ROZDZIAŁ 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               W życiu są takie chwile, gdy wszystkiego masz dość. Chciałbyś cofnąć czas i naprawić swoje błędy, za które przyszło Ci teraz płacić. Przynajmniej ja tak mam. O czym mowa? Oczywiście, że mowa tu o piekle zwanym inaczej szkołą. Mam ochotę strzelić sobie za to głowę i zakopać się żywcem. Wiem, że powtarzam to codziennie, jednak nie mam zamiaru przestać. Może to mnie czegoś w końcu nauczy i przestanę podejmować takie chore decyzje.

               Na całe szczęście zajęcia lekcyjne upłynęły w miarę szybko i spokojnie. Nie mogłam jednak oprzeć się pokusie wkurzenia jakiegoś nauczyciela, to było zbyt silne. Padło oczywiście na Pana Ken'a Yukimura'e, który chyba ma mnie serdecznie dość. Nie jest jednak na tyle głupi i starał się nie prowokować mnie w żaden sposób. Dlaczego jego córeczka nie może być taka sama? Przynajmniej nie chciałabym jej zabić na każdym kroku. Z jego lekcji musieli mnie wyprowadzić, ponieważ ta dziewczyna stanęła po stronie ojca i zaczęła się wielka burza wyzwisk. W pewnym momencie straciłam częściowo kontrolę nad sobą i chciałam się na nią rzucić. Całe szczęście, że Scott siedział przede mną, więc szybko złapał mnie za ramiona i wyprowadził z klasy, zanim rzuciłam się na tą idiotkę. A mogło być tak pięknie.

               Teraz przyszło mi się zmierzyć z kolejnym, ciężkim zajęciem, jakim jest trening Lacrosse. Stiles i Liam uparli się, że tam może być niebezpiecznie, więc muszę być na miejscu. Oczywiście ja jestem innego zdania, lecz tej dwójki za cholerę nie dało się przegadać. Najgorszy był moment, w którym do nich dołączył Mason mówiący o jakiejś wizji, w której zawodnicy naszej drużyny zostali zaatakowani przez wielkiego potwora ziejącego ogniem. Nie byłam pewna, czy mam się śmiać czy jednak lepiej utrzymać powagę, co w tamtym momencie graniczyło z cudem. Tak więc wychodzi na to, że w stadzie mamy już trzech Stiles'ów, a nie tylko jednego. Każdy z nich jest inny, jednak razem tworzą mieszankę wybuchową.

               Trener Finstock daje im nieźle popalić na treningach, przez co chłopcy mają go serdecznie dosyć. Dzisiaj będą biegać, co z wielką chęcią obejrzę, zawsze to jakieś ciekawe widoki. Wielkimi krokami zbliża się mecz z drużyną z Devenford Prep, przez co niektórzy mają niezłego nerwa. Mówiąc ,,niektórzy '' mam na myśli najbardziej Liam'a, który nie jest zbytnio pozytywnie nastawiony do zawodników z tamtej drużyny. Kiedyś sam do nich należał, jednak po pewnym incydencie został wyrzucony ze szkoły i przeniósł się do nas. Myślałam, że to taki grzeczny chłopak, a tu taka niespodzianka.

                Powolnym krokiem wyszłam ze szkoły i skierowałam się na boisko szkolne. Nie chciałam iść z resztą, ponieważ wolałam przez chwilę pobyć w samotności i pomyśleć. Łowcy dają o sobie znać, ja sama mam złe przeczucia. Nie mamy żadnego konkretnego planu ani nawet poszlaki, która by nas doprowadziła do tego cholernego Dobroczyńcy. Swoją drogą już mu współczuję, jego spotkanie z moją osobą skończy się bardzo boleśnie i tragicznie. W tym akurat Scott nie może mi przeszkodzić, na to mu nie pozwolę. Na całe szczęście Alfa jest tego świadomy i nawet nie ma zamiaru mnie namawiać do zmiany decyzji. Czyli jednak czegoś się nauczył.

               Dotarłam do trybun i westchnęłam głośno. Gdyby nie fakt, że są tu moi przyjaciele i możliwe, że również Łowcy, za cholerę bym tu nie siedziała. Nie mam na kogo popatrzeć, każdy z tych uczniów jest dla mnie zdecydowanie za młody. Owszem, lubię się bawić, ale nie z dzieciakami. Niektórzy nieźle się prezentują i można zawiesić na nich oko, jednak nie są dla mnie. Ewentualnie mały flirt, ale na tym koniec zabawy. Rozejrzałam się i ujrzałam machającego Mason'a, który cholernie mocno zarażał mnie swoim uśmiechem. Ten chłopak jest tak pozytywny, że aż nierealny. W obliczu tragedii potrafi się szeroko uśmiechnąć i rozśmieszać innych. Dziwny jest, ale jednak go lubię.

- Hej wam – uśmiechnęłam się do Mason'a i Malii.

- No nareszcie – westchnął uśmiechnięty Mason. - Bałem się, że coś Ci się stało.

- Tak, wielki, zły demon ziejący ogniem mnie dorwał, ale spuściłam go w toalecie.

- Dobrze - Malia parsknęła śmiechem, na co zareagowałam podobnie.

- Ej, serio miałem taki sen – oburzył się ciemnoskóry.

- To sen czy wizje? - zapytała Lydia, siadając obok mnie. - Wiesz, to różnica.

- Ja już sam nie wiem – odpowiedział zrezygnowany chłopak.

- Masz bujną wyobraźnię, Mason – stwierdziłam, patrząc na niego. - Jeszcze trochę, a będziesz mógł zacząć pisać scenariusze albo książki na temat istot nadprzyrodzonych.

- Myślisz, że to by się udało ? - spojrzał na mnie ożywiony. - Kurde, to by było dobre.

- Tylko nie zapomnij o nas, gdy już zostaniesz sławny – zaśmiała się Malia.

- O to się nie martw, będziecie głównymi bohaterami.

- Pozmieniaj chociaż nasze dane – powiedziała do niego Lydia.

               Uczucie, gdy siedzisz wśród przyjaciół i się z nimi nie kłócisz? Bezcenne. Nareszcie czuję się tu jak w domu, nie muszę utrzymywać kontroli i nie muszę się martwić tym, że ktoś podniesie mi ciśnienie. Kira zręcznie omija mnie szerokim łukiem, za co dziękuję Scott'owi, który jej coś powiedział na ten temat. Nie mam pojęcia, co się wydarzyło między nimi, jednak nie bardzo mam ochotę się w to zagłębiać. To jest ich prywatna sprawa, mi nic do tego.

               Patrząc na każdego z nich, jestem nareszcie szczęśliwa. Szczerze się uśmiecham, nie muszę niczego udawać. Malia okazała się być wspaniałą dziewczyną, z którą szybko odnalazłam wspólny język. Wiem, że w razie kłopotów, ona stanie u mojego boku i mi pomoże. Mason jest chłopakiem, któremu uśmiech z twarzy nie schodzi. Potrafi rozluźnić sytuacje w pięć sekund, chociaż czasami robi to w złym momencie. Liam jest młodym wilkołakiem, który nie miał zbyt łatwo w życiu. Jego napady agresji nie pomagają mu w obecnej sytuacji, jednak mam zamiar mu w tym pomóc. Jest nowy i potrzebuje kogoś, kto go poprowadzi. A kto ma mu pomóc przezwyciężyć agresje, jeśli nie ja? Oczywiście to Scott jest za niego odpowiedzialny, ja tu tylko pomagam.

- Słuchasz nas? - Lydia pomachała mi ręką przed oczami.

- Nie – odpowiedziałam szczerze, a Malia parsknęła śmiechem.

- Przynajmniej jesteś szczera – odpowiedziała Lydia, patrząc na mnie.

- Przepraszam. O czym rozmawialiście?

- Zbliża się pełnia – odezwała się Malia.

- Wiem, i to wielkimi krokami. Czujesz się jakoś inaczej?

- W sumie to chyba nie – odparła niepewnie dziewczyna. - Czuję się dziwnie, ale chyba nic mi nie jest.

- Nic dziwnego, dzisiaj w nocy pełnia – odparła Lydia. - To i tak dziwne, że żadne z was nie straciło kontroli.

- A tak jest? - zapytał ożywiony Mason. Ten to jest ciekawski.

- Zazwyczaj tak – odpowiedziałam mu. - Wilkołaki potrafią tracić kontrolę nawet tydzień przed pełnią, dlatego są takie niebezpieczne. Scott miał problemy z utrzymaniem kontroli, ale na szczęście był przy nim Derek.

- Najgorzej jest przed pierwszą przemianą – kontynuowała Lydia. - Wtedy młody wilkołak nie ma swojej kotwicy, przez co staje się jeszcze bardziej niebezpieczny.

- Co to kotwica? - Mason spojrzał na nas, marszcząc brwi.

- To coś, co utrzymuje Cie przy zdrowych zmysłach. Kotwica Scott'a to ból, dzięki niemu utrzymuje kontrole. My, wampiry też czasami taką posiadamy.

- A Ty? Jaka jest Twoja kotwica?

- Nie wiem – skłamałam, bo co miała powiedzieć. Pocałunek Dereka potrafi mnie uspokoić? - Nie odkryłam tego, ale jakoś jej zbytnio nie potrzebuję. Potrafię się sama uspokoić.

- Widać – mruknęła Lydia. - Nie ważne. Co robimy podczas pełni?

- Trzeba gdzieś ukryć Malie i Liam'a, to jest najważniejsze.

- A Scott? - Mason spojrzał na nas zdziwiony.

- Scott jest Alfą, ma lepszą kontrolę. Zresztą to nie jego pierwsza pełnia, więc da sobie radę. W razie czego jestem jeszcze ja.

- Isaac? - Malia spojrzała na mnie.

- Isaac jest silny i daje sobie radę. Zabierzemy go ze sobą oczywiście, jednak żadne łańcuchy nie będą mu potrzebne.

- Łańcuchy? - Malia wyglądała na lekko wystraszona.

- Tak, musimy was jakoś zakneblować, abyście nie narozrabiali. To najlepszy sposób.

- Czyli ich wywozimy z miasta? - Lydia spojrzała na mnie.

- Jeszcze tego nie wiem, trzeba pogadać ze Scott'em, to on jest tu Alfą, nie ja.

- O celności też by się przydało pogadać – Mason wskazał na boisko.

               Spojrzałam w tamtym kierunku i zachciało mi się śmiać. Scott McCall, kapitan drużyny Lacrosse, nie potrafi trafić do bramki. Nie zapominajmy o tym, że ten chłopak jest Prawdziwym Alfą! Przecież to jest śmieszne, powinien sobie z tym doskonale poradzić, zresztą widziałam już go w akcji kilka razy. Czyżby nasz wielki Alfa się zepsuł?

- Niezły rzut, McCall.

- Zamknij się Garrett – odpowiedział mu Stiles z uśmiechem.

- Nie lubię go – stwierdziła Malia, patrząc na chłopaka z mordem w oczach.

               Sama zaczęłam mu się przyglądać z zaciekawieniem. Umięśniony, dobrze zbudowany chłopak, blondyn z jasnymi oczami, chyba niebieskimi, opalona skóra. Nie podobał mi się, było w nim coś, co mnie odrzucało. Czułam do niego dziwną wrogość, której nie potrafiłam sobie wytłumaczyć. Może to zwykle przewrażliwienie? A może jednak coś było na rzeczy? Z wielką chęcią sprawdzę go dokładnie i wszystkiego się wtedy dowiem.

                Usłyszałam dzwonek telefonu, który należał do mnie. Wyjęłam urządzenie z kieszeni i spojrzałam na ekran, na którym widniało zdjęcie Pierwotnego. Zmarszczyłam lekko brwi, jednocześnie się uśmiechając. Kontakt z Pierwotnymi był dla mnie cholernie ważny, tęskniłam za nimi każdego dnia, chociaż sprawnie starałam się to ukrywać.

- Hej, Klaus – przywitałam się od razu po odebraniu. - Co tam?

- Hej piękna – zaśmiał się. - To ja właśnie chciałem o to zapytać. Opowiadaj, co dzieje się w wielkim mieście.

- Ciekawie jest, nie powiem – wstałam z miejsca i odeszłam lekko, przekazując niemo tą informację Lydii. - W mieście są Łowcy, którzy polują na istoty nadprzyrodzone.

- Na Ciebie też? - jego głos był zmartwiony.

- Nie, chyba nie. Jest lista, na której są wymienione nazwiska i ceny za ich śmierć. Mnie na niej nie ma, jednak istnieje możliwość, że takich list jest więcej.

- A Twoi przyjaciele?

- Są na liście – westchnęłam. - Scott jest najwięcej wart, bo aż dwadzieścia pięć milionów, później jest Lydia, która warta jest dwadzieścia milionów, Derek jest wart piętnaście milionów. Jest jeszcze Kira, ale akurat ona mnie nie interesuje.

- Kurde, to nieciekawie tam macie. A znaleźliście jakiegoś Łowce?

- I właśnie tu jest problem. Znaleźliśmy ciała zmarłych, ale po Łowcach ani śladu.

- Ilu już nie żyje?

- Dwa wilkołaki i jeden wendigo, tą trójkę znaleźliśmy. Dodatkowo jeszcze jest rodzina wendigo, dwóch dorosłych i dziecko.

- Czyli macie już sześć ofiar – mruknął.

- Nie wiadomo, może być ich więcej. Jak na razie to wiemy tylko o tych.

- Co zamierzacie zrobić?

- Jak to co? Ja mam zamiar ich znaleźć i powstrzymać. A najlepiej dorwać Dobroczyńce i się go pozbyć.

- Kto to Dobroczyńca? - zapytał zdziwiony Klaus.

- Osoba, która stworzyła tą całą listę i wypłaca nagrody za śmierć. Jednak nie znamy jej tożsamości.

- Przyjechać? Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Jedno Twoje słowo, a pakuję się i jadę na ratunek.

- Nie, Klaus – westchnęłam. - Nie mogę ciągle na Tobie polegać.

- A oni mogą? - jego głos był lekko rozbawiony.

- To coś innego – zaśmiałam się. - Ja już jestem duża i potrafię rozwiązywać problemy samodzielnie. Przynajmniej się staram i jakoś mi to wychodzi.

- Coś w tym jest, ale zawsze jestem gotowy Ci pomóc.

- Wiem i dziękuję. Jak tam Allison?

- Szczerze? Jest o wiele lepszą uczennicą od Ciebie.

- Wiem – zaśmiałam się. - Ja zgotowałam wam istne piekło na ziemi.

- Żeby tylko – zaśmiał się razem ze mną. - Ona jest bardziej opanowana, niż Ty. Szybko się uczy i jej kontrola jest stabilniejsza. Ostatnio Elijah próbował ją wyprowadzić z równowagi, jednak mu nie wyszło.

- Bo Ty jesteś w tym o wiele lepszy. Ewentualnie Kol mógłby ją sprowokować.

- No właśnie, Kol – westchnął ciężko.

- Co z nim? - wiedziałam, że coś jest nie tak.

- Chyba zwariował. Ostatnio dziwnie się zachowuje, więcej imprezuje. Od Twojego wyjazdu zmienił się nie do poznania. Coraz więcej ofiar zostawia po sobie. Nie wiem, co robić.

- Próbowałeś z nim porozmawiać?

- Oczywiście, że tak. Jednak ten bałwan nie chce mnie słuchać.

- Kurde, źle to wygląda – odparłam sama do siebie. - Chce z kimś w ogóle porozmawiać? Spróbowaliście go do tego zmusić?

- Żeby to raz – westchnął. - Cały czas twierdzi, że nam nic do jego życia i że robi to, co mu się żywnie podoba. Nie mam do niego już siły.

- Tylko nie używaj sztyletu, bo osobiście skręcę Ci kark – zagroziłam. - Spróbuję z nim porozmawiać, może czegoś się dowiem.

- Miałem nadzieję, że to powiesz – odetchnął z ulgą. - Muszę kończyć, Hope chce iść na spacer, obiecałem jej to i właśnie macha do mnie z groźną miną.

- To akurat ma po Tobie – zaśmiałam się. - Ucałuj ją ode mnie i powiedz, że ją kocham.

- Zrobię to, ja też Cię kocham, mała.

- Ja Ciebie też. Pozdrów wszystkich i postaraj się ogarnąć Kol'a. Ja też spróbuję coś zdziałać.

- Dzięki, jesteś wielka. Do usłyszenia, piękna.

- Pa, Klaus.

               Rozłączyłam się i westchnęłam ciężko. Co się dzieje z Kol'em? Przecież on nigdy aż tak źle się nie zachowywał, nie zabijał każdej napotkanej osoby. Może jednak Klaus trochę przesadza? Kol nigdy nie należał do grzecznych chłopców, co niektórym przeszkadzało. Jednak Klaus by mnie nie okłamał, prawda?

- Kolejny problem gotowy – westchnęłam i skierowałam się do przyjaciół.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro