ROZDZIAŁ 95

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Czy ja przypadkiem kiedyś nie wspominałam coś o tym, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć? Tak? Cóż, cholernie się myliłam. Znalazł się ktoś, kto, oprócz Klaus'a, jest w stanie mnie zaskoczyć. Kate Argent, cholerna była Łowczyni będąca teraz cholera wie czym. Wiem tyle, że jest jedną z nas, co nie ułatwia nam za bardzo zadania. Mogła wywieźć Scott'a dosłownie wszędzie, mogła przecież ukryć go gdzieś w Beacon Hills, a ona? Wywiozła go do pieprzonego Meksyku. Czy tylko mi się wydaje, że ona ma coś z głową?

                Łowcy istnieją na tym świecie od bardzo dawna. Są szkoleni przez najlepszych, posiadają najlepszą broń. Potrafią wytropić każdą istotę nadprzyrodzoną, są również cholernie uparci i konsekwentni. Nie każda rodzina posiada kodeks, który jest dla nich świętością. Większość z nich żyje po to, aby oczyścić świat z takich, jak ja. Obierają sobie nas za cel i zrobią wszystko, aby wreszcie dopaść swoją ofiarę i pozbawić ją życia. Nie obchodzi ich wiek istoty, którą zabijają, obchodzi ich tylko jej śmierć. To okrutne, ale niestety prawdziwe. My jedynie możemy się bronić, chociaż nie zawsze jest to łatwe.

                W swoim życiu spotkałam kilku Łowców, którzy nie zawsze byli przyjaźnie do mnie nastawieni. Odkąd stałam się wampirem, zaczęli bardziej zwracać uwagę na to, co robię. Czarownic nie czepiają się za bardzo, chyba że któraś używa magii do zabijania czy krzywdzenia ludzi. Natomiast wilkołaki i wampiry są na pierwszym miejscu na ich chorej liście osób do zlikwidowania. Nie ważne jest, czy któraś istota zabiła w swoim życiu człowieka i w jaki sposób żyje, ważne kim jest. Takim, jak oni, ciężko jest wytłumaczyć cokolwiek. Mają zakodowane, że jesteśmy ich wrogami, obiektami do zlikwidowania.

               Rodzinę Argent poznałam jeszcze zanim stałam się wampirem. Jeden z nich, niejaki Marcus Argent, przyjechał wraz ze swoją świtą do Mystic Falls. Chcieli zająć się stadem wolnych wilkołaków żyjących na naszym terenie, a konkretnie mówiąc chcieli ich pozabijać. Stado jednak nie było jednym z tych, które atakowało ludzi. Żyli w zgodzie ze wszystkimi, pomagali innym i chronili przed wrogami. Marcus jednak nie chciał słuchać żadnych wymówek i postanowił zaatakować pewnej nocy wszystkich członków stada. Oczywiście moja mama wkroczyła wtedy do akcji, a wraz z nią połowa istot nadprzyrodzonych. Każdy z nas stanął za wilkołakami, nie pozwalając ich ruszyć. Łowcy łatwo się nie poddali i doszło między nami do walki, w której kilku z nich poniosło śmierć. Osobiście starałam się nikogo nie zabijać, jedynie powstrzymywałam ich za pomocą magii. Wiedziałam wtedy, że zabicie kogoś równa się z moją przemianą, a cholernie tego nie chciałam.

                 Nie musieliśmy długo czekać na kontratak. Po kilkunastu dniach Łowcy z rodziny Argent zrobili ponowny najazd na miasto, tym razem ze zdwojoną siłą. Zrobili to z zaskoczenia, atakując nas w nocy. Nikt nie spodziewał się ich w najbliższym czasie, a oni to wykorzystali. Tego dnia osobiście poznałam Kate i Gerard'a, którzy nie trzymali się własnego kodeksu. Zabili kilka młodych istot, za które niestety nie zapłacili w tamtym czasie. Każdy z nas był wściekły i gotowy do powstrzymania Łowców, jednak oni szybko wycofali się z miasta. Było nas zbyt wiele, a oni padali niczym muchy. Pomimo tego, że moja rodzina starała się nie zabijać Łowców, wilkołaki i wampiry miały odmienne zdanie. Życie za życie, takie było motto w mieście. Niestety, niektórzy się tego trzymali. Teraz wiem, że dobrze postąpili zabijając tych Łowców, inaczej oni wybiliby nas.

               Pewnego dnia do naszych drzwi zapukała przywódczyni Łowców z Meksyku, Araya Calavera. Jej obecność w mieście zdziwiła wielu z nas, gdyż ta Łowczyni nie przychodzi do zaatakowanych istot. Tamtego dnia chciała zawrzeć z nami pokój, abyśmy przypadkiem nie zaczęli mordować każdego, kto miał jakikolwiek związek z Łowcami. Przyszła akurat do mojej mamy, ponieważ wiedziała, że ona jako jedyna była w stanie powstrzymać całą resztę. Mama przysięgła, że nie zaatakujemy nikogo, kto nie zaatakuje nas. Broniliśmy się, przecież to było normalne. Na całe szczęście Araya była jedną z tych, którzy trzymali się twardo kodeksu i eliminowała tych, którzy tego nie robili.

               Następną rodzina, którą zdołałam poznać, to rodzina Maxwell. Łowcy z wieloletnim stażem, pozbywających się młodych istot, nie ruszając przy tym starych. Dlaczego? Stwierdzili wtedy, że ze starszymi nie mają szans, a eliminując młode okazy, mogli zapobiec rozprzestrzenianiu się takich, jak ja. Jeździli po całym świecie i zabijali młode wilkołaki i wampiry, które nie do końca się kontrolowały. Mieli wszędzie swoje wtyki, dzięki czemu znali tożsamość każdej przemienionej osoby. Szybko jednak zostali zabici przez wampiry, które nie znosiły takich, jak oni. Rozmowa z moją mamą nic nie dała, wampiry urządziły mord na obrzeżach miasta Mystic Falls. To był pierwszy raz, gdy widziałam taką rzeźna własne oczy. Ten widok pozostanie w mojej pamięci na zawsze.

               Kate Argent kilkukrotnie przyjeżdżała do Mystic Falls wraz ze swoimi ludźmi, jednak za każdym razem została wygoniona z miasta. Każdy chciał się jej pozbyć raz na zawsze, ale ona była sprytnym Łowcą. Wiedziała, w jaki sposób nas przechytrzyć i jak uciec przed krwiożerczymi bestiami. Złapanie jej było trudne, jednak raz udało mi się ja wytropić. Stało się to zaraz po śmierci mojej rodziny, zabitej przez Deucalion'a. Kate usłyszała tą informacje i stwierdziła, że skoro nie ma już na świecie jedynej potężnej czarownicy, to warto uderzyć w nasze miasto. Na jej nieszczęście była tam również rodzina Pierwotnych, która nie ma żadnych zasad dotyczących zabijania innych. Kate została poważnie ranna, a dzięki jej krwi odnalazłam ją dwa kilometry za miastem. Doszło między nami do walki, jednak Łowczyni postrzeliła mnie w okolice serca i zwiała, zostawiając mnie ledwo żywa. Wtedy obiecałam sobie, że pewnego dnia znajdę ją i pozbawię życia tak, jak ona próbowała to zrobić ze mną.

                Miny moich przyjaciół są w tej chwili bezcenne. Zachowują się jak rybki, które starają się złapać powietrze. Otwierają i zamykają usta, chyba nie potrafiąc dobrać dobrze słów. Cóż, zapewne też bym miała taka minę, gdyby ktoś nagle oświadczył mi, że jedziemy do Meksyku. Tak, kurwa, do Meksyku! No ja pierdole, dlaczego akurat tam? Chyba nie bardzo potrafię to przeżyć, serio.

               Usiadłam spokojnie na fotelu i starałam się jakoś ogarnąć tą całą sytuacje i własne myśli. Zastanawiałam się, po co Kate potrzebny jest Scott. Jeśli chciałaby go zabić, to przecież mogła to zrobić na miejscu, nie musiała go wywozić cholera wie ile kilometrów dalej. Może mieć jakiś plan, na który my zapewne zbyt szybko nie wpadniemy. Prawda jest taka, że Kate Argent od zawsze była cholernie przebiegła i miała milion planów na sekundę. Potrafiła odnaleźć się w każdej sytuacji, wszystko pięknie układało jej się w głowie, dzięki czemu była prawie nieuchwytna. No właśnie, prawie. Było kilka wyjątków, jak na przykład nasze spotkanie. Tak się składa, że akurat krew jest idealna do tropienia przez wampiry. Potrafimy szybko zidentyfikować ranną osobę, nawet jeśli schowałaby się pod ziemię.

- Gdzie jedziemy? - zapytała Lydia, patrząc na mnie z szeroko otwartymi oczami.

- Do Meksyku – odparłam spokojnie. - Właśnie tam nasza kochana Kate zabrała Scott'a.

- Jesteś pewna? - zapytał Chris, który nie okazywał żadnych uczuć, zaleta Łowcy.

- Tak, wyczułam go – potwierdziłam, kiwając głową. - Musi tam być, a my musimy uratować jego zapchlony tyłek.

- To nie dorzeczne – stwierdziła Braeden. - Po cholerę Kate zabrała go aż tak daleko?

- To jest bardzo dobre pytanie – westchnęłam. - Kate jest mądra i wie, co robi. Zapewne posiada jakiś plan, który ma jej pomóc pozbyć się Scott'a.

- Meksyk jest terenem innych Łowców – stwierdził Chris.

- Tak, Araya Calavera, wiem – potwierdziłam. - Możliwe, że również poluje na Twoją siostrę, ale nie uratuje Scott'a.

- Możemy do niej zadzwonić i poinformować ją o tym.

- Myślisz, że będzie chciała współpracować z istotami nadprzyrodzonymi? Będzie mogła zabić Scott'a bez mrugnięcia okiem.

- Scott nie zabił niewinnej osoby, więc Araya go nie ruszy.

- Ale zmienił niewinnego nastolatka w wilkołaka, a to już wykroczenie w waszym świecie – odparłam twardo. - Nie będę ryzykować jego życia i sprowadzać kolejnych Łowców.

- Musimy mieć jakiś plan, nie możemy jechać bez przygotowania – stwierdziła Lydia.

- Pewnie, przecież mamy tydzień, Kate poczeka i nie zabije Scott'a od razu – warknęłam sarkastycznie. - Nie ma czasu na pierdolenie, trzeba działać.

- Nina ma racje – poparł mnie Derek. - Musimy ruszać jak najszybciej, Kate jest nieprzewidywalna.

- A może to pułapka? - zapytała nagle Malia. - Może to ma jakiś związek z tym całym Kol'em?

- Nawet jeśli, to mam zamiar zaryzykować – spojrzałam na dziewczynę. - Jeśli Kol maczał w tym palce i współpracuje z Kate, to mam zamiar posłać go tam, gdzie jego miejsce. Nie pozwolę skrzywdzić bliskich, bo ktoś ma taki kaprys.

- Przecież sama mówiłaś, że Kol to twardy przeciwnik – powiedział lekko wystraszony Liam.

- To fakt, walka z Kol'em nie będzie należeć do łatwej, ale nie poddam się. Mam dla kogo walczyć, nawet on mnie nie powstrzyma.

- Może lepiej poczekać na Klaus'a? Skoro za niedługo ma tu być, to może warto zaczekać? - zasugerował Stiles, patrząc na mnie błagalnie.

- Pewnie, ściągnijmy najpierw cały oddział istot nadprzyrodzonych i dopiero wtedy ruszmy w drogę! - moje dłonie wystrzeliły do góry. - Nie zapomnij zadzwonić do Kate i poprosić jej o większą ilość czasu, z pewnością się zgodzi.

- Nina – powiedział Chris ostrzegawczym tonem. - Nie możemy ryzykować.

- Poprawka, wy nie możecie, o mnie nie ma mowy - wstałam z miejsca. - Wy tutaj sobie czekajcie, ja jadę do Meksyku.

- Jadę z Tobą – Derek dołączył do mnie, patrząc z lekkim uśmiechem.

- Ja też – powiedział szybko Jordan, mierząc Dereka złowrogim wzrokiem.

- Jedziemy – westchnął Chris. - Szkoda marnować czasu.

                Uśmiechnęłam się lekko do wszystkich i skierowałam do drzwi. To prawda, moglibyśmy poczekać na Klaus'a i resztę, ale szkoda na to czasu. Nie możemy czekać przecież, bo Scott w każdej chwili może stracić życie. Kate jest nieprzewidywalna i nie wiadomo, jakie ma plany. Znam ją na tyle, aby wiedzieć, że jest zdolna do wszystkiego. Jeśli szybko nie zareagujemy, możemy zacząć szykować pogrzeb dla jednego z nas. Mam ochotę rozerwać ją na kawałki i patrzeć z uśmiechem na twarzy na jej ból i śmierć.

- Jak jedziemy? - zapytał Stiles, patrząc na nas odważnie.

- Ja jadę z Niną – odparła Lydia.

- Ja też – zapewnił Derek, stając bliżej mnie.

- W takim razie ja też – odparł Jordan, patrząc na wilkołaka z mordem w oczach. Chyba strzelę sobie w łeb.

- Jordan, masz samochód, więc jesteś kierowcą – stwierdził Chris, ledwo powstrzymując się od śmiechu. - Ja pojadę z Tobą i zabierzemy jeszcze Braeden.

- Isaac pojedzie z nami, a reszta Jeep'em Stiles'a – odparłam, uśmiechając się szeroko.

- Jak dla mnie spoko – Isaac wzruszył ramionami.

- Zbierać tyłki, czas w drogę.

- Staraj się nie jechać za szybko – poprosił Stiles, a ja parsknęłam śmiechem.

- Staraj się nie oddychać zbyt często – puściłam mu oczko i skierowałam się do samochodu.

- Mam ochotę wyrwać mu serce – usłyszałam pomruk Dereka za sobą.

- Co Ty chcesz, Nina i Parrish ładnie by razem wyglądali – parsknął śmiechem Isaac.

- Zaraz wyrwę Tobie serce – warknął Hale. - Oni nie pasują do siebie.

- Tak, bo Nina pasuje tylko do Ciebie – Lydia parsknęła, doganiając mnie. - Faceci są ciężcy w zrozumieniu.

- Co Ty nie powiesz – zaśmiałam się.

- Siadam z przodu – zakomunikował Derek, patrząc znacząco na Jordan'a. - Obok Niny.

- Zapomnij, Panie były Alfo – prychnęła Lydia. - Dziewczyny siedzą z przodu.

                Ich zachowanie doprowadza mnie do szału. Nie tylko już mam problem z byłym facetem, ale też z niedoszłym i przyjaciółką. Dlaczego mężczyźni muszą ciągle ze sobą rywalizować? Ja wszystko rozumiem, ale bez przesady. Nie jestem warta ich kłótni, więc mogliby sobie odpuścić. Jeden jest moim byłym facetem, który mnie zranił i którego dalej kocham, a drugi to facet, którego ledwie znam i nie chcę wciągać go do swojego życia. Czy ja mówię po jakimś nieznanym języku czy jak?

- To chyba głupi pomysł – szepnęłam do Lydii, siedząc w samochodzie i patrząc na chłopaków wchodzących do środka.

- Daj spokój, nie pozabijają się.

- Pewnie, Isaac wcale nie będzie prowokował Dereka – parsknęłam śmiechem. - To będzie długa droga.

- Zamknij się – warknął Derek i trzasnął drzwiami, co spotkało się ze śmiechem Isaac'a.

- Jesteś cholernie zazdrosny i nie możesz znieść myśli, że Nina spotyka się z innym.

- Z nikim się nie spotykam – wtrąciłam się. - Zamknąć jadaczki albo pójdziecie z buta.

- Tak jest, Pani kapitan – zasalutował Isaac.

                    Odpaliłam silnik i ruszyłam spod domu. Czasami zastanawiam się, za jakie grzechy mnie to wszystko spotyka. Później przypominam sobie to, co zrobiłam w swoim życiu i stwierdzam, że na wszystko sobie zasłużyłam. Dlaczego nie mogłam urodzić się grzeczną dziewczynką? Czy wtedy moje życie nie byłoby łatwiejsze? Nie przyciągnęłabym tylu problemów i możliwie, że wszyscy moi bliscy by żyli. Jeszcze chwila i naprawdę sama na siebie poszukam broni, aby popełnić samobójstwo. Dlaczego mi to zrobiłaś, mamo? Nie mogłaś stworzyć czegoś, co łatwiej byłoby zdobyć?

- Nina, telefon – pomruk Lydii przywołał mnie do życia.

- To Klaus – westchnęłam ciężko i zmieniłam bieg. - Co tam?

- Nina, mamy mały problem – odparł Klaus. - Zejdzie nam trochę dłużej.

- Mi też – wzruszyłam ramionami. - Będziecie musieli na mnie poczekać, jadę właśnie do Meksyku.

- Czy Ty się dobrze czujesz? Do Meksyku?! Po jakiego chuja do Meksyku?!

- Tak jakby Scott został porwany przez Kate Argent i tak jakby go tam wywiozła.

- I tak jakby jedziesz z misją ratunkową – wtrąciła Hayley. - Dlaczego mnie to nie dziwi?

- Bo to ja? Przecież każdy wie, że jestem tam, gdzie można kogoś uratować.

- I tam, gdzie są problemy – zaśmiał się Elijah. - Macie długą drogę do przebycia.

- To fakt, a czasu mało – westchnęłam.

- Teleportacja rozwiązałaby sprawę – mruknął Klaus ze śmiechem.

- Kocham Cie – rozszerzyłam oczy. - Do zobaczenia.

                    Nie czekając na jego odpowiedź, przycisnęłam czerwoną słuchawkę i ścisnęłam mocnej kierownice. Dlaczego ja ostatnio nie potrafię logicznie myśleć? Przecież droga do Meksyku zajmie nam zbyt dużo czasu, którego nie mamy. Posiadam magię, która w wielu sytuacjach już mi pomogła. Mogę przecież teleportować nas wszystkich na miejsce i szybciej uratować wilczka. Dlaczego ja sama wcześniej na to nie wpadłam?

- Dzwoń do reszty i każ im się zatrzymać – powiedziałam do Lydii i zjechałam na najbliższym zjeździe.

- Po co? - zapytała zdziwiona dziewczyna, wyciągając telefon.

- Teleportacje czas zacząć – uśmiechnęłam się. Klaus, jesteś moim geniuszem.



*******************************

Hej, Kochani :*

Niektóre osoby pojawiające się (a raczej wspomniane) w tym rozdziale tak naprawdę nie istniały, ale zostały wymyślone na potrzeby opowiadania ;)

Powiem tak: jestem ostatnio zarobiona jak mało kto. Staram się zrobić ten cholerny maraton, który mi nie chce wyjść. Gdy mam chwile czasu, wena nagle mnie opuszcza, a gdy go nie mam, to nagle się objawia. To się nazywa szczęście :/ Nie obiecuję już więc, że uda mi się opublikować maraton, bo nie chcę nikogo zawieźć. Postaram się, tyle mogę obiecać. Jeśli jednak mi to nie wyjdzie, to maraton pojawi się na początku kolejnej książki (o ile będziecie chcieli kolejna część ;) )

Kolejne rozdziały (które się kończą powoli) pojawia się: w poniedziałek, w środę, w piątek i w niedzielę.

Miłej nocy :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro