coraz więcej dobrych uczynków, bo chciałeś mi pokazać swoje dobre serce. Nie dostałeś nigdy żadnego prezentu, bo sprawdzałem cię. Chodź za mną, a pokażę ci dlaczego.

***

- Co my robimy przed twoim garażem? - westchnął wciąż obrażony Żmigrodzki.

Ekscelencja kliknął guziczek w swoim pilociku, który otworzył bramę garażu. Mężczyzna włączył również światło, dzięki czemu można było dostrzec to, co się w nim znajduje. Stały w nim sporych gabarytów sanie, obok których czekało dziesięć reniferów gotowych do lotu.

- Przedstawiam ci moje renifery
Oto Złośnik, Tancerz, Pyszałek, Fircyk, Kometek, Błyskawiczny, Amorek, Profesorek, Kurwidołek oraz Rudolf Czerwononosy. - oznajmił chory.

- Jak to Kurwidołek? Ja nigdy nie słyszałem o tym reniferze. - mruknął zaskoczony proboszcz, do którego nie docierała jeszcze sytuacja, w której się znalazł.

- I bardzo dobrze, że nie słyszałeś o nim. On ma tak na imię dlatego, że był największym jebaką w zaprzęgu. Musiałem go przez to wykastrować. Teraz powinien się nazywać Wykastrzałek. - zaśmiał się.

Mati zasłonił usta dłonią, tłumiąc przy tym śmiech. Kurwidołek oburzył się i spojrzał na obu mężczyzn z wyraźnym wkurwem na pysku.

- Fajnie jest się śmiać z czyjejś krzywdy? - burknęło zwierzę.

Niebieskooki w momencie spoważniał. Uderzył się w twarz z liścia, by upewnić się, czy aby na pewno się nie przesłyszał. Spojrzał na zirytowanego renifera i przełknął ślinę.

- No czego się patrzysz? Nie rozumiem twojego zdziwienia. - dodał.

- Nie przejmuj się Mateuszu, on taki po prostu już jest. Słuchaj, przyprowadziłem cię tutaj w jednym celu. Jak widzisz, jestem chory i ledwo stoję na nogach... To moje pierwsze przeziębienie od ponad trzystu lat.

Duchowny parsknął śmiechem, ale natychmiast spoważniał. Było mu szkoda przełożonego, ale fakt, że miał na karku ileśset lat całkiem go śmieszył. Co jak co, ale był w bardzo dobrej formie jak na swoje lata.

- Nie dam rady lecieć saniami i rozdać prezentów dzieciom z całego świata... Czy mógłbyś mnie wyręczyć w tym roku?

Mefiu zachłysnął się powietrzem z niedowierzania. Czuł, że to nie jest prośba, tylko rozkaz, i że jeśli się nie zgodzi na współpracę, to zostanie wypieprzony z parafii na zbity pysk za swoje homoseksualne czyny.

- Że co...? Ja się nie nadaję do tego! Ja nie umiem prowadzić sań i... po prostu nie! - powiedział uparcie młodszy mężczyzna.

- Fantastycznie! Wiedziałem, że się zgodzisz. Instrukcja obsługi sań oraz mikołajowy strój są na siedzeniach. Jest tam również strój elfa. A co do elfa, to musisz sobie znaleźć jakiegoś jełopa, który przebierze się w ten strój. Tylko pośpiesz się, bo punktualnie o godzinie dwudziestej musicie ruszać. - wyjaśnił pulchny z uśmiechem na twarzy.

- NIEEEEE!!!!!

***

Godzina 19:21. Było już po kolacji wigilijnej i każdy cieszył się chwilami spędzonymi razem. Wszyscy siedzieli w salonie i grali wspólnie w kalambury. Wszyscy, oprócz wkurwionego i załamanego Mateusza siedzącego w biurze, delektującego się w samotności alkoholem.

W pewnym momencie zaniepokojony Orest wszedł do pomieszczenia i spojrzał na ukochanego ze współczuciem. Doskonale wiedział, że czas świąt to dla niego bardzo trudny moment, więc chciał go po prostu pocieszyć.

- Mateuszku, co się dzieje? Ja wiem, że nie cierpisz świąt, ale może po prostu przyjdziesz do nas i zapomnisz o tym cwelu z brodziskiem paradującym w czerwonych gaciach?

Młodszy podniósł swój wzrok na policjanta i zmarszczył czoło, a następnie wstał z krzesła i chwiejnym krokiem podszedł do mężczyzny.

- Biskup... To on, rozumiesz? Mój szef okazał się być moim największym wrogiem! Jebany święty kurwa Mikołaj! - wymamrotał niewyraźnie.

- Jak to? Biskup jest...

- TAK!!!! ROZCHOROWAŁ SIĘ I TERAZ KAŻE MI ZNALEŹĆ ELFA, Z KTÓRYM MAM KURWA PREZENTY ROZNOSIĆ JAK JAKIŚ PAJAC! - wykrzyczał niebieskooki.

- Co?! Serio, tej nocy zastąpisz Mikołaja i będziesz rozdawał prezenty? Ale super! Chcę być elfem i polecieć z tobą!

Ucieszony Oresto rzucił się wyższemu na szyję z uściskiem, lekko go dusząc. Załamany Żmigrodzki niechętnie odwzajemnił uścisk i popłakał się.

- A więc ty też uwielbiasz świętego grubasa... Zdrajca! - wyszlochał.

***

Jasnooki zaprowadził swojego partnera do garażu, w którym zapalił światło. Siwowłosy poczuł podekscytowanie zmieszane z niedowierzaniem, gdy ujrzał zaprzęg reniferów oraz sanie.

- O matko, ja chyba śnię! - pisnął.

- Nie śnisz. A szkoda... No cóż, może ja ci po prostu przedstawię renifery. Zatem...

- Złośnik, Tancerz, Pyszałek, Fircyk, Kometek, Błyskawiczny, Amorek, Profesorek, Kurwidołek oraz Rudolf Czerwononosy. Znam ich wszystkich, bo jestem psychofanem świętego Mikołaja.

Mateusz poczuł ukłucie w sercu i gniew. Nienawidził Mikołaja najbardziej na świecie, a Orest doskonale o tym wiedział. Wiedział, że każdy kto uwielbiał tego pierdolonego grubasa stawał się automatycznie wrogiem Matiego. Młodszy powstrzymał się od rozpoczęcia kłótni z narzeczonym i po prostu podszedł do sań. Na ich siedzeniu leżały złożone "w kostki" dwa stroje, a na bagażniku znajdował się gigantyczny worek wypchany prezentami.

- Nie wkurwiaj mnie, tylko ubieraj strój skrzata. - burknął.

- To nie strój skrzata, tylko elfa! - poprawił policjant.

Panowie założyli stroje na swoje ubrania, po czym wsiedli na pokład sań. Starszy poczuł, że siedzi na czymś, więc podniósł na chwilę swój tyłek z siedzenia i wyjął spod niego niewielką kopertę. Jedyne, co na niej było napisane, to "Instrukcja dla debila (czyli ciebie)". Blondyn wyrwał ją elfowi z łapy i otworzył.

"Drogi Mateuszu,
Bardzo się cieszę, że zgodziłeś się zastąpić mnie w pracy. W zasadzie, to się nie zgodziłeś, ale mam to gdzieś. Doskonale wiesz, że gdybyś nie rozdał dzieciom prezentów na całym świecie, to wyjebałbym Cię z parafii.
Ale nie ważne. Pewnie zastanawiasz się jak uruchomić sanie. Nie jest to nic trudnego, wystarczy wypowiedzieć na głos hasło, które brzmi "Mateusz to gej", a magia sama się zadzieje. Pamiętaj, że jeśli chcesz sterować saniami, to musisz być trzeźwy, bo inaczej spowodujesz wypadek. A jeśli chodzi o rozdawanie prezentów, to nie musisz się ręcznie z tym pierdolić. Wystarczy, że wysypiesz całą zawartość worka w przestworza, a one same trafią do ich właścicieli.
Przesyłam buziaczki.

~ Biskup / Święty Grubas"

Duchowny zgniótł list i wyrzucił go za siebie, po czym bez słowa chwycił za lejce z wyraźnym wkurwieniem na mordzie. Wiedział, że nie powinien być kierowcą, gdyż wypił dość sporo po kolacji wigilijnej, ale cóż złego mogłoby się stać?

- MATEUSZ TO GEJ! - krzyknął z całej siły.

Wtedy renifery wystartowały, jakby były po jakimś koksie. Wyprowadziły sanie z garażu, po czym wzleciały w górę. Coraz wyżej, i wyżej. Matiemu zakręciło się w głowie, przez co zacisnął oczy najmocniej jak tylko mógł.

- Latamy! - krzyknął radosny inspektor.

- Zrzygam się zaraz!!!!!!

***

Zaprzęg świętego Mikołaja wzleciał aż po same chmury i przelatywał nad Europą Południową. Nietrzeźwy duchowny sterował okropnie, przez co renifery leciały zygzakiem.

- Orest, prezenty. - wymamrotał pod nosem, wciąż uparcie trzymając lejce.

Czekoladowooki chwycił za spód potężny wór, by następnie wysypać z niego prezenty. Wszystkie były zapakowane w prześliczne papiery ozdobne, które wyróżniały się rozmaitymi kolorami i wzorkami.

- Święty Mikołaj ma fantastyczną pracę! To niesamowite, że mieszkaliśmy tak niedaleko niego i nawet o tym nie wiedzieliśmy. - powiedział podekscytowany sześćdziesięciolatek.

Mateusz nadal nie odezwał się do ukochanego ani słowem na temat świętego Grubasa, ale mimo wszystko czuł, że prędzej czy później wybuchnie i zacznie kląć i wyzywać spasioną świnię w czerwonych rajtuzach oraz samego Oresta.

Przestał myśleć o tym, jak wielki czuł wkurw, kiedy nagle rozbolała go głowa. Zacisnął więc oczy i próbował powstrzymać się od uronienia łzy z bólu. Możejko był tak pochłonięty zrzucaniem prezentów, że nawet nie zauważył niebezpieczeństwa, z którym mieli się zderzyć. Na szczęście w porę spojrzał przed siebie i zauważył lecący przed nimi samolot pasażerski.

- MATEUSZ, SAMOLOT!!

Księżulek natychmiast się wyprostował i otworzył oczy, a kiedy zobaczył samolot, drastycznie skręcił w lewą stronę.

Renifery straciły kontrolę nad sobą, przez co zaczęły spadać w dół, a wraz z nimi sanie.

- ZGINIEMY!!!! - krzyknęli jednocześnie obaj mężczyźni, przytulając się na pożegnanie.

***

Duchownego obudziły w zasadzie trzy rzeczy. Po pierwsze - ból głowy. Po drugie - mróz, a po trzecie - obrzydliwy i wilgotny jęzor Kurwidołka. Blondyn czym prędzej podniósł się do pozycji siedzącej i odepchnął od siebie rogate zwierzę.

- ZOSTAW MNIE! Nie jestem zoofilem! - krzyknął.

- Ale ja jestem. - mruknął renifer.

Kapłan rozejrzał się dookoła i zauważył leżącego na ziemi Oresta, do którego się przyczołgał. Szturchnął go kilka razy, wołając przy tym jego imię.

Siwowłosy po dwóch minutach ocknął się i otworzył oczy, a pierwszym ujrzanym przez niego widokiem po przebudzeniu była piękna twarz Matiego.

- Czy to mój książę z bajki? - pisnął.

- Nie wygłupiaj się! Musimy rozdać prezenty dzieciom!

Mikołaj z Sandomierza pomógł osłabionemu Możejce podnieść się na równe nogi. Otrzepał go również z gleby, która odrobinę pokryla jego elficki kostium.

- Mateuszu, wszystkie renifery spierdoliły! - oznajmił rogacz.

- Jak to spierdoliły?! JAK MY WRÓCIMY DO DOMU?! I GDZIE MY JESTEŚMY?! - spanikował ksiądz.

- W Bośni i Hercegowinie.

Matteo przełknął ciężko ślinę. Był w totalnie obcym kraju, bez żadnych dokumentów, i na dodatek jedyny środek transportu zwiał z miejsca katastrofy. Zachciało mu się ryczeć, ale powstrzymał się od płaczu.

- Mateuszku, wszystko będzie dobrze. Pójdziemy wraz z Kurwidołkiem poszukać reszty reniferów, a ty w tym czasie pójdź rozdawać prezenty. Wiem, że takie ręczne roznoszenie ich może być irytujące, ale nic innego nie możesz zrobić w tej sytuacji.

Ciemnooki cmoknął ukochanego w policzek na pocieczenie i posłał mu serdeczny, ciepły i szczery uśmiech. Blondwłosy zaczął powoli trzeźwieć i nabierać optymizmu.

***

Żmigrodzki wspiął się po rynnie jednej z kamienic aż na drugie piętro, a następnie wskoczył na balkon. Wejście do domu było jednak zamknięte, więc nie pozostało mu nic innego, jak tylko wybicie go.

Rzucił się na szklane drzwi i wybił je ciężarem swojego ciała. Huk był niesamowicie głośny, jednak miał nadzieję, że domownicy się nie zlecą i nie oskarżą go o włamanie.

Na szczęście pomieszczeniem, w którym się znalazł był salon. Stała w nim choinka sięgająca aż do sufitu, a światełka ozdabiające ją świeciły się jak psu jajca.

Blondyn wysypał prezenty pod drzewko świąteczne i czym prędzej pobiegł w kierunku balkonu. Już miał wyjść, ale zatrzymał go cichy dziecięcy chichot dobiegający zza pleców. Odwrócił się twarzą w jego stronę. W progu drzwi stała mała uśmiechnięta dziewczynka, trzymająca w lewej rączce pluszowego misia.

- Wiedziałam, że święty Mikołaj istnieje. - powiedziała zadowolona.

- Ty umiesz mówic po polskiemu? Yyy... Nie ważne. Ja się zmywam z twojego domku. Przekaż rodzicom, żeby się nie martwili, ja zapłacę za te drzwi balkonowe. - wyjąkał niebieskooki, powoli cofając się na balkon.

- Święty Mikołaju, mój tata twierdzi, że jesteś pedałem. Czy to prawda? - zaśmiała się dziewczynka.

Po usłyszeniu tych słów, Mati wyszedł szybkim krokiem na balkon, a następnie wskoczył na rynnę, po której znowu zaczął się wspinać. Nie było to wcale proste, ani przyjemne, ale na szczęście właściciel mieszkania wyżej zostawił otwarte okno, przez które można było bez problemu wejść.

Tak też się stało. Matias wskoczył do środka, a pierwszą rzeczą jaką zrobił było wypatrywanie choinki. Stała ona pod ścianą i była niewielka, ale za to bardzo ładnie ubrana. Podszedł zatem do niej i potrząsnął workiem. Jedyny prezent, jaki z niego wypadł miał dosyć specyficzny kształt. Był podłużny i odrobinę przypominał zawiniętego w kolorowy papier ogórka.

Nie chciał spędzać ani chwili dłużej w owym mieszkaniu, dlatego chwycił swój worek z prezentami i powoli szedł w stronę okna. Jednak i ta wizyta nie przebiegła normalnie. Właściciel mieszkania wszedł do pokoju i zapalił w nim światło.

- Święty Mikołaj! Wreszcie cię dorwałem, misiaczku!

Przerażony Mateusz odwrócił się so mężczyzny i prawie zemdlał. Koleś mierzył prawie dwa metry, a na jego twarzy widniał psychopatyczny i jednocześnie zboczony uśmieszek, natomiast jego klata nie była odziana w żadną koszulkę. Najgorsze jednak były wiszące na ścianach zdjęcia przedstawiające świętego Mikołaja, których było od cholery.

- Tak bardzo cię pragnę, święty Mikołaju! - jęknął brunet, po czym podbiegł do Mateusza i rzucił mu się na szyję z uściskami.

- Pomocy!!! - krzyknął wystraszony Żmigrodzki, próbując odepchnąć od siebie zboczeńca.

Kiedy myślał, że zostanie wykorzystany przez niego, nagle ni stąd, ni zowąd do pomieszczenia wparował Kurwidołek. Renifer poruszał się na dwóch kopytach i zaczął iść w kierunku panów, niczym gangster.

- Uciekaj Mateuszu, a ja zrobię z nim porządek!

Zwierzę wjechało zszokowanemu mężczyźnie jednym rogiem w dupsko i zrobiło z niego żywą kukiełkę. Zszokowany Matias nie dowierzał w to, co widział i przetarł oczy, lecz po chwili wyskoczył z okna i zjechał po rynnie na dół.

***

Następnego dnia blondyn zjawił się w kurii równo o ósmej rano. Wparował z wkurwieniem do biura biskupa i trzasnął za sobą drzwiami.

- PIERWSZY I OSTATNI RAZ GODZĘ SIĘ NA COŚ TAKIEGO! - wrzasnął.

- Kurwidołek i reszta reniferów stwierdzili, że jesteś godnym i idealnym następcą, dlatego zostajesz w nagrodę nowym świętym Mikołajem! - powiedział przełożony z optymizmem.

- CO?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro