ROZDZIAŁ 45

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Siedziałam skulona na krzesełkach trybunowych i zastanawiałam się nad swoim życiem. To, co teraz aktualnie krąży wokół mnie, to jakaś cholerna paranoja. Wszystko zmierza w złym kierunku, a ja dodatkowo mam problemy nad zapanowaniem nad sobą. To nie powinno się dziać, nawet jeśli nie kontrolowałam się podczas pobytu w Nowym Orleanie. Tam nigdy nie zdarzyła mi się taka sytuacja, nie chciałam zabijać wszystkich po kolei. Coś najwyraźniej było nie tak, a ja musiałam odkryć, co to było.

                 Poczułam zapach wilkołaka, a następnie ujrzałam cień. Wiedziałam, kim była ta osoba, która zajęła miejsce obok mnie. Nie miałam jednak siły odnieść głowy i spojrzeć w jego oczy. Zrobiłam okropną głupotę, za którą przyjdzie mi zapłacić w najbliższym czasie. Przede wszystkim będę musiała przeprosić Ken'a za swoje zachowanie, ponieważ on nie jest niczemu winien. Następnie muszę się wziąć za siebie, aby taka sytuacja nie miała więcej miejsca. Muszę panować nad sobą, inaczej nigdy nie pomogę swoim bliskim, jeśli nie będę potrafiła pomóc samej sobie.

- Możemy pogadać? - czułam na sobie wzrok Scott'a, jednak się nie odwróciłam do niego.

- Nie mamy o czym – zbyłam go, naprawdę nie miałam ochoty na rozmowę.

- Nina, nie zbywaj mnie, proszę. Chcę Ci pomóc.

- Ale tu nie ma w czym pomagać – podniosłam na niego wzrok. - Nic się nie dzieje.

- To jak wytłumaczysz swoje zachowanie w klasie?

- Wkurzył mnie – wzruszyłam ramionami.

- Czym? Przecież nawet Cie nie sprowokował.

                 Słyszałam w jego głosie zaniepokojenie. Wiem, że Scott się o mnie martwi, ale co ja mam mu powiedzieć? Mamy wystarczająco dużo problemów na głowie, on sam tego wszystkiego nie ogarnia, a mam mu dokładać następnych zmartwień? Nie mogę wszystkich mieszać do swoich prywatnych spraw, już wystarczy, że Klaus i Damon się w to zamieszali. Dodatkowo pewnie cała rodzina Pierwotnych szykuje się na wojnę z bratem, która ich nie powinna obchodzić.

- Nina, chcę Ci pomóc – westchnął chłopak i spojrzał na mnie. - Pozwól mi o Ciebie zadbać.

- To ja tu jestem od dbania o was – uśmiechnęłam się lekko.

- I tak już będzie zawsze? Zawsze to Ty będziesz nadstawiać karku i brać na siebie wszystkie ciosy?

- A czemu nie? Przecież ja się leczę szybciej, umieram tylko na chwile, jestem starsza i silniejsza. Same plusy, widzisz?

- Powiedz mi, co się dzieje. Nie odejdę, dopóki nie powiesz mi prawdy.

- Nic się nie dzieje, nie piłam dzisiaj krwi.

- Kłamać to Ty się nie nauczyłaś – odezwał się głos Lydii za mną. - Teraz ładnie spowiadasz się ze wszystkiego.

                Wokół mnie usiedli moi przyjaciele, Isaac, Lydia, Malia i Stiles. Każdy z nich wlepił we mnie wzrok i czekał na moją odpowiedź. Dlaczego oni muszą być tacy uparci? Kocham ich i nie chcę ich wprowadzać w środek czegoś, czego sama do końca nie rozumiem. Sama jeszcze nie wiem, jak to wszystko się potoczy i czy wyjdę z tego cało. Kol zna broń na mnie i może ją wykorzystać, a ja nie będę w stanie się przed nim obronić. A nawet w sumie bym nie próbowała, nie umiem walczyć z przyjaciółmi, z rodziną.

- Więc? - zaczął ponaglać Stiles. - Powiesz po dobroci?

- Nie ma tu o czym rozmawiać – chciałam wstać, jednak dłonie Isaac'a przytrzymały mnie na miejscu.

- Zawsze to Ty bronisz nas, zawsze to Ty wysłuchujesz nas – zaczął chłopak, patrząc w moje oczy.

- Poświęcasz dla nas wszystko, co tylko się da – odparła Lydia.

- Poświęcasz swój czas dla nas, abyśmy tylko byli bezpieczni – dodała Malia, uśmiechając się lekko.

- Teraz pozwól, że to my wysłuchamy Ciebie. Daj sobie pomóc, Nina – Stiles spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.

- Ale to was nie dotyczy, nie ma o czym gadać – machnęłam lekceważąco ręką.

- Wszystko, co dotyczy Ciebie, dotyczy również nas – powiedział Scott twardym głosem. - Mówisz po dobroci, czy używamy innych sposobów?

- Co, macie zamiar mnie torturować? - zaśmiałam się.

- Nina! - wrzasnęli wszyscy naraz, od kiedy oni są tacy zgrani?

- Chodzi o Pierwotnych, a dokładnie o Kol'a – westchnęłam zrezygnowana.

- Czyli miałam racje, jesteś o niego zazdrosna – Lydia uśmiechnęła się szeroko.

- Nie! Nie chodzi o to – prychnęłam i przewróciłam oczami. - On po prostu trochę zwariował i tyle. Naprawdę nie ma o czym gadać.

- Nie odejdziesz stąd, dopóki wszystkiego nie wyśpiewasz – Isaac spojrzał na mnie groźnie, a ja po raz kolejny westchnęłam.

- Kol zagroził mi wojną – powiedziałam cicho z nadzieją, że nic nie usłyszą.

- Co? - Scott poderwał się z miejsca i spojrzał na mnie wystraszony.

- Mieliście nie słyszeć – jęknęłam załamana.

- Kto to Kol i dlaczego zagroził Ci wojną? - Malia spojrzała na mnie zła.

- Kol to młodszy brat Klaus'a, przyjaźniliśmy się. Zawsze byliśmy blisko, nigdy się nie kłóciliśmy. Nasze kontakty były najlepsze, oboje byliśmy w stanie skoczyć za sobą w ogień bez mrugnięcia okiem.

- Więc dlaczego nagle grozi Ci wojną?

- Tego nie wie nikt – westchnęłam ciężko. - Od mojego wyjazdu z Nowego Orleanu Kol się zmienił. Zaczął więcej zabijać, upijał się w samotności, zrobił się bardziej wredny i arogancki. Cały czas się kłóci z rodzeństwem, jednak nikt nie zna powodu jego zmiany. Jakiś czas temu zadzwoniłam do niego, chciałam się czegoś dowiedzieć, a on kazał szykować mi się na wojnę. Po jakimś czasie okazało się, że zamieszana jest w to mama Damon'a i Stefana, Lily. Akurat to mnie nie dziwi.

- Dlaczego? - Lydia zmarszczyła brwi.

- Powiedzmy, że jakoś nie potrafiłyśmy się ze sobą dogadać. To znaczy ona miała jakiś problem do mnie, a ja nie bardzo wiem, o co jej dokładnie chodziło. Twierdziła, że przeze mnie jej synowie odwrócili się od niej i takie tam.

- Więc ona chce Cie zniszczyć i posługuje się do tego Kol'em? - Isaac spojrzał na mnie zamyślony.

- Podejrzewam, że tak. Kol chce wojny, a ona z wielką chęcią się na to zgodzi. Nie wiem jednak, co zrobiłam jemu, że aż tak bardzo chce ze mną walczyć.

- Nie ważne czego chce, my jesteśmy przy Tobie. Będziemy walczyć u Twojego boku i obronimy Cie – powiedział Scott z lekkim uśmiechem.

- Wszystko się ułoży, zobaczysz – Stiles złapał mnie za dłoń i również się uśmiechnął.

- Chciałabym w to wierzyć – westchnęłam ciężko.

* Perspektywa Damon'a *

               Są takie chwile w życiu, w których wiesz, czego tak naprawdę chcesz. Są takie osoby, za które wiesz, że jesteś gotowy oddać życie. Są takie momenty, w których jesteś pewien wszystkiego, jesteś gotowy zrobić dosłownie wszystko. Wydaję mi się, że właśnie w moim życiu nadszedł taki moment. Teraz wiem, że jestem w stanie poświęcić wszystko, aby tylko uratować osobę, która jest mi bardzo bliska.

                Po przekroczeniu granicy Nowego Orleanu wiedziałem, że nie ma już odwrotu. Nawet nie chciałem zawracać, bo wtedy bym był cholernym dupkiem. W umyśle przywołałem wszystkie chwile, w których to właśnie Nina ratowała mój tyłek i w których to właśnie ona stawała przede mną, biorąc na siebie wszystkie ciosy skierowane na mnie. Skoro ona była zdolna do poświęceń, to ja również jestem. Dla niej zrobię wszystko, nawet zawalczę z Pierwotnym, który może mnie bez większych przeszkód zabić. Bo ona jest tego warta.

                 Zaparkowałem samochód pod domem rodziny Mikaelson i wziąłem głęboki wdech. To jest wejście w paszcze lwa, a ja robię to bez przymusu, robię to z własnej woli. To chore, ale nie wycofam się. Skoro Klaus chce uratować Ninę, to jestem w stanie się poświęcić i stanąć obok niego, aby mu w tym pomóc. Nie ważne jest to, jak bardzo oboje za sobą nie przepadamy. Ważne jest to, czego oboje w tej chwili chcemy. Mamy ten sam cel, więc najlepiej jest połączyć siły i walczyć u swojego boku, mając przewagę nad przeciwnikiem.

               Wysiadłem z samochodu i dokładnie obejrzałem budynek, w którym zamieszkam na najbliższy czas. Trochę obawiałem się tych nocy, jednak miałem nadzieję, że Klaus dotrzyma słowa i włos mi z głowy nie spadnie. Ustaliłem z nim wszystkie szczegóły przez telefon, Nina również z nami o tym rozmawiała. Wiem, że nie jest zachwycona z tego pomysłu, jednak niestety jesteśmy równie uparci, co ona. Będzie musiała się z tym jakoś pogodzić.

- Witam rodzinkę Pierwotnych! - krzyknąłem od razu po przekroczeniu progu.

- Damon – wysyczała zła Rebekah, patrząc na mnie z mordem w oczach.

- Co tak ostro, Blondi? Przecież nie jestem Twoim wrogiem.

- Przyjacielem z pewnością też nie – syknęła zła.

- Seksu Ci brakuje? - zapytałem, uśmiechając się złośliwie.

- Zaraz Tobie zabraknie serca w klatce piersiowej – wstała z kanapy, szykując się doskoku w moją stronę.

- Rebekah, to nasz gość – oczywiście jak zwykle zainterweniował Elijah, najbardziej rozsądny z całego rodzeństwa. - Witamy w naszych progach, Damon.

- Przynajmniej jeden potrafi się kulturalnie przywitać – uśmiechnąłem się krzywo. - Widzę dwie nowe twarzyczki – podszedłem do kanapy, na której siedziały dwie kobiety. - Damon Salvatore – podałem dłoń brunetce.

- Allison Argent – skrzywiłem się lekko przy nazwisku. - Czyli słyszałeś?

- Kto nie słyszał o słynnej rodzinie Łowców Argent – zaśmiałem się lekko. - To Ciebie Nina zamieniła w wampira?

- Tak – westchnęła. - Uratowała mi tym życie.

- To akurat mnie nie dziwi, Nina jest z tym dobra – puściłem jej oczko i podszedłem do drugiej kobiety. - Damon Salvatore.

- Freya Mikaelson – powiedziała ze złością w głosie.

- Widać i słychać, złość jest chyba u was rodzinna.

- Nie ufam Ci – wysyczała, patrząc mi prosto w oczy.

- Przynajmniej jesteś szczera – zaśmiałem się i usiadłem obok Allison. - Jak się czujesz jako wampir?

- Na początku było ciężko, ale z czasem zaczęłam się uczyć wszystkiego i teraz jest to dosyć znośne.

- Chętnie sam Cie czegoś nauczę – mruknąłem do niej.

- Chętnie to Ty zajmiesz się czymś innym – po pomieszczeniu rozbrzmiał głos Klaus'a. - Cieszę się, że już przyjechałeś, Damon.

- Widzę tą piękną radość na Twojej twarzy. Tylko jakoś nie wierzę w szczerość Twoich słów.

- Jesteśmy tymczasowymi przyjaciółmi, bracie. Musisz niestety się z tym pogodzić.

- Czym zagroziła Ci Nina? - spojrzałem na niego z szyderczym uśmiechem.

- Uśpieniem na sto lat – skrzywił się. - Ona niestety jest do tego zdolna.

- Widzisz, Klaus, w końcu pojawił się ktoś, kto potrafi Cie kontrolować.

- Nie mogę Cie zabić, ale radzę mnie nie prowokować. O skręcaniu karku nie było mowy – uśmiechnął się złośliwie.

- Może zajmiemy się ważniejszymi sprawami? - zapytała Hayley. - Z tego co wiem, to mamy spróbować powstrzymać Kol'a i Lily, a nie walczyć między sobą.

- Ciebie też miło widzieć – przewróciłem oczami. - Macie jakieś nowości?

- Kol wychodzi z domu z samego rana, wraca późno w nocy, albo w ogóle się nie pojawia. Cały czas spotyka się z Lily i knują coś przeciwko Ninie. Z tego co wiem, Twoja matka ma wtyki w czarownicach – odezwał się Elijah.

- Ma za sobą Heretyków, którzy nie przepadają za Panną Fortem.

- Więc może zaatakować ją w każdej chwili – odezwała się Rebekah. - Nawet z odległości będą mogli rzucić na nią jakiś czar, który może jej zaszkodzić.

- Ale jej nie zabiją – odparła Freya. - Nina jest zbyt silna, a Heretycy nie mają z nią szans w walce. Jednak masz racje, mogą jej zaszkodzić.

- Znacie miejsce pobytu mojej matki?

- Nie, pojawia się i znika, nikt nie wie gdzie. Ludzie Marcela przeszukują miasto, jednak ona rozpłynęła się w powietrzu – odpowiedział Klaus.

- Czyli jesteśmy w ciemnej dupie – westchnąłem i spojrzałem na wszystkich. - Zabawę czas zacząć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro