ROZDZIAŁ 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Każdy z nas uwielbia mieć nad czymś władze. Gdy ktoś się nas boi, mamy niemałą satysfakcję. No, przynajmniej ja tak mam. Uwielbiam widzieć strach w osobach, które mam ochotę zabić. Czuję wtedy siłę i władzę, bo ich życie zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Czemu teraz nie czuję tej radości? Odpowiedź jest prosta: znajdujemy się na terenie szkoły wśród uczniów. I tak popełniłam błąd używając magii na terenie szkoły i przy świadkach, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać i musiałam jej sprawić ból.

- Nina, uspokój się – mruknęła do mnie Lydia, która zjawiła się nawet nie wiem kiedy.

- Poniosło mnie, ale to ona mnie sprowokowała – popatrzyłam na Kire, która w oczach miała jedynie strach. - Mówiłam, żebyś się pilnowała.

- Nie możesz atakować przy ludziach – powiedziała cicho Kira.

- A kto mi zabroni? Ty? Jesteś w stanie mnie powstrzymać? Trzeba było mnie nie prowokować. Dobrze wiesz, do czego jestem zdolna. Mogłam Cię tu nawet zabić.

- Nina, przestań już – mruknęła cicho Lydia, starając się chyba bardziej nie wyprowadzić mnie z równowagi.

- Przecież nie zabije jej – przewróciłam oczami. - Przynajmniej nie przy świadkach – uśmiechnęłam się złośliwie.

- Nina! - Lydia spojrzała na mnie zła.

- No co? Nie moja wina, że ta dziewczyna samą swoją obecnością podnosi mi ciśnienie.

- To było świetne – odezwał się nagle Mason, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. - No co? Jestem w tym nowy.

- Jeszcze wiele zobaczysz, potrafię robić wielkie zamieszanie.

- Na to czekam – uśmiechnął się szeroko, aż uśmiech sam cisnął się na moje usta.

- Coś nie tak? - i oczywiście całą zabawę musiał zniszczyć nie kto inny, jak sam Scott McCall. Brawa dla tego Pana!

- Wszystko dobrze – uśmiechnęłam się do niego. - Dlaczego coś miałoby być nie tak?

- Kira? Dobrze się czujesz? - przeniosłam swój wzrok na dziewczynę, która była nieźle wystraszona. No to teraz zaczną się kłopoty.

- Nic mi nie jest. Źle się poczułam – moje zdziwienie było teraz ogromne. Nie wkopała mnie?

- Jesteś pewna? - Scott spojrzał na nią podejrzliwie.

- Tak, rozbolała mnie głowa, to nic takiego – uśmiechnęła się lekko. Jeszcze chwila, a będą musieli zbierać moją szczękę z trawnika. Ta dziewczyna dobrze się czuje?

- Nina? - Scott spojrzał na mnie. - Zrobiłaś jej coś?

- Dlaczego od razu twierdzisz, że to moja wina?

- Bo jesteś zdolna do wszystkiego – westchnął, a ja miałam ochotę strzelić go w łeb, najlepiej krzesłem.

- Nic mi nie zrobiła – mruknęła Kira. Trzymajcie mnie, bo zaraz padnę na ziemie.

- Jesteś pewna?

- Scott, przecież nic się nie stało – odezwała się Lydia. - Nina jej nic nie zrobiła, przecież Kira sama to potwierdziła.

- Scott uwielbia szukać na mnie haków – odezwałam się i spojrzałam na chłopaka. - Daruj sobie, słonko. Przecież nie zamierzałam zabić Twojej dziewczyny przy świadkach.

- To by mnie akurat nie zdziwiło – wyszeptał.

             Dlaczego mu aż tak trudno uwierzyć w moją niewinność? Dobra, jestem winna, ale on tego nie wie. Jestem jaka jestem, uwielbiam wzbudzać strach w innych i grozić im śmiercią. Ale nie jest ze mną aż tak źle, żebym zabiła kogoś przy świadkach. Za dużo bym miała później roboty. Wymazanie pamięci wszystkich zgromadzonym na szkolnym boisku graniczyłoby z cudem.

- Ludzie! - Stiles jak zwykle ma mocne wejście. - Dzwonił mój tata.

- A to Ci nowość - mruknęłam. - Twój tata umie obsługiwać telefon komórkowy?

- Widzę, że Pani Fortem w humorze – popatrzył na mnie spod byka. - Mamy problem.

- Dlaczego zawsze musisz przychodzić z problemami – jęknęła Lydia, patrząc na chłopaka.

- Takie życie – wzruszył ramionami.

- Powiesz w końcu co to za problem? - warknęłam zniecierpliwiona. Nie cierpię ciągnąć ich za języki.

- Znaleziono kolejną ofiarę. Młody chłopak na dachu szpitala, zamordowany.

- Czy jedziemy na misje - uśmiechnął się Mason.

- Nie, Ty i Liam zostajecie – odezwał się Scott.

- Dlaczego? - chłopak był zawiedziony, nic dziwnego.

- Bo ja tak mówię.

- Wielki Alfa i jego konkretne argumenty – zaśmiałam się. - Jedziemy?

- Tak, powiem tylko Isaac'owi, że się zwijamy. Niech ma oko na młodych. Malia, możesz też zostać?

- Pewnie, przecież ja tak uwielbiam szkołę – powiedziała sarkastycznie, patrząc na Scott'a. - Dobra, zostaję.

- To oni nie jadą? - spojrzałam na niego zdziwiona.

- Lepiej, żeby ktoś został tutaj i pilnował wszystkiego na miejscu.

- Ja też zostanę – odezwała się Kira. - Pomogę Isaac'owi i Malii.

- Jak chcesz – Scott wzruszył ramionami.

               Dobra, to jest dziwne. Scott nie namawia Kiry do jazdy z nami? Ja chyba zaczynam się w tym wszystkim gubić. Dziewczyna nie wkopuje mnie przed Alfą, dlaczego? Może po prostu się boi? W sumie nie dziwiłabym się jej. Czasami samej siebie się boję. Jestem cholernie nieprzewidywalna. Nikt nie wie, co w danym momencie może mi wpaść do głowy, nawet ja sama.

- Mogę jechać z Tobą? - Odezwała się nagle Lydia.

- Pewnie – w tym momencie podeszli do nas chłopcy. - Ja i Lydia jedziemy moim, a wy Jeep'em, pasuje?

- Jasne – przytaknął Stiles. - Widzimy się na miejscu.

               Kiwnęłam mu głową i zabrałam swoje rzeczy. Skierowałyśmy się z Lydią na parking i wsiadłyśmy do samochodu. Dziwnie się czuję w tym mieście, to wszystko jest takie dziwne. Niby jest tak jak kiedyś, a jednak nie jest tak samo. Jestem tu z przyjaciółmi i pomagam im jak zawsze, a jednak nie potrafimy się za bardzo dogadać. Nie powiem, aby ta sytuacja była dla mnie komfortowa. Nigdy jakoś szczególnie nie chciałam się z nimi kłócić ani toczyć cichych walk. Chciałam mieć z nimi dobry kontakt i współpracować przy każdej sprawie. Jednak nie zawsze mamy to, czego chcemy.

               Odpaliłam samochód i ruszyłam z parkingu. Chłopcy również ruszyli, jadąc za nami. W samochodzie panowała cisza przerywana muzyką lecącą w radiu. Nawet nie wiem, co dokładnie leci, jakoś nie przywiązałam do tego większej uwagi. Ulice w mieście są niby takie same, a jednak inne. Czuję się tak, jakbym nie była tu więcej niż cztery miesiące. Cholera, mam takie dziwne przeczucie, którego dokładnie nie potrafię określić. Nie wiem, czy coś złego się stanie, czy po prostu już zaczynam powoli wariować.

- Nina? - odezwała się nagle Lydia, patrząc na mnie.

- Co tam? - zapytałam, nie patrząc na nią.

- Możemy pogadać? Tak o wszystkim?

- Co masz na myśli? Zawsze możemy pogadać, to się nie zmieniło.

- Dlaczego to zrobiłaś?

- Co zrobiłam? - zmarszczyłam brwi nie do końca wiedząc, co dziewczyna ma na myśli.

- Dlaczego zaatakowałaś Kirę i dlaczego jej nie zabiłaś?

- Wkurzyła mnie – westchnęłam. - Moja kontrola jest trochę słabsza niż ostatnio, łatwo mnie wyprowadzić z równowagi.

- Dlaczego więc jej nie zabiłaś?

- Bez przesady, aż tak się nie zmieniłam – zaśmiałam się cicho. - Mam ochotę ją zabić na każdym kroku, jednak się powstrzymuję. To nie tak, że nagle zaczęłam przejmować się jej losem. Po prostu wiem, że każdego z nas spotka odpowiednia kara, a moja już jest wystarczająco duża. Zresztą Scott zabiłby mnie, gdybym zrobiła jej krzywdę.

- Nie zmienisz się już?

- Jak mam się zmienić? - czy ona musi mówić takimi zagadkami?

- Będziesz teraz taką zimną suką bez uczuć? - palnęła prosto z mostu, a ja spojrzałam na nią zdziwiona. - Przepraszam, nie to miałam na myśli.

- Nic nie szkodzi - uśmiechnęłam się do niej lekko. - Masz rację, jestem suką. Życie nauczyło mnie nie przejmować się wszystkim, co mnie spotyka.

- To przez nas, prawda?

- Nie tylko, Lydia. Nie jesteście wszystkiemu winni, nie tylko wy mnie zraniliście. Nie biorę tego za bardzo do siebie, chociaż całkowicie inaczej się zachowuje. Mam uraz, owszem, jednak nie mam większego żalu. Scott zachował się jak na Alfę przystało, chciał chronić swoje stado.

- Ty też do niego należałaś. Nie powinien olewać Ciebie i martwić się tylko o siebie – burknęła zła dziewczyna.

- Nikt z nas nie wie, co by zrobił na jego miejscu. Zranił mnie, nie zaprzeczę. Jednak każdy popełnia w swoim życiu błędy, których nie da się tak łatwo naprawić. Trzeba zrobić jednak wszystko, aby ich nie powtarzać. Może Scott również to zrozumie i drugi raz nie popełni tego samego błędu.

- Czyli mu wybaczasz? - spojrzała na mnie z nadzieją.

- Tak – odpowiedziałam od razu. - Ale nigdy tego nie zapomnę. Moje zaufanie zostało naruszone, a nie łatwo będzie je odbudować. Jednak to jest jego życie, a mi nic do tego, co on robi. Ja jedynie mogę pilnować, abyście wszyscy przeżyli.

- Nie prawda – odparła Ruda. - Nie jesteś naszą tarczą ani prywatnych ochroniarzem.

- A kim? - spojrzałam na nią przez moment, a następnie spojrzałam na drogę. - Może ktoś z was traktuje mnie również jako przyjaciółkę. Ale mój cel w tym mieście jest inny. Od początku jestem tu po to, aby wam wszystkim uratować tyłki i wam pomóc. Nie narzekam, bo przynajmniej mam jakieś zajęcie. Nie piję codziennie z Pierwotnymi i nie rozrabiam na mieście – zaśmiałam się ponownie. - Jestem waszą tarczą, ale jakoś szczególnie mi to nie przeszkadza. Nie potrafiłabym was zostawić samych. Nawet trochę podoba mi się rola prywatnego ochroniarza, przynajmniej się do czegoś przydaję.

- Dlaczego? - Lydia spojrzała tym razem zaciekawiona.

- Bo was kocham – westchnęłam. - Nie ważne, co by się działo, moja miłość do was się nie zmieni. Zawsze będziecie dla mnie ważni i zawsze będę chciała was chronić. Kłótnie będą między nami, tego nie da się zmienić. Każdy z nas jest inny i musimy się z tym pogodzić. Jednak jesteśmy rodziną, a rodziny się nie zostawia.

               Dziewczyna miała łzy w oczach, jednak nie miała już możliwości, aby jakoś odpowiedzieć. Właśnie podjechałyśmy na parking szpitala, zaparkowałam i wyłączyłam silnik. Wyszłyśmy z samochodu, chłopcy po chwili do nas dołączyli. W oddali zobaczyłam znajome Camaro, czyli Hale też już jest na miejscu. Jeszcze jego mi tu brakowało.

- Kocham Cię – szepnęła Lydia i złapała mnie za rękę.

- Ja Ciebie też, mała – uśmiechnęłam się do niej.

               W czwórkę skierowaliśmy się do środka i poszliśmy od razu w stronę windy, aby pojechać na górę. W środku Scott dziwnie na mnie patrzył, jakby ze smutkiem. Uśmiechnęłam się do niego lekko, co od razu oddał. W jego oczach zobaczyłam ulgę oraz radość. Nie chciałam go już więcej ranić, w końcu go kocham. Wiem, że jeszcze niejednokrotni podniosę mu ciśnienie, ale przynajmniej postaram się być milsza. Nie będzie to łatwe zadanie, ale jakoś muszę sobie z tym poradzić. Zależy mi na nim, nic tego nie zmieni.

- Witam Szeryfa – odezwałam się od razu po wejściu na dach.

- Dobrze Cię widzieć, Nina – Szeryf mnie przytulił do siebie, co oddałam z uśmiechem na twarzy.

- Ciebie również – odsunęliśmy się od siebie, a ja się uśmiechnęłam szeroko. - Co tam?

- Młody chłopak, nastolatek, zabity przez uderzenie ostrym narzędziem – nie o to pytałam, ale niech będzie.

- Co za profesjonalizm – zaśmiałam się. - Wiadomo jak się nazywa?

- Sean Walcott, pacjent szpitala. Jego rodzina została niedawno zamordowana.

- Był na liście – mruknęłam, przypominając sobie jego nazwisko. - Czym był?

- Wendigo, tak jak cała rodzina – odpowiedział mi Derek, patrząc uważnie na mnie.

- Widziano sprawcę? - czuję się trochę jak detektyw.

- Nie – Szeryf pokręcił głową. - Nawet nie wiadomo, kiedy chłopak wyszedł z sali i znalazł się na dachu.

- Kolejna ofiara psychopatycznych Łowców – powiedziałam zła. - Trzeba ich znaleźć i zakończyć to całe polowanie jak najszybciej.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro