Rozdział 3. Nadzieja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

No i jest! Przepraszam, że wstawiam dopiero pod koniec weekend'u ale małe choróbsko mnie złapało i dopiero teraz trochę ożyłam. Z góry przepraszam za błędy i literówki... i powtórzenia. Kolejny rozdział pojawi się w tygodniu!




*

Wybraniec był wdzięczny szkolnej pielęgniarce. Gdyby nie ona, załamałby się. Choć nie ukrywał, że wydarzenia z ostatnich godzin nieźle nim wstrząsnęła. Gdy obudził się otoczony ramionami i zobaczywszy tatuaż związania nie mógł wytrzymać z radości. W końcu w jego małym świecie pojawiło się słońce, a ciepły wiatr rozwiał ponure chmury. Nawet nie przeszkadzał mu fakt, że jego towarzyszami jest Snape i Malfoy. Byli związani, magia uznała ich za kompatybilnych!

Jednak nie dane mu było cieszyć się tym szczęściem, jakie zesłał mu los. O nie. Jak zawsze musiały się wtrącić osoby trzecie, ale nie tylko. Pomyślał, Harry wracając do nieprzyjemnych komentarzy Ślizgonów w jego stronę. Nie akceptowali go, mimo że utworzyła się miedzy nimi więź. Był Gryfonem, Chłopcem, który przeżył a co najgorsze, miał na imię Harry Potter. W sumie, sam już nie wiedział, które z jego piętna jest gorsze.

Zielonooki westchną, snując się w stronę wieży Lwów. Jeśli jego irytujący przyjaciele nie pobiegli już do dyrektora to sam będzie musiał im wszystko wyjaśnić. Nie wiedział co jest bardziej uciążliwe. A może po prostu zwali wszystko na dyrektora?

Gdy przekroczył próg Pokoju Wspólnego, od razu doskoczyły do niego dwie osoby. Czy już, teraz przestać udawać czy może jeszcze trochę pociągnąć ten cyrk? A zresztą, co mu szkodzi.

- Harry! Gdzie się podziewałeś?! – krzyknęła, Hermiona ciągnąc go w stronę foteli w rogu pokoju. – Wszędzie Cię szukaliśmy!

Harry zatrzymał się, wyswobadzając się z żelaznego uścisku dziewczyny.

- Po pierwsze nie życzę sobie byś mnie dotykała. To boli. – powiedział spokojnie, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych w pomieszczeniu Gryfonów. Potter miał wrażenie, że już od dawna czekali na chwilę, gdy Złotemu Chłopcu puszczą nerwy.

- Harry... co z Tobą? – spytała, zmartwionym głosem.

- Właśnie, stary. – odparł, Ronald. – Martwiliśmy się.

- Jeśli chcecie wyjaśnień, możecie polecieć do dyrektora. – mruknął na tyle głośno by większość usłyszała. – Zresztą, dochodzi dziewiętnasta. Czy to nie pora na wasze małe „randki" ? – jego ton nie wyrażał żadnych emocji. Granger domyślając się aluzji, zrobiła się blada na twarzy.

- Chodź, Ron. – szepnęła, ciągnąc swojego zdezorientowanego chłopaka w stronę wyjścia.

- Ale... - zajęczał rudzielec, patrząc pytająco na zielonookiego.

Harry rozejrzał się po pokoju. Panowała głucha cisza, a obecni w nim uczniowie patrzyli na siódmorocznego Gryfona oceniająco. Jakby widzieli go pierwszy raz na oczy, a nasz bohater? Nie zwracając uwagi na nikogo poszedł do swojego dormitorium. Musiał parę rzeczy spakować i oddać Poppy. Przede wszystkim musiał jej oddać na przechowanie swoją mapę i pelerynę, nie chciał by była wykorzystywana przeciwko niemu. Dobrze wiedział, że dwójka jego byłych przyjaciół korzysta z mapy i peleryny, gdy go akurat nie ma z nimi.

Gdy tylko Ronald z Granger wrócili po spotkaniu z dyrektorem, rozpowiedzieli wszystkim o małżeństwie zielonookiego. Dostał miano zdrajcy, a najmłodszy męski potomek Weasley'ów upodobał sobie wołanie go dziwką śmierciożerców. Z ich rzekomej przyjaźni nie zostało już nic. Każdego dnia, aż do dzisiaj Złote dziecię wymykało się wczesnym rankiem ze swojego dormitorium. Bo nie obelgi były najgorsze. Przez pierwsze kilka dni od rozpuszczenia plotek nic się nie działo. Później, rudy Gryfon zaczął wyżywać się na Harry 'm, który mógłby przysiąść, że rudzielec bierze nauki u śmierciożerców. W prawdzie w większości przypadków używał swoich pięści a nie różdżki. Co było akurat dobre, ze zdolnościami Weasley'a jego stan mógłby być o wiele gorszy. Poppy załamywała ręce, gdy każdego ranka przychodził po różne maści na siniaki czy eliksiry na poważniejsze zranienia. A Albus Dumbeldore oczywiście o wszystkim wiedział, Harry nie raz po wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego wpadał na kochanego dyrektora. Uśmiechał się tylko pobłażliwie i szedł porozmawiać z pielęgniarką.

Co do reszty obywateli Hogwartu, to Ślizgoni ignorowali go. I dzięki Salazarowi za to. Krukoni mieli podobne zadnie co do węży i tu Gryfon dziękował stereotypowi Ranvecalwu. Książki, książki i tylko książki. Nie wtrącają się w cudze sprawy. Z Puchonami już Chłopiec, który przeżył nie miał tak dobrze. Bo skoro już są tak bardzo lojalni to przecież tylko światłu, a Potter to zdrajca.

Ciężkie było życie naszego chłopca w murach zamku. Wsparcie dawała mu tylko szkolna pielęgniarka. Jego mężowie ignorowali go, choć czasem słyszał ich myśli, które nie zdołała zatrzymać bariera w jego umyśle.

Aż w końcu nadszedł dzień, w którym zawsze wszystko się psuło. Co roku, w dniu Hallowen lub Samhain, jak niektórzy woleli je nazywać. Potter siedział na lekcji eliksirów, jak zwykle sam w pierwszej ławce. Od dwóch dni jego żołądek wydalał wszystko co tylko zielonooki zdążył spożyć. Wymioty szargały nim też właśnie teraz, a zapachy wydobywające się z oparów warzących eliksirów wcale nie pomagały. Na jego bladej twarzy można było zauważyć krople potu, które starał się co raz wycierać rękawem szaty by nie wpadły do mikstury w kociołku. Niektórzy z uczniów dyskretni spoglądali na Potter'a, zastanawiając się co mu jest. Jedną z tych osób był Draco Malfoy.

Ślizgon nie przepadał za Złotym Chłopece, jednak był jego mężem. Wraz z Severusem często rozmawiali o ich towarzyszu. Każdy z nich odczuwał pustkę oraz brak zielonookiego Gryfona wśród nich. Zauważyli też jego stan oraz to, że zawsze chodził sam, nie za często pojawiał się na posiłkach a wręcz codziennie przebywał w Skrzydle Szpitalnym. Snape, jak i sam blondyn wiedzieli, że dzieje się coś złego. Jednak każdy z całej trójki był za dumny by zacząć rozmowę. Aż właśnie nadszedł ten dzień. Potter wyglądał jakby miał zaraz zemdleć, a żadne z jego przyjaciół nawet nie wyrażało zmartwienia jego stanem, zauważył Malfoy. Spojrzał na swój eliksir, zostało jeszcze z pięć minut by mógł dorzucić kolejny składnik. Wyjął ze swojej torby pergamin, z którego wyrwał mały skrawek. Nabazgrał na nim krótką wiadomość, złożył na pół i cichym zaklęciem lewitacji uniósł karteczkę w stronę Harry'ego. Jednak zanim ta dostała do właściwego odbiorcy, brudne łapska rudego Gryfona złapały wiadomość.

Draco zaklną w myślach, po czym telepatycznie przekazał wiadomość Severus'owi.

- Weasley! – krzyknął, Snape czym przestraszył kilku uczniów. W końcu przez cały ten czas panowała w pomieszczeniu spokojna cisza. – Na moich lekcjach nie toleruje się wymieniania się podpowiedziami!

- To nie do mnie, panie profesorze. – zaczął rudzielec. – To wiadomość do Potter'a.

- Ah, tak. – mruknął, Mistrz Eliksirów widząc obleśny uśmiech Ronalda. Czy ten chłopak naprawdę myślał, że może zrzucić winę na swojego przyjaciela? – Czy w takim razie ma pan tak mały zasób inteligencji, by nie wiedzieć, że nie wypada czytać kogoś listów?

- Ale... - zająkał się, Ron. – Dziwka Śmierciożerów. – mruknął do siebie, myśląc, że nikt nie usłyszy.

- Pięćdziesiąt punktów, panie Weasley traci pański dom, za tak wulgarne słowa. – warknął, Snape po czym spojrzał na jednako ze swoich towarzyszy, z którym nie rozmawiał już ponad miesiąc. – Potter!

- Tak, sir? – spytał, ochryple Harry, podnosząc wzrok na swojego nauczyciela. Severus'owi nie spodobała się pustak w zielonych oczach jego towarzysza.

- Nie wyglądasz najlepiej, Potter. – warknął, czarnooki. – Panie Malfoy, proszę zaprowadzić Potter'a do Skrzydła Szpitalnego.

- Tak jest, profesorze. – odparł, blondyn pakując swoje rzeczy. Podziękował szybko swojemu mężowi za danie im chwili na rozmowę.

Gdy tylko Złoty Chłopiec spakował się, wyszli z klasy ruszając w górę. Szli obok siebie, ramię w ramię. A między nimi panowała niezręczna cisza. Potter był już trupio blady i wyglądał jakby miał zaraz zejść z tego świata. Draco niepewnie dotknął jego ramienia.

- W...Wszystko w porządku? – spytał, Ślizgon. Ich oczy na chwilę się spotkały, a na bladej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Jednak nie był on szczęśliwy.

- Nic nie jest w porządku. – odpowiedział, nasz bohater.

Przez resztę drogi milczeli. Harry zaśmiał się w duchu, na myśl o znanym przysłowiu. Milczenie jest złotem. Ale za jaką cenę? Gdy dotarli już do skrzydła szpitalnego, od razu przywitała ich pielęgniarka.

- Panie Potter... - westchnęła, pokazując blondynowi by przyprowadził chorego na jedno z łóżek. Jak tylko jej chłopiec leżał, spojrzała groźnie na Ślizgona. – Może panu już wrócić na zajęcia.

- Zostanę przy nim. – powiedział twardo, Malfoy. – To mój mąż.

- Jakoś nie było Pana z nim przez ostatnie tygodnie. Nie widziałam też byś mu w jakikolwiek sposób pomógł odkąd zostaliście związani. – warknęła, Madame Pomfery. Jeśli była zła, lepiej było zejść jej z drugi. – A teraz, Panie Malfoy. Albo wyjdzie pan sam, po dobroci, albo pana wyrzucę.

Widząc, że jego towarzysz chcę protestować, głos zabrał Harry. – Idź, Draco. Poradzę sobie.

- Harry, ja... - zaczął, niebieskooki. Jednak widząc wzrok pielęgniarki oraz bruneta, skiną tylko głową i wyszedł. Gdy był za drzwiami usłyszał odgłos wymiotowania oraz cichy szloch. Chciał ponownie wejść do środka, jednak tym razem drzwi były zamknięte. Ślizgon przeklną siarczyście. Musiał szybko zobaczyć się z Severus'em.

W tym samym czas, gdy Harry już skończył wymiotować, Poppy zaczęła go badać.

- Od kiedy się zaczęły? – spytała, podając zielonookiemu białą chusteczkę i szklankę z wodą.

- Jakieś dwa dni temu. – odpowiedział cicho, Harry. – Myślałem, że zjadłem coś nieświeżego.

- Hm, hm... - zadumała się, pielęgniarka. Czy masz zawroty głowy?

- Tak, czułem je już wcześniej. Zanim zaczął się problem z żołądkiem.

- A czy czułeś się jakoś inaczej? – zapytała po raz kolejny, patrząc z troską na swojego podopiecznego.

- Nie wiem. – mruknął, Potter. – Całkiem możliwe. Zawsze byłem inny, przecież wiesz.

- Tak, tak. – uśmiechnęła się delikatnie, po czym znów zaczęła rzucać zaklęcia diagnostyczne.

- Poppy? – spytał, Harry. Rozpoznawał niektóre z nich, jednak w książce o zaawansowanym uzdrawianiu były w dziale o ciąży. Jakby mogła, jego twarz zrobiłaby się jeszcze bladsza. – Poppy... powiedz, że nie...

- Tak, Harry. – szepnęła, siadając na rogu jego łóżka. Rozłożyła ramiona, w które zielonooki od razu wpadł.

W Skrzydle Szpitalnym rozbrzmiał głośny szloch. Poppy Pomfery szeptała cicho kojące słowa.

- Przecież ja nie mogę! Poppy! – krzyczał, Harry. – Jeśli... jeśli się dowiedzą, zabiorą je! – go tylko dotarł do niego sens wypowiedziany słów, zamarł. – Poppy, nie mogę tu zostać. Słyszysz? Oni... oni mi je zabiorą, skrzywdzą je. Nie mogę... nie mogę tu być, Poppy!

Wybraniec wpadał w małą panikę, a jego rozpacz i strach wstrząsnęły im tak bardzo, że część tych emocji pojawiła się w umysłach jego towarzyszy. Draco i Severus właśnie rozmawiali o ich małżonku, gdy fala negatywnych emocji zalała ich jaźń. Nie zastanawiali się dłużej i pędem ruszyli w stronę Skrzydła Szpitalnego.

- Cii, spokojnie Harry. – powiedziała, jego przyszywana matka. – Spokojnie. Ufasz mi?

- Przecież wiesz, że tak. – mruknął, zielonooki pociągając nosem. – Ale co to ma...

- Dam Ci świstoklik. Przeniesie Cię do mojego starego przyjaciela. Chciałam Ci go dać wcześniej, ale dopiero teraz się przekonałam, że z Nim wszystko w porządku.

- Kim jest...

- Dowiesz się na miejscu, Harry. – rzekła. – O ile mi ufasz. Przyrzekam Ci na swoją magię, że nic Ci się pod jego opieką nie stanie.

- Nie chcę iść bez Ciebie. – odparł, brunet już całkowicie uspokojony.

- Niedługo się zobaczymy, mój mały. Masz rację, że nie możesz tu zostać w taki stanie. Nie jesteś tu bezpieczny. Przywołam twoje rzeczy, które u mnie zostawiłeś. Czy coś jeszcze zostało w twoim dormitorium?

- Nie, wszystko było u Ciebie. – odpowiedział, Harry. – Ale co z Tobą? Będziesz mieć przeze mnie kłopoty.

- Dam sobie radę, Harry. A teraz musisz już iść, twoi mężowie chcą się dostać do skrzydła.

Wiedźma wsadziła mu złoty klucz w ręce i wyszeptała w wężomowie. – Nadzieja.

Harry zdążył otworzyć tylko szeroko oczy, a nieme pytanie zawisło w powietrzu gdy zniknął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro