ROZDZIAŁ 38

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Czas ostatnio nie jest naszym najlepszym przyjacielem. Wszystko, co robimy, musimy robić w biegu. Tak naprawdę to nie mamy nawet sekundy, aby dokładnie obmyślić jakiś plan i się go trzymać. Wszystko trzeba robić na spontanie, aby cokolwiek nam się udało. Osobiście lubię takie życie, jednak w niektórych wypadkach zdecydowanie wolałabym mieć przygotowany plan działania i się go trzymać. Czasami jest to o wiele lepsze rozwiązanie. Chociaż z drugiej strony spontan może być lepszy, ponieważ gdy coś nie pójdzie zgodnie z planem, najczęściej jesteśmy wściekli. A tak? Nic nie jest zaplanowane i nikt nie jest wściekły na kogoś, kto ten plan wymyślił. Zawsze jakieś rozwiązanie.

                 Patrzyłam na Brett'a, którego oddech stawał się coraz słabszy. Chłopak miał naprawdę mało czasu, tojad w szybkim tempie rozprzestrzeniał się po jego organizmie. To upewniło mnie w przekonaniu, że była to inna odmiana tojadu. Zwykły nie wykończyłby wilkołaka w tak szybkim czasie, nawet Bete. Musieliśmy działać szybko, aby go uratować, inaczej będziemy musieli zorganizować kolejny pogrzeb, na który ja osobiście nie miałam ochoty. Pomimo tego, że ten chłopak był mi całkowicie obcy, nie chciałam jego śmierci. Jest jednym z nas, a to mi wystarczy.

- Masz – wyjęłam szybko kluczyki od samochodu i podałam je Scott'owi. - Zabierz go do auta, ja lecę do reszty.

- Tylko się pospiesz – powiedział niemal błagalnie.

- O to się nie martw, w końcu jestem wampirem.

                 Szybko ulotniłam się z męskiej szatni i skierowałam w stronę boiska. Niestety tam nie mogłam poruszać się zbyt szybko, aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Nie potrafiłabym wytłumaczyć się z wampirzej prędkości, a nie było czasu na hipnozę. Szybko odnalazłam wzrokiem przyjaciół i natychmiast skierowałam się w ich stronę. Stali w tym samym miejscu, w którym zostawiłam Stiles'a i Liam'a, każdy z nich wyglądał na zdenerwowanego.

- Nina! Co jest? - Stiles spojrzał na mnie z troską.

- Był atak, Brett został ranny przez Garrett'a, jego dziewczyna próbowała zabić Scott'a w szatni.

- O boże – Malia zakryła usta ręką, przerażona patrzyła w moje oczy.

- Co z nimi? - Isaac jako jedyny zachował zimną krew.

- Brett jest ledwo żywy, musimy go zabrać do Deaton'a i spróbować jakoś uratować mu życie.

- A Scott? - w oczach Lydii lśniły łzy.

- Jemu nic nie jest. Ta laska nie zdążyła mu zrobić krzywdy.

- Jasna cholera! - Stiles był wyraźnie wytrącony z równowagi. - Zabiję ich wszystkich, zobaczycie.

- Nie czas teraz na groźby – przerwałam mu i spojrzałam na resztę. - Musicie się stąd ulotnić, tu nie jest bezpiecznie.

- Co z tą dziewczyną? - Kira pierwszy raz się odezwała.

- Miała małe spotkanie ze ścianą i leży nieprzytomna w szatni. Zawiadom może swojego ojca i powiedz mu o wszystkich.

- Dobra, lecę – zerwała się z miejsca i od razu pobiegła w stronę szkoły. Ta dziewczyna zaczyna mnie zaskakiwać.

- Wy zabierzcie Liam'a do domu Scott'a, do mnie nie może wejść.

- Ja nie mogę – odparła Lydia i spojrzała na mnie. - Przed chwilą dzwonił Szeryf i powiedział, abym przyjechała na komisariat. Znaleźli Meredith, która uparła się, że musi ze mną porozmawiać.

- Dobra, to bierz Malie i jedźcie razem na komisariat. Stiles, Isaac, Mason i Liam wy jedźcie do Scott'a i czekajcie tam na nas.

- Dacie sobie radę? - Stiles ponownie spojrzał na mnie z troską.

- Spokojnie, damy radę. Jak coś by się działo to od razu dzwońcie.

- Jasne, wy też dawajcie znać.

                  Uśmiechnęłam się do nich ostatni raz i skierowałam się biegiem w stronę parkingu. Zajęło mi to trochę dłużej niż powinno. Mam nadzieję, że przez to Brett'owi nic się nie stanie. Miałabym cholerne wyrzuty sumienia, gdyby przeze mnie umarł. Szybko dobiegłam do samochodu i od razu wsiadłam na miejsce kierowcy. Scott siedział z przodu, a Brett leżał na tylnich siedzeniach. Był strasznie blady, coraz gorzej oddychał, jego stan pogarszał się z minuty na minute. Nie podobało mi się to. W tej chwili naprawdę miałam czarne myśli związane z jego stanem zdrowia.

- Możesz odebrać mu trochę bólu? - spojrzałam na Scott'a i odpaliłam silnik.

- To coś da? - spojrzał na mnie zdziwiony.

- Niewiele, ale doda mu kilka minut życia.

                 Scott w odpowiedzi kiwnął mi głową i złapał nieprzytomnego chłopaka za dłoń. Na jego ręce od razu pojawiły się czarne żyłki, a ja ponownie się spięłam. Cholera, teraz oboje będą cierpieć. Nigdy nie chciałam nikogo umyślnie ranić, jednak teraz nie mieliśmy innego wyjścia, Scott musiał mu jakoś pomóc. Ruszyłam z piskiem opon z parkingu i wyjechałam na główną ulice, kierując się w stronę gabinetu weterynaryjnego, oczywiście przekraczając wszelkie dozwolone prędkości. Nie było czasu na trzymacie się przepisów, tu chodziło o czyjeś życie.

- Więcej nie dam rady – westchnął zmęczony Scott.

- Tyle wystarczy, pomogłeś mu – uśmiechnęłam się do niego lekko.

- Dzwonię po Dereka – powiedział i wyciągnął telefon z kieszeni. - Gdzie ma przyjechać?

- Jedziemy do Deaton'a, niech się pospieszy.

                 Scott kiwnął mi głową i wybrał numer wilkołaka. Derek był najdłużej z nas wszystkich w świecie nadprzyrodzonym, no może oprócz Deaton'a, i istnieje szansa, że zna jakieś lekarstwo, które mogłoby pomóc Brett'owi. Dlatego właśnie nie miałam zamiaru sprzeczać się ze Scott'em i zabronić mu dzwonienia do Hale'a. W sumie to zdążyłam już przyzwyczaić się do jego towarzystwa, które przestało mi przeszkadzać. Mam nadzieję, że uda nam się teraz jakoś uratować młodego wilkołaka.



* Perspektywa Lydii *

                    Dzisiejszy mecz nie był najlepszym pomysłem. Miałam złe przeczucia co do dzisiejszego dnia i niestety się spełniły. Bałam się o przyjaciół, Łowcy mogli być dosłownie wszędzie. Dodatkowo Nina coś przed nami ukrywa, a to nie wróży nic dobrego. Ostatnio, gdy miała przed nami tajemnicę, skończyła martwa, przebita sztyletem przez Klaus'a. Co prawda to nie była prawdziwa ona, jednak sam fakt, że doszło do takiego zdarzenia, wprowadza mnie w panikę. Za każdym razem, gdy Nina gdzieś znika, podświadomie boję się, że ponownie odwali taką akcje, ale tym razem to wcale nie będzie udawane, a prawdziwe.

                 Zawsze staram się być osobą opanowaną i nie działać pochopnie, a tym bardziej tak nie myśleć. Staram się mieć trzeźwy umysł i brać wszystko na spokojnie. Jednak w takich sytuacjach jest to dosyć ciężkie. W moim umyśle są same czarne scenariusze, a ja nie potrafię się ich pozbyć. Łowcy zaatakowali w tłumie, co tylko pokazuje, że są zdolni do wszystkiego. Dodatkowo Violet, dziewczyna Garrett'a, chciała zamordować Scott'a. Na imprezie zaatakowali Nine i skręcili jej kark. Jak niby mam być spokojna w takiej sytuacji?

                  Ruszyłam z parkingu szkolnego i włączyłam się do ruchu. Na całe szczęście nie było zbyt dużo samochodów, więc droga nie zajmie nam zbyt dużo czasu. Zastanawiam się nad tym, czego może chcieć ode mnie Meredith. Niby jest też Banshee, jednak zdecydowanie ma coś z głową. Czy ja też tak zwariuję po jakimś czasie? Nie chciałabym tego, jednak jeśli nie da się tego powstrzymać w żaden sposób? Chyba będę musiała porozmawiać na ten temat z Niną, może ona coś będzie wiedzieć więcej. Albo chociaż poszukamy jakiejś wskazówki w księgach jej mamy.

- Co o tym wszystkim myślisz? - głos Malii wyrwał mnie z rozmyślań.

- O czym dokładnie? - zerknęłam na nią kontem oka.

- No wiesz, ta cała sprawa z Łowcami i tajemnicami Niny.

- Na Łowców zdecydowanie musimy uważać. Skoro zaatakowali w biały dzień to oznacza, że są zdolni do wszystkiego. Jedyny plus jest taki, że znamy tożsamość dwóch osób.

- A co z Niną? Ona coś ewidentnie ukrywa.

- Jakoś mnie to nie dziwi – westchnęłam ciężko. - Nina jest typem osoby, która uwielbia mieć tajemnice.

- Często coś przed wami ukrywa?

- Nie, zazwyczaj jest z nami szczera. Ukrywa coś tylko wtedy, gdy chce nas przed czymś ochronić. Teraz ta sprawa ma związek z Kol'em, więc zapewne jest nieciekawie.

- Może to jednak nic ważnego?

- Nie wydaję mi się – pokręciłam głową. - Nina dziwnie się zachowuje. Znam ją już od dłuższego czasu i wiem, kiedy coś ją gryzie. Ciężko jednak cokolwiek z niej wyciągnąć. Ochrona bliskich jest dla niej najważniejsza i jest w stanie nas wtedy okłamywać, patrząc prosto w oczy.

- Zrobiła wam już coś takiego?

- Tak, podczas walki z Nogitsune. Nieźle nas wtedy wszystkich nabrała. Spędzała z nami mniejszą ilość czasu, rozmawiała z kimś przez telefon w tajemniczy sposób. Na samym końcu stworzyła iluzje swojego ciała i dała się zabić Klaus'owi, jednocześnie zabijając Nogitsune.

- To musiał być okropny widok – zauważyłam, że Malia się lekko skrzywiła.

- Bo taki był. Wcześniej słyszałam głosy, które w kółko powtarzały mi, że Nina Fortem umrze. Nawet nie wiesz, co ja wtedy czułam. To był najgorszy z możliwych widoków. A chwile wcześniej widziałam martwego Aiden'a. Ta walka przyniosła nam wiele bólu, lecz na całe szczęście jakoś udało nam się pokonać Nogitsune i przywrócić spokój w miasteczku.

- Kurde, chciałabym poznać wszystkie szczegóły.

- Pewnie jeszcze poznasz, ale teraz nie czas na to – zaparkowałam samochód przed komisariatem. - Teraz idziemy na spotkanie z wariatką.

- Myślisz, że Nina mi coś opowie ze swojego życia? - zapytała dziewczyna po opuszczeniu samochodu.

- Jeśli ją ładnie poprosisz, to tak. Stara się nie mieć przed nami tajemnic i opowiada o swojej przeszłości. Ale teraźniejszych tajemnic już Ci tak łatwo nie opowie.

               Dziewczyna tylko kiwnęła mi głową i obie ruszyłyśmy do drzwi. Nie zatrzymałyśmy się przy recepcji, od razu ruszyłyśmy w stronę gabinetu Szeryfa. W międzyczasie wyciągnęłam swój telefon z kieszeni i trzymałam go w dłoni. Meredith jest specyficzną osobą i zapewne będzie chciała porozmawiać sama ze sobą, trzymając przy uchu telefon. Wydaję mi się, że właśnie w ten sposób kontaktuje się z tymi tajemniczymi głosami. Otworzyłyśmy drzwi od gabinetu i weszłyśmy do środka. W oczy od razu rzuciła mi się postać Szeryfa, który stał przy biurku i aktualnie patrzył w naszą stronę. Obok niego stał Parrish, który uważnie obserwował kobietę siedzącą na kanapie. Podeszłam do niej i spojrzałam na nią, podając jej telefon. Chciałam to jak najszybciej zakończyć i dowiedzieć się, czego ona tak naprawdę ode mnie chciała. Ta złapała go w dłoń i spojrzała na mnie zdziwiona.

- Odbierz - powiedziałam najspokojniej, jak tylko potrafiłam.

- Ale przecież on nie dzwoni.

- Co? - spojrzałam na nią zdziwiona i odebrałam od niej urządzenie. Trzeba zacząć inaczej. - Dlaczego chciałaś się ze mną spotkać?

- Nie rozumiem – pokręciła głową. - Przecież to Ty do mnie dzwoniłaś.

- Ja? - wskazałam na siebie palcem, a ta pokiwała głową. - Nie dzwoniłam do Ciebie, Meredith.

- Dzwoniłaś – powiedziała pewna siebie kobieta. - Oni też dzwonili.

- Kto do Ciebie dzwonił? - zapytał Parrish, stając obok mnie.

- Te dziwne osoby mówiły mi, że Ty chcesz się ze mną spotkać – spojrzała na mnie. - Później Ty do mnie dzwoniłaś, jestem pewna, że to byłaś Ty.

- Dlaczego tak sądzisz? - mężczyzna spojrzał na nią uważnie.

- Przecież mi się przedstawiła. Powiedziała, że nazywa się Lydia.

- Pamiętasz numer tej osoby? - zapytałam, nadal będąc w miarę spokojna, bo było naprawdę trudne.

- Tak – przytaknęła mi szybko głową.

- Możesz mi go podać? - zapytałam i skierowałam się w stronę biurka, zabierając kartkę oraz długopis.

- Podam – ponownie przytaknęła głową. - 2...4...3...6...

- Co dalej? - zapytałam patrząc na kartkę.

- To wszystko – spojrzałam na nią zdziwiona, a ta tylko wzruszyła ramionami.

- Ale to tylko cztery cyfry – odezwała się Malia. - To nie jest cały numer.

- Wcale nie, to jest cały numer – kobieta upierała się dalej przy swoim.

- Meredith, to nie jest cały numer. Musisz sobie przypomnieć resztę cyfr, inaczej nam nie pomożesz.

- Ale to jest cały numer, nie ma nic więcej.

- Cholera jasna, Meredith! - nie wytrzymałam, poniosło mnie. - To nie jest cały numer.

- Jest! Nie ma innych cyfr, to wszystko.

- Jak numer może się składać z czterech cyfr?! - byłam zła, nie ukrywam. - Ściągasz mnie tu tylko po to, aby podać mi jakieś durne cyfry?!

- To Ty do mnie zadzwoniłaś!

- Nie zadzwoniłam! Ty jesteś chora, kobieto!

- Wystarczy – odezwał się Parrish i złapał kobietę za rękę. - Musimy już iść.

                Patrzyłam na nią wściekła, gdy policjant ją wyprowadzał z gabinetu. Jak można podać tylko cztery cyfry i twierdzić, że to numer telefonu? Przecież ona do reszty oszalała! Co jeśli ja będę taką sama wariatką, jak ona? Usiadłam ciężko na fotel Szeryfa i westchnęłam ciężko, łapiąc się za głowę.

- To będzie trudniejsze, niż myślałam.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro