ROZDZIAŁ 75

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Specjalna dedykacja dla new652 <3



* Perspektywa Damon'a *

               Noc minęła mi ciężko. Przez cały czas rzucałem się z boku na bok, moje myśli krążyły wokół Lily, inaczej zwanej moją matką. Jak to mówią, rodziny się nie wybiera. Biedna kobieta nie wiedziała,co ją czeka. Gdy tylko zamykałem oczy, pojawiała mi się wizja tej wstrętnej baby, która przebijała serce naszej biednej Niny. Miałem ochotę rozszarpać ją, jednak nigdy nie mogłem się ruszyć. Nie mogłem się doczekać, aż doprowadzę ją do krzyku, aż będzie błagała o śmierć.

               Wstałem rano i od razu skierowałem się pod prysznic, aby zmyć z siebie ciężką noc. Co prawda wampiry nie potrzebują zbyt długiego odpoczynku, jednak czasami warto zamknąć oczy choć na chwile i zregenerować siły do kolejnej walki, która z pewnością nas czekała. Moja matka to silny przeciwnik, była, jest i będzie wredną jedzą chcącą zabić każdego, kto nie zrobi czegoś po jej myśli. Nie znałem powodu, dla którego tak bardzo chciała się pozbyć Niny, jednak wiedziałem, że odpowiedź dostanę szybciej, niż wcześniej myślałem.

               Po długim i odprężającym prysznicu skierowałem się do szafy, która znajdowała się w moim pokoju. Wyjąłem z niej czarną koszulkę oraz czarne spodnie i zarzuciłem na bokserki, które ubrałem jeszcze w łazience. Włosy przeczesałem dłonią, bo po co komu grzebień, i gotowy skierowałem się na dół, do kuchni. Z lodówki wyjąłem napój Bogów, inaczej zwany krwią i przelałem ją do szklanki, jak na kulturalnego faceta przystało. Dobra, może nie zawsze taki jestem, ale w tym domu mieszkają damy, więc trzeba być choć trochę kulturalnym, a ja się dostosowuję.

              Skierowałem swoje kroki do salonu, aby wygodnie usiąść i rozkoszować się w samotności życiodajnym napojem, jednak nie było mi to dane. Myślałem, że tylko ja wstałem tak wcześnie, ale najwyraźniej się myliłem. Na kanapie siedział nie kto inny jak sam Klaus Mikaelson, który, tak jak ja, trzymał w dłoni szklankę z krwią. Westchnąłem cicho i skierowałem swoje kroki w jego stronę, po czym usiadłem na fotelu i spojrzałem na Pierwotnego. Był cholernie zamyślony, ponieważ nawet nie zwrócił uwagi na to, że ma jakieś towarzystwo. Zmarszczyłem brwi i zacząłem mu się przyglądać. Wpatrywał się w jeden punkt i nam czymś intensywnie myślał, wskazywała na to żyłka na jego szyi, która zawsze pojawiała się w takim momentach.

- Klaus? - stwierdziłem, że wyrwę go z zamyślenia i może dowiem się czegoś ciekawego, jednak ten nie reagował. - Klaus!

- Co? - popatrzył na mnie zdezorientowany. - Po cholerę drzesz się z rana?

- Najpierw powiedziałem to spokojnie, ale Ty byłeś w innym świecie.

- Trzeba było mnie z niego nie wyrywać – warknął rozdrażniony.

- Ktoś tu ma chyba zły humor – zaśmiałem się.

- Co w tym dziwnego? Twoja matka doprowadza mnie do szału, wplątując dodatkowo w to wszystko Kol'a. O moim bracie nie mamy żadnych informacji, jakby rozpłynął się w powietrzu.

- Albo wyjechał z miasta – dopowiedziałem po chwili.

- Nawet tak nie mów – zagroził mi palcem. - Jeśli wyjechał, to tylko w jedno miejsce, a tam byśmy go nie chcieli.

- Może lepiej zadzwonić do Niny i ją uprzedzić? - zasugerowałem.

- Nie, dopóki nie będziemy mieli twardych dowodów. Nie ma sensu jej na marne denerwować.

- Też racja – przytaknąłem. - Ona ma wystarczająco problemów na głowie, nie potrzebne jej są kolejne.

- Zdecydowanie – kiwnął głową, a na jego twarzy pojawił się grymas. - Tylko ona ma takiego pecha – westchnął. - Za każdym razem pakuje się w coraz gorsze problemy. Najpierw Deucalion, który zabił jej rodzinę, całe stado Alf próbujące ją zmusić do przejścia na ich stronę, jakaś dziwna laska z potworną mordą chcąca ją zabić, jednak zabijająca Katherine, później pieprzony demon, który opętał jej przyjaciela, a teraz Łowcy wybijający wszystkie istoty w Beacon Hills. Nie wspomnę już o tym, co działo się wcześniej.

- Ona ma prawdziwy talent do wpadania w kłopoty.

- Połowa z nich to nasza sprawka – odparł, patrząc na mnie. - Między innymi przez mnie kilkadziesiąt osób chce jej śmierci.

- Spokojnie, ja też ją naraziłem kilka razy – wzruszyłem ramionami. - Ja wpadałem w kłopoty, a Nina mnie z nich ratowała. 

- Od zawsze miała dobre serce.

- A mówią, że dobro wraca do człowieka – powiedziała nagle Freya, wchodząc do salonu wraz z Allison. - Co wy tak rano na nogach?

- Ja nie mogłem spać – odparłem.

- A ja wymyślałem kolejne tortury dla naszej słodkiej Lily – powiedział Klaus. - A wy?

- Ja chcę poszukać kolejnych zaklęć dla Niny, a Allison zaoferowała swoją pomoc.

- Przynajmniej w ten sposób mogę jej się jakoś odpłacić za to wszystko – wzruszyła ramionami dziewczyna.

- Gdyby Cie teraz usłyszała, to zapewne skręciłaby Ci kark – parsknąłem śmiechem. - Pamiętaj, że Nina nie chce nic w zamian za uratowanie przyjaciół.

- Nie tyczy się to oczywiście innych – odpowiedział Klaus. - Nina wie, jak manipulować ludźmi tak, aby wyszło na jej.

- Czyli teraz zdecydowanie to ona powinna przesłuchać Lily – zaśmiała się Freya. - Poradziłaby sobie lepiej od was.

- Bez przesady, my też jesteśmy w tym dobrzy – odparł Klaus. - Poradzimy sobie z Lily bez problemu.

- Macie okazje się wykazać – mruknęła Allison. - Nasza przyjaciółka właśnie się obudziła.

- Więc czas na przesłuchanie – powiedział uśmiechnięty Klaus i dopił resztkę krwi.

               Zrobiłem to samo, opróżniając szklane naczynie, postawiłem je na stoliku i ruszyłem za Pierwotnym. Miałem ochotę od razu ją zabić, jednak wiedziałem, że trzeba wyciągnąć z niej pewne informacje. Lily nie była jednak taka sprytna, za jaką się uważała. Wczoraj, gdy znaleźliśmy ją na cmentarzu, była tak zdezorientowana, że bez problemu Elijah skręcił jej kark. Swoją drogą, cmentarz to nie była dla niej najlepsza kryjówka, ale jak widać, moja matka inteligencja nie grzeszy. Zdziwił mnie jedynie fakt, że była tam sama. Po przeszukaniu całego terenu nie spotkaliśmy Kol'a czy Heretyków, była sama Lily. To trochę podejrzane, ale stwierdziliśmy, że główna sprawczyni nam wystarczy, więc nie szukaliśmy reszty. Oni sami do nas przyjdą, aby ja uwolnić.

               Zeszliśmy na dół schodami znajdującymi się przy barku. Gdyby ktoś mi ich nie pokazał, to w życiu nie pomyślałbym, że jest tu jakieś zejście. Zakryte dywanem, idealnie nadaje się do kryjówki bądź pięknej sali tortur. Szliśmy krótkim korytarzem, mijając inne pomieszczenia znajdujące się w piwnicy. To istne więzienie, Klaus mi mówił, że to i tak nie wszystko. Ponoć znajduje się tu tak zwany ogród, w których chowa żywcem swoich najgorszych wrogów. Zdecydowanie nie chciałbym być jednym z nich.

- Gotowy? - zapytał Pierwotny, stając przy drzwiach prowadzących do Lily.

- Jak nigdy wcześniej – odparłem z uśmiechem.

               Wyjął z kieszeni srebrny klucz, który wsadził do zamka. Spojrzał na mnie ostatni raz, po czym usłyszałem charakterystyczny brzęk dla otwierającego się zamka. Przesunął dużą zasuwę, która również się tu znajdowała i otworzył wrota do piekieł. Na samym środku pomieszczenia stało krzesło, a na nim była uwięziona moja matka. Było tu cholernie zimno i nieprzyjemnie, sam wolałbym tu nie trafić. Przy ścianie znajdującej się po mojej lewej stronie znajdował się stół z różnymi urządzeniami, specjalnie przygotowanymi do tortur. Już wiedziałem, że moja biedna mamusia wycierpi przed śmiercią jak mało kto. Nie ma co się dziwić, Klaus to prawdziwy psychopata.

- Wyspana? - zapytał Pierwotny , uśmiechając się złośliwie do Lily. - Zregenerowałaś siły?

- Nic wam to nie da – zaśmiała się słabo. - Oni poradzą sobie beze mnie, znają plan.

- Oni? Chodzi Ci o Twoich Heretyków? Jak mi przykro, chyba powyrywałem im wczoraj serca – piękne kłamstwo, Mikaelson. - My również chcemy poznać Twój plan.

- Nigdy wam go nie zdradzę, wasza ukochana Nina zginie w męczarniach, samotna, bez przyjaciół.

- Nie chcesz gadać? Spokojnie – podszedł do stołu i zabrał z niego nóż nasączony werbeną, wcześniej zakładając specjalną rękawiczkę stworzoną przez Freyę. - Teraz porozmawiamy po mojemu.



* Perspektywa Niny *

               Kolejna noc, która wcale nie przyniosła ukojenia. Kolejne sny, które zdawały się być tak cholernie realne, że aż straszne. Koszmary, które nawiedzały mnie co noc. Istoty, które zagrażały moim bliskim, pokazywały swoją siłę, a ja nie potrafiłam ich zwalczyć. We śnie jestem cholernie bezradna, bezsilna, nie umiem uratować swoich przyjaciół. Co, jeśli to wszystko okaże się być prawdą? Jeśli te sny są prorocze, a ja będę musiała patrzeć na śmierć moich bliskich?

               Wstałam zmęczona bardziej, niż się kładłam, i przeciągnęłam się mocno. Chyba czas zrobić jakiś eliksir lub użyć jakiegoś zaklęcia na dobry sen. Pół nocy rzucałam się na łóżku, budziłam się z krzykiem i oblana potem. Moje sny stały się cholernie realne. Czułam wszystko, co się w nich działo, każde uderzenie czy ranę. Czułam ogarniającą mnie panikę, która była nierozłączną częścią mnie. Widziałam cały czas krew spływającą z ciał moich przyjaciół, ich wzrok pełen smutku,widziałam, jak bardzo się na mnie zawiedli. Nie mogę pozwolić na to, aby to wszystko było prawdą. Nie ma takiej cholernej opcji.

               Usiadłam na łóżku i przetarłam twarz dłońmi. Nie czuję się najlepiej, a to dopiero początek dnia. Już mnie ciekawi, co tym razem się stanie. W sumie to chyba nie ma już nic, co by mnie zdziwiło. Złapałam w dłonie telefon znajdujący się na szafce nocnej i sprawdziłam godzinę. Wyglądało na to, że za cholerę nie zdążę zjawić się w szkole na czas, a na późniejsze lekcje nie mam zamiaru iść. Może jeden dzień wolnego dobrze mi zrobi? W sumie w razie problemu Scott mnie przywoła, albo chociaż napisze sms'a. Na pewno nie będzie miał mi za złe tego wolnego, każdemu z nas należy się odpoczynek.

                Skierowałam się do łazienki i napuściłam wody do wanny. Skoro i tak w najbliższym czasie się nigdzie nie wybieram, to w spokoju mogę się zrelaksować w ciepłej wodzie. Nalałam pod strumień wody brzoskwiniowy żel i patrzyłam spokojnie, jak tworzy się piana. W łazience unosił się słodki zapach, przez który kąciki moich ust mimowolnie powędrowały do góry. Ściągnęłam z siebie ubrania i zanurzyłam się w wodzie, wcześniej zakręcając kran. Tego właśnie było mi trzeba, poranek od razu staje się lepszy. Ile bym dała, aby zostać tu na dłuższą chwilę, na którą niestety rzadko kiedy mogę sobie pozwolić.

               Wczorajsze wydarzenia były dla nas nieprzyjemne. Każdy z nas odczuł skutki tego, co tam się stało. Stiles był przerażony tym, że musiał patrzeć na martwego przyjaciela. Pomimo tego, że starał się nie okazywać strachu, w jego oczach było wszystko wyraźnie widoczne. Derek patrzył na mnie z lekkim strachem i troską, co mnie zdziwiło. Kilkadziesiąt minut wcześniej rzuciłam nim o ścianę, a on się martwił. Przez takie zachowanie moje serce bije mocniej, a mi coraz ciężej trzymać się od niego z daleka. Scott był jednocześnie wkurzony na siebie i załamany. Nic nie poszło zgodnie z jego planem, więc miał do siebie o to wielki żal. Liam i Kira byli poturbowani po małej walce z Berserkerem, którą stoczyli przed moim przybyciem. Chłopak był z jednej strony zadowolony, ponieważ to była jego pierwsza ,,wielka'' walka, jak on to określił. Kira, co bardzo mnie zdziwiło, okazywała mi troskę. Patrzyła na mnie dziwnie i nawet zaproponowała przyniesienie kolejnego woreczka z krwią. Niestety, to nie ruszyło mojego serca, przez własną naturę nie jestem w stanie jej polubić. Melissa była załamana tym, że widziała martwego syna, co wcale mnie nie dziwi. Pomimo świadomości, że to wszystko jest udawane, po wszystkim ciężko jej było się z tego otrząsnąć. Noshiko za to nie pokazywała żadnych uczuć. Zachowywała się tak, jakby całkowicie ją to obeszło, za co miałam ochotę strzelić ją w głowę. Szeryf był zawiedziony tym, że nie udało nam się dorwać Dobroczyńcy. Jednak odczuł również ulgę, ponieważ nikt z nas za bardzo nie ucierpiał, wykluczając oczywiście mnie. Najgorzej chyba było z Chris'em. Pomimo tego, że ładnie ukrył przed wszystkimi to, jak się czuje, mnie nie zdołał w żaden sposób okłamać. Po wszystkich porwałam go na małą rozmowę i przyznał mi się, że jest załamany. Miał chwile zawahania, gdy przytrzymywał broń przy głowie Kate. Nic dziwnego,to w końcu jego siostra.

               Jeśli chodzi o Kate, to mam cholernie mieszane uczucia. Nie do końca wiem, po jaką cholerę było jej ciało Scott'a. Przecież chyba nie jest idiotką i nie trzyma zwłok w domu. Nie wierzę też w jej dziwne nawrócenie i w to, że może chciała pochować Alfę jak należy. Było kilka powodów, przez które myśleliśmy, że to ona jest Dobroczyńcą. Między innymi to, że była w skarbcu Hale'ów, gdy został okradziony. Przybyła do szpitala, gdy my czekaliśmy na Dobroczyńce. Dodatkowo była Łowczynią, więc mogłaby chcieć w łatwy sposób pozbyć się wszystkich istot z miasta. Jednak coś nie pozwalało mi mieć pewności, że to właśnie ona stoi za tą całą lista śmierci. Coś jakby kobieca intuicja, która nigdy mnie nie okłamała.

               Rozkoszowałam się ciepłem i spokojem, dopóki nie został on brutalnie przerwany. Słyszałam telefon dzwoniący w sypialni, jednak jakoś nie bardzo chciało mi się do niego wstawać. Pewnie to Scott albo Stiles, później do nich oddzwonię. Niestety, ktoś wciąż nie dawał spokoju i cały czas dzwonił, więc niechętnie musiałam wyjść zwany i odebrać ten przeklęty telefon. Rzuciłabym nim o ścianę, gdyby nie fakt, że jest nowy. Wczoraj, najwidoczniej podczas walki z potworem, zgubiłam gdzieś swój i musiałam zaopatrzyć się w nowy. Na szczęście wyrobienie drugiej karty nie było wcale trudne.

               Owinęłam się ręcznikiem i skierowałam do sypialni, klnąc pod nosem na osobę, która zakłóciła mój spokój. Podeszłam do szafki nocnej i spojrzałam na urządzenie. Z wrażenia musiałam usiąść na łóżko, aby przypadkiem się nie przewrócić. Mam świetny słuch, jako wampir jestem wrażliwa na równe dźwięki, więc jakim cudem nie słyszałam go wcześniej? Na ekranie widniały nieodebrane połączenia, i to w niemałych ilościach. Scott dzwonił do mnie osiem razy, Stiles jedenaście, a Lydia szesnaście. Jakim cudem ja tego nie usłyszałam wcześniej? Wybrałam numer do Rudej i czekałam cierpliwie, aż odbierze.

- Co Ty robisz, że nie można się do Ciebie dodzwonić? – odezwał się zirytowany głos Lydii.

- Hej, dziękuję, czuję się dobrze. Nie, nie odczuwam żadnych skutków wczorajszej walki. Dobrze, że pytasz, odpoczywam w spokoju, relaksując się w wannie pełnej wody. A co u Ciebie?

- Nina, nie ma czasu na głupoty.

- Dobra, już się nie pień, od warczenia jest Scott. Co takiego ważnego się wydarzyło, że do mnie wydzwaniacie jakby ktoś umarł? 

- Stało się coś bardzo dziwnego – odparła tajemniczo.

- Wiesz ile dziwnych rzeczy mi się życiu przydarzyło? Nic mi to nie mówi, możesz jaśniej?

- Za dużo by opowiadać. Możesz przyjechać do Dereka?

- A co? Jego laska strzeliła mu w łeb i ktoś musi ratować mu tyłek?

- Wstałaś lewą nogą, to już wiemy. Przyjedziesz?

- Za godzinę? - zapytałam z nadzieją.

- Za pięć minut? - odpowiedziała, próbując naśladować mój głos.

- Zapomnij, wyciągnęłaś mnie z wanny. Daj mi z dwadzieścia minut i jestem na miejscu.

- Na to liczę, rusz tyłek.

               Już chciałam jej ładnie odpowiedzieć, ale się rozłączyła. Wredna, ruda laska, którą kocham. To dziwne, ale niech nikt lepiej w to nie wnika. I tyle byłoby z mojego relaksu i spokoju. Wróciłam do łazienki, od razu pozbywając się wody z wanny i wzięłam się za siebie. Włosy oczywiście wysuszyłam za pomocą magii, nałożyłam tradycyjny makijaż i byłam w połowie gotowa do wyjścia. Owinięta ręcznikiem skierowałam się do garderoby, od razu chwyciłam za białą, koronkową bieliznę i narzuciłam ją na siebie. Następnie popatrzyłam na zawartość swojej szafy i stwierdziłam, że przydadzą mi się zakupy. Wybrałam czarne spodnie, co nie było żadną nowością, do tego białą bluzkę na ramiączkach krzyżujących się na plecach, czarne botki na szpilkach i czarną skórę.

               Wiedziałam, że mój czas się kończy, więc ze śniadania nici. Zrobiłam sobie kawę i przelałam krew z woreczka do szklanki. Piłam na zmianę oba napoje, śmiejąc się pod nosem z własnej głupoty. Nie mogłam jednak jechać, nie uzupełniając swojego organizmu w dwa magiczne napoje potrafiące postawić mnie na nogi w bardzo krótkim czasie. Podejrzewam, że bez wypicia kawy i krwi byłabym całkowicie nieobecna duchem, jedynie ciało gdzieś by tam było. Po kilku minutach wyszłam z domu, zamykając drzwi na klucz i skierowałam się do garażu. Wsiadłam do swojej ulubionej BMW i ruszyłam pospiesznie w stronę Loftu.

              Nie wiedziałam, czego mogę się tam spodziewać. Skoro Lydia twierdzi, że stało się coś bardzo dziwnego, to tak naprawdę mogę zobaczyć tam dosłownie wszystko. Wiem, że to coś poważnego, inaczej nie dzwoniłaby do mnie wiedząc, że po wczorajszej walce muszę dojść do siebie. Wolałabym osobiście nie przebywać w miejscu, w który mieszka mój był facet, jednak najwyraźniej nie miałam tu nic dogadania. Nie potrafię stać u jego boku i patrzeć na niego z obojętnością. Może i jestem wredną suką, ale mam też uczucia, które przy nim się ożywają. To nie proste zadanie, jednak muszę się trzymać od niego z daleka, aby nic mu nie groziło. Przynajmniej w taki sposób go obronię, innego pomysłu nie posiadam.

               Po kilku minutach dosyć szybkiej jazdy, zaparkowałam pod Loftem Dereka i z ciężkim sercem wysiadłam z pojazdu. Skierowałam się od razu na górę, próbując się uspokoić po drodze. Musiałam ponownie stać się obojętną na wszystko suką, która nie żywi żadnego uczucia do swojego byłego. A to zabawna historia, nie ma co. Poczułam dziwny zapach, przez co lekko się skrzywiłam. Drzwi były otwarte, więc nawet nie bawiłam się w kulturę. Weszłam od razu do środka i stanęłam jak wryta. Wszystko wszystkim, ale coś takiego?

- Dlaczego on wygląda, jakby właśnie wyszedł z pożaru?



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro