ROZDZIAŁ 51

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Bardzo dużo osób uważa, że kobieta ma władzę. Zgadzam się z tym stwierdzeniem, co udowodniłam podczas rozmowy z Jordan'em. Kobieta potrafi przekonać każdego mężczyznę i w każdej sytuacji. Wystarczy dobre podejście, a facet będzie jadł Ci z ręki. Niektórym wystarczy spacer, innym randka, inni zgadzają się od razu na wszystko, a Jordan'owi wystarczy kawa. Oczywiście nie zgodziłam się z nim wyjść tylko z powodu Meredith. Jordan Parrish jest naprawdę uroczym mężczyzną, więc spędzanie czasu w jego towarzystwie będzie dla mnie przyjemnością.

                Wyszliśmy z komisariatu i rozeszliśmy się do samochodów. Jordan jechał służbowym, Isaac i Stiles wybrali się Jeep'em, a Lydia wsiadła do mojego samochodu. Każdy z nas wyjechał z parkingu, jadąc oczywiście za policjantem, więc nawet nie było mowy o przekroczeniu dozwolonej prędkości, co lekko mnie wkurzyło. Chciałam jak najszybciej załatwić sprawę z Meredith i pojechać do Scott'a, który miał się spotkać z Łowcą.

- Nina? - głos Lydii sprowadził mnie na ziemię.

- Co jest? - spojrzałam na nią kontem oka.

- Chciałam Cie przeprosić i podziękować.

- Co? - zdziwiłam się jej wyznaniem.

- Chciałam Cie przeprosić za to, że po raz kolejny musisz ratować nam tyłki i podziękować za to, że przyjechałaś i nam pomogłaś.

- Lydia – zaczęłam spokojnie, czując ciepło rozlewające się w moim sercu. - Nie musisz mnie za nic przepraszać, bo nie zrobiłaś nic złego. Nie musisz mi za nic dziękować, ponieważ zawsze wam pomogę, od tego tu jestem. Zawsze chętnie was uratuję z każdej sytuacji i wyciągnę z bagna.

- Ale sama popatrz. Nie musisz tu być tak na dobrą sprawę. Nie musisz wszystkiego rzucać i pomagać nam w każdej sytuacji. Nie musisz poświęcać dla nas siebie, swojego życia i czasu. Jednak jesteś tu, więc za to powinnam Ci podziękować.

- Jestem tu, bo tego chcę. Pomagam wam, bo tego chcę. Nikt mnie do niczego nie zmusza, jestem przy was z własnej woli i nie mam zamiaru tego zmienić w najbliższym czasie. Po prostu uwielbiam wam pomagać. I przestań już gadać o tym, bo zaraz się rozpłaczę.

- Napiszę Ci piękny list z podziękowaniami i przeprosinami.

- A tylko spróbuj – zagroziłam jej palcem, bo spotkało się ze śmiechem Rudej.

                   Rozumiem trochę Lydie, jednak ona nie musi mnie za nic przepraszać czy  mi dziękować. Przyjechałam do Beacon Hills na prośbę Scott'a, przynajmniej za pierwszym razem. Fakt, wtedy chciałam opuścić Mystic Falls i zapomnieć o wszystkim, co stało się w tamtym mieście. Nikt mnie jednak nie zmusił do przyjazdu tutaj, Scott jedynie poprosił mnie o pomoc. Następnym razem przyjechałam tu na prośbę Mellisy, która była roztrzęsiona i nie mogła się skontaktować z resztą. A teraz ściągnęła mnie tu właśnie Lydia, prosząc o pomoc. Nikt nie kazał mi tu przyjechać, nikt do niczego mnie nie zmusił, jedynie prosili mnie o to. Zawsze mogłam się nie zgodzić i zostać tam, gdzie byłam. Ja jednak z wielką chęcią wracałam do miasta, które zaczęło być moim domem, a ludzie tu zaczęli być moja rodziną.

               Nigdy nie będę żałować żadnej decyzji, jaką podjęłam. To one właśnie ukształtowały mnie i moje życie. Przyjazd tu był jedna z najlepszych rzeczy, jakie mnie spotkały. Poznałam tu ludzi, na których naprawdę mi zależy i na których mogę liczyć. Były wzloty i upadki, jednak zawsze potrafiliśmy się pogodzić i walczyć razem. Każdy z nas jest inny, jednak dopełniamy się nawzajem,dzięki czemu jesteśmy cholernie zgrani i nie do zdarcia. Nie zmienię swojej decyzji, będę ich chronić tak długo, jak tylko pozwoli mi na to życie.

               Po kilkunastominutowej jeździe byliśmy pod Eichen House. Oczywiście droga byłaby o wiele krótsza w moim wykonaniu, gdyby nie przepisowa jazda Pana Jordan'a Parrish'a. Zawsze zastanawiałam się, jak można tak jeździć, ale w sumie chyba rozumiem. Oni nie przeżyją wypadku, a mi to wszystko jedno, i tak odżyję po kilku godzinach. Wysiadłyśmy z samochodu, kierując się pod bramę Eichen, gdzie czekała już na nas reszta. Lydia nagle złapała mnie za rękę, przez co byłam zmuszona zatrzymać się.

- Nina, błagam Cie, postaraj się być miła i nie narozrabiać za dużo.

- O co Ty mnie prosisz – prychnęłam. - Przecież ja i grzeczne zachowanie nie idziemy w parze.

- Nina – Lydii ton oznaczał, że mam jej słuchać, na co przewróciłam oczami.

- Mogę jedynie postarać się być miła, to wszystko. Na więcej nie licz.

                Wyrwałam jej się lekko i ruszyłam w dalszą drogę. Przecież ja nie potrafię być grzeczna, nie ważne jak bardzo bym się starała, to się nigdy nie uda. Taki już mam charakter i nie da się go tak łatwo zmienić. Jednak postaram się nikogo nie zaatakować i być w miarę miła dla personelu, chociaż ostatnio słabo mi to wyszło. Nie lubię takich miejsc, dlatego przyjazd tu jakoś nie bardzo mi się podobał. Musiałam jednak pomóc bliskim, chociaż pewnie świetnie poradziliby sobie beze mnie.

- Dzień dobry – odezwał się Jordan do recepcjonisty. - Przyszliśmy do Meredith Walker.

- A byli Państwo umówieni? - recepcjonista nawet na nas nie spojrzał, a mnie Lydia ponownie złapała za rękę.

- Prowadzimy śledztwo, Meredith jest jednym z głównych świadków.

- Proszę poczekać – mruknął i wykonał do kogoś telefon, dalej na nas nie patrząc. - Proszę poczekać, zaraz przyjdzie sanitariusz i zaprowadzi Państwa do odpowiedniej sali.

                Prychnęłam cicho, za co zostałam zgromiona wzrokiem przez Lydie. Nie moja wina, że cały personel tego budynku jest wkurzający. Taka piękna kultura, nawet nie wiedziałam, że ludzie tu pracujący znają słowo ,,Proszę''. Z wielką chęcią bym stąd wyszła albo pozabijała ich wszystkich za to, jak traktują pacjentów. Nie są dla nich zbyt mili i wyrozumiali, więc nie zasługują na dobre traktowanie. Jak dla mnie mogliby umrzeć i byłby spokój.

- Zapraszam za mną – odezwał się mężczyzna i ruszył przed siebie. Isaac spojrzał na mnie zdziwiony, a ja tylko wzruszyłam ramionami i ruszyłam za mężczyzną.

- Nie lubię takich miejsc – szepnęłam do Lydii.

- Chyba nikt ich nie lubi – odpowiedziała mi dziewczyna.

                Nawet sama nie wiem do końca, dlaczego obchodzę takie miejsca szerokim łukiem. Chyba dlatego, że źle na mnie działają, coś w nich nie daje mi spokoju. A teraz, gdy coś się ze mną dzieje, nie najlepszym pomysłem był przyjazd tu. Boję się, że w każdej chwili mogę stracić kontrolę, a wtedy nie byłoby za ciekawie. Jedyne co mnie pociesza to towarzystwo Isaac'a. Chłopak w każdej chwili może wbić mi pazury, a dzięki temu ja odzyskam przynajmniej część kontroli. Gorzej będzie jak zadziała to odwrotnie, wtedy byłby problem.

                 Jordan zwolnił kroku, dzięki czemu zrównał się ze mną. Spojrzał mi prosto w oczy i uśmiechnął się lekko, jakby chciał dodać mi otuchy, co słabo mu wyszło, jednak liczą się chęci. Odwzajemniłam uśmiech i ruszyliśmy w dalszą drogę. Zaciągnęłam się zapachem Jordan'a, jednak nie przypominał mi on zapachu żadnej istoty nadprzyrodzonej, które do tej pory poznałam. Jest dla mnie zagadką, którą za wszelką cenę chcę rozwiązać.

- To tu – sanitariusz zatrzymał się i wyciągnął klucz.

- Co tu się dzieje? - usłyszałam męski głos, a następnie zobaczyłam postać zbliżającą się do nas. - Co Ty wyprawiasz?

- Ci Państwo przyszli porozmawiać z Meredith, jest ważnym świadkiem.

- A czy zapytali mnie o zgodę? - zapytał zły.

- Mogę go zabić? - szepnęłam do Lydii.

- Ja Ci pomogę – odezwał się Isaac.

- Nikt nikogo nie zabija – Ruda zgromiła nas wzrokiem.

- Pan wybaczy, ale my musimy porozmawiać z Meredith, to bardzo ważne – odezwał się ze spokojem Jordan.

- A nakaz sądowy Pan ma? - zapytał złośliwie mężczyzna.

- Kim on jest? - szepnęłam w stronę Stiles'a.

- Brunski, ordynator ośrodka, wredny facet znęcający się nad innymi.

- Czyli mogę go zabić i nie będę miała wyrzutów sumienia.

- Nina – Lydia spojrzała na mnie gniewnie, a ja podniosłam ręce w geście poddania.

- Proszę nas wpuścić do tej kobiety, panie Brunski.

- Jeśli załatwi Pan nakaz, to proszę bardzo. Bez tego nie wpuszczę do niej nikogo.

- To jest bardzo ważne – odezwał się Stiles, podchodząc do lekarza. - Musimy z nią porozmawiać.

- Nie interesuje mnie to – prychnął Brunski. - Z Tobą będę rozmawiał, jak Twój tatuś zapłaci rachunek za Twój pobyt w ośrodku.

- O cholera – mruknęłam pod nosem i złapałam za telefon. - Jaki macie numer konta?

- Słucham? - mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony.

- Głuchy czy głupi? Pytam o numer konta bankowego.

- Po co Ci ta informacja?

- Pewnie po to, aby zapłacić za pobyt w ośrodku.

- Ale Ty u nas nie byłaś – spojrzał na mnie zdziwiony.

- Załatwimy to inaczej – mruknęłam do siebie. - Zraz wracam.

                  Nie czekając na żadne słowa przyjaciół, zerwałam się z miejsca i skierowałam do recepcji. Te korytarze są niczym labirynt, przecież każdy tak na dobrą sprawę może się tu zgubić. Musiałam jednak dostać się do recepcji, aby zapłacić rachunek Stiles'a. Tak, przyznaję się bez bicia, totalnie wypadło mi to z głowy. Obiecałam mu jednak, że zapłacę, więc mam zamiar dotrzymać słowa. Podeszłam do mężczyzny w okienku, który oczywiście nie podniósł na mnie wzroku.

- Chcę zapłacić rachunek za pobyt Stilinskiego.

- Jest Pani kimś z rodziny?

- A czy to ma jakieś znaczenie?

- Jest Pani obca i ma Pani zamiar za niego zapłacić?

- Słuchaj, chcesz żyć? To daj mi ten pierdolony papierek, ja Ci zapłacę i rozejdziemy się w zgodzie – wysyczałam wściekle.

- Dobrze – odparł wystraszony i podał mi rachunek.

- Kartą pewnie nie można płacić? - szepnęłam sama do siebie i machnęłam dłonią, na której po chwili pojawiły się pieniądze. I niech mi ktoś powie, że magia jest bezużyteczna.

- Jest Pani pewna, że zapłaci Pani ten rachunek?

- Jeszcze raz zapytasz, a urwę Ci głowę – ponownie wysyczałam zła, patrząc na niego z mordem w oczach. - A teraz poproszę o potwierdzenie.

                Mężczyzna bez słowa podał mi kartkę i spojrzał na ziemie. Zaśmiałam się cicho i ruszyłam w drogę powrotną. Już chce zobaczyć minę Brunskiego, gdy zobaczy zapłacony rachunek. Mam ochotę zamordować tego kolesia, jednak Lydia mi na to nie pozwala, czego nie rozumiem. Przecież on jest zły, więc należy mu się śmierć. Rozumiem, że dla niej to problem, ale dla mnie to żadna nowość. Śmierć tych złych powinna być dla każdego czymś normalnym.

- Proszę bardzo – powiedziałam uśmiechnięta i podałam kartkę Brunskiemu.

- Co to jest? - spojrzał zdziwiony, a następnie jego mina się zmieniła. - Jakim prawem zapłaciłaś ten rachunek?!

- Z tego co pamiętam, to nie jesteśmy na Ty, Brunski. Z moimi pieniędzmi robię to, co uważam za słuszne, Ciebie nie powinno to obchodzić. Zapłaciłam, więc teraz odwal się od Stilinskich i wpuść nas do Meredith.

- Za kogo Ty się uważasz?! Nie masz prawa mi rozkazywać!

,,Zagadaj Parrish'a'' zwróciłam się do Lydii, która kiwnęła mi głową i podeszła do mężczyzny.

- Jestem kimś, kto ma nad Tobą władze – powiedziałam cicho i podeszłam do niego, patrząc mu prosto w oczy. - A teraz grzecznie otworzysz nam drzwi od pokoju Meredith i znikniesz mi z oczu.

                 Brunski, zahipnotyzowany, kiwnął mi głową i wyciągnął klucze. Podszedł do drzwi od pokoju Meredith i przekręcił zamek, dzięki czemu drzwi się otworzyły. Za każdym razem gdy kogoś hipnotyzuję, cholernie żałuję tego, że wcześniej tego nie robiłam. Życie jest o wiele łatwiejsze gdy nie musisz użerać się ze śmiertelnikami. Wystarczy kilka słów, a oni skaczą tak, jak im rozkażesz.

- Zapraszam – machnął ręką i oddalił się do nas.

- No to teraz będzie ciekawie – mruknęłam sama do siebie.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro