ROZDZIAŁ 41

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

* Perspektywa Dereka *

                 Najgorszy moment w życiu to taki, gdy patrzysz na ukochaną osobę, która robi sobie świadomie krzywdę i nie możesz nic z tym zrobić. Ogarnia Cie jednocześnie złość i smutek, jesteś totalnie bezsilny. Masz ochotę przerwać te tortury, jednak nie możesz. Wiesz, że tak właśnie musi być i jedyne, co możesz zrobić, to pogodzić się z tym. Łatwiej byłoby odwrócić wzrok i po prostu na to nie patrzeć, jednak czasami jest to zbyt trudne.

                 Stoję przy Ninie, która wysysa jad z krwi Brett'a. Jej cera zrobiła się bledsza, oddech cięższy, a serce zaczyna bić wolniej niż zazwyczaj. Mam ochotę krzyczeć z bezsilności i złości, jaka ogarnia całe moje ciało. Na sam jej widok boli mnie serce i resztami sił powstrzymuje się od oderwania jej od wilkołaka. Wiem, że nie mogę tego zrobić, jednak ten widok łamie mi serce na drobne kawałeczki. Przecież ona zaraz padnie!

- Nina, wystarczy – warknąłem i chciałem złapać jej ramię, jednak Deaton mnie powstrzymał. - Co Ty robisz?!

- Nie możesz jej jeszcze oderwać, on w dalszym ciągu ma jad w krwi.

- Ona jest coraz słabsza!

- Da radę, zobaczysz – powiedział spokojnie, a we mnie wrzało.

                 Ponownie przeniosłem swój wzrok na wampirzyce i dosłownie roznosiło mnie od środka. Przecież to totalna głupota! Wampir pijący krew wilkołaka, to jakiś żart. Nina jest silną osobą, wiem to, jednak jad wilkołaka pomieszany z tojadem może być dla niej naprawdę groźny. Co jeśli nie da rady? Co jeśli padnie zaraz nam tu martwa? Nie wytrzymam tego dłużej.

- Wystarczy, ona ma już dość – warknąłem w stronę Deaton'a.

- Nie możesz jej przerywać, ona musi dokończyć to, co zaczęła. Inaczej wszystko pójdzie w diabły.

- Nie widzisz w jakim ona jest stanie!

- Przestańcie, nie pomagacie jej – wtrącił Scott, patrząc z troską na Ninę.

- Nie mogę patrzeć na to, jak ona się męczy – jęknąłem załamany.

- To może lepiej wyjdź na dwór – zaproponował Deaton, a ja zmierzyłem go wzrokiem.

- I mam ją zostawić samą z Tobą? No po moim trupie! Ona jest wykończona, a Ty każesz jej pić dalej krew wilkołaka!

- Derek, uspokój się! - upomniał mnie Scott, mierząc mnie wzrokiem.

- Ona od kilku minut wypija jego krew! Zaraz on padnie trupem osuszony, a ona przez zbyt dużą ilość trucizny!

               Żaden z nich się nie odezwał, a mnie szlak trafiał. Deaton przysunął się bliżej Niny, aby odgrodzić mi do niej dostęp. Świetnie, niech ona umiera, patrzmy na to z radością na twarzach. Przecież to taki normalny widok, całkowicie normalne jest również to, że jest przyssana do niego od kilku minut. Wspaniale!

- Nina, wystarczy – Deaton położył jej dłoń na ramieniu.

               Przez chwile wampirzyca się nie odrywała, nie poruszała się. Podszedłem do niej z drugiej strony i spojrzałem na jej twarz. W dalszym ciągu jej kły znajdowały się w żyłach Brett'a, jej oczy były zamknięte. Oddech był szybki i ciężki, najwyraźniej walczyła sama ze sobą. Może straciła kontrole? Cholera, trzeba coś z tym szybko zrobić.

- Nina, odsuń się od niego, wystarczy już – powiedziałem spokojnie i złapałem ją za ramiona.



* Perspektywa Niny *

               Pomysł z piciem wilkołaczej krwi wcale nie był jednym z najlepszych. Każdy wie, że ich krew potrafi być śmiertelna dla wampira. Jednak w takiej sytuacji nie chciałam się dłużej sprzeczać z Deaton'em i od razu przystąpiłam do działania. Brett miał coraz mniejsze szanse na przeżycie, a ja nie chciałam, aby umarł. Nie ważne, że go nie znałam, był jednym z nas, a to było najsilniejszym argumentem. Mogłabym zostawić go i wcale mu nie pomagać, ale nie jestem z kamienia, ja również posiadam uczucia.

                Pierwsze chwile po ugryzieniu nie były takie złe. Czułam tylko gorzki smak w ustach, moje ciało jednak nie reagowało negatywnie na jad wilkołaka, z czego bardzo się cieszyłam. Byłam przekonana, że to potrwa zaledwie chwile i będę mogła się od niego oderwać, jednak to wcale nie było takie proste. Cały czas czułam gorzki posmak co oznaczało, że tojad w dalszym ciągu znajdował się w organizmie Brett'a. Jednak nie to było w tym wszystkim najgorsze.

                Od kilku dni skutecznie unikałam picia krwi z ludzkich żył. Chciałam się ograniczyć i powrócić do spożywania tej z woreczków. Musiałam pracować nad swoją kontrolą, która była dosyć słaba po tych miesiącach spędzonych w Nowym Orleanie. Tam karmiłam się ludźmi, tu musiałam to przerwać. Więc w momencie, gdy do moich ust trafiła świeża krew, a moje kły wbiły się w ciało Brett'a, miałam problem z utrzymaniem kontroli. Było mi naprawdę ciężko skupić się na zadaniu. Musiałam włożyć dużo siły, aby nie osuszyć go do końca.

               Czułam, że moje ciało powoli odmawia posłuszeństwa. Moja głowa zaczęła okropnie pulsować, krew wrzała, oddech stawał się cięższy. Jad wilkołaka połączony z tojadem nagle zaatakował moje ciało, wprowadzając mnie do krainy bólu. Nie mogłam jednak jeszcze się oderwać, ponieważ wszystko poszłoby się jebać. Musiałam jeszcze wytrzymać. W oddali słyszałam głosy Dereka i Deaton'a, ten pierwszy wyraźnie krzyczał, jednak nie potrafiłam rozpoznać słów. Wszystko wokół mnie było zlane w jedność, coraz trudniej było mi rozpoznać jakiekolwiek szczegóły. Nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu.

- Nina, odsuń się od niego, wystarczy już – spokojny głos Dereka wyrwał mnie skutecznie z transu.

               Oderwałam się natychmiastowo od Brett'a, upadając z hukiem na ziemie. Strasznie kręciło mi się w głowie, wszystko było cholernie niewyraźne. Moja klatka piersiowa była bolesna, kły nie chciały się schować. Nie wiedziałam, czy to przez słabą kontrolę, czy może jednak przez truciznę, która była w moim organizmie. Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie moją rodzinę, która radośnie stała na naszym podwórku. Wszystkie dobre chwile, radosne i te smutne dni. Każdy moment w moim życiu, który spędziłam z nimi.

                 Powoli moje ciało zaczęła ogarniać ulga i radość. Nie czułam już bólu tak mocno, jak przed chwilą. Moje myśli pochłonęły pozytywne wspomnienia, dzięki czemu mój organizm zaczął się uspokajać. Powoli otworzyłam oczy, patrząc na każdego osobnika będącego w tym samym pomieszczeniu, co ja. Westchnęłam z ulgą i stwierdziłam, że moja rodzina ponownie mi pomogła powrócić do normalności.

- Nigdy więcej - mruknęłam słabo i próbowałam wstać z ziemi.

- Poczekaj – Derek znalazł się przy mnie i złapał za ręce. - Pomogę Ci, chodź.

                 Nie protestowałam, nie miałam na to siły. Moje ciało było słabe, więc nie dałabym rady utrzymać się sama. Hale pomógł mi dojść do krzesła, a następnie posadził mnie na nim. W podzięce uśmiechnęłam się do niego lekko i ponownie zamknęłam oczy, oddychając głęboko. Musiałam utrzymać świadomość, inaczej moje serce może szybko zgubić rytm i przestać bić, a tego bym nie chciała. Wizja ponownego spotkania z przodkami skutecznie pozwalała mi utrzymać się przy życiu. Co jak co, ale spotkania z nimi niebyły zbyt przyjemne i przyprawiały mnie o gęsia skórkę.

- Wypij to – usłyszałam głos Deaton'a, więc otworzyłam oczy i spojrzałam na niego.

                 Stał obok mnie, w rękach trzymając fiolkę z krwią Klaus'a oraz woreczek z krwią. Byłam mu cholernie wdzięczna, ponieważ to było to, co w tym momencie mogło postawić mnie skutecznie na nogi. Uśmiechnęłam się słabo i przyjęłam od niego dary, które szybko znalazły się w moim organizmie. Krew Klaus'a zaczęła działać w zaskakującym tempie i już po chwili cały ból spowodowany trucizną zniknął. Otworzyłam woreczek z krwią i przechyliłam go, a następnie cała jego zawartość znalazła się w moim gardle. Mogłam spokojnie odetchnął z ulgą i cieszyć się, że zdążyłam na czas. Przynajmniej miałam taką nadzieję.

- Co z nim? - zapytałam lekko zachrypniętym głosem.

- Nie masz co się martwić. Wykonałaś świetną robotę – pochwalił mnie Deaton, uśmiechając się przy tym.

- A co z Tobą? - Scott podszedł do mnie z troską wymalowaną na twarzy i położył mi dłoń na ramieniu.

- Ujdzie w tłumie – uśmiechnęłam się lekko. - Ale nie radze wam powtarzać jego błędu. Nie ugryzę więcej żadnego wilkołaka.

- A już chciałem dać się zaatakować Łowcom – Scott udałam smutnego, jednak jego oczy świeciły radośnie.

- To wtedy szukaj kogoś innego do tej roboty, ja mam dość wilkołaczej krwi na następne stulecie.

- Więcej Ci na to nie pozwolę – usłyszałam głos Dereka, więc spojrzałam na niego. - To była najgorsza głupota, jaką mogłaś zrobić.

- To przebicie sztyletem przez Klaus'a nie było gorsze?

- Nie prowokuj mnie, Fortem – warknął w moją stronę.

- Bo co, Hale? Grozisz mi? - zapytałam z cwanym uśmieszkiem czując, jak siły do mnie powracają.

- Mam pewien plan względem Ciebie – uśmiechnął się szyderczo.

- Mam się bać? - spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami.

- Niekonieczne, ale będziesz miała dosyć mojego towarzystwa na najbliższe stulecie.

- Już mam dość – szepnęłam pod nosem, jednak on to najwidoczniej słyszałam, bo spojrzał na mnie zły.

- Przeginasz, Nina. Boję się o Ciebie, a Ty sobie jaja robisz. Serio mam ochotę przełożyć Cie przez kolano i ...

- Jak mi przykro – uśmiechnęłam się i spojrzałam na telefon. - O kurde, to bardzo ważne – spojrzałam na niego rozbawiona. - Swoje groźby musisz zostawić na inny dzień – podniosłam telefon do góry i odebrałam. - Co tam, Lydia?

- Uratowaliście Brett'a? - albo mi się wydaje, albo jest roztrzęsiona.

- Tak – odpowiedziałam ostrożnie, patrząc na Scott'a. - Coś się stało?

- Mamy kolejna część listy, Brett był na niej. Ale to nie wszystko, są ciekawe nazwiska na niej. Jesteśmy na komisariacie, przyjedziecie?

- Już jedziemy – rozłączyłam się i spojrzałam na wilkołaki. - Koniec odpoczynku, jedziemy na komisariat.



* Perspektywa Damon'a *

                Życie wampira, wbrew pozorom, wcale nie jest takie złe. Nauczyłem się wiele przez te lata, kilka razy wyłączyłem człowieczeństwo, nie martwiłem się o innych, byłem w tym wszystkim najważniejszy. Nie obchodziło mnie życie innych, tylko ja sam. Wszystko zmieniło się po poznaniu pewnej wampirzycy, która skutecznie weszła do mojej głowy. Oczarowała mnie, chociaż nie byłem jej jedyną ofiarą, wiem to.

                 Nina Fortem, piękna wampirzyca, sobowtór Katherine Pierce. Pojawiła się na mojej drodze tak nagle, że nawet nie zdążyłem tego zarejestrować. Z początku byłem wściekły, myślałem, że to Katherine. Akurat tamtą kobietę miałem ochotę zabić własnymi rękoma, więc mój gniew był uzasadniony. Jednak z każdym dniem obserwacji zauważyłem dużą równicę między sobowtórami. Co prawda obie były wredne, aroganckie, mściwe i sprytne, jednak miły również odmienne cechy. Katherine nie posiadała żadnych pozytywnych, Nina miała ich pełno. Była troskliwa, cieszyła się z małych rzeczy, zawsze chętnie pomagała innym, stawała w obronie słabszych, nie bała postawić się silniejszym, nigdy nie uciekała.

                 Poznanie jej było jedna z najlepszych rzeczy w moim życiu. Szybko przekonałem się do młodej i chętnie spędzałem z nią czas. Z każdym dniem zadawałem sobie pytanie : jakim cudem tak wspaniałą kobieta jest sobowtórem Katherine? Potrafiła pokazać świat z zupełnie innej perspektywy, pokazała radość z życia. Zmieniłem się dzięki niej, inaczej patrzeć na własne życie. Wraz ze Stefanem bardzo chętnie towarzyszyliśmy jej w codziennych spacerach po Mystic Falls i cieszyliśmy się z życia razem z nią. Miała w sobie tyle pozytywnej energii, że zarażała nią wszystkich dookoła.

                  Zmieniła się jednak po śmierci rodziny. To był dla niej bardzo silny cios, z którym nie mogła sobie poradzić. Gdy zobaczyłem ją, płaczącą całą we krwi, moje serce rozpadło się na milion kawałków. Taka drobna, kochana i delikatna dziewczyna, została tak okrutnie zraniona. Nie mogłem uwierzyć w to, że ktoś chciałby jej krzywdy. Wtedy postanowiłem wziąć ją pod swoje skrzydła i pomóc jej tak, jak ona pomogła mi. Dzięki niej dogadaliśmy się z rodziną Pierwotnych, z którymi wcześniej nie mieliśmy najlepszych kontaktów. Każdy z nas starał jej się pomóc na swój własny sposób.

                 Z uśmiechem na twarzy patrzyłem na to, jak radość powraca do jej życia. Przez moment było ciężko, gdy wyłączyła człowieczeństwo i na każdym kroku rzucał się w nasza stronę z chęcią mordu. Jednak po jakimś czasie to się skończyło i powróciła wesoła Nina Fortem, za którą tak wszyscy tęskniliśmy. Była naszym światełkiem w tunelu, który mógł nas uratować. W każdej chwili była gotowa stanąć za nami murem i bronić nas, nawet za cenę własnego życia. Wiele razy wyciągała mnie z tarapatów, za co będę jej wdzięczny do końca życia.

                 Śmierć Stefana była dla niej kolejnym ciosem. Bałem się, że nie podniesie się po kolejnej śmierci. Byłem przy niej w każdej minucie, aby w razie czego interweniować i zabronić jej wyłączenia człowieczeństwa. Widziałem jej łzy, które roniła tylko w nocy, aby nikt ich nie widział. Słyszałem jej krzyki tłumione przez poduszkę, aby żadne z nas tego nie słyszało. Widziałem jej ból w oczach, który próbowała zamaskować fałszywym uśmiechem. To był pierwszy raz, kiedy tak bardzo się o kogoś bałem. Nie mogłem pozwolić na to, aby ponownie wyłączyła człowieczeństwo i stała się istną maszyną do zabijania.

                  Gdy dostała telefon od swojego przyjaciela, byłem mu nawet wdzięczny. Miał kłopoty w mieście oddalonym od Mystic Falls, dzięki czemu Nina nie miałaby tu wstępu. Pomyślałem, że to dla niej świetne rozwiązanie. Nie musiałaby być tu, w mieście pełnym wspomnień. Mogła wyjechać i rozpocząć nowe życie u boku nowych przyjaciół. Oczywiście było mi trochę przykro, że mnie zostawia, jednak chciałem dla niej jak najlepiej. I co? Miałem racje. Nina Fortem stanęła na nogi i cieszy się każdym dniem. Jest szczęśliwa, a to liczy się dla mnie najbardziej.

                   Gdy usłyszałem o mojej matce, krew mnie zalała. Wiedziałem, że ona i Nina nie są w zbyt dobrych stosunkach. Fortem spokojnie by ją zabiła, jednak nie zrobiła tego ze względu na nas. Zawsze liczyła się z naszymi uczuciami, więc postanowiła zostawić starą Salvatore przy życiu. Doszły do mnie pogłoski, że Lily ma zamiar mścić się na Ninie. Wtedy wszelkie hamulce puściły, a mną zawładnęła żądza mordu na kobiecie. Nikomu nie pozwolę skrzywdzić Niny, ona zbyt wiele wycierpiała w swoim życiu.

                 Dlatego właśnie teraz siedzę w samochodzie i jadę do Nowego Orleanu, w którym znajduje się moja przeklęta matka. Nie wspomnę o durnym Kol'u, który również jest zamieszany w tą całą zemstę. Nie rozumiem kolesia, niby kocha Nine, jednak teraz ma zamiar się na niej zemścić. Czy to jest normalne? Absolutnie nie, ale co ja tam wiem. Wiem jednak, że nawet gdybym miał przypłacić to życiem, to stanę pomiędzy nim, a Niną i uratuję wampirzycę, osłaniając ją własną piersią. Bo ona jest tego warta.

                  Postanowiłem zadzwonić do niej i upewnić się, że z nią wszystko dobrze. Wiem, w jaki sposób uratowała tego wilkołaka i właśnie to mnie niepokoi. Co prawda już wiele razy umierała i odżywała, jednak zawsze po tym była przygaszona. Kiedyś nawet wytłumaczyła mi, co dzieje się z nią po ,, śmierci '' . Osobiście miałem ciarki na całym ciele. Wybrałem jej numer, dałem na głośnik i cierpliwie czekałem, aż odbierze.

- Ty to masz wyczucie czasu – usłyszałem jej wesoły głos. - Co się dzieje?

- Chciałem Cie usłyszeć – odpowiedziałem szczerze, a ona się zaśmiała. - No wiesz co?

- Przepraszam, Damon, zaskoczyłeś mnie – ponownie się zaśmiała. - Chciałabym z Tobą porozmawiać, jednak nie bardzo mam czas.

- Nie zajmę Ci go dużo, chciałem Ci tylko coś przekazać.

- Dobra, to opowiadaj, co się dzieje?

- Najpierw Ty mi powiedz, jak z tym wilkołakiem i co zrobiłaś tym razem, aby go uratować?

- Przecież wiesz – westchnęła ciężko. - Wyssałam z niego jad, przez co sama poczułam się źle. Ale już wszystko dobrze – dodała szybko. - A co się stało, że Ty do mnie dzwonisz?

- Chcę Cie poinformować, że właśnie jadę do Nowego Orleanu na spotkanie z Pierwotnymi.

- Słucham?! - dobrze, że nie trzymałem telefonu przy uchu.

- Jadę właśnie do Nowego Orleanu na spotkanie z Pierwotnymi – powtórzyłem spokojnie, uśmiechając się sam do siebie. - Rozmawiałem już z Klaus'em , wie o wszystkim.

- Czyś Ty kurwa zwariował? Ty i Klaus w jednym pomieszczeniu? Przecież to grozi trzecią wojną światową!

- Nie przesadzaj – przewróciłem oczami. - Teraz działamy po jednej stronie, mała. Musimy uratować Cie przed Kol'em i Lily.

- Damon, to nie jest dobry pomysł.

- Niby czemu? - zdziwiła mnie jej odpowiedź.

- Ty i Klaus to nie jest dobre połączenie. Przecież wy się pozabijacie. Bardzo mi miło, że o mnie dbasz i doceniam to, jednak nie ryzykuj aż tak.

- Mała, dla Ciebie jestem w stanie się poświęcić. Nawet jeśli mam spędzić z Klaus'em kilka dni w jednym pomieszczeniu. Jesteś tego warta.

- Jesteś niemożliwy – zaśmiała się.

- A Ty najwspanialsza na świecie – powiedziałem, zanim ugryzłem się w język. Damon Salvatore jest największym idiotą świata.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro