*2*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lekcje w Aretuzie zaczynają się wcześnie, nawet bardzo wcześnie. Nie jednokrotnie zdarzało się nawet rozpocząć zajęcia wraz ze wschodem słońca. Adeptki zmuszone do wczesnego wstania ziewały idąc korytarzem w kierunku swoich sal. Schody prowadzące do wspólnej jadalni były przepełnione mnóstwem płaszczy i szat w różnych kolorach i kształtach w zależności od uczęszczanych przez uczennice zajęć. Im stopnie schodziły w dół, bliżej stołówki tym większy panował tłok i hałas. Przed wejściem dziewczęta niemal deptały sobie po piętach usiłując wepchnąć się jedna przed drugą, koniecznie chciały zobaczyć co dziś zaserwował dla nich szef kuchni. Zwłaszcza najmłodsza grupa.

Yennefer mijająca pomieszczenie w drodze do klasy zatkała sobie uszy nie mogąc znieść pisków dzieciaków z freblówki. W takich chwilach była wdzięczna Tissai za przysługę spożywania z nią posiłków. Jak bardzo by ją irytowała, jak bardzo byłaby na nią wściekła, za to wciąż pozostawała jej wielką dłużniczką. Nie potrafiła przyjąć do wiadomości jak inne uczennice mogą jeść ze spokojem w takim rozgardiaszu . Ze zgrozą pomyślała co by było gdyby ona z Ritą też musiały pożywiać się w towarzystwie tego dzikiego tłumu. Musiałaby usiąść przy stoliku w towarzystwie innych a to oznaczałaby dla niej porażkę. Codziennie rano patrzyłyby jak Margarita pomaga jej zjeść śniadanie, podając wszystko po kolei ? ..... Yennefer wystarczało już upokorzeń na tle problemów zdrowotnych. Jej życie i bez tego pozostawało pełne goryczy.

Yenna minęła zakręt zręcznie przepuszczając ścigające się po korytarzu pierwszoklasistki, uśmiechnęła się pod nosem znów czując ukucie zazdrości. Ile by dała gdyby na początku edukacji i z nią ktoś się tak wygłupiał. Zamiast tego siedziała w kącie, tak bardzo licząc, że ktoś wyciągnie do niej dłoń, powie,, Pobawimy się? '' To się nigdy nie wydarzyło. Zaś gdy sama podchodziła wtedy słyszała tylko,, Odejdź potworze, nie chcemy cię tutaj garbusie!" Z tamtego okresu pamiętała tylko ból. Zadawała sobie wówczas pytania ,, Czemu nie mogę być taka jak inne dzieci w moim wieku ?",, Co mam zrobić by być jedną z was, dlaczego nie chcecie mnie zaakceptować? '' Później im dorastała tym rozumiała więcej ,zrozumiała, że ona nigdy nie będzie przez nie szanowana! Pogodziła się z tym.

Yennefer przystanęła czując jak żołądek się jej ściska. Dziewczynie zaburczało w brzuchu.Nie jadła dziś nad ranem, zapewniając schodzącą na śniadanie z Tissaią Margaritę, że nie jest głodna. Oczywiście było to całkowitym kłamstwem. Nie chodziło bowiem o posiłek a o ich mistrzynię, po wczorajszej rozmowie Yenna zwyczajnie nie chciała widzieć się z panią De Vries. Podejrzewała, że kobieta też nie ucieszy się z jej obecności. Na kolacji dnia poprzedniego nie odezwała się do niej ani słowem, obdarzając ją tylko swoim krytycznym spojrzeniem. Yennefer wiedziała, że podobnie jak ona rektorka była rozdrażniona i zła. Po powrocie do sypialni postanowiła więc omijać ją szerokim łukiem. Tej zasady się trzymała. Niestety jej ciało nie miało zamiaru współpracować tak jak by sobie tego życzyła. Starając się jednak ignorować nieznośne pragnienie spożycia czegokolwiek podążała dalej schodząc piętro niżej. Pierwsze miała zajęcia z ważenia eliksirów. W połowie drogi po następnych schodkach do piwnic, w których odbywały się lekcje dogoniła ją Margarita, by przed zajęciami podać jej torbę. Tę lekcję miały w różnych miejscach. Jej przyjaciółka przygotowała się na rozszerzone egzaminy przedmiotowe umożliwiające kandydowanie na przyszłą rektorkę szkoły, które miały nastąpić w niedługim czasie.

- Mam cię.- dziewczyna złapała czarnowłosą za ramię

Głód znowu dał o sobie znać.

- Nie jesteś głodna, tak ? - Rita pokręciła głową - Wiedziałam ,że tak będzie. Oj, Yenna ,Yenna... - wycisnęła przyjaciółce do ust kanapkę z serem -Jedz. Może zdążysz przed końcem przerwy.

- Dziękuję...

- Muszę iść. Mam wykład na dziedzińcu. Widzimy się później.

- Oczywiście.

***

Zadzwonił dzwonek obwieszczając początek dnia. Dziewczęta zaczęły ustawiać się w kolejce przed drzwiami w oczekiwaniu na prowadzącą przedmiot mistrzynię. Większość mimo otwartej klasy wolała zostać na zewnątrz. Z grzeczności i szacunku ustępowały wejścia wykładowcom i profesorom. Przynajmniej większość.

Yennefer poderwała się z podłogi z chwilą rozbrzmiewającego w korytarzu dudnienia chcąc jak najszybciej zacząć i zakończyć zajęcia lekcyjne. Wiedziała bowiem, że los pokarał ją obowiązkiem pobierania tych akurat nauk w towarzystwie niejakiej związanej z incydentem poprzedniego popołudnia Philippą Eilhart. Tej tak samo jak pani De- Vries nie miała ochoty oglądać. Nigdy nie miała ochoty jej oglądać. Teraz jej nienawiść do tej dziewczyny podniosła się jeszcze bardziej.

Yenna wsunęła się do sali starając się w duchu uspokoić. Czuła bowiem jak z każdym jej oddechem rośnie napięcie. Rozejrzała się po pomieszczeniu nie dostrzegając niczego niezwykłego. Dziewczęta, które podobnie jak ona zdecydowały się zająć swoje miejsca wcześniej od reszty, przygotowywały się do zajęć rozkładając potrzebne notatki, pióra, wysuwając pulpity ławek. Niektóre nawet odpisując zadanie domowe od tych przychylniejszych. Nikt nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Uspokoiła się. Przynajmniej tak jej się wydawało. Do czasu. Pewniejszym krokiem podążyła przed siebie, w kierunku ostatniego, najbardziej oddalonego od pozostałych siedzenia znajdującego się pod spadającą w dół ścianą, ogrodzonego z obu stron pojemnikami pełnymi wszelkiego rodzaju czarodziejskich gratów, butelek pełnych eliksirów, których ważność zdążył już poważnie nadgryźć ząb czasu. Wiklinowe kosze i kufry pachniały pleśnią, starym pergaminem, słodko-kwaśną wonią psujących się mikstur. Adeptki mijały szkolny stolik ze wstrętem zasłaniając sobie twarze przekonane, że nie ma nic gorszego niż spędzanie czasu w okolicach tej ławki. Wielokrotnie zwracały się do grona nauczycieli o usunięcie tej przeszkody. Wszystkie na wykładach w tej pracowni , z wyjątkiem tej jednej. Tej czarno- białej ,, dziwaczki''

Yenna wciągnęła w nozdrza swoją ulubioną mieszankę wszelkiej maści magicznych artefaktów, czując jak jej ciało się rozluźnia. Znajome miejsce podnosiło jej pewność siebie w stresogennych sytuacjach. Poczucie odnalezienia pomagało jej i w tej chwili gdy czuła na sobie wzrok siedzącej w sąsiadującym rzędzie zapatrzonej w przenośne puzderko ciemnowłosej pannicy. Phillipa tak doskonale udawała zainteresowanie trzymanym w dłoni przedmiotem i własną fryzurą, że każdy poza Yenną mógł dać się zwieść. Z wyrazem obojętności patrzyła w lusterko sprawiając wrażenie znudzonej codzienną rutyną. Odnosiło się wrażenie, iż ma w całkowitym poważaniu wszystko co dzieje się wokół. Tylko Yennefer wiedziała, że to pozory. Co ona palnowała?

Yennefer położyła dłonie na powierzchni blatu, starając tak jak pozostałe adeptki wyciągnąć sobie pulpit. Ze zdumieniem zauważyła jednak coś dziwnego, ani drgnął. Spróbowała raz jeszcze, sytuacja nie uległa zmianie. Dodatkowo jak zawsze ręce. Skutecznie utrudniały jej ruchy. Bandaże przeszkadzały plącząc się. Adeptki wychyliły z ciekawością głowę znad swoich kajetów. Dziewczyna starając się nie podawać walczyła dalej ciągnąc za wysuwany element, który pod żadnym pozorem nie miał zamiaru ustąpić pod jej palcami. Nastolatka ze wściekłością szarpnęła uchwyty po raz ostatni i .... straciła widoczność. Pulpit wystrzelił jak dziki uderzając ją w skroń, zabrzmiał dźwięk pryskającej, bulgoczącej cieczy. Odgłosy zamieszania, śmiech ludzi z sali. Usłyszała coś czego nie chciała usłyszeć. Otarła twarz rękawem koszuli. Dziś w odcieniu czystej bieli. Jak się okazało, stało się to najgorszym możliwym zbiegiem okoliczności. Yenna podniosła się z posadzki pełnej, jak z obrzydzeniem odkryła, gęstej, czarnej mazi. Spojrzała w dół na swoje klejące się do podłoża pantofle, parę spodni, dotknęła pozlepianej czarnymi grudkami koszuli, twarzy, splątanych substancją włosów. Oglądała swoje brudne dłonie, klejące się do siebie teraz poczerniałe bandaże czując jak szok miesza się z jej niedowierzaniem. Adeptki chichotały wytykając palcami to jej osobę, to jej rzeczy.

Część z nich uśmiechała się też z wyższością, dumą ze swojego przedsięwzięcia. Nie ulegało wątpliwości, były w to zamieszane a przewodziła im uczennica, ta sama co sprawiała przed momentem wrażenie rzekomo zafascynowanej swoim pięknem. Ta co teraz też uniosła kąciki ust ku górze. Jej oczy błysnęły z triumfem. Wstała z ławki. Podeszła bliżej do stojącej wciąż w brudzie Yenny.

- Jak ci się podoba moja niespodzianka ćwierć elfie ?

Philippa pochyliła się nad nią, zanim Yennefer zdążyła zareagować chwyciła adeptkę za kołnierzyk płaszcza przewracając dziewczynę znowu na brudną ziemię. Rozległy się kolejne salwy śmiechu.

- Wiesz co to jest ? Tak, to smoła. Idealnie pasuje do twojego haniebnego pochodzenia! No, no,no Tissaia byłaby dumna...

- Zamknij się Phillipa.... - ciemnowłosa nastolatka usiadła podpierając się dłońmi o podłoże.

Tylko tyle zdążyła z siebie wykrztusić. Do sali wpadła ucząca ważenia mikstur czarodziejka.

- Cóż to za hałasy moje drogie? Co się tutaj dzieje? Zechce mi ktoś to przybliżyć. Może .... Adeptko Yennefer !! Co ty robisz na podłodze! Jak ty wyglądasz! Podnoś się natychmiast! Tyś zrobiła ten bałagan!! Bogowie!!

- Ja nie......

- Nie przerywaj gdy mówi do ciebie ....

- Ja nie jestem winna. Chciałam tylko.....

- Nie przerywaj! - krzyk - Wstawaj w tej chwili!

- Nie jestem winna ! Jeżeli szuka mistrzyni winnych niech mistrzyni popatrzy po tej sali, Phillippa....

- Jak śmiesz obarczać odpowiedzialnością za to co zrobiłaś adeptkę Eilhart ! Ty naprawdę jesteś pozbawiona wszelkich manier! Do mnie w tej chwili!

W dłoni czarodziejki zmaterializował się mop.

- Posprzątasz to dziewczyno. Teraz. Jeżeli nie skończysz do końca lekcji zostaniesz po zajęciach. Wyszorujesz tę salę.

- Ależ...

Yennefer z głośnym świstem wypuściła powietrze. Wiedziała już, tej walki nie wygra.

- Jeszcze masz mi coś do powiedzenia? ....

- Nie...

- Dobrze.

***

Nastało południe. Czas przerwy od zajęć i odpoczynku dla większości adeptek. Dziewczęta z Akademii mogły mieć wówczas więcej czasu dla siebie i swoich zainteresowań, udać na obiad lub wybrać razem z grupką nauczycieli po niezbędne im do codziennego użytku przybory. Większość korzystając z okazji udawała się też do położonej, wysoko na ostatniej kondygnacji budynku biblioteki. Ogromna sala zapełniona milionami książek potrafiła przecie wciągnąć bez reszty każdego kto przekroczył jej próg, zagłębić w świat niesamowitych, przygód , ilustracji, przepisów na eliksiry, historii magii od początków jej istnienia po czasy obecne nawet największego szkolnego lenia. Dla kogoś takiego jak młoda, zafascynowana dosłownie każdym elementem czarodziejskiej materii Yenna to pomieszczenie stanowiło raj, miejsce gdzie w otoczeniu innych żyć bohaterów literackich, milionów opowieści, baśni, receptur mogła w końcu zapomnieć. Czuć się tak ,jakby zamieszkała w świętej krainie? Tam, gdzie nie spotka ją już żadna krzywda, tam gdzie wiedza, którą nabywa wreszcie jest rozumiana, podziwiana, szanowana. Stojąc przy zastawionym grubymi tomami stole, z nosem wetkniętym wiecznie między karty papieru, nie spuszczając wzroku z zapisanych równą czcionką wersów wyobrażała sobie siebie. Siebie jako panią wszystkich odwiedzonych przez nią opisanych przez poetów światów. Jako mistrzynię, czarodziejkę ,znawczynię alchemii, każdej jej części. W realnym świecie była nikim, w świecie zastawionych półek biblioteki, każdym kim zapragnęła. Człowiekiem czystej krwi, sławną posiadaczką energii zaklęć, talentem magicznym a inni ludzie szanowali ją i wielbili patrząc z podziwem na piękną panią o kręconych lokach, bladej cerze, oczach koloru głębokiego fioletu.... Wyimaginowane życie było szczęśliwsze od jej prawdziwego.... Jej realne...

Dziewczyna ze złością wyżęła mopa w ziemię zaciskając zęby. Tworząc w głowie wiązankę przekleństw. Przypominając sobie słowa nauczycielki.

,, Posprzątasz tu dziewczyno. Wyszorujesz te salę na błysk. Pracownia ma się lśnić, w przeciwnym razie powiadomię o zajściu twoją mistrzynię a także resztę wykładowców. Nie chciałybyśmy takiej sytuacji, nieprawdaż?. Bierz się do pracy, no już i lepiej żebyś się nie obijała bo będę wiedzieć ''

- Lepiej żebyś się nie obijała,bo będę wiedzieć ! - powtórzyła pod nosem Yennefer kolejny raz przejeżdżając po lepkiej substancji, która od początku zajęć z każdą kolejną próbą coraz mniej chciała się zmyć, za to o dziwo coraz bardziej wsiąkała w drewno.Deski podłogi czerniały chłonąc smoło podobnego gluta. Ciągnąca się breja przylegała do mopa, w dalszym ciągu nie chciała puścić też pantofli Yenny, która z każdą chwilą zaczynała mieć tego serdecznie dosyć. Wiedziała doskonale iż owo obrzydlistwo nie zejdzie od samej wody, potrzebne są specyfiki. Magiczne formuły, zakazane przez mistrzów akademii również nie działy. Im więcej czarów próbowała tym kałuża stawała się większa. Po kolejnych próbach nastolatka nabrała już pewności. Usunąć to mógł tylko ten kto to stworzył. Philippa doskonale to rozplanowała. Inne adeptki też. Widziała ich ucieszone miny gdy z zawziętością szorowała na kolanach blat, próbowała zająć się podłogą. Yennefer jęknęła z rezygnacją wypuszczając z rąk szczotę, wciąż brudna nie mając kiedy zmienić ubioru na czysty oparła się plecami o ławkę rozmasowując bolące od pochylania się tego dnia plecy. Siła i wymuszony zapał do tej czynności zaczynały się jej już kończyć. Praca okazała się niewykonalna. Otarła czoło wyczarowując sobie płócienną, białą chustkę.

W uchylonym wejściu klasy rozległy się śmiechy. Odwróciła się. Philippa w towarzystwie dwóch adeptek...oczywista oczywistość.

- Jak ci idzie sprzątanie,, kopciuchu''! -Phill uśmiechnęła się wrednie kładąc dłoń na klamce od drzwi

- Hej Yenna, co słychać ?

- Oooo zobaczcie, twoja brzydota nie zna granic, byłabyś wspaniałą ,, wiejską dziewką ''

- Odpieprzcie się ode mnie !

- No proszę, proszę ! Jaka odważna! Od kiedy masz prawo głosu?

- Zajmij się sobą Philippa, powiedziałam ci ! Ty i te twoje koleżanki. Przyszłyście robić sobie ze mnie jaja, - młoda czarodziejka wyprostowała się, chcąc ruszyć w kierunku korytarza - pierdolcie się , wszystkie!

- Nie tak szybko. Jeszcze z tobą nie skończyłam.- Philippa wyciągnęła przed siebie ułożoną w odpowiednim geście dłoń

Zaklęcie! Zaklęcie paraliżujące ! Nie umiała się ruszyć.... Stopy Yennefer odmówiły posłuszeństwa, ciało dziewczyny stało się sztywne jak bryła. Nie czuła kończyn. Dłonie i nogi zastygły jak u ołowianej figurki. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.... Nie potrafiła....i nagle poczuła jak pada na nią blady strach. Teraz gdy była w stanie zdziałać absolutnie nic, za słaba by przełamać urok, mogły wykorzystać ją do wszystkiego, zrobić z jej osobą co tylko chciały. Po twarzy znów poleciała pojedyncza kropelka potu, źrenice rozszerzyły w przerażeniu. Philippa posłała jej jeszcze szerszy uśmiech. Wyszczerzyła wręcz zęby. Zaśmiała się. Yennie dreszcz przebiegł po plecach. Ten odgłos nie wróżył nic dobrego, pogłębiał jej strach.

- No proszę. Już nie jesteś taka pewna siebie, hę ? - nachyliła się nad jej twarzą smagając włosami po policzkach - Sabrina...- szepnęła jej do ucha - Podpaliłaś jej włosy, poparzyłaś dotkliwie. Zraniłaś ją! Zraniłaś moją, najlepszą przyjaciółkę! Wiesz jak kończą ci, którzy ranią moich przyjaciół?! Będziesz miała okazję się przekonać. Zadarłaś z niewłaściwą osobą Yennefer! Ja cię oduczę tej twojej pychy, tych twoich czarów, magii, której nie ma w tobie za gorsz...!!! Nigdy nie powinnaś tu trafić i wiesz, powiem ci coś... Nie ma lepszej zemsty niż czytanie myśli. Boisz się ciemności, prawda?- pochyliła się nad nią jeszcze niżej - To się dobrze składa, będziesz miała okazję jej doświadczyć. Otwórzcie ogromną szafę w tamtym kącie ....

,,Szarpnięcie, zderzenie z ziemią, uderzenie. Ciągnięcie. Nie mogę się ruszyć !! Bogowie!!.... Co one chcą ... Nie mogą mi tak potraktować ....NIEEEEE ! ''

- Nie ... Nie róbcie mi tego... Wykonam co zechcecie, każde wasze życzenie. Błagam Phillippo... NIEEEEEEEE ... !

- Zemsta najlepiej smakuje gdy ofiara się boi!

Wepchnęły ją siłą,przygwoździły magią do niewygodnego, zimnego tyłu mebla. Nadgarstki jej krawiły, nie potrafiła, znów nie potrafiła.....

,, Nie bronię się , nie dam rady ...''

- Moje zaklęcia są silne , nie dość silne jednak by utrzymać cię zbyt długo ryzach śmieciu , ćwierć elfie... a szkoda. Gdybym tylko umiała, gdyby to ode mnie zależało, sprawiłbym żeby nikt cię tu nie zobaczył. Powinnaś tu umrzeć , zgnić zapomniana przez wszystkich. Ty nigdy nie zostałaś stworzona by żyć garbusie. Zawsze nim będziesz, jesteś potworem!

- Kłamiesz....

- Nie, Yennefer. Powiem ci więcej nie tylko nie kłamię, ale wiem co mówię . Nikt cię tu nie chce. Pogódź się z tym. I wiedz, że nigdy nie będziesz prawdziwą czarodziejką. Wiedz, że nigdy nie staniesz się jedną z nas!

Trzask drzwi szafy. Ciemność, ból, łzy. Twarz w dłoniach, tylko jedno co mogła przy zaklęciu.

,, Nie jestem czarodziejką , nie będę czarodziejką ! Jestem skażoną, elfią krwią !''

***

,,Gdy byłam małym, pięcioletnim dzieckiem, gdy skończyłam swoją piątą wiosnę , miałam jeszcze matkę zielarkę. Matkę pół- elfkę, która będąc tym kim była poznała dawno temu mojego ojca. Pijaka i nieudacznika dzień w dzień szlajającego się po karczmach w poszukiwaniu kolejnej okazji by móc skosztować przyjemności jaką dawały mu liczne bijatyki i alkohol. Któregoś wieczora gdy zaczynało się już zmierzchać zobaczyła nieprzytomnego mężczyznę leżącego na wznak na środku chodnika. Ludzie mijali go obojętnie krocząc każdy w swoją stronę, każdy śpiesząc się do swoich zajęć .W mieście są cechy a w zgromadzeniach pracy nie brakuje. Pół elfka jednak nie należała do typowych mieszkańców. Prawdę mówiąc nie należała w ogóle do mieszkańców tego miejsca. Wybudowała sobie chatkę na skraju lasu graniczącego z miasteczkiem chcąc nie chcąc, nie mając wyboru. Była przecież mieszańcem, w Vengerbergu nikt nie traktował takich istot poważnie. Żyła bardzo ubogo, utrzymując się jedynie ze sprzedaży zbieranych przez nią ziół, porad lekarskich i uzdrowicielskich. Niektórzy nie pałali odrazą, gościli u nas, ci wdzięczniejsi, których nie wiele się znalazło, przynosili coś w podarku. Chleb, miód, konfitury, owoce, mięso.... Wciąż z trudem nawet mimo takiej zapłaty ledwo łączyła koniec z końcem. Sama nie potrafiła czasem wyżyć. Głodowała miesiącami latami, ale .... Moja matka miała dobre serce. Dostrzegając rannego mężczyznę, z twarzą zmienioną w coś na kształt zakrwawionej miazgi, ignorujących go innych, depczących po nim tak jak by stanowił kamień, składnik powietrza nie potrafiła przejść obojętnie. Zabrała go ze sobą, do drewnianego domku na skraju lasu by tam przywrócić go do pełnej sprawności. Zawsze gdy mi to opowiadała uważałam, że była bardzo głupia. Tak bardzo, że gdy mężczyzna odzyskał przytomność postanowiła przyjąć jego oświadczyny. Pijaka, potwora.... Wyszła za ..... człowieka. Sytuacja uległa pogorszeniu. Wówczas nikt już do nas przychodził. Człowiek i elf. Dwie różne rasy. Dwie kasty. Zakazany związek. Miasta północy nie akceptują mieszanych małżeństw. Już nikt nie kupował jej ziół. Nikt nie chciał korzystać z porad medycznych. Stała się nikim. Jakiś czas później zaszła w ciążę, jednak ich dziecko nigdy się nie urodziło. Pijany ojciec uderzył ją . Poroniła. Obwiniał ją o to, twierdząc, że celowo usunęła płód. Bił ją. Zmuszał do rzeczy, których nie chciała, traktował ją tylko jako źródło do zaspokojenia własnych żądzy. Płakała nocami. Rok po stracie pierwszej szansy na potomka, pojawiła się kolejna. O mnie nie powiedziała jednak ojcu. Chodząc wiecznie podpity sam nie zdążył tego spostrzec. Dowiedział się dopiero w momencie moich narodzin gdy wrócił jak zawsze nietrzeźwy. Widząc kalekie niemowlę wpadł w szał, ponownie uderzając moją matkę. Wciąż wyczerpana po wydaniu mnie na świat dostała krwotoku. Widziałam to. Widziałam jak zadawał jej kolejne ciosy. Z każdą chwilą miała co raz mniej siły. Czułam, że muszę coś zrobić, cokolwiek. Potrafiłam tylko krzyczeć. Rozdarłam się więc ile tylko miałam sił w moich, maleńkich płucach. Rozdarłam się a ściany zadrgały, krzyknęłam a belka z sufitu odłamała się upadając i uderzając ojca w głowę. Stracił świadomość. Moja matka z trudem uniosła się z ziemi. Wzięła mnie na ręce. Dotknęłam medalika, obsydianowej gwiazdy na jej szyi. Zaświecił się. Znów załkałam czując jak narasta mój głód. Przytuliła mnie. Nakarmiła. ...

Gdy miałam 5 lat miałam jeszcze matkę, kobietę, która kochała mnie ponad wszystko. Kochała mnie. Broniła przed ojcem .Ten człowiek z dnia na dzień stawał się co raz bardziej agresywny ... Wobec mnie również. Nie akceptował mnie od momentu gdy pierwszy raz ujrzał noworodka w kołysce. Nie chciał mnie. Nie chciał mojej matki broniącej swojej córki przed jego agresją. To nie stanowiło jednak wyjątku. Mnie nikt nie chciał oglądać. Nie chciał znać. Garbata ćwierć elfka, postrach ,potwór z Vengerbergu... Szłam przez miasteczko a ludzie odsuwali się ciągnąc za sobą swoje pociechy ,, Nie zadawaj się z nią, to mieszaniec''.

Patrzyłam matce w twarz.

,, Czemu jestem taka?"

,,To nie twoja wina Janko. Nie daj sobie wmówić, że jesteś mniej warta od nich. Taka była wola bogów, to nie znaczy jednak, że nie możesz być szczęśliwa.'' Mówiła mi

,, Nikt mnie nie chce ''

,, Ja zawsze będę z tobą'' obiecywała

Problemy w domu narastały a ja patrzyłam nie mogąc nic zrobić jak ojciec staje się coraz większym koszmarem. Pewnego dnia wyszedł .... Nie wrócił już tej nocy. Sytuacja zaczęła się powtarzać. Stała się codziennością. Z matką miałyśmy już tylko siebie. Odrzucone, nie akceptowane, same. I tylko jedna obietnica ,, Nigdy cię nie zostawię''. Wierzyłam w nią, bo tylko w to pozostało mi wierzyć. Wierzyłam, ... ale z moją matką z dnia na dzień było co raz gorzej. Zachorowała. Stała się zamknięta w sobie. Dostrzegałam czarne loki pozlepiane, brudne, fiołkowe oczy bez blasku, one gasły, i zapadnięte policzki na bladej cerze... Bałam się ...Tak bardzo się bałam.... Nie chciałam jej stracić. Nie chciałam być bez nikogo. Kochałam ją. Z biegiem czasu nić trzymająca ją przy życiu stawała się coraz cieńsza i cieńsza .... Aż ....... Któregoś razu pijany ojciec nawrzeszczał na nas obie, uderzając mnie mocno w bark. Przewróciłam się na ziemię, zaczęłam płakać. Matka znów stanęła w mojej obronie. Nie mogła jednak zbyt wiele zrobić. Ojciec zbił ją jeszcze dotkliwiej niż mnie, rzucając w nią butelką po alkoholu, pozostawiając w rozsypce na ziemi, we krwi i odłamkach szkła. Trzasnął drzwiami i poszedł do kochanki. Wówczas zobaczyłam jak piękna pół elfka zalewa się łzami. Podbiegłam do niej, chciałam ją objąć. Odepchnęła mnie. Odepchnęła a potem ...

,, Mamo!!

,, Zostaw mnie!

,, Mamusiu...!!

,,To przez ciebie! To wszystko przez ciebie!

Pamiętam jak zamachnęła się dłonią trafiając w mój dziecięcy policzek. Pozostawiając rozcięcie. Dopiero wówczas odsunęłam się tak jak kazała czując jak pod powiekami zbiera mi się więcej łez. Objęłam kolana rączkami, usiadłam, zamknęłam oczy opierając głowę o róg ściany. Słyszałam tylko szloch matki. Stopniowo cichł. Zasnęłam.

Obudziłam się na materacu okryta kocem z wełnianej skóry, jedynym jaki mieliśmy, wtulona w czyjąś pierś, obejmowana za ramię. Znana mi dłoń gładziła mnie po rannym policzku.

Mamo...

Wybacz mi córeczko.... Proszę wybacz mi....Wszystko !!

Bardzo cię kocham mamo.

Ja ciebie też.

Zabrała włosy z karku rozpinając czarną aksamitkę. Wsunęła mi medalion między palce. Wtedy pierwszy raz trzymałam w dłoni amulet.

Weź go.

Mamo....

Weź go, proszę.... Zapamiętaj mnie Janko. Zapamiętaj mnie.... Zapamiętaj .

Ranek. Wschodzi słońce

,, mamo gdzie jesteś ?

'' Kroki do kuchni ,, Mamo ! ''

Kroki po schodach .

Strych. Sznur, krzesło. Blada twarz matki, martwe ciało, oczy....

Mamo.... Mamo... To nie możliwe... to jest nie możliwe.

Mamo , nie zostawiaj mnie.

Nie zostawiaj mnie!!!

Obiecałaś mi, pamiętasz ?

Obiecałaś.....

Mamo.....

Ciemność, mnóstwo ciemności..... ''

- Wypuście mnie stąd! Wpuście mnie! - nastoletnia ciemnowłosa adeptka Aretuzy, od kilku godzin zamknięta w ogromnej, niezagospodarowanej przez uczennice szafie z przerażeniem oraz wściekłością waliła zaciśniętymi pięściami w drzwi mebla nie bacząc na przesiąknięte bandaże i krew spływającą cienkimi strużkami po nadgarstkach. Darła się w niebogłosy próbując dotrzeć do kogoś z zewnątrz. Rozpaczliwie chwytała zamek ciągnąc go do siebie, licząc, że po jakimś czasie puści. Niestety jej oprawczynie i to przemyślały, skutecznie zakładając na zawiasy magiczną blokadę siłową i dźwiękoszczelną. Otwarcie tą metodą stało się niemożliwe do wykonania.

Yenna przykucnęła w szafie dziękując losowi jedynie za to, że zaklęcie paraliżu zdążyło już zupełnie ustąpić. Jedyny pozytywny aspekt w całym tym zajściu. Dziewczyna zmarszczyła brwi, próbując przezwyciężyć strach przed wszechogarniającą ją ciemnością. Na marne jednak to się zdało, za bardzo się bała. Panika brała nad nią górę zmuszając do bezmyślnych ciosów. Zdecydowanie nie należało to do inteligentnego podejścia, młoda czarodziejka nie umiała jednak zapanować nad swoimi emocjami na tyle by wymyślić cokolwiek sensowego. Dopiero wówczas gdy usiadła w ciemności zmęczona swoimi, bezowocnymi próbami wydostania się z ciemnego więzienia przyszła chwila refleksji. Gdy ponownie złożyła twarz w dłoniach a z oczu mimowolnie zaczęły płynąć łzy. Odgarniając sobie włosy z bladej twarzy, delikatnie zaróżowionych policzków wiedziała już, tego dnia nie pójdzie na kolejne zajęcia. Prawdę mówiąc nie pójdzie na żadne zajęcia, już nigdy.

,, Wagary. Zrujnowanie sali, zniszczenie mienia akademii, łatwe poddanie się .... Tissaia będzie prawdziwie dumna. Zachwycona wręcz'' Na twarzy nastolatki pojawił się gorzki uśmiech ,, Już widzę te jej spojrzenie. Te jej oczy, skierowane na mnie. Pełne wyrzutów i niezadowolenia. Znów powtórzy się najczarniejszy ze scenariuszy.... . Po raz kolejny stanę przed nią twarzą w twarz i usłyszę jak bardzo się na mnie zwiodła.... Znów.... Ja ..... Ja nie jestem jej potrzeba. Jestem dla niej tylko kulą u nogi. Kulą , która kręci się wokół niej całe ,swoje, dotychczasowe życie.... Nie ma ze mnie żadnego pożytku. Sprawiam jedynie kłopoty. ...... Margarita.... Rita przyjaźni się ze mną z litości. Nikt nie chce takiej przyjaciółki jak ja, ćwierć elfka. Nie jestem tu potrzebna. Znikając wyświadczę jedynie przysługę adeptkom, a to co się ze mną później stanie, to tylko nieistotny szczegół''

Coś cichutko brzdęknęło o dno szafy. Yennefer uniosła się wychylając przed siebie. Zmrużyła oczy w mroku. Z czarnych ,gęstych loków wypadła niewielka spinka . Wsuwka, której używała do podtrzymywania swojej, długiej grzywki. Dziewczyna podniosła przedmiot w palce . Popatrzyła to na niego, to na zamek w drzwiczkach. Powoli w głowie zaczynał układać jej się sensowny plan.

***

Yennefer fuknęła z irytacją odgarniając sobie loki z twarzy. Złamanie zamka od środka( dziewczęta zamknęły ją również na klucz) okazało się nie łatwiejsze od złamania silnej paraliżującej magii, której efekty mimo upływu dłuższego czasu i powrotu do normalnego stanu władania ciałem odczuwała nadal. Dziewczyna zacisnęła zęby, miała ochotę wywarzyć te drzwi, ciskać w nie wszystkimi możliwymi zaklęciami tak jak starała się postępować wcześniej. Po odzyskaniu kontroli nad sobą zdążyła już opanować się na tyle by nie myśleć pochopnie. Z zacięciem widocznym na twarzy wsunęła po raz kolejny spinkę w dziurkę od klucza, kręcąc we wszystkie możliwe strony. Wiedziała, że wystarczy jeszcze tylko chwila by .... Klamka zaczęła się ruszać i trzeszczeć. Yenna uśmiechnęła się z triumfem. Zasuwka pstryknęła charakterystycznie utwierdzając adeptkę w przekonaniu, że wszystko poszło zgodnie z planem. Blokada ustąpiła.

Yenna nasiedziała się w tej ciemności już wystarczająco długo, o wiele za długo z satysfakcją przyjęła do wiadomości swoje powodzenie. Natychmiast podniosła się z klęczek. Nie zamierzała zostać w tej ciasnocie ani chwili dłużej. Spojrzała kontrolnie na swoje nadgarstki. Wciąż krew , ale czego się innego spodziewała ? A zresztą....

,, Pieprze to. Wszystko.'' W pomieszczeniu zabrzmiał syk wyładowania elektrycznego. Drzwi szafy zawaliły się wypadając z zawiasów.

Yennefer momentalnie wygramoliła się z wnętrza przedmiotu starając się nie podrzeć i tak zniszczonej szaty. Nagły przebłysk jasności sprawił, że musiała zmrużyć oczy. Przetarła powieki dłońmi na powrót przyzwyczajając oczy do światła, zakaszlała i gdy opuściła obandażowane dłonie dotarło do niej. Znów była wolna. Skierowała wzrok za okno na słońce górujące w zenicie. Środek popołudnia. Zapewne nie długo nastąpi przerwa poobiednia. Lub już nawet teraz trwa. To dobry znak, obecność dużej ilości adeptek z pewnością utrudniała by wykonanie jej zadania. Teraz wystarczyło tylko przemknąć niezauważoną po korytarzach do swojego dormitorium. Tam zastanowi się już jak postąpić dalej. Dzięki nieobecności trzech czwartych uczennic w głównym holu miała teraz prawie stuprocentowe szanse na realizację swoich założeń. Yennefer przeciągnęła się, podniosła z ziemi swoją torbę szkolną, której jakimś cudem jej napastniczki nie skonfiskowały dla własnych celów. Rozmasowała bark jednocześnie podsuwając się do drzwi . Pewnym ruchem złapała klamkę. Wyszła na korytarz. Tak jak przepuszczała przejście świeciło pustkami a w około panowała absolutna cisza. Ani śladu żywej duszy. Zapewne wszyscy zgodnie z rozkładem zajęć akademii zeszli już do sali jadalnej. Yennefer rozejrzała się jeszcze raz, w ramach ostrożności na boki. Teraz miała szansę! Druga taka może się już nie powtórzyć. Chociaż tyle wynikło z ugrzęźnięcia w szafie na kilka godzin. Wydostała się o idealnej porze. Wystarczy to tylko wykorzystać.

Yennefer poprawiła ubranie, upewniwszy się, że nie jest widziana czym prędzej czmychnęła pędem w kierunku schodów. Nie oglądając się za siebie w zawrotnym tempie pokonała pierwsze stopnie, skręcając w skrzydło sypialne. Jednocześnie wciąż bardzo uważając o to by nie zostać złapaną na gorącym uczynku dziewczyna zwolniła nieco. Szła wzdłuż drzwiczek i wytłoczonych na nich złotych numerów szukając tej właściwej komnatki. Pokoju jej i Margarity. Znalazłszy go odetchnęła cicho. Czym prędzej wsadziła klucz w dziurkę i przekręciła. Wpadła do środka z szybkością wystrzelonej z łuki strzały rzucając się do własnej szafy, w pośpiechu przerzucając sterty białych, czarnych koszul, spodni, sukni, spódnic, pończoch. Wywróciła torbę na drugą stronę, wyrzucając podręczniki na ziemię. Jednocześnie ściągając z siebie zniszczone ubranie, nakładała na siebie czyste elementy odzieży. Wpychała najschludniejsze znalezione ubrania do własnego bagażu. Gdy skończyła to czynić podeszła do własnej części sekretarzyka, nie namyślając się długo otworzyła szufladę, w pośpiechu wyciągnęła wszystkie pozostałe książki do nauki, rzuciła je niedbale na łóżko. Tylko najmniejszą z nich, zdobioną fioletową okładką z czarnym znakiem pentagramu schowała do obszernej kieszeni akademickiego płaszcza. Przekopawszy się bo resztę przedmiotów schowanych wewnątrz biurka młoda czarodziejka sięgnęła po umieszczoną wewnątrz szkatułkę. Otworzyła ją delikatnie, popatrzyła na zawartość i jęknęła. Nie licząc kilku miedzianych krążków o wyjątkowo niskiej wartości, które można było policzyć na palcach jednej ręki pudełeczko świeciło pustkami. Dziewczyna pokręciła głową opuszczając z załamaniem dłonie. No tak, jak zawsze brakuje.... Yenna nigdy nie była rozrzutnym człowiekiem, w przeciwieństwie do innych adeptek życie przecież jej nie rozpieszczało cały czas rzucając kłody pod nogi, ciskając ją na głęboką wodę. Gdy przybyła do akademii, od początku edukacji spełnianiem jej potrzeb zajmowała się tylko mistrzyni Tissaia. Wliczało się również dawanie jej monet na jej drobne zachcianki. Dziewczyna skwapliwie je oszczędzała, niestety nawet mimo to wciąż bardzo niewiele z dukatów udawało jej się zebrać a prosić o więcej nie miała odwagi ani chęci. Wiedziała przecie jaka pozostawała jej mentorka. Arcymistrzyni mimo wynajmowania kosztownych lokali podczas podróży wciąż stanowiła przykład osoby praktycznej aż do bólu, nie widziała potrzeby kupowania przedmiotów dla własnej uciechy, nie zamierzała więc rozpieszczać swojej adeptki zapewniając Yennie jedynie to, co jej zdaniem konieczne. Yennefer nie zawsze było to na rękę , nie raz myślała nawet złośliwe iż pani De Vries naprawdę ma węża w kieszeni. Znosiła jednak cierpliwie zasady swojej nauczycielki, los nie pozostawił jej zbytniego wyboru.

,, Co ja mam teraz zrobić?'' Nastolatka usiadła na swoim łóżku podpierając dłonią policzek ,, Z taką ilością nie kupię nawet marnego bochenka chleba na targu. Nie mam nic .... A Rita.... Właśnie!!!

Zerwała się na nogi. Margarita Laux- Antille!!! W przeciwieństwie do Yennefer , której Tissaia w obawie przed bezdusznością ludzi zabraniała pracować i opuszczać szkołę bez nadzoru, jej przyjaciółka chętnie podejmowała się rozmaitych zajęć po skończonych wykładach. Często wykonując dorywcze prace w Velen, której nie brakowało. W miejscowości z wieloletnią tradycją magiczną, umiejętności przyszłej czarodziejki pozostawały w cenie. Dziewczyna lubiana i znana przez ludzi z miasteczka zawsze znajdowała coś dla siebie. Ritę chętnie zatrudniano nawet na dłużej niż przypuszczano. Pracowitość Margarity owocowała wysokimi zarobkami. Yenna odwróciła wzrok w stronę półeczki należącej do współlokatorki. A gdyby tak...... Odeszła od łóżka na powrót przybliżając się do mebla, sięgnęła do szafeczki Rity. Jej ręce zawisły w bezruchu nad uchwytem. Zawahała się, ale nie na długo. Potrząsnęła bujnymi włosami wyciągając pojemnik przyjaciółki. I je otworzyła wysypując złote monety na blat. Nie kryła zdumienia.

,, Aż tyle udało się jej zaoszczędzić z krótkotrwałych prac .... Pieniądze... Jeżeli je wezmę .... . Nie , nie chcę o tym teraz myśleć. Mam coraz mniej czasu.'' Popatrzyła raz jeszcze na pustą szkatułkę ,po czym nie zastanawiając się wsunęła ostrożnie oszczędności drugiej do środka torby podręcznej.

***

Pobiegła przed siebie brukowaną, poboczną dróżką prowadzącą na nabrzeże modląc się w duchu by i tym razem nie trafić na żadną z czarodziejek, nauczycielek sprzątającą po zajęciach z adeptkami. Z powodu ostrożności ominęła szkolne ogrody, główną część parku, sadzawkę stanowiącą ulubione miejsce schadzek adeptek. Z dokładnością wyminęła też wszystkie inne boczne bramy do akademii. Lekcje w Aretuzie dawno się skończyły. Robiło się coraz później, nie mogła jej już teraz umknąć żadna chwila z płynącego nieubłaganie czasu. Lada chwila powinno zacząć się ściemniać. Margarita wróci do ich komnatki..... Swoją drogą....

Yennefer zeskoczyła cicho ze skarpy oddzielającej nabrzeże miękko lądując na ugiętych kolanach.

,, Ciekawe czy już zaczęła coś podejrzewać gdy nie wróciłam na lunch, czy......... Nie! Nie łudź się dziewczyno, nie myśl o niej nawet. Ma ważniejsze sprawy na głowie niż ciągłe niańczenie ciebie, załatwianie twoich spraw. Nie powinnyśmy się w ogóle nigdy zaprzyjaźnić. Ją utrzymuje jej babka, Rita wie jak sobie poradzić w życiu. A ja? Przeszkadzam jej tylko w osiągnięciu celów jakie bez mojej obecności mogła by dokonać. Ja ..... przeszkadzam każdemu.... Nie nadaje się na czarodziejkę. I znów Philippa ma rację. W oczach przyszłych magiczek, ja Yennefer bez nazwiska, bez pochodzenia i majątku jestem nikim. Babka Margarity, może i się z krewną nie znoszą , ale prawda jest taka, że ta kobieta jak bardzo by nie była okropna ma już tylko jedną dziedziczkę i kiedyś odda wnuczce majątek w posiadanie. Rita będzie miała za co mieszkać, co wziąć do ust. A ja ? Wiecznie już będę skazana na łaskę i dobre chęci Tissai ?! Nie mam nikogo innego po za nią. Ci, którzy mogli już się mnie wyrzekli. Ona też w końcu mnie zostawi. Nie dziwne, skoro nie chcieli mnie nawet moi, biologiczni rodzice '' Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie smutno. Poczuła wilgoć na policzkach.

,, Jesteś żałosna adeptko Yennefer. Czarodziejki nie płaczą. To oznaka twojej słabości.'' Zbeształa się w myśli.

Ale nie potrafiła przestać, nie umiała nad tym zapanować. Nawet mimo autorytetu swojej mistrzyni jaki sobie stawiała sobie za wzór. Słowa doświadczonej czarodziejki zabraniające ronienia łez, nawet one nie mogły zatrzymać rzeki, która z roku na rok coraz częściej spływała po twarzy ciemnowłosej. Obelgi z ust innych młodych mieszkanek Aretuzy miały większe pole oddziaływania na jej psychikę, raniły ją tak bardzo a ona..... ona od dzisiejszej rozmowy z Eilhart nie pragnęła niczego bardzo jak uciec z tego przeklętego gmachu, zniknąć z tej wyspy, zaszyć się gdzieś w swojej samotności i nie błagać nikogo o litość. W końcu nie czuć się winną swojej słabości.

Adeptka wycierając oczy rękawem płaszcza powoli ruszyła dalej. Nogi zapadały jej się we wszechobecne ziarna piachu. Bacznie lustrowała linię wzdłuż plaży. Gdzieś ty powinny być..... Są! Czym prędzej podbiegła do najbliżej zacumowanej drewnianej łódki wrzucając rzeczy do jej wnętrza, łapiąc za trzymający ją nieruchomo przywiązany do solidnego słupka sznur. Nastolatka rozsupłała linę, jednocześnie rozwiązując sznurowadła skórzanych kozaków, które wkrótce podzieliły los pozostałych przedmiotów. Została boso. Młoda czarodziejka zadrżała wsuwając stopy do wody. Lodowate fale oceanu raz po raz oblewały jej kostki. Zrobiło się nagle wyjątkowo zimno. Nad Tanned zerwał się nagle ostry wiatr, powodując iż rosnące wokół szkoły wysokie świerki zgięły się w pół niemal sięgając najwyższej wieży Aretuzy. Nad zamkiem zaczęły zbierać się czarne chmury zwiastujące nadejście nocnej ulewy. A może i burzy. Yenna szczelniej otuliła się płaszczem. Przeszedł ją dreszcz, mimo wszystko jednak nie zamierzała zrezygnować. Odepchnęła łódź dłońmi po czym wsunęła się na środkowe miejsce. Chwyciła zdecydowanym ruchem za wiosła. Nadgarstki zapiekły nieznośnie. Zacisnęła zęby ignorując ból. Nie raz już to przecie robiła. Poczęła stopniowo oddalać się od brzegu. Wkrótce znajdując się na środku bezkresnego oceanu ostatni jeszcze raz popatrzyła na budynek Aretuzy. W okienku odchodzącym od jej pokoju paliła się świeca. Przysiądź by mogła, że dostrzegła blond loki współlokatorki. Odwróciła wzrok. Została tylko ona i wszech otaczający ją błękit morza.

Także ten rozdzialik jest w końcu. Nie wiem kiedy będzie następny bo mam szkołę a, że jestem w ostatniej Lo, no to..... no właśnie. Tak, Yenna ucieka z Aretuzy. Ucieczki są w jej stylu, zawsze. Przepraszam szczerze jeżeli ktoś lubi panią Eilhart, ale któraś z adeptek poza Sabriną musi być napastnikiem. Liczę na szczere komentarze jak się podoba i .... do zobaczenia w kolejnym rozdziale.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro