ROZDZIAŁ 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Nigdy nie jest tak, jakbyśmy sobie wymarzyli, tego zdążyłam już się nauczyć. Nie ma co oddychać z ulgą, skoro po chwili ponownie coś może się posypać. Cały czas trzeba być gotowym na wszystko i mieć oczy dookoła głowy. Trzeba się liczyć z życiem w ciągłym biegu i z wieloma nerwami. Tak właśnie wygląda świat, tak właśnie wygląda życie w Beacon Hills, mieście kłopotów.

                 Wystraszona zerwałam się z miejsca i zaczęłam przeciskać przez tłum ludzi, którzy jakoś niezbyt chętnie schodzili mi z drogi. Wkurzałam się na każdego, jednak nie mogłam nic zrobić. Hipnoza nie wchodziła w grę, gdyż trwałoby to zbyt długo, magia również odpadała, zbyt duża ilość świadków. Pozostało mi rozpychanie się między ludźmi i co chwilowe przepraszanie za potrącenie kogoś. Miałam ich serdecznie dość, a oni widząc mnie biegnącą, nie byli wstanie mi zejść z drogi. I jak tu kochać ludzi?

               Udało mi się nareszcie zbiec na dół, jednak to nie był koniec mojego maratonu. Wzrokiem starałam się odszukać Scott'a, jednak nigdzie go nie było. Na boisku doszło do jakiejś awantury, jednak nawet nie miałam zamiaru się tym przejąć. Zauważyłam Stiles'a i Liam'a, więc szybko skierowałam się w ich stronę, ponownie przepychając się między ludźmi. Czy ich więcej być tu nie mogło? Złapałam chłopaków za ręce, a Trener spojrzał na mnie zdziwiony.

- Zabieram ich na chwile – uśmiechnęłam się do niego sztucznie.

- Czy Ty oszalałaś, Fortem? Trwa mecz, a Ty zabierasz mi dwóch zawodników?

- Już dawno oszalałam, Trenerze, to akurat żadna nowość. Sprawa życia i śmierci, proszę zrozumieć.

- To już druga przysługa, Fortem. Mam dobrą pamieć – spojrzałam na niego zdziwiona.

- Jasne, też o tym pamiętam – pociągnęłam chłopaków kawałek dalej i stanęłam w miejscu, patrząc na nich. - Gdzie Scott?

- Zniknął nam nagle z oczu – opowiedział od razu Stiles. - Co się stało?

- Nie wiem, ktoś jest ranny. Usłyszałam ostrze, które przejechało po czyjejś skórze.

- Też to słyszałem – poparł mnie Liam. - Bałem się, że to ktoś z was.

- My jesteśmy cali, Ty i Scott też. Co z Isaac'iem i Kirą?

- Przed chwilą ich widziałem, nic im nie jest.

- Dobra, muszę znaleźć Brett'a – odezwałam się i odwróciłam w stronę szkoły, zaciągając się zapachem chłopaka.

- Po jaką cholerę chcesz go znaleźć? - Liam spojrzał na mnie zdziwiony.

- Zaraz po ataku zniknął. Jest wilkołakiem, więc istnieje możliwość, że to właśnie jego ktoś zaatakował.

- Skąd wiesz, że to wilkołak? Ja nic nie poczułem.

- Dobrze kryje swój zapach. Dla innego wilkołaka ciężko go odkryć, jednak mi się udało.

- Omega? - Stiles spojrzał na mnie uważnie.

- Beta – odparłam. - Ma swoje stado, ale nie powiem Ci, kto jest jego Alfą. Tego wyczuć to ja nie potrafię.

- Trzeba go znaleźć, pójdę Ci pomóc.

- Lepiej nie – zaprzeczyłam od razu. - Przydasz się tutaj, Stiles. Ty najlepiej potrafisz obserwować, więc pilnuj reszty i patrz dokładnie na każdego zawodnika, może znajdziesz Łowcę. Ja idę po Brett'a.

- A jeśli coś Ci się stanie? - Liam spojrzał na mnie z troską.

- Mnie się nie da zabić, jedynie mogą mnie zranić. Walczyłam z gorszymi przeciwnikami, więc nic już mnie nie zaskoczy.

                    Puściłam mu oczko i nie czekając na odpowiedź, skierowałam się w stronę szkoły. Liam był lekko zdenerwowany, co nie wróżyło niczego dobrego. Ktoś musiał mieć na niego oko, a Scott wyparował. Musiałam znaleźć Isaac'a i Kirę, oni mogli jakoś powstrzymać młodego. Wśród zawodników odszukałam moje zguby i szybko skierowałam się w ich stronę. Złapałam Isaac'a za rękę i odwróciłam w moją stronę. Ten spojrzał na mnie zdziwiony, Kira również odwróciła się do mnie.

- Zajmijcie się Liam'em, ja muszę znaleźć Brett'a i Scott'a.

- Dasz sobie radę? - Isaac spojrzał na mnie z troską.

- Tak, wy pilnujcie młodego i uważajcie na siebie, Garrett jest Łowcą i może jeszcze kogoś zaatakować.

- Ty też na siebie uważaj – odezwała się Kira, a mi oczy prawie wypadły z orbit.

- Dzięki – odpowiedziałam lekko zszokowana.

                    Odwróciłam się i pobiegłam za zapachem Brett'a, który prowadził mnie do szkoły. Dziwna zmiana zachowania Kiry była dla mnie zadziwiająca. Przecież nie pałamy do siebie miłością, co ją nagle wzięło na zamartwianie się? Może ktoś ją podmienił? A może lepiej skupię się teraz na odnalezieniu wilkołaków i później będę myśleć o dziwnej zmianie lisicy? Tak, to bardzo dobre rozwiązanie. Potrząsnęłam głową, aby pozbyć się dziwnym myśli, i ruszyłam biegiem w stronę szkoły.

                  Zwolniłam i ponownie zaciągnęłam się zapachem wilkołaka. Dodatkowo poczułam Scott'a oraz jeszcze jedną, nieznaną mi osobę. Czyli Brett nie był sam, przynajmniej Alfa był gdzieś obok. Scott, mimo wszystko, wiele nauczył się przez ten czas, więc jestem pewna, że poradzi sobie z młodymi Łowcami. Z kimś bardziej wyszkolonym mógłby mieć problem, jednak z takimi amatorami da sobie radę. A jak nie, to sama osobiście nakopię mu do tyłka i zrobię takie treningi, że zapomni jak się nazywa. Nie będę miała dla niego litości, nauczę go wszystkiego, co sama potrafię. Muszę mieć pewność, że chłopak poradzi sobie, gdy mnie nagle zabraknie.

                     Ostrożnie przekroczyłam próg szkoły i skierowałam się do męskiej szatni, z której wydobywał się zapach trójki osób. Miałam złe przeczucia, jednak musiałam być w tym momencie silna. Co prawda wraz z tym Łowcą jest dwójka wilkołaków, jednak jeden z nich jest z pewnością ranny. Musiałam działać szybko i sprawnie, aby było jak najmniej szkód. Osobiście z wielką chęcią zabiłabym tego całego Łowcę, którym jest najprawdopodobniej Garrett, jednak wiem, że Scott będzie miał z tym problem. Nie miałam ochoty na kolejne kłótnie z Alfą, więc wolałam wstrzymać się z morderstwami.

                  Drzwi od szatni były zamknięte, więc delikatnie pociągnęłam za klamkę i modliłam się, aby nie wydobył się żaden dźwięk. Ku mojemu zaskoczeniu, moje modły zostały spełnione i już po chwili znalazłam się bezszelestnie w szatni. Widok, który zastałam w środku, ani trochę mi się nie podobał. Przede mną stała jakaś ciemnowłosa dziewczyna, która zaciskała jakąś żyłkę na szyi Scott'a. Mój poziom wkurwienia był naprawdę wysoki i mało mi brakowało do zabicia jej na miejscu. Ostatkami sił zmusiłam się do racjonalnego myślenia i nie zabicia tej osoby.

                 Podeszłam szybkim krokiem w jej stronę i dostrzegłam Brett'a, który leżał na ziemi i z ledwością patrzył w stronę zamieszania. W jego organizmie była trucizna, tyle udało mi się wywnioskować. Wydaję mi się, że to tojad, który został zaaplikowany przez to cięcie, które zostało zrobione na boisku. Jeszcze bardziej się wkurzyłam i nie czekając na dalszy rozwój sytuacji, złapałam dziewczynę na ramiona, mocno ściskając.

- Puść go albo połamię Ci ręce.

                   Pierwszą reakcją dziewczyny były spięte mięśnie, które doskonale wyczułam pod zaciśniętymi palcami na jej ramionach. Oddech stał się ciężki, a rytm serca zdecydowanie przyspieszył. Oczywiście mnie to bardzo ucieszyło i dawało chorą satysfakcję, jak przy każdej mojej ofierze. Od zawsze uwielbiałam mieć władzę nad innymi i czuć ich strach przed moją osobą. Wiedziałam wtedy, że to ja decyduję o ich życiu.

                   Ciemnowłosa puściła Scott'a, dzięki czemu Alfa odsunął się od niej na bezpieczną odległość. Odwróciła się do mnie i przyjrzała mojej osobie, zrobiłam dokładnie to samo. Kojarzyłam ją z imprezy u Lydii, to była ta sama dziewczyna, która przytulała się do Garrett'a. Czyli była zamieszana z tą sytuację, w której skręcono mi kark. W tym momencie moim ciałem wstrząsnął gniew, żyłki pojawiły się pod oczami, kły wyszły na zewnątrz. Miałam ochotę zatopić się w jej żyłach i osuszyć z krwi, powoli i bardzo boleśnie.

                     Nie zdążyłam jednak wykonać żadnego ruchu w jej stronę, ta rzuciła się na mnie, w rękach trzymała tą sama żyłkę, którą próbowała odciąć głowę Scott'owi. Miałam ochotę się zaśmiać z jej głupoty, jednak postanowiłam zostawić to sobie na później. Zrobiłam unik, przez co poleciała do przodu, a ja szybko wykorzystałam sytuacje i złapałam ją ponownie za ramiona, przyciskając ją następnie do ściany. Przeniosłam swoje ręce na jej gardło i patrzyłam wprost w jej oczy z chęcią mordu.

- Kogo Ty próbowałaś zabić? - zaśmiałam się prosto w jej twarz. - Za to, co zrobiłaś na tej imprezie, powinnam zabijać Cie powoli i bezboleśnie.

- Nie wiem, o co Ci chodzi – wysapała z ledwością, próbując zabrać moje ręce ze swojego gardła.

- Nie cierpię kłamstwa, skarbie – wysyczałam wściekła. - Nie bój się, Twój chłopak również za wszystko zapłaci. Zachciało wam się pieniędzy? Ile osób zabiliście?

- To potwory, które zasłużyły na śmierć.

- Na śmierć? Scott też? - obejrzałam się przez ramie i zobaczyłam wystraszoną twarz Alfy. - On nigdy nikogo nie zabił, więc czemu miałby zginąć? Bo dużo za niego płacą? Ja też jestem na tej liście?

- Nie znam Cie, ale chętnie sprawdzę Twoją wartość.

- Powodzenia życzę – prychnęłam ze śmiechem. - Twoje życie zależy teraz ode mnie. Jak się czujesz z tym, że zaraz zginiesz? Chcesz mieć ostatnie zdanie?

- Nina - poczułam dłoń na ramieniu, nawet bez patrzenia wiedziałam do kogo należy. - Nie zabijaj jej.

- Dlaczego? Przecież to ona zabiła niewinne osoby, tylko i wyłącznie za pieniądze. Mogę jedynie honorowo się zachować w tej sytuacji.

- Jak? - ponownie jej głos był słaby, jednak zdołałam zrozumieć jej słowo.

- Puszczę Cię i będziemy walczyć. Honorowa walka na śmierć i życie. Dam Ci kilka sekund na pożegnanie się z życiem, bo nie ma szans, abyś mnie pokonała. Co Ty na to?

- Nina, puść ją. Nie zabijamy, pamiętasz? Ty taka nie jesteś.

- To ona zabija, Scott, nie ja. Spójrz tylko ile istot straciło przez nią życie. Mam ją tak po prostu puścić i zostawić w spokoju?

- Szeryf się nią odpowiednio zajmie, nie możesz jej zabijać. Nie jesteś mordercą, Nina. Nie jesteś zła.

                    Kilka słów, kilka cholernych słów, które potrafią obudzić mnie z morderczego transu. Scott doskonale wiedział jakich słów użyć, abym nie chciała jej zabijać. Ma racje, nie jestem mordercą, który zabija każdą osobę spotkaną na swojej drodze. Jednak ona zasłużyła na śmierć. Przez nią wiele istot nadprzyrodzonych zakończyło swoje życie zbyt wcześnie. Nawet my do końca nie znamy dokładnej liczby jej ofiar.

- Pieprzony Alfa – mruknęłam cicho i uderzyłam głową dziewczyny o ścianę. - Przynajmniej ona nie będzie gadać.

- Musiałaś to zrobić? - Scott westchnął ciężko, patrząc na nieprzytomną dziewczynę.

- No wiesz, została jeszcze opcja z zabiciem, ale Tobie to nie pasowało.

- Bo nie jesteś mordercą, Nina.

- A niby kim jestem, co? Jestem wampirem, a my zabijamy. A zwłaszcza ja zabijam takich, jak ona – wskazałam palcem na nieprzytomną dziewczynę. - Przez Ciebie się staczam, McCall.

- Ale pozytywnie – uśmiechnął się szeroko, a ja przewróciłam oczami.

- Dalej sobie tak wmawiaj, na dobre Ci to raczej nie wyjdzie.

- I wróciła wredna kobieta – westchnął ciężko, a ja zaśmiałam się z jego miny.

                  Moja radość nie trwała jednak zbyt długo, ponieważ przypomniał mi się pewien szczegół. Nie przyszłam tu po to, aby wykłócać się ze Scott'em o moją naturę, lecz po to, aby uratować Brett'a. Natychmiast odwróciłam wzrok w stronę chłopaka, który z ledwością oddychał, leżąc na ziemi. Natychmiast zerwałam się z miejsca i kucnęłam przy nim, sprawdzając jego puls. Jego serce zaczęło słabiej bić, oddech również stawał się coraz słabszy. Teraz, gdy byłam jeszcze bliżej chłopaka, wyczuwałam wyraźnie zapach tojadu, jednak nie był zwykły. Czuć było od niego, rzadko spotykana odmianę tojadu, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Miał naprawdę małe szanse na przeżycie, a my musieliśmy szybko działać. Spojrzałam wystraszona na Scott'a, który również był zdenerwowany tą cała sytuacją.

- Trzeba go stąd zabrać. Musimy jak najszybciej pozbyć się tojadu z jego ciała.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro