ROZDZIAŁ 39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

* Perspektywa Lydii *

Byłam załamana tą całą sytuacją i cholernie zła na Meredith. Nie rozumiałam jej zachowania i tego, że podała mi cztery cyfry twierdząc, że jest to numer telefonu do jakiejś tam osoby. Ja rozumiem, że ona jest chora psychicznie, ale to już przesada. Mi się tu świat sypie na głowę, a ona robi sobie ze mnie jaja. To przecież jest jakiś chory żart! Wiele potrafię zrozumieć, ale akurat to przeszło wszelkie granice. Potrzebuję pomocy, a nie jakieś wymyślone cyfry podane przez chorą umysłowo kobietę!

Siedziałam na krześle w gabinecie Szeryfa i wpatrywałam się w cyfry podane przez Meredith. 2, 4, 3, 6. Nic mi to nie mówiło. Może ona podała mi jakiś kod? Ale do czego? Przecież to nie miało najmniejszego sensu. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć i jak się za to zabrać. Niby chciała mi pomóc, jednak jakoś słabo jej to wyszło. Dlaczego zawsze wskazówki muszą być takie trudne? Dlaczego nikt nigdy nie może powiedzieć wprost, o co chodzi? Wtedy życie było by o wiele łatwiejsze.

- Lydia? - podniosłam wzrok z kartki na Malie, która wpatrywała się we mnie z troską. - Wszystko dobrze?

- Nic nie jest dobrze - westchnęłam ciężko. - Nasi przyjaciele są w niebezpieczeństwie, Łowcy czają się na nich, aby ich pozabijać, a ja nie potrafię im w żaden sposób pomóc.

- Nie jesteś sama, Lydia - Malia podeszła do mnie i złapała mnie za dłoń. - Ja też jestem bezradna, nikt z nas nie wie, co ma robić w tej sytuacji.

- Ale jestem cholerną Banshee, tak? Powinnam przeczuwać czyjąś śmierć, tak jak było to wcześniej. A ja nie czuję nic!

- Przecież nie znamy się do końca na tych Twoich mocach. Nikt nie wie, jak to działa i na czym dokładnie polega.

- Dlatego czuję się bezradna i niepotrzebna. Sama zobacz, Ty jesteś kojotołakiem, Scott, Liam i Isaac są wilkołakami, Kira jest Kitsune, a Nina jest wampirem i czarownicą w jednym. Każde z was potrafi walczyć, a ja? Ja nic nie potrafię, jestem bezużyteczna.

- Dobrze wiesz, że to nie prawda - odezwał się Szeryf i podszedłdo mnie. - Każdy z was ma inne zdolności, jednak wspólnie tworzycie coś niesamowitego. Razem jesteście niezniszczalni, Lydia.

- Ale ja się do niczego nie nadaję, nie jestem w stanie im pomóc.

- Już wiele razy to zrobiłaś. Może nie jesteś silna i szybka jak Scott czy Malia, jednak jesteś inteligentna i sprytna. Potrafiłaś wyjść z wielu sytuacji obronną ręką, masz głowę pełną pomysłów. Nigdy więcej nie mów, że jesteś bezużyteczna, bo to nie prawda.

Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. To wszystko naprawdę było dla mnie cholernie trudne. Jednak może Szeryf ma racje? Może i nie jestem wilkołakiem czy wampirem, nie potrafię się bić i obronić podczas jakiegokolwiek ataku, jednak czasami udaje mi się wpaść na jakiś pomysł i tym sposobem uratować drugą osobę. Nigdy nie myślałam o sobie w negatywny sposób, dopiero teraz dopadły mnie wątpliwości.

Jakby nie patrzeć, naprawdę jestem słaba. Scott jest Alfą, który dodatkowo jest sprytny i nie działa zbyt pochopnie. Malia jest kojotołakiem, jest silna i potrafi się obronić. Liam jest nowy i nie bardzo łapie się w tym wszystkim, jednak jest wilkołakiem. Isaac był szkolony przez Dereka, więc doskonale potrafi poradzić sobie podczas walki. Kira jest Kitsune i ma swój miecz, dzięki któremu walczy z wrogami. O Ninie nie muszę wspominać, ta kobieta radzi sobie w każdej sytuacji, zawsze jest gotowa do walki, ciężko ją pokonać. A ja? Ja nawet porządnie nie potrafię nikogo uderzyć, więc jak mam się obronić? Chyba czas wziąć od kogoś lekcje walki.

- Lydia - Malia spojrzała na kartkę, jakby wpadła właśnie na jakieś genialne rozwiązanie tej zagadki. - Zobacz - wskazała na telefon, a ja zmarszczyłam brwi.

- Chcesz do kogoś zadzwonić? - zapytałam, nie rozumiejąc jej toku rozumowania.

- Nie - prychnęła zniesmaczona. Co ja takiego powiedziałam? - Spójrz najpierw na kartkę, a później na telefon.

Zrobiłam tak, jak kazała. Patrzyłam najpierw na zapisane cyfry, następnie przenosiłam wzrok na telefon leżący na biurku Szeryfa. Mężczyzna również wykonał polecenie Malii, więc oboje próbowaliśmy coś dostrzec. Nagle jakbym dostała olśnienia. Wzięłam do ręki długopis i zaczęłam zapisywać cyfry, a obok nich odpowiednie litery z klawiatury telefonu. 2 - ABC, 4 - GHI, 3 - DEF, 6 - MNO. Dobra, połowa zadania chyba zrobiona. Nie do końca wiedziałam, co mam teraz zrobić, jednak nie chciałam się tak łatwo poddawać. Przecież jestem inteligentną osobą, tak? Muszę wpaść na równie genialny plan, uda mi się to.

Patrzyłam uważnie na litery zapisane obok cyfr i starałam się to jakoś rozwiązać, co nie było wcale takie łatwe. Może właśnie o to chodziło Meredith? Może chciała mi tym coś wskazać? Skupiłam się zadaniu i zaczęłam wypisywać różne kombinacje tych liter, oczywiście zgodnie z kolejnością podanych cyfr. To musiało być jakieś hasło, jakaś wskazówka. Co chwile zatrzymywałam się i machałam długopisem, zastanawiając się nad rozwiązaniem. Zapisałam pierwszą literę, którą było A, następnie spojrzałam na resztę i ponownie doznałam olśnienia. Szybko zapisałam wszystkie litery w odpowiedniej kolejności i zdziwiona spojrzałam na to słowo.

- Aiden - wyszeptałam sama do siebie.

Niewiele myśląc, wstałam z fotela i podeszłam do torby, którą zostawiłam przy drzwiach od gabinetu Szeryfa. Wyjęłam z niej laptopa i ponownie usiadłam za biurkiem. Szybko odpaliłam urządzenie, uderzając nerwowo paznokciami o blat. Gdy w końcu laptop został włączony, weszłam w notatki i odnalazłam interesujący mnie plik. Otworzyłam go i wpisałam hasło : AIDEN. Po chwili dziwne znaki stały się listą, kolejne nazwiska wyskoczyły na ekranie.

- O cholera - skomentowała to Malia i przyglądała się uważnie liście.

KATE ARGENT - 12

NOSHIKO YUKIMURA - 5

JOANNE MCLAUGHLIN - 1

STEVE GRACE - 1

TOM HILL - 1

BRETT TALBOT - 1

REED SCHALL - 250

RICHARD BENEFIELD - 250

JACK MARSLAND - 250

JOY WALDROP - 250

CHERYL CALIX - 250

JORDAN PARRISH - 5

Wychodzi na to, że Brett jest wart milion, więc Łowcy chcieli się nieźle wzbogacić. Zastanowiło mnie jednak ostatnie nazwisko na liście, a mianowicie Jordan Parrish. Przecież z tego co wiem, on nie był żadną istotą nadprzyrodzoną. Więc co robi na liście śmierci? Tego trzeba będzie się dowiedzieć, a najlepiej zrobić to jak najszybciej.



* Perspektywa Niny *

Droga na całe szczęście szybko nam minęła. Cały czas zerkałam w lusterko upewniając się, że Brett jeszcze żyje. Moje zmysły działały na pełnych obrotach, sprawdzając bicie jego serca. Po drodze złapałam go za dłoń i odebrałam kolejną dawkę bólu, aby wydłużyć jego życie o kolejne minuty. Nie było to zbyt proste zadanie, ponieważ prowadziłam samochód, jednak jakoś udało mi się dowieźć nas do celu całych i zdrowych, a to było najważniejsze. Nie miałam zamiaru zwracać uwagi teraz na swoje samopoczucie, życie Brett'a było zagrożone, a ja musiałam zrobić wszystko, aby chłopak to przeżył.

Zaparkowałam pod gabinetem Deaton'a i ujrzałam samochód Dereka, więc Hale dotarł na miejsce o wiele szybciej, niż my. Wysiadłam z samochodu i oboje ze Scott'em wyciągnęliśmy Brett'a. Wilczek złapał go i wziął na ręce, a ja ponownie przyjęłam na siebie dawkę jego bólu. Musieliśmy zrobić wszystko, aby go uratować, takie było nasze zadanie. Czasami dziwię się samej sobie, że ratuję życie innych. Od zawsze słyszałam same straszne historie o wampirach, atu proszę, osobiście jestem wyjątkiem od reguły. Weszliśmy do środka, zamykając za sobą drzwi na klucz. Przekręciłam kartkę z napisem zamknięte i weszłam do gabinetu.

- Hej - powiedziałam szybko i podeszłam do leżącego już Brett'a, ponownie łapiąc go za dłoń.

- Co mu się stało? - zapytał Deaton, patrząc na mnie z troską.

- Łowca go zaatakował - na mojej twarzy pojawił się grymas bólu. - Ma w sobie tojad, jednak to jest jakaś inna odmiana.

- Nina, wystarczy - Scott położył mi rękę na ramieniu, więc posłusznie puściłam Brett'a. - Jak go uratować? - spojrzał na Deaton'a.

- Wiecie jaka to była odmiana?

- Nie do końca - zaczęłam i spojrzałam na mężczyznę. - Jest o wiele silniejsza od zwykłego tojadu. W kilka minut zaatakowała jego prawie cały organizm. Coraz ciężej oddychał, serce zwalniało swoją pracę. Mało brakowało, a zszedłby z tego świata.

- Kiedy to się stało? - ponownie zapytał Deaton, zakładając gumowe rękawiczki na dłonie i podchodząc do chłopaka.

- Kilkanaście minut temu - odpowiedział mu Scott. - Podczas meczu Lacrosse Garrett podszedł do nas i go zranił.

- Czym dokładnie?

- Miał ukrytą broń w kiju od Lacrosse. Również z tej broni zginęła dzisiaj w nocy dziewczyna.

- To może być żółty tojad - odezwał się nagle Derek i podszedł do nas, patrząc przez chwile w moje oczy. - Jest o wiele silniejszy od fioletowego i szybciej atakuje organizm wilkołaka. Bardzo rzadki okaz, ciężko go znaleźć.

- No i świetnie - moje ręce wystrzeliły do góry. - Mamy teraz jeden, wielki problem w postaci ledwo żyjącego wilkołaka zaatakowanego przez Łowce. Czy może być piękniej?

- Nina, nie panikuj - odezwał się Scott, ostrożnie podchodząc do mnie.

- Ja Ci zaraz zacznę panikować - warknęłam w jego stronę. - Jak go uratować? Wiesz w ogóle, z czyjego stada pochodzi?

- Jest od Satomi, tak samo jak Demarco. A uratowanie go wcale nie będzie takie proste - Derek pokręcił załamany głowa.

- Świetnie! - krzyknęłam wściekła i wyjęłam dzwoniący telefon z kieszeni. - Nie mam czasu teraz rozmawiać, kimkolwiek jesteś - powiedziałam od razu po odebraniu.

- Nina, ale to bardzo ważne.

- Bardzo ważne to ja mam teraz zadanie. Muszę uratować młodego wilkołaka zaatakowanego przez cholernego Łowcę, ma w organizmie trujący tojad.

- Nina, ale to jest naprawdę ważne - męski głos ponownie próbował mnie przekonać, jednak nie miałam na to czasu.

- Skontaktuj się z moją sekretarką i umów na wizytę, teraz nie mogę rozmawiać - rozłączyłam się i rzuciłam telefon na szafkę stojącą nieopodal mnie.

- Ale Ty nie masz sekretarki - Scott spojrzał na mnie zdziwiony.

- Kiedy to okryłeś, Sherlock'u? - zapytałam sarkastycznie.

- Nie czas na kłótnie - odezwał się Deaton.

- Tak, czas na to, abyś powiedział nam łaskawie, w jaki sposób mamy uratować tego tu prawie martwego osobnika - wskazałam na Brett'a, ponownie złapałam go za dłoń. - Cholera, ile on w sobie tego ma?

- Nie powinnaś się przemęczać - powiedział ostrożnie Deaton, patrząc na mnie.

- A to niby dlaczego? Jak na razie to jedyny sposób, aby jakoś wydłużyć mu życie.

- Jest jeden sposób na uratowanie go - powiedział, patrząc na mnie uważnie.

- Jaki? - od razu się ożywiłam i oderwałam od Brett'a, czując zbyt dużą ilość bólu. - Zrobię wszystko, aby go uratować.

- To dobrze - odetchnął z ulgą. - Bo to Ty będziesz musiała go uratować - spojrzał poważnie w moje oczy, a ja już wiedziałam, na jaki pomysł wpadł.

- Chyba sobie jaja robisz - jęknęłam załamana.





**************************

Witam ponownie :*

Dwa pytania : Kto zadzwonił do Niny? Co musi zrobić, aby uratować Brett'a? Dobra odpowiedź = dedykacja w następnym rozdziale. Ktoś chętny? Czekam na odpowiedzi ^^

Miłej nocki :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro