ROZDZIAŁ 65

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Specjalna dedykacja dla JULA551 <3 Miłego czytania :*


              Odkąd pamiętam, byłam osobą żywiołową. Wszędzie było mnie pełno, wszędzie musiałam wejść i sprawdzić wszystko po swojemu. Nie potrafiłam usiedzieć pięć minut w jednym miejscu, za bardzo mnie nosiło. Często przez takie zachowanie pakowałam się w kłopoty, jednak nigdy nie zaprzestałam takich czynności. Wszystko wydawało mi się ciekawe i godne do obejrzenia, więc czemu miałabym z tego rezygnować dobrowolnie?

              Teraz, w obecnej sytuacji, nie mam większego wyjścia. W skarbcu rodziny Hale znajdowaliśmy się od dobrych kilku minut, a mnie już nosiło. Nie potrafiłam siedzieć na tyłku ze świadomością, że po terenie szkoły biega chory psychicznie Łowca chcący wybić kilka istot nadprzyrodzonych za jednym zamachem. Niby plan dobry, jednak nie dla nas. Wirus dopadł każdego z nas i niestety widać coraz większe skutki. Każdy z nas czuje się źle, chociaż stara się tego nie pokazywać.

               Ja osobiście staram się trzymać w pionie, chociaż to jest dosyć ciężkie. Siedzenie w jednym pomieszczeniu w kilkoma ludźmi wcale mi nie pomaga, pomimo tego, że tylko jedno z nich jest człowiekiem. W żyłach każdego z nich płynie krew, która zachęca mnie do ataku. Z każdą minutą odczuwam coraz większy głód i coraz ciężej mi jest utrzymać kontrolę i trzeźwy umysł. W kółko powtarzam sobie, że to moi bliscy, że nie potrafię ich zranić, nie mogę ich zranić. To zadanie jest trudniejsze, niż myślałam.

               Malia i Stiles siedzą na ziemi przytuleni do siebie. Chłopak na szczęście ma tylko wysypkę, która nie zagraża jego życiu, jednak z dziewczyną jest trochę gorzej. Jest coraz bledsza, jej oddech jest cięższy, a puls przyspieszony. Stara się oddychać spokojnie, jednak słabo jej to wychodzi. Jej pazury co chwile się wysuwają, raniąc jej dłonie, a oczy świecą na niebiesko. Wiem, że jest jej cholernie ciężko, zwłaszcza po tym, jak przez kilka lat żyła w ciele zwierzęcia. Ciężko jest jej zapewne utrzymać się w ludzkiej postaci.

               Kira nie potrafi znaleźć sobie miejsca. Cały czas chodzi między półkami znajdującymi się w skarbcu i ogląda przedmioty na nich poustawiane. Widzę, jak mruży oczy próbując przeczytać etykiety na niektórych słoikach. Pomimo tego, że nie jest wilkołakiem, ten cały wirus również na nią wpływa. Nie do końca wiem w jaki sposób, jednak coś się z nią dzieje.

               Scott siedzi za to w jednym miejscu i ślepo wpatruje się w podłogę. Widać, że intensywnie nad czymś myśli, jednak chyba nic nie przychodzi mu do głowy. Dla niego ta sytuacja jest chyba najgorsza. Jest w końcu Alfą naszego stada, a nie potrafi nas uratować przed wirusem. Oczywiste jest to, że nie jest w stanie tego zrobić, choćby bardzo się starał. Jednak jego duma jest naruszona, a on najzwyczajniej na świecie nie potrafi sobie poradzić z bezradnością. Akurat w tym jesteśmy do siebie bardzo podobni.

              Lydia natomiast trzyma w ręku listę śmierci, nie wiem nawet, którą dokładnie część, i analizuje ją powoli. Wpatruje się w nazwiska, jakby chciała odnaleźć tam jakieś rozwiązanie. Ona chyba nie odczuwa żadnych skutków wirusa, albo dobrze się z tym ukrywa. Lydia od zawsze wydawała mi się być mądrą dziewczyną, która chętnie pomoże innym, chociaż często się z tym niepotrzebnie kryła. Ma w sobie ducha walki, którego ukazuje za każdym razem, gdy grozi nam jakieś niebezpieczeństwo.

              W tym momencie, gdy patrzę na każdego z nich, czuję się cholernie słaba. Zawsze chciałam ich chronić, byłam gotowa oddać za nich własne życie, a teraz? Siedzę tu, w skarbcu, zamknięta na cztery spusty i mam pustą głowę, jakkolwiek to brzmi. Nie przychodzi mi do głowy żaden genialny pomysł, dzięki któremu wyciągnęłabym nasz tarapatów. Przeczesałam cały umysł, jednak nie odnalazłam w pamięci żadnego zaklęcia, które mogłoby cofnąć wirusa z naszych organizmów. Czuję się cholernie bezradna, nie potrafię nikomu pomóc.

- Jak myślisz? Wyjdziemy z tego? - Isaac usiadł koło mnie, wdychając ciężko.

- Zawsze nam się udaje – uśmiechnęłam się lekko.

- Ale teraz to co innego. Zawsze walczyliśmy z wrogami, którzy posiadali ciało. Ten wirus go nie posiada, jak niby mamy go pokonać?

- Nie wiem, Isaac. Na prawdę nie wiem. Pierwszy raz w życiu mam totalną pustkę w głowie.

- Może trzeba się na spokojnie zastanowić, czym on dokładnie jest, a później odnaleźć antidotum.

- Osobiście nigdy o nim nie słyszałam. Jest wzmocniony, nawet nie wiemy jak, więc nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Jak mamy znaleźć antidotum, skoro nie znamy trucizny?

- To co robimy? Przecież nie możemy siedzieć w ciszy i gapić się w ściany.

- Porozmawiajmy – wtrąciła Malia. - Niech każdy coś opowie, albo chociaż niech jednak osoba to zrobi. Wiecie, umilimy sobie tym czas i dowiemy się czegoś o sobie.

- W sumie to nie jest taki głupi pomysł – odparł Isaac. - Nina chętnie nam coś opowie.

- Ja? - spojrzałam na niego zdziwiona.

- Tak, Ty. Obiecałaś nam kiedyś, że opowiesz nam jakieś historie ze swojego życia.

- Nawet nie wiem, od czego miałabym zacząć.

- Od początku – odpowiedziała Malia. - Ja nie znam Twoich początków, a chętnie posłucham.

- Mam zacząć od narodzin? - parsknęłam śmiechem.

- Może lepiej nie. Zacznij od momentu, w którym zaczęłaś rozrabiać albo używać magii. Opowiedz o innych istotach, jakie znasz. Wszystko, ja bym chciała wiedzieć wszystko.

- Dobra, to zacznę od początku – westchnęłam, a Lydia, Scott i Kira usiedli niedaleko nas. - Jak każdy z was wie, jestem jedyna w swoim rodzaju. Nie ma na świecie drugiej takiej, jak ja, naturalnej mieszanki. Na świecie są podobni do mnie, nazywamy ich Heretykami. Są to czarownicy, którzy zostali zamienieni w wampiry, jednak utrzymały swoją magię. Używają ją dzięki amuletom, które mają w sobie moc. Gdy odbierzesz Heretykowi jego amulet, stanie się on zwykłym wampirem nie posiadającym dostępu do magii.

- To już wiem, jak walczyć z tymi typkami chcącymi Cie zabić – parsknął Isaac.

- Są sprytni, walka z nimi może nie być łatwa. Nie są dla mnie zbyt trudnym przeciwnikiem, jednak gdy połączą swoje moce, mogą być niebezpieczni.

- Poznałaś kogoś osobiście? - zapytała Malia.

- Miałam taką przyjemność. Nie każdy Heretyk jest zły. Niektórzy są w miarę mili i wyrozumiali, jednak większość z nich chce się mnie pozbyć z niewiadomych dla mnie przyczyn. Ale koniec o nich, są nudni – zaśmiałam się lekko. - Są również Hybrydy, czyli połączenie wampira i wilkołaka. Pierwotną Hybrydą jest Klaus Mikaelson. Jego matka zdradziła swojego męża z wilkołakiem, czego owocem jest właśnie Klaus. Zablokowała jednak jego gen wilkołaka i wraz z resztą rodzeństwa zamieniła go w wampira. Po bardzo długim czasie Klaus zniszczył klątwę i stał się Hybrydą. Oczywiście, jak w każdej historii, i tu jest haczyk. By przełamać klątwę, musiał zabić sobowtóra czarownicy, która ją rzuciła. Tym sobowtórem jestem ja. Jednak by stworzyć istoty podobne do niego, po przemianie musiały wypić moją krew. Tu Klaus miał szczęście, ponieważ po śmierci odżyłam, więc mógł brać moją krew i tworzyć własne stado.

- I Ty mu na to pozwoliłaś? Po tym, jak Cie zabił? - zapytała zdziwiona Kira.

- Na początku byłam na niego wściekła. Dopiero później zrozumiałam, dlaczego taki jest. Klaus od dziecka był poniżany przez swojego ojczyma, Mikael'a. On zawsze gardził nim i często bił. Klaus za to robił wszystko, aby uszczęśliwić swojego ojczyma, jednak na marne. Później, przez wiele lat, Mikael biegał po świecie i chciał zabić Hybrydę, a następne i pozbawić życia całe rodzeństwo. Twierdził, że jego żona stworzyła potwory, które muszą zniknąć z powierzchni ziemi. Zauważyłam wtedy między nami podobieństwo. Ja i Klaus jesteśmy istotami, które nie powinny istnieć. Jesteśmy wybrykiem natury, rozgniewaliśmy przodków, chociaż nie mieliśmy na to żadnego wpływu. No, może Klaus jakiś tam miał, ale on po prostu chciał być sobą.

- I wtedy się zaprzyjaźniliście? - zapytał Stiles.

- Zaczęliśmy się dogadywać. Klaus nie wiedział, że przeżyłam, więc był wściekły, gdy dowiedział się o haczyku. Widziałam rozpacz na jego twarzy, widziałam obłęd, który nim zawładnął. Któregoś razu zakradłam się do jego domu, aby z nim szczerze porozmawiać. Zajęło nam to cała noc, ale oboje byliśmy później szczęśliwi. Wyjawiliśmy sobie sekrety, swoje pragnienia i marzenia. Klaus nie chciał stworzyć armii, która pozabija innych. Chciał stworzyć sobie własną rodzinę, która go pokocha i będzie trwała u jego boku. Źle się co prawda za to zabrał, ale intencje miał dobre. 

- Przecież ma rodzinę, swoje rodzeństwo. Dlaczego chciał je zastąpić Hybrydami? - zapytał zaciekawiony Isaac.

- Nie zawsze byli kochającym się rodzeństwem. Klaus to osoba władcza, wszystko musi być po jego myśli. Często ranił swoich bliskich myśląc, że robi dobrze, że chroni ich przed złem. Po jakimś czasie każdy z każdym się kłócił, a najbardziej obrywało się właśnie jemu. Chciał mieć u swego boku kogoś, kto przestanie go oceniać. Kogoś, kto pozna go na nowo.

- I tym kimś byłaś Ty – bardziej stwierdził, niż zapytał Scott.

- Tak, to byłam ja. Rozumieliśmy się, oboje byliśmy w podobnej sytuacji. Z tym, że ja miałam kochającą się rodzinę, a on nie. Gdy uratowali mnie przed Deucalion'em, byłam im wdzięczna. Nie wiedziałam wtedy, że Klaus planuje zabicie mnie w rytuale. Nikt tego tak naprawdę nie wiedział, tylko on sam. Jednak on uratował mnie, więc ja postanowiłam uratować jego.

- Dziwne, ja zapewne chciałabym się na nim jakoś zemścić. Myślałam, że Ty też – mruknęła zdziwiona Malia.

- Bo tak było – przytaknęłam. - Na samym początku chciałam zniszczyć jego życie, zrobić mu takie piekło, na jakie zasłużył. Ale później zrozumiałam jego zachowanie, to wszystko zmieniło. Moje podejście do niego całkowicie się zmieniło. Rozumiałam go, a on rozumiał mnie.

- A co z resztą rodziny? Jak było z nimi?

- Różnie, jak mam być szczera. Elijah zawsze był po stronie Klaus'a, chociaż czasami miał go serdecznie dość. Po mojej śmierci w rytuale był wściekły na brata, jednak szybko mu wybaczył. Zawsze go bronił, stawał po jego stronie, dlatego właśnie nie mieliśmy początkowo najlepszych relacji. Z czasem to się zmieniło, Elijah wyjaśnił mi swoje zachowanie. Opowiedział o tym, co działo się w ich dzieciństwie i dlaczego tak uparcie broni Klaus'a. Chciał mu pomóc zmienić się na lepsze, trochę mu się to nawet udało. Z Rebekah miałam dobry kontakt od samego początku. Dogadywałyśmy się w każdej sytuacji, nie było między nami ciszy. Nasze tematy do rozmów się nie kończyły, ludzie mieli nas powoli dosyć. Ona sama miała za złe Klaus'owi, nie traktował jej sprawiedliwie. Żaden facet nie mógł się wokół niej kręcić, bo zawsze kończył martwy. To strasznie denerwowało Rebekah, więc toczyli ze sobą cichą wojnę. Z Kol'em miałam najcięższe początki. Gdy dogadałam się z jego rodzeństwem, on jako jedynym mnie nie zaakceptował. Chciał ze mną walczyć, dawał rodzeństwu wiele powodów do nienawidzenia mnie. Na każdym kroku pokazywał mi, że to on jest tym lepszym i silniejszym. Każda moja randka z jakimś facetem kończyła się spotkaniem na naszej drodze Kol'a, który opowiadał swoje wymyślone historyjki. Ogólnie, miałam ochotę niejednokrotnie go zabić.

- Może się w Tobie zakochał i dlatego nie chciał dopuścić do Twoich spotkań z innymi? - zasugerowała Lydia.

- Nie, to była czysta nienawiść. Każde z nas starało się zaatakować drugiego i zniszczyć mu życie. Dopiero po walce z ich matką zmienił zdanie na mój temat.

- Walczyłaś z ich matką? - zapytał zdziwiony Isaac. - Co Ty masz z tym walczeniem z rodzicami innych – zaśmiał się.

- Tak, walczyłam z wielką Esther Mikaelson, nazywaną Pierwotną czarownicą. Zła suka, prościej mówiąc. To właśnie ona zamieniła swoje dzieci w wampiry, po bardzo długim czasie stwierdziła, że popełniła największy błąd w swoim życiu. Chciała ich wszystkich pozabijać, jednocześnie pozbyłaby się wtedy innych wampirów, każdy wampir by zginął. Stanęłam po stronie Pierwotnych, chroniąc ich własnym ciałem przed gniewem ich matki. Wtedy właśnie Kol zmienił zdanie na mój temat, gdy obroniłam go przed jego starszym bratem, Finn'em, który chciał mu przebić serce.

- Co miałaś na myśli mówiąc, że pozbyłaby się wszystkich wampirów? - zapytał Scott.

- Każdy z Pierwotnych ma swoją własną linie. Gdy umrze pierwszy wampir, wtedy cała jego linia umiera razem z nim. Zginęłyby wszystkie wampiry, które zostały stworzone przez Pierwotnych.

- Czyli zginąłby każdy wampir, którego ugryzł Pierwotny?

- Nie, może wytłumaczę to inaczej. Klaus stworzył pierwszego wampira, którym był Lucien, on zamienił kolejną osobę w wampira, a ta kolejną i tak dalej. Tak stworzyła się właśnie linia Klaus'a. Każdy tworzył kolejne wampiry, ale to Klaus był ich początkiem. Gdyby umarł, to wszystkie wampiry umarłyby, ponieważ poniekąd są z nim związani. Każdy z nich ma w sobie jakąś cząstkę krwi Klaus'a.

- To pokręcone – parsknęła Malia. - Przez jednego wampira może zginąć cała reszta.

- Właśnie dlatego ich broniłam. Damon i Stefan nie mieli pewności, do której linii należą, więc zabicie któregokolwiek z Pierwotnych mogło zakończyć się ich śmiercią. Nie mogłam na to pozwolić, więc postanowiłam stanąć u ich boku.

- Kurde, serio miałaś ciekawie – powiedziała uśmiechnięta Malia. - Zabierz mnie do nich, błagam.

- Kiedyś ich poznasz, spokojnie – zaśmiałam się.

- Cicho – odezwał się nagle Scott i podszedł do drzwi. - Szukają nas.

- Kto nas szuka? - zapytałam zdziwiona.

- Wszyscy, słyszę jakieś obce głosy.

- Musimy wyjść na zewnątrz – powiedziałam i spojrzałam na resztę. - Wróć, ktoś musi wyjść na zewnątrz, ale nie wszyscy.

- Ja pójdę – odezwał się Stiles. - Mnie ten wirus aż tak nie osłabia.

- Sam nie pójdziesz – odparłam. - Pójdziemy razem, ja też się jakoś trzymam. Trzeba skontaktować się z naszymi i odnaleźć antidotum.

- Nie myśl, że to koniec. Chcę znać wszystkie szczegóły z Twojego życia - rzuciła Malia, patrząc na mnie.

- Spokojnie, znajdziemy czas na dalsze historie - puściłam jej oczko.

- Nina? Mogę Cie prosić na chwile? - zapytał Scott.

- Pewnie – odeszłam z nim na bok. - O co chodzi?

- O Malie – westchnął ciężko. - Może powinniśmy jej powiedzieć prawdę?

- Nie, nie teraz. Ona może to źle przyjąć.

- Ale powinna wiedzieć, kto jest jej ojcem.

- Scott, sam pomyśl logicznie. Petera nie ma na liście, a co to może oznaczać?

- Nie wiem – westchnął. - Masz jakieś podejrzenia?

- Mam. Peter albo ma cholerne szczęście, albo jest Dobroczyńcą. Nie ma innego wyjaśnienia, wilczku. A jeśli okaże się, że to on faktycznie stoi za tym wszystkim? Wiesz, jak Malia może to odebrać? Wiesz, jak się poczuje?

- Nie będzie jej łatwo – westchnął zrezygnowany.

- Właśnie – przytaknęłam. - Więc na razie nic nie mów o tym, kto jest jej ojcem. Później to jakoś załatwimy.

- Masz racje, przepraszam. Po prostu już sam nie wiem, co mam o tym myśleć.

- Nie masz za co przepraszać, Scott. Chcesz dobrze, ja to rozumiem. Na razie zajmijmy się tym wirusem, a później po myślimy o reszcie, dobrze?

- Dobrze. Uważajcie na siebie.

- Spokojnie, złego diabli nie biorą – puściłam mu oczko. - Stiles, gotowy?

- Jak zawsze – zaśmiał się i pocałował Malie w czoło. - Ruszajmy po pomoc.

- Jakby coś się działo, to dawajcie znać – skierowałam się do reszty. - Wrócimy najszybciej, jak to tylko możliwe.

- Uważajcie na Łowców, błagam – powiedziała Lydia zmartwionym głosem.

- Będziemy uważać, obiecuję – oboje ze Stiles'em podeszliśmy do wyjścia. Ostatni raz odwróciłam się do reszty. - Oby nam się udało.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro