ROZDZIAŁ 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Byłam jednym, wielkim kłębkiem nerwów. Wszystko we mnie drżało, a ja musiałam udawać niewzruszoną. Nie chciałam dodatkowo denerwować przyjaciół, jednak w środku się bałam. Nie o siebie, ale właśnie o nich. Gdzieś wśród zawodników może być Łowca, a my nie wiemy, kim on jest i czy zaatakuje w czasie meczu. Co prawda miałam swój typ, jednak bez dowodów nie mogłam nikogo o nic oskarżyć. Nie mieliśmy nic, oprócz własnych domysłów. Jednak to musiało nam na razie wystarczyć. Dobrze, że nie jestem z tym sama i mam wsparcie bliskich, sama zapewne nie dałabym rady tego wszystkiego ogarnąć.

                 Zamiast w pełni skupić się na tym, co teraz jest najważniejsze, moje myśli uciekały cały czas w kierunku Kol'a i Lily. Nie miałam co prawda pewności, że to właśnie ona jest tajemniczą kobietą, jednak jakiś cichy głosik w głowie mówił mi, że to właśnie Salvatore stoi za tym wszystkim. Dlaczego Kol dał jej się tak łatwo omotać? Przecież jest od niej silniejszy, gdyby chciał, sam mógłby mnie zaatakować. W walce z nim mam naprawdę małe szanse na wygraną, miałabym wiele hamulców, przez które najprawdopodobniej nawet bym go nie zaatakowała. Nie wiem jak on, jednak ja nie potrafiłabym mu zrobić krzywdy, nawet jeśli by mnie chciał zabić. Po prostu nie umiem ranić czy atakować swoich bliskich, nigdy nie zrobiłam i nie zrobię tego umyślnie.

               Potrząsnęłam głową i zmusiłam się do skupienia na meczu, gdy tylko usłyszałam gwizdek sędziego. Teraz to, co działo się na boisku, powinno być moim piorytetem. Resztę musiałam załatwić w innym terminie modląc się, aby żaden niespodziewany gość nie zawitał w najbliższym czasie w miasteczku. Chociaż z moim szczęściem wszystko jest możliwe. Zawsze otrzymuję odwrotność tego, czego tak bardzo chcę. Chcę ochronić bliskich, przychodzą problemy i ktoś cierpi. Chcę spokoju, nagle wszystko staje przeciwko mnie. Chcę wyjechać z miasta i odciąć się od starego życia, dzwonią przyjaciele i proszą o pomoc. I jak tu normalnie żyć?

                 Po dłuższym zastanowieniu się wiem, że dobrze zrobiłam, wracając do Beacon Hills. Nie ważne, co by się działo, tęskniłam za przyjaciółmi. Za Stiles'em i jego sarkastycznością, za Scott'em i jego głupimi pomysłami, za Isaac'iem i jego specyficznym humorem, za Lydią i jej mądrościami życiowymi. Nawet za Derekiem, który starał się poprawiać mi humor na każdym kroku i bronić przed wrogami. Nie ważne jak mocno bym się broniła, to miasto stało się moim domem tak samo, jak kiedyś było nim Mystic Falls. Nie zmieni już tego nic, tu jest moja rodzina i moje miejsce, którego tak długo szukałam.

               Całkowicie skupiłam się na tym, co działo się na boisku. W powietrzu było czuć stres i gniew, jednak nie potrafiłam dokładnie wskazać osób, od których to czułam. Każdy odczuwał coś innego, co utrudniało mi sprawę. Swój wzrok więc przeniosłam na Scott'a i Liam'a, obserwowałam również Garrett'a i tego całego Brett'a. Chłopak był wilkołakiem Betą, śmierdziało od niego na kilometr. Próbował jednak ukryć swój zapach, co niestety nie udało mu się zrobić przede mną. Scott nie mógł tego wyczuć, jednak dla mnie to nie był większy problem. Sama dokładnie nie wiem, dlaczego potrafię odkryć czyjś zapach, jednak jakoś nad tym nie ubolewałam, w większości sytuacji ratowało mi to życie.

               Moje mięśnie coraz bardziej się napinały, a ja czekałam na rozwój sytuacji. Wiedziałam podświadomie, że ten mecz się dobrze nie skończy. Gdzieś tam w środku czułam, że wydarzy się coś złego, za co kolejny raz chciałam popełnić samobójstwo. Moja intuicja nigdy mnie nie okłamała, co dosyć często mnie wkurzało. Przez to byłam jeszcze bardziej spięta i z trudem udawało mi się utrzymywać kontrolę nad sobą.

- To się źle skończy – szept Stiles'a doszedł do moich uszu.

                 Natychmiast odszukałam go wzrokiem, on stał nieopodal bramki i patrzył w moją stronę. Kiwnęłam mu lekko głową na znak, że usłyszałam jego głos. Nie chciałam go denerwować, więc nic mu nie odpowiedziałam, za to jeszcze bardziej skupiłam się na zadaniu. Chciałam odkryć tego, kto był tym przeklętym Łowcą. Patrzyłam na każdego zawodnika i oceniałam go wzrokiem. Nie mogłam jednak wejść do ich myśli, co znacznie utrudniało mi poszukiwania. Musiała mi wystarczyć obserwacja ich ruchów.

,, To Garrett '' głos Liam'a rozbrzmiał w moim umyślę.

,, Udało Ci się '' odpowiedziałam mu szczęśliwa. ,, Będę miała go na oku. ''

                  Liam spojrzał na mnie uśmiechnięty, następnie ponownie włączył się do gry. Odszukałam tego całego Garrett'a, który właśnie przebiegał między zawodnikami i strzelił gola. Widownia krzyczała szczęśliwa i unosiła się do góry, ja jednak jako z niewielu osób uparcie siedziałam na miejscu i patrzyłam na niego skupiona. Chciałam wychwycić każdy jego ruch, aby w razie zagrożenia zainterweniować, ewentualnie połamać mu rękę czy skręcić kark na odległość. Dzięki magii byłam do tego zdolna, w takich wypadkach nikt nie mógł powiązać mnie z morderstwem, bo nie mieli żadnych śladów. Na samą myśl o zabiciu chłopaka uśmiechnęłam się lekko, jednak po chwili otrząsnęłam się z morderczych myśli. Jakby nie patrzeć, to było dziecko, jak na razie niewinne, więc nie mogłam zrobić mu żadnej krzywdy.

                  Skupiłam wszystkie swoje myśli na chłopaku i poczułam dziwny zapach, którego nie potrafiłam zidentyfikować. Coś mi on przypominał, jednak na tą chwile nie potrafiłam stwierdzić, co to było. Miałam zamiar skupić się na nim jeszcze bardziej, jednak przeszkodził mi w tym huk. Zdezorientowana odszukałam wzrokiem miejsce, z którego doszedł do mnie i wstrzymałam oddech. Na ziemi leżało dwóch zawodników, jeden był z naszej drużyny. Natychmiast go rozpoznałam i jeszcze bardziej się zdenerwowałam. Był nim Liam, od którego gniew było czuć na kilometr. Drugim z zawodników okazał się być Brett, to nie mogło się dobrze skończyć.

,, Liam, postaraj się uspokoić. Oddychaj głęboko, nie myśl o nim '' od razu odezwałam się do niego i miałam nadzieję, że to coś da.

,, Nie mogę, chcę go zabić '' od razu mi odpowiedział, a moje serce chwilowo się zatrzymało.

,, Scott, Liam traci kontrolę, zrób coś '' nakazałam Alfie natychmiast.

               Scott posłuchał mnie, bo już po kilku sekundach stał przy chłopaku i patrzył na niego uważnie. Wśród zawodników wrzało, jednak żaden nie zaatakował, co było dla mnie dobrym znakiem. Jeszcze brakowało nam bójki na boisku, wtedy to chyba naprawdę bym sobie strzeliła w głowę. Liam wstał z ziemi, jego przeciwnik zrobił to samo. Nagle wokół nich zrobiło się niezłe zamieszanie, przez co straciłam ich z oczu. Wstałam z krzesełka i chciałam podejść bliżej, jednak gwałtownie zatrzymałam się na dźwięk ostrza przecinającego czyjeś ciało.

                W tym momencie serce przestało bić, przestałam oddychać, cały świat stanął w miejscu. Miałam czarne scenariusze w głowie i bałam się ruszyć w jakąkolwiek stronę. Nie widziałam tego, co działo się na boisku, inni zawodnicy mi skutecznie zasłaniali widok moich przyjaciół. Lydia wstała z miejsca i spojrzała na mnie wystraszona, więc złapałam ją za dłoń.

- Ktoś wyjął ostrze i zaatakował – powiedziałam do niej cicho.

- Kto jest ranny? - zapytała drżącym głosem.

- Nie wiem – westchnęłam ciężko. - Nic nie widzę.

- Co teraz? - Malia zerwała się z miejsca i spojrzała na mnie.

- Musimy czekać, nie możemy wejść na boisko.

- Dlaczego? Tak jest ktoś ranny, przecież tam są nasi przyjaciele!

- Wiem, Malia, uspokój się. Nie możemy nic zrobić, jest tam Scott, poradzi sobie.

- A jeśli to on jest ranny? - Mason spojrzał na mnie wystraszony.

- Poinformowałby mnie o tym, to nie on.

               Nagle tłum zaczął się rozchodzić, a ja nareszcie widziałam chłopaków, dzięki czemu odetchnęłam lekko z ulgą. Scott patrzył zdezorientowany na każdego, a na końcu jego wzrok padł na mnie. Widziałam w jego oczach strach i zdziwienie, pewnie sam nie wie do końca, co się stało. Z pewnością usłyszał świst ostrza, jednak nie zauważył, kto oberwał. Musiałam teraz zachować trzeźwość umysłu i mu pomóc, dać wskazówkę.

,, Jesteś cały? '' zapytałam, dalej patrząc na niego.

,, Tak, nie jestem ranny.''

,, Sprawdź Liam'a, czy to on nie oberwał. ''

                    Chłopak kiwnął mi głową i natychmiast zaczął oglądać młodego wilkołaka. Moje serce tłukło mocno o żebra, jednak musiałam się teraz uspokoić. Nie mogłam się denerwować, bo to najczęściej kończyło się utratą kontroli, a teraz nie potrzebowaliśmy biegającego wampira bez kontroli. Scott podniósł wzrok na mnie i pokręcił głową z uśmiechem.

,, Liam jest cały. ''

                  Odetchnęłam z ulgą, uśmiechając się do przyjaciół, którzy widząc moją radość, od razu się uspokoili. Jednak coś mnie niepokoiło, skoro ktoś oberwał, a Liam i Scott są cali, to kto jest ranny? Nie było mowy o tym, że nikt nie został ranny, ponieważ doskonale czułam czyjąś krew. Nie mogłam jej z nikim powiązać, ponieważ nie znałam każdej osoby na boisku. Zaczęłam dokładnie obserwować każdego z zawodników i doszłam do wniosku, że brakuje mi jednej osoby. Moje serce kolejny raz się zatrzymało.

- Cholera, nie ma Brett'a – szepnęłam.



* Perspektywa Dereka *

                   Weekend zakończył się dla nas źle. Najbardziej ucierpiała oczywiście Nina, co nikogo nie zdziwiło jakoś szczególnie. Ona zawsze się najbardziej naraża, przez co ma najwięcej ran. Nigdy nie zapomnę tego widoku, gdy ona leżała tam na ziemi bez życia. Mój świat się zawalił i gdyby nie świadomość tego, że wampirzyca się obudzi po kilku godzinach, najprawdopodobniej strzeliłbym sobie w głowę. Życie bez niej jest ciężkie, ale jej śmierć byłaby katastrofą. Wolę żyć z dala od niej i mieć świadomość, że żyje, niż aby umarła.

                 Aktualnie jestem w Lofcie i czekam na swojego gościa, którym okazał się być sam Chris Argent. Spodziewałbym się telefonu od każdego, ale nie od niego. Co prawda zawarliśmy rozejm i pomagaliśmy sobie ostatnio, jednak byłem przekonany, że to tylko chwilowe rozwiązanie. Oczywiście gdzieś tam w głębi duszy ucieszyłem się z tego, że Łowca w dalszym ciągu nas wspiera i jest gotowy nam pomóc. Teraz każda para rąk jest dla nas ważna, a on najlepiej zna się na świecie Łowców.

- Witaj, Derek - głos Argent'a przerywa moje myślenie. - Cieszę się, że zgodziłeś się na to spotkanie.

- Jak zawsze, Chris. W końcu ze sobą współpracowaliśmy i jakoś dobrze nam to szło.

- Oprócz kilku razy, kiedy chciałem Cie zabić – zaśmiał się.

- Spokojnie, też miałem na to ochotę – uśmiechnąłem się lekko. - Co Cie do mnie sprowadza?

- Pogłoski – odpowiedział tajemniczo i usiadł na kanapie. - Słyszałem o Twoim porwaniu.

- To prawda – zająłem obok niego miejsce. - Twoja ukochana i ponoć martwa siostrzyczka porwała mnie, a następnie uwięziła. Nie wiem, co mi zrobiła, ale cofnąłem się w wieku i byłem nastolatkiem. Dodatkowo okradła skarbiec Hale'ów.

- Jest coś jeszcze, prawda? Kate zrobiła coś więcej niż tylko cofnęła chwilowo Twój wiek.

- Pieprzeni Łowcy – warknąłem cicho, co spotkało się ze śmiechem Chris'a. - To prawda, coś ze mną zrobiła. Jestem słabszy niż zazwyczaj. Nie jestem już Alfą, moje oczy świecą na żółto, mam słabszy węch.

- Nie wiem, jak ona to zrobiła, jednak miała w tym swój własny cel. Mam zamiar ją złapać, Derek. Nic mnie nie powstrzyma.

- Z chęcią Ci pomogę i zabiję tą wredną sukę.

- Nie tylko Ty masz na to ochotę – uśmiechnął się lekko. - Znajdę ją, nawet jeśli schowałaby się pod ziemią.

- Wierzę, Chris, pomogę Ci w tym – przytaknął mi, między nami pojawiła się chwilowa cisza, którą chciałem przerwać. - Jak tam Allison?

- Ostatnio udało mi się z nią porozmawiać – na jego twarzy od razu pojawił się uśmiech. - Rozmawiałem nawet z tym Pierwotnym, który jej pomaga. Powiedział, że Allison zaskakująco szybko się wszystkiego uczy i nie ma już problemu z kontrolą.

- Więc za niedługo będziesz mógł ją zobaczyć.

- Tak, jeszcze trochę i będę mógł, jednak będę musiał pojechać do Nowego Orleanu. Elijah mówił, że Allison jeszcze przez trochę będzie musiała tam zostać, aby on mógł mieć na nią oko. Zresztą to miasto wampirów, więc Allison dobrze się tam czuje.

- Nie boisz się o nią? Przecież tam jest pełno zabójców.

- Boję się, jednak ufam Ninie – spojrzałem na niego zdezorientowany. - To Nina powiedziała, że moja córka będzie bezpieczna u rodziny Mikaelson'ów. A skoro ona tak twierdzi, to ja jej wierzę. Nie mam powodu, aby wątpić w jej słowa. Na początku miałem lekkie obawy, jednak wiedziałem, że Nina z nią będzie i nie pozwoli jej skrzywdzić.

- Ale teraz Nina jest tu, a Allison została tam sama.

- Obie ufają Pierwotnym, więc i ja im ufam. Wiem, że moja córka jest tam bezpieczna. Elijah mówił, że każdy traktuje ją jak członka rodziny, a oni za swoich skoczą w ogień. Już przynajmniej wiem od kogo Nina się tego nauczyła.

                 Popatrzyłem na niego i uśmiechnąłem się lekko. To prawda, Nina potrafi skoczyć za swoich w ogień, nawet za obcych potrafi się poświęcić. Chris ma racje, skoro ona ufa Pierwotnym, to każdy z nas powinien to zrobić. Poznałem Klaus'a osobiście i wiem, że dba o Nine jak o własną siostrę. Nie ważne co mówiłem na jego temat, szanuje go i podziwiam za jego chęć ochrony bliskich. Takich przyjaciół ciężko znaleźć, więc Allison jest bezpieczna u nich. Obyśmy również byli chociaż w połowie bezpieczni, jak ona.



**********************************

Hej, Kochani :*

Mam już trochę pytań od was, w dalszym ciągu możecie je zadawać. Jeśli macie jakieś pytania do mnie, również piszcie, a odpowiem na nie w specjalnym rozdziale ( wiem, że pod poprzednim tego nie napisałam, totalnie o tym zapomniałam, nie zabijajcie mnie :P ). Jest mi bardzo miło, że ktokolwiek napisał te pytania, moje serduszko zabiło mocniej <3  Jeśli ktoś jeszcze by chciał o coś zapytać, to czekam <3

Miłego wieczoru :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro