*3*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Velen nie należało do pustych miasteczek. W przeciwieństwie do innych okolicznych osad cieszyło się dużą popularnością. Nie tylko wśród czarodzieji, ale też zwykłych ludzi chcących odpocząć po długich, często wyczerpujących podróżach. Nie tylko morskich, lecz również pieszych.  Na tle innych lokalizacji kontynentu nadmorskie miasto  oferowało wyjątkowo korzystne usługi. Wprawdzie nie dla każdego  pierwszej klasy, ale większości wystarczało to co znaleźli w przeciętnej karczmie w okolicy portu . Średniej jakości stajnie, miejsce na zostawienie oręża i przyzwoite ceny za jadło też  stanowiły dla przyjezdnych niczego sobie ofertę. Podczas gdy wśród innych miejsc noclegowych panowała istna mordownia, szerzyło się pijaństwo, w knajpach Velen dbano o to by panował  chociaż względny spokój a dziewczęta mogły się spokojnie wyspać bez zamartwienia  o własną cnotę. Dbano też by nikt nie zakłóca łatwo spokoju. Oczywiście, jak to zawsze bywa zdarzały się wyjątki.
Właściciel najpopularnieszej w porcie karczmy, jak zwykle co wieczór przepełnionej mnóstwem ludu nie wiedział jeszcze co czeka go owego feralnego wieczoru,że uwielbiany przez wszystkich przybytek będzie miał okazję gościć wspomnianego wyżej wyjątkowego gościa.  Że na domiar złego będzie nim młoda adeptka sztuk magicznych, uczennica docenianej przezeń rektorki Aretuzy, szanownej Tissai de Vries.

                           ***
Nad miastem zapadła głęboka noc. Niebo pociemniało jeszcze bardziej niż podczas jej podróży przez środek oceanu. Mimo wszystko jednak w okolicznych miejscach,  w tym na rynku trwała codzienna rutyna. W oknach domów i gospód paliły się świecie. Gors Velen tętniło życiem. Rozlegał się gwar i wesoły śmiech. Dzieci biegały beztrosko po okolicy taplając się w pozostawionych po niedawnym deszczu kałużach i pryskając w błocie. Kobiety spacerowały ciesząc się chłodnym  powietrzem znad morza .
Yennefer wspięła się na portowy pomost cumując swój nikły stateczek tuż obok innych dużo lepszych jakościowo łódek. Wyprostowała się wzdychając zapach ocanicznej bryzy, starając się ignorować wszechobecną woń  starego oleju, na którym smażono niedawny płów.
Wiatr jak zawsze gwałtownie odrzucił jej kręcone włosy w tył. Złapała niesoforne loki. Zakładając kosmyk za ucho ruszyła dalej w kierunku głównej bramy od strony plaży.
Nastoletnia dziewczyna przykucnęła w jednym z murowanych kątów kamienic, chcąc być niezauważoną, zakrywając swoją delikatną twarzyczkę obiema dłońmi, zarzucając na głowę kaptur, tak by nikt nie musiał oglądać jej zapłakanych, fiołkowych oczu, tak by nikt już na nią nie spojrzał.... Tak jak na nią patrzyli  do tej pory.
Yennefer zmęczona drogą przez centrum miasteczka oparła się plecami o ceglaną ścianę. Identycznie jak kiedyś we wczesnym dzieciństwie.
Dziewczyna załkała cicho, zabierając jedną dłoń z policzka, zaciskając place w pięść i przykładając do serca. Zabliźnionego serca.
,, Miałam osiem lat '' pomyślała cicho a przezroczysta łza spłynęła po  porcelanowej twarzyczce i kapnęła delikatnie na brukowaną ścieżkę.
,, Miałam osiem lat, gdy.... Gdy postanowiłam uciec z domu. Postanowiłam, że po śmierci matki nie chcę tak żyć. Z ojcem, który pił, z ojcem, który okładał mnie pięściami dzień po dniu i groził śmiercią. Uciekłam więc do centrum Vengerbergu, do serca Aerdin, przepełnionej czystej rasy ludźmi, olbrzymiej smierdzącej metropolii. A będąc sama, krucha, kaleka oraz malutka, nie mając nic poza brudnym, noszonym wiele dni odzieniem i amuletem z gwiazdką na szyi w starciu z innymi nie miałam żadnych szans by przeżyć.
Aby przetrwać musiałam kraść. Kraść wszytko co wpadło mi w ręce. Już jako ledwie wyrośnięte, mało rozumiejące dziecko wiedziałam, że to moja jedyna szansa, że życie moje nie będzie życiem księżniczki.
Dzień w dzień głód zaglądał mi w oczy, czułam zimno, trzęsłam się nie mając czym okryć a gdy pochodziłam do okna któregoś domu i patrzyłam na płomienie tańczące w kominku  by chociaż wyobrazić sobie jak ogrzewam skostniałe paluszki właściciel walił w szybę i przeganiał mnie pięścią.
Nikt nie miał litości dla małej, kilkuletniej dziewczynki.  Musiałam walczyć o bohenek chleba, którego i tak koniec końców nie zdobyłam. Zamiast tego wyszłam z sytuacji z ropiejacą raną ziejącą w mojej nodze.
Ten cegły zakątek spałam w takich zakątkach zwinięta w kłębek trawiona gorączką. Ja sierota, poniżana i kopana przez przechodniów, wyszydzana przez ludzi na każdym kroku. Do czasu..... Znalazła mnie Rita. Patrzyłam na nią jak na boginię, jak na przepiękną wszechomogącą Panią. Dla mnie była najprawdziwszym zesłanym mi cudem.''
Yennefer mocniej zacisnęła rękę. Spod bandarza popłynęła strużka krwi. Gdy przybyła do Aretuzy liczyła, że coś się zmieni, że nie będzie musiała cierpieć. Teraz już wiedziała, że nie potrzebne. Nic się nie zmieniło.
Coś zaszelesciło w pobliskich workach, poruszyło się w ogromnej kupie śmieci.
Yennefer podniosła wzrok. Odruchowo zwróciła głowę w tamtym kierunku.
Uśmiechnęła się słabo.
Zza porozrzucanych odpadków zerkały na nią  ogromne, błyszczące w ciemności zielone ślepia. Wystraszone oczy z pionowymi źrenicami przebiegającymi przez środek. Oczy oddaliły się. Coś zapiszczało cichutko.
Yennefer przyklękła, ignorując uczucie zimna w kolanach. Oparła się dłońmi o wystający kamienny fragment drogi, przechyliła głowę zaglądając do utworzonej między stertami brudu.
-Kici kici- powiedziała cicho - Kotku, Jesteś tam?
Odpowiedział jej żałosny, słaby pomruk .
- Nie bój się maleństwo. - wyciągnęła przed siebie lewą, mniej  okaleczoną dłoń- Nic  ci nie zrobię. Chodź do mnie.-delikatnie wsadziła dłonie w szczelinę szepcząc uspokajające zaklęcie.
Już nie raz miała do czynienia z kotami, wiedziała, że ten rodzaj stworzeń podobnie jak istoty ludzkie i podobne ludziom czuje rzucane uroki.
Pod dłoni momentalnie wyczuła wyłysiałe w wielu miejscach futerko, maleńkie łapki, chuderlawy tłów. Czym prędzej wyciągnęła zwierzątko z ciemnej norki.
Kociak albo raczej jak szybko zdążyła się zorientować kociczka miała nie więcej niż kilka tygodni, była mokra, wyziębiona i skrajnie wychudzona. Trzęsła się, miałcząc żałośnie. Mała czarna bida z nędzą z białymi łatkami na grzbiecie i łapkach. Yenna przyciągnęła malucha do siebie opatulając nędzne ciałko kawałkiem płaszcza.
Kociak czując bijące od niej ciepło przestał drżeć.
Dziewczyna poglaskała pozlepianą sierść. Nie przeszkadzały jej kurz i zanieczyszczenia przyklejone do grzbietu.
Zerknęła na kocię, które zmrużyło oczy pod wpływem chwilowego ciepła i dotyku  a następnie zaczęło głośno mruczeć.
- Co tu robisz.- szepnęła drapiąc zwierzaka za uchem i próbując coś wyczytać z myśli zwierzaka za pomocą zaklęć. Znalazła w nich, poza rzecz jasna pragnieniami jedzenia, całe mnustwo bólu, cierpienia i odrzucenia. Matka kotka miała dom gdzie zajmowała się nią zaaferowana rodzina, wkrótce na świecie pojawiło się 5 młodych. Jedno z nich, czarno biała samiczka o zielonych oczach była słabsza niż pozostałe. Urodziła się jako ostatnia, z delikatnie wykrzywionym karkiem, oddychała słabo. Widziała minę gospodyni, która z premedytacją wzięła kociego, tygodniowego malucha i wyrzuciła  w pobliskie krzaki w okolicach portu. A twarz tej kobiety była bezwzględna. Potem kot uciekał, rzucali w niego wszystkim czym się dało... Yenna pokiwała ze smutkiem głową.
-Jesteśmy takie same.-powiedziała
- Takie same - powtórzyła w zamyśleniu
Zabolało ją serce. One obie cierpiały, obie były samotne. Czuła, że....
Usłyszała przyciągły, głośny śpiew kilku  mieszkańców miasteczka, była niemal pewna, że mocno podpitych.
Kociak wystarszył się, zeskoczył z rąk i uciekł w boczne skrzyżowanie dróżek.
Westchnęła  czując jak jej żałądek zwija się w ciasny węzeł. Oni byli pijani, ale chociaż szczęśliwi. Czy ludzie po alkoholu zawsze są szczęśliwi?! Zapewne.
No i byli w grupie...
Yenna nie miała co zrobić, gdzie pójść.. Uciekła ze szkoły, co dalej? .... Nie wiedziała. 
Pociągnęła nosem, w powietrzu unosił się zapach porządnego jadła dobiegający z rogu, w który przed chwilą umknęła jej dopiero poznana przyjaciółka.
Wstała z kolan a monety w kieszeniach płaszcza zadzwięczały przypominając o  swojej obecności.
Automatycznie, wciąż z przypominającym o sobie uczuciu odrzucenia ruszyła w kierunku woni.
                             ***
Drzwi  karczmy,, Szafran i pieprz'' zaskrzypiały a do izby wdarł się chłód. Od wzmocnionych białą zaprawą i drewnem  ścian odbiło się wycie wiatru. Drewniane wejscie zatrzasnęło się z hukiem od przeciągu. Jak się okazało otwierając drogę do wszechobecnej rozpusty młodej panience w długiej czarnej pelerynie,  młode dziewczę  pewnie przystąpiło krok w przód, przytanęło szukając lady. Znalazwszy ją siknęło, na którąś z obsługujących i usiadło przy jednym ze stołów ustawionych na końcu izby.
Służka czym prędzej podbiegła do nowej klientki patrząc na nią wyczekująco.
-Daj mi szklankę wódki - zażądała Yennefer nie ściągając z głowy kaptura
   Kobieta z warkoczem przyjmująca jej zamówienie w jadłodajni skrzywiła się. Nieznajoma miała ostry ton, mimo to wskazywał jej osobę bardzo młodą, która zdaniem wielu nie powinna pod żadnym pozorem tykać się alkoholu. Wzruszyła jednak ramionami. Nie jej dzieciak, nie jej oceniać.
Spełniła prośbę dziewczyny stawiając przed nią butelkę czystej.
Yenna podniosła szklankę i wypiła jednym haustem zawartość. Wykrzywiła usta z niesmakiem, ale nikt nie mógł tego dostrzec. Twarz trzymała pod materiałem płaszcza.
- Jeszcze. - warknęła ostro rzucając monety na stół - I polewaj dopóki, dopóty nie zabraknie wam trunku w spiżarni!
Głos poniósł się po karczmie wzbudzając zainteresowanie kilku ciekawskich, które już od początku wejścia Yenny do karczmy bacznie widziały wzrokiem za jej osobą, śledząc każdy ruch.
Wśród grupy niezwykle zainteresowanych nietypowym klientem znalazła się mała, pyzata, piegowata dziewczynka. Panienka szczuplutka, koścista, o oczach barwy zbliżonej do koloru rosnących na polu habrów, rumianych policzkach. Podskoczyła na krzesełku poprawiając niebieskie falbanki sukni. Wychyliła się z zainteresowaniem dostrzegając jak do tajemniczej istoty pod peleryną dosiada się  grupa wyrostków, nie wiele starszych niż sama dziewczyna. Któryś z nich ściągnął kaptur z głowy nastolatki. 
-Widziałeś?! - pisnęła entuzjastycznie mała spoglądając w kierunku mistrza
Mężczyzna poniósł wzrok znad talerza konsumowanej strawy. Obrzucił uczennicę beznamiętnym spojrzeniem.
-Siadaj Triss . Jedz bo ci wystygnie. -mruknął wskazując gestem by wróciła na swoje miejsce
Psotnica nie zamierzała jednak spełnić polecenia mentora.
-Zobacz jaka jest śliczna - paplała dalej z egzaltacją młodziutka  Merigold  nie spuszczając oczu z
nieznajomej, cudownej, zdaniem dziewczynki, kobiety.
Triss westchnęła na widok bladej, trójkątnej, lekko rumianej twarzy, okalających ją loków i idealnej, zgrabnej figury. Pełne biodra pozostawały widoczne nawet spod płaszcza, jaki przybyszka na siebie przydziała.
- Triss prosiłem cię żebyś usiadła. Ciocia Tissaia będzie wściekła jeśli nie zjesz...
-No tylko na nią zerknij no.... ! - przerwała mu bezczelnie zniecierpliwiona ośmiolatka
Następnie wywróciła oczami, zapaliła malutki płomyczek w dłoni. Sypnęła na nauczyciela garścią iskier 
- Dziecko drogie!-syknął  zniecierpliwiony
-No co?!
Mistrz westchnął
- Przydałoby się ciebie porządnie za uszy wytargać. Jestem jednak spokojny w Aretuzie już o to zadbają.

Ni stąd ni zowąd w pomieszczeniu rozległ się huk tłuczonego szkła i głośny wrzask.
-Gdzie mi te ręce pchasz ty ośli łbie, ty pało bezmózga, ostatni cymbale !!! - rozdarła się owa, zdaniem małej adeptki, czarnowłosa piękność  -
Sam się kur****za za rzyć łap!!! - mówiąc to, przykopała swojemu towarzyszowi prosto w krocze, wykręciła dłoń.
Chłopak zginął się w pół.
W gospodzie wybuchły pogiwzdywania i radosne śmiechy.  Czarodziej Istredd mimowolnie podniósł wzrok.
Triss popatrzyła na niego unosząc brwi z zadowoleniem.
-Niezły popis mistrzu, prawda ?- oznajmiła pół głosem z zachwytem
- Nie bierz z niej przykładu. - czarodziej upomniał swoją podopieczną
Triss zachichotała za co szanowny mag trzepnął ją po kasztanowej czuprynie. 
- Jest taka wyzwolona....
-Merigold!!!
Chciał powtórzyć swój poprzedni gest. Nie zdążył jednak. W tym samym momencie chłopak który przed chwilą oberwał w krocze podniósł się ze skłonu.
-Jak śmiesz.... Jak śmiesz ty... Ty... Zarazo! - rozdarł  się na całe pomieszczenie poczym ruszył w kierunku swojej oprawczyni
Podparła się ręką pod bok, posyłając mu bezczelny uśmiech. Czknęła raz i drugi zataczając się i niemal przewaliła na deski podłogi.
,, Jest pijana. ''  stwierdził Istredd łapiąc za dłoń żywo zaciekawioną Triss.
-Nie podchodź.
-Ej! - pisnęła zawiedziona próbując mu się wyrwać. Bezskutecznie. 

-Takich jak ty..... - wybełkotała,, Zaraza '' - Zaraz jak mnie nazwałeś?!-źrenice dziewczyny rozszerzyły się - Ty huju!! - podeszła do rówieśnika. Spurpurowiała na policzkach.
Nim ktoklwiek odważył się ją odsunąć złapała delikwenta za kołnierz. Po izbie przeszedł głuchy odgłos uderzenia. 
- Skurwiel i sukinsyn! - wrzasnęła nastolatka zadając  kolejny raz swojemu  przeciwnikowi  
- Jakim prawem się tak do mnie zwracasz! - uniósł się chłopak - Czy ty wiesz kim ja jestem?! Jestem synem....
-Jakiegoś innego bogatego skurwysyna?! - dokończyła zań ciemnowłosa  - Szlachta tak?rycerstwo? A masz jakiś herb? - beknęła beztrosko  nie zważając na maniery przystające płci pięknej - O, chyba już nawet wiem jaki! Herb króla gówien nad gównami z końskim łajnem na tarczy. Idealnie się nada do tej twojej farszywej mordy!
Ludność w gospodzie zapiała dusząc się ze śmiechu. 
Teraz to młody Pan ziemski poczerwieniał. Mistrz Istredd podobnie jak większość obecnych wiedział już, że to obrazoburcze stwierdzenie przelało czarę.
Tak jak poprzednio żeden z bywalców karczmy nie odważył się zareagować. Właściwe, nawet nie musiał. Chłopak wziął rozbieg. Tocząc pianę z ust i wydając z siebie wściekłe rzężenie rzucił się na odzianą w czarne szaty młodą kobietę . Złapał ją za włosy. Pociągnął. Pisnęła wściekłe szarpiąc się w uścisku. Palnęła go łokciem prosto w nos. Rozległo się chrupnięcie. Nie puścił jej. Znowu, mocniej szarpął  za hebanowe loki. Warknęła wierzgając nogami. Z jej placów poszły fioletowe pioruny.
Po całym lokalu rozległy się okrzyki bezbrzeżnego zdumienia czy może strachu. Ktoś odskoczył, ktoś zaczął wrzeszczeć, inny się  popłakał.
-To wiedźma!!! - wrzasnął ktoś z głębi sali
-To czarownica, sama prawda!! - zafturowało  równocześnie kilka kolejnych głosów
-Mistrzu widziałeś. - oczy Triss zabłysły - Jest jedną z nas !!
Istredd znieruchomiał.

Chłopak zawył, cofnął się pod wpływem dezorientacji  Nie puścił jej. On i, jak już teraz rozpoznana, początkująca magiczka równocześnie przewrócili się na jeden z zastawionych suto  stołów. Grzmotnęli głucho o blat. Dziewczyna przywaliła mu. Tym razem prosto w brzuch. Wkręciła głowę jedną ręką odpychając go i jego  ataki. Złapała paterę pełną siwerzokrojonych krojonych   owoców.
Młody szlachcic zdążył się w ostatniej chwili uchylić.
Jabułka, pomarańcze oraz kiści winogron z plaskiem rozprysły się na ścianach i podłodze.
Nastolatka prychnęła jak kot. Zacisnęła place na  ciężkim pucharze.
-Nie dam ci wygrać! - zamachnęła się na oślep.
Tym razem trafiła. Poczuła jak uścisk żelżał.
Wkorzystała sytuację, podnosiła się.  Młody Szlachcic też się podniósł.
-Zabije cię.....
Oberwał złapanym na gwałt pętkiem kiełbasy.
-Dogoń mnie. - zachichotała gardłowo, rozkasłała się
W tym śmiechu nie było nic normalnego ani tym bardziej zabawnego. Tym bardziej pokazywał jak nietrzeźwa i otumaniona  jest ta dziewczyna.
Mimo to ilość zażytego fisehttu nie przeszkadzała jej w biegu a wręcz dodała energii.
Zrzuciła z siebie energicznym ruchem płaszcz. Oparła dłonie o ladę.
-Panienko - gospodyni zapiszczała - Ta nie wolno!!!
Nie usługała dając ogromnego susa na drugą stronę. Czym prędzej wpadła do kuchni.
Rozochocony tłum rzucił się przez uchylone drzwiczki, którymi wynoszono potrawy.
Na widok zabitych w grupę gości kilku kucharzy krojących warzywa do zupy odskoczyło na drugą   stronę i przyległo do ściany.
W samą porę.
Do kuchni wbiegł  i atakujący chłopak. Młoda czarodziejka uśmiechnęła się do niego złośliwie i wyciągnęła dłoń. Palce zgięły jej się w dziwny krztałt.
W powietrze momentalnie uniósł się olbrzymi stojący na blacie gar z rosółem.
-Dobranoc.-mruknęła
Naczynie przechyliło się. Szlachcic zawył czując na karku spływające  gorąco. Pusty garnek nabrał rozpędu i głucho dzwięknął go w czaszkę. Młodzieniec wywrócił oczami i upadł na ziemię.
Nastolatka podeszła dumnie stawiając mu nogę na klatce piersiowej
-Wygra..... - chciała oświadczyć, ale nie zdążyła
Za sobą usłyszała skwierczenie palonego drewna....
                             *** 
Stalowe kraty na wysokości drzwi chrzęknęły odsuwając się pod samą górę. Chwilę później we wrotach celi ukazał się wysoki na metr osiłek. Strażnik więzienny.
-Wyłaź wiedźmo. - szturchnął siedzącą w podartym podkoszulku i osmalonych spodniach dziewczynę, która niechętnie podniosła podrapaną twarz znad ramion - No dalej! - szarpnął ją agresywnie by podnieść do pionu - No ruszaj się czarownico!- popchnął ją z całej siły. Niemal się przewróciła, cudem udało jej się zachować równowagę na dwuch nogach.                                                      
-Ktoś wpłacił za ciebie kaucję. 500 koron. Masz szczęście podła dziewucho. Gdyby nie to..... Rychło skończyłabyś w naszym loszku na dłużej. - zachichotał przy okazji ksztusząc się własną śliną                        Yennefer dostrzegła jego szparę między zębami, brak siekaczy.. . Zakładała, że była to pamiątka po przebytej próchnicy. Uśmiechnęła się kwaśno. Ktoś chciał za nią płacić!? Po tym jak podpaliła  karczmę w Velen?! Jak ,, Szafran i pieprz '' stał w płomieniach?!  Ktoś
Na wpół przytomna została wprowadzona na schody prowadzące na zewnątrz aresztu. Przestępowała ze schodka na schodek walcząc z falującym przed oczami obrazem i ogromnym pragnieniem. Jej całe ciało, mięśnie, oraz zwłaszcza głowę trawił tępy ból. W uszach świszczało,śluzówka nosa została mocno podrażniona. Strażnik to ją prowadził, to ciągnął......Im wyżej szła po stopniach, tym słabiej się czuła. W ostatnim fragmencie nie miała już zupełnie sił zmusić swoich kończyn do pracy. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa.... Dopadła resztą sił ostatniego odcinka drogi i runęła jak długa na kamienną posadzkę ratusza.                  
- No wiedźmo - ktoś przesunął Yennę butem - Patrzcie jaki zdechlak! Było nie pić wczoraj!                                           Adeptka rozpoznała w nim głos swojego przeciwnika z wczorajszej? bitki.                                    
-Ej! - ktoś odsunął go na bok -  Edvan daj jej spokój. Jesteśmy tu tylko by odebrać nasze odszkodowanie za  ostatnie zajście. Mości czarodzieju jaki mieliśmy układ....                                      
Czarodziej?!
Yennefer podniosła się z  trudem na łokciach czując przebłysk świadomości . Wciąż leżąc popatrzyła powyżej skórzanych, męskich kozaków. 
Nad nią stało trzech mężczyzn wraz z chłopakiem. Nie umiała jednak odnaleść wśród nich żadnego maga. Powznawała tylko młodego szlachcica, od którego poprzedniego wieczora kupiła Fissecht.  Na widok tych mocno zaciętych ust  Yenna  poczęła stopniowo przypominać sobie wydarzenia z karczmy.,, Chłopak dosiadł się do mnie wraz dwojgiem innych towarzyszy i ściągnął mi  z głowy kaptur. Zaczął się do mnie przymilać.... Bawił go mój pyskaty i śmiały styl bycia. Mimo iż chciałam go odgonić usiadł na przeciwko i zaproponował jeszcze butelkę czystej wódki na nas dwoje... Ponieważ przepiłam wszystkie, swoje pieniądze a chciałam się naprawdę się urżnąć zgodziłam. Położył nogi na stole, wyciągnął paczkę cygar i biały proszek . Poczęstowałam się jednym. drugim i omal nie zadławiłam dymem.  Wyciągnął karty do gwinta.... Widząc moje zainteresowanie spytał czy umiem grać. Potwierdziłam wyjmując swoją skromną talię, którą akurat zawsze miałam w górnej kieszeni szkolnego płaszcza. Po tym jak przegrał wszystkie swoje najlepsze figury zaklął szpetnie. Byliśmy już mocno nachlani..... Zaczął się do mnie dobierać... uderzyłam go w twarz.... . ''  Dziewczyna przyłożyła sobie dłoń do czoła jęcząc. Wciąż była pod silnym wpływem trunku i wciąż nie kontrolowała swojego organizmu.Spróbowała podnieść się wyżej, zakręciło jej się w głowie a  zawartość żałądka podeszła aż do przełyku . Złapała się jedną ręką  za gardło poczym hlusnęła obfitymi wymiocinami prosto na najwyższego z mężczyzn.                             -Mości czarowniku.... To ty  chcesz za tę pokarkę nam zapłacić! Właśnie cię obrzygała.
Istredd odsunął się gwałtownie cudem unikając spotkania z kolejnym strumieniem nadtrawionej żywności. Nie odpowiedział. Nie zamierzał wydawać się w idiotyczną dyskusję z, jak zdążył się zorientować, niezbyt bystrym  ziemiaństwem. Patrzył na dziewczynę, którą zamierzał wykupić z aresztu. Zmieszana podniosła na niego oczy, jak dostrzegł barwy głębokiego fioletu, Nieporadnie ogarnęła czarny lok za ucho by nie zasłaniał jej widoczności . Na policzkach wyskoczyły  jej wypieki. Z trudem uklękła....Skuliła się w pół obejmując  dłońmi żałądek...... Znowu zwymiotowała.
Po chwili chciała wstać lecz upadła na sliską od rzygów podłogę.
Istredd pochylił się wyciągając dłoń w jej kierunku. Zauważywszy to cofnęła się spłoszona niemal pod samą ścianę. Czarodziej wyciągnął palce ponownie tym razem odsuwając się by dać aptece dystans. Znieruchomiała, nie minął jednak ułamek sekundy gdy jej krucha ręka wysunęła się delikatnie zza strzępków okrywających jej ciało sukni.
Złapał ją delikatnie. W momencie zetknięcia ich opuszków oboje poczuli mrowienie przepływających  wyładowań magicznych.
Podniósł ją do pionu i przytrzymał. Yenna instynktownie objęła go w pasie by ponownie nie runąć.
-Dam wam tyle koron ile trzeba. Każdemu z osobna. -  mężczyzna wyciągnął zza paska sakiewkę pełną złota  - Tyle wystarczy? 
Strażnicy i dwoje szlacheckich panów popatrzyli na niego tępo. W wyrazie twarzy można było dostrzec zachłanność.
- Zostawiam was. Wesołego dzielenia - Yennefer poczuła jak mocniej ją obejmuje-Wychodzimy.... -  powiedział  prowadząc dziewczynę do drzwi
Droga okazała się dla Yenny istną męką. Pijana, zziębnięta i wykończona wymiotami wlokła się po scieżce stawiając nieporadne koślawe kroki i zataczając w każdą możliwą stronę, co sprawiało nie lada problem  silnym ramionom młodego, jak wyczuła gdy ją dotkął, czarownika. Młodzieniec starał się utrzymać swoją podopieczną, ale nawet on musiał włożyć w to spory wysiłek. wpływem resztek narkotyków uśmiechała się co jakiś czas głupkowato. Niemal co chwila wpadli na jakiś przechodniów, którzy natychmiastowo odsuwali się na bok nie rzadko posyłając im przy tym spojrzenia  pełne mieszaniny odrazy i politowana za razem. Trudno im się było dziwić. Mag Istredd sam musiał przyznać, że zapewne chwiejąc się oboje na boki niczym wierza zbudowana z drewnianych  dziecięcych klocków, ledwo mogąc się wyprostować wyglądali zapewne naprawdę groteskowo. Trudno było mu jednak coś zrobić z ich chodem. Dziewczyna, którą wykupił po odnalezieniu w karczmie jej płaszcza z naszywką z logiem elitarnej szkoły magicznej na wyspie Tanned wciąż pozostawała pod silnymi, mocnymi trunkami. Obraz zapewne sam rozmywał jej  się przed oczami a na plecy nie mógł jej wziąć. Nie brał nawet pod uwagę takiej możliwości. Nie znając jej i obawiając się kolejnego ataku wymiotów zrezygnował z tej opcji niemal od razu po wyjściu z ratusza.  Nie widział ich dotarcia do zjazdu  nie wyobrażał sobie by strażnik otworzył im  bramy widząc go w  całości w wymiocinach z zupełnie obcą rzygającą  nastolatką na plecach.Westchnął starając się utrzymać młodą czarodziejke w pionie. 
,, Już niedaleko'' pomyślał    
                           ***
Drzwi do wynajętego apartamentu otworzyła im jak należało się spodziewać jego osmioletnia podopieczna.  Młodziutka, rezolutna Triss Merigold. Na widok ubrudzonej, sinopurpurowej na twarzy, uwieszonej na ramieniu mistrza  czarnowłosej niewysokiej osóbki odskoczyła do tyłu krzywiąc się nieco. Jednocześnie wlepiła w mentora parę chabrowych oczu czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia.
-Panie Istredd.... Mówiłeś, że ja mam grzecznie czekać do twojego powrotu, że.... To przecież......
-Nie teraz Triss...
-To ona! To ta dziewczyna z ,, Szafranu i pieprzu!? '' Ona.....
-Wyjaśnię ci to  później - uciął krótko tym samym zamykając dziewczynce usta, które już szykowały się do zadania kolejnego pytania. Wprowadził  adeptkę do holu szczelnie zamykając za sobą sosnowe drzwi. W samą porę  bo świeżo upieczona czarodziejka właśnie zssiusiała się pod sobie po raz kolejny.Tym razem trafiając na świerzopołożone na ziemi kosztowne tkaniny. Na widok żółtej plamy oczy Triss zrobiły się wielkie jak  dwie monety, Istredd jęknął w duchu już czując na sobie spojrzenie właściciela posiadłości.
Tymaczasem Yennefer nic sobie nie robiąc z ich nie tęgich min wzruszyła ramionami patrząc z zadowoloniem między swoje uda.     
- Ale ulga-oznajmiła                              
-Wezmę ją na górę. Triss  uważysz zioła. Na pierwszej stronie twojej czerwonej księgi zaklęć znajdziesz  przepis
-Oczywiście mistrzu, ale wiem jak zrobić zioła na kaca bez twojej pomocy. Sam dawałeś mi już powody dla których  je ważyłam - zachichotała mała a Istredd uśmiechnął się do niej nieco zmieszany
W czasie gdy energiczna Triss Merigold warzyła napar mag wraz z uciekinierką z Aretuzy udali się na górę po krętych schodkach. A konkretniej udał się sam Istredd  z wciąż  ogłupiałą  adeptką na  rękach bo tamta nie miała w sobie żadnej  chęci i możliwości by ponownie iść o swoich siłach. Pokonał  korytarz i otworzył pierwsze z brzegu drzwi do pomieszania, które podczas jego pobytu w Velen służyło mu i Triss za pracownie do nauki i przyjmowania klientów.
Yennefer mocniej złapała go za ramiona gdy sadzał ją na czymś w rodzaju  skórzanego fotela. Tak miękkiego, że zapadał się pod osobą siedzącą. Uczennica szkoły dla czarodziejek czuła się jak szmaciana lalka we władaniu kogoś innego. Nad swoim ciałem w dalszym ciągu nie miała żadnej kontroli. Nogi ciążyły jej nieznosie. Niczym dwie wielkie grubociosane klocki drewna. Jęknęła lecąc do tyłu i niemal wypadając przez  poręcz siedzenia. Na szczęście mag nadal jeszcze ją przytrzymał.
Uniosła twarz wykrzwioną z bólu.
Czarownik patrzył na nią z wyraźnym politowaniem.
-Czego kurwa.... chcesz?! Nie... Gap się tak... na mnie dupku?! - wybełkotała
-Cieszę się, że jesteś mi wdzięczna za uratowanie twojego tyłka. - westchnął - Jakoś nie chce mi się wierzyć że jesteś uczennicą Tissai
Zamarła.
-Idę na dół mojej uczennicy. A ty masz leżeć. Bo jak....
Zniknął a Yennefer jęknęła zwijając się w kłębek na posłaniu. 

- Wywar gotowy? - zapytał Istredd stając tuż nad przebierajacą w garnku  łyżką Triss Merigold
-Prawie mistrzu.... Jeszcze tylko jeden składnik. - dosypała suszonych liści z pojemnika na przeciwko
-Doskonale - pochwalił ją- Jestem dumny... Będzie z ciebie dobra uzdro...
Na górze rozległ się huk tłucznego szkła.
- Zostań tu.Przyjdź  z wywarem do mojego pokoju. - ruszył pędem po schodach z powrotem do pracowni.
Merigold  mając tę prośbę w poważaniu pobiegła za nim
Na widok lewitującej w powietrzu Yenny niemal odjęło mu mowę.
-Co ty robisz do jasnej cholery! Na dół już. Nie... Nie rób  tego zostaw ten słuj!
-Fiutek - uśmiechnęła się Yenna biorąc pojemnik z zasuszonym penisem nie zidentywikowanego pochodzenia 
- Zostaw to!
-Mistrzu trzymasz takie rzeczy....? - Triss zarumieniła się podniecona
-Porozmawiamy o tym później
-Ups.... -  kolejny słoik wypadł Yennie z rąk
Zachichotała beztrosko.
-Uspokój się! Jesteś pijana!!
-O piciu - złapała pierwszą lepszą Kolbę labolatryjną z zieloną substancją próbując przytknąć sobie do ust.
Nie zdążyła jednak bo mężczyzna wystrzelił w powietrze łapiąc ją w pasie i ściągając na ziemię.
-Czy ty wiesz co to jest! - wyrwał jej butelkę - To odczynnik. Na litość bogów. Wypaliło by ci żałądek!!
-Żałądek Hehe. - zachichotała beztrosko.
Mistrz Istredd westchnął. Zapowiadała się ciężka noc

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro