ROZDZIAŁ 56

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Patrzyłam w jeden punkt, jakbym zobaczyła tam coś naprawdę ciekawego. Słowa Lydii odbijały się w moim umyśle, próbując przetworzyć nowe informacje. Z jednej strony cieszę się, że znaleźli kolejną część listy, a z drugiej się tego obawiam. Nie mam pojęcia, czyje nazwiska na niej są, ale już wiem, że będzie z tym jakiś problem. Moje nazwisko pewnie tam nie jest, jednak mogą tam być moi bliscy. To mnie przeraża, a ja jestem bezsilna, czuję się bezsilna.

- Jak wam się to udało? - zapytałam, starając się, aby mój głos był spokojny.

- Na początku nie wiedzieliśmy, jak się za to zabrać. Później stwierdziliśmy, że dwie poprzednie listy to był imiona zmarłych, więc zaczęliśmy wpisywać wszystkich, którzy umarli w ostatnim czasie. To jednak nic nie dało.

- Więc to nikt martwy, zatem czyje imię było hasłem?

- Doszliśmy do wniosku, że imię może należeć do osoby, która dopiero ma umrzeć. Jestem Banshee, więc przewiduję śmierć, prawda? - całkowicie zignorowała moje wcześniejsze pytanie. -Zaczęliśmy wpisywać imiona każdej osoby, jaką znamy.

- Lydia, jak brzmiało imię?

- Trochę nam to zajęło, trudno było wytypować dobre hasło.

- Lydia, do cholery! Jakie jest hasło? Kto może umrzeć?

- Chyba nie powinnam Ci tego mówić. Nie mamy pewności, że to się spełni.

- Lydia, podaj mi imię.

- Nina, to nie jest najlepszy pomysł.

- Podaj mi to cholerne imię!

- Derek – szepnęła i schowała twarz w dłoniach.

               Spojrzałam na nią z szeroko otwartymi oczami i czekałam, aż zaprzeczy. Powie, że to zwykły żart, ale tak się nie stało. Hasłem do trzeciej listy było imię Dereka, może to oznaczać, że w niedługim czasie umrze. A to oznacza, że go stracę, tak na zawsze. Przecież to są jakieś jaja! Derek Hale nie może umrzeć, przecież ja mu na to nie pozwolę. Jest jednym z nas, a my chronimy swoich, prawda? On nie umrze, tu doszło do jakiejś pomyłki.

- Jesteś pewna? - zapytałam niepewnym głosem.

- Jego imię jest hasłem, Nina. Ja jestem Banshee, przewiduję śmierć.

- Nie mamy żadnej pewności, że to na pewno on. Równie dobrze to może być inny Derek.

- A znasz jakiegoś? - zapytał Stiles ze smutkiem.

- Nie znam, ale może to jakaś pomyłka. Hale nie może umrzeć.

- Ja to poczułam, wiedziałam, ze to jego imię powinno się tam znajdować – powiedziała załamanym głosem Lydia.

- To się da wytłumaczyć – powiedziałam i poderwałam się z miejsca. - Nie jesteśmy do końca pewni, na czym polegają Twoje zdolności. Może nie do końca przewidujesz śmierć, a tylko ostrzegasz? Może to właśnie ostrzeżenie dla Dereka, aby się pilnował? Sama zobacz, słyszałaś głosy mówiące o mojej śmierci, jednak ja przeżyłam. Może teraz jest tak samo?

- Nina, wtedy umarłaś, przynajmniej w pewnym sensie. Derek może umrzeć, mam takie przeczucia.

- Nie, nie, nie, nie – zaczęłam powtarzać jak szalona, trzymając się za głowę. - To jest Hale, on nie poddaje się tak łatwo. Dajcie mi listę.

- Nie powinnaś teraz o tym myśleć – powiedział spokojnie Stiles.

- Pokaż mi tą pierdolona listę!

               Chłopak spojrzał na mnie lekko wystraszony i wyjął z kieszeni kawałek papieru. Podał mi go, jego dłonie się lekko trzęsły, moje były w podobnym stanie. Bałam się zobaczyć te wszystkie nazwiska, nie miałam dobrym przeczuć. Coś mi mówiło, że to dopiero początek naszych problemów, chociaż było ich już wystarczająco dużo. Rozwinęłam kartkę i zaczęłam studiować po kolei każde nazwisko i kwotę za ich śmierć.

SATOMI ITO - 10

MALIA HALE - 4

LIAM DUNBAR - 3

MEREDITH WALKER - 1

LIZ MOORE - 1

PATRICK CLARK - 1

BREE LEVERETT - 250

KAITLYN SCHAAR - 250

GENEVIVE CARY - 250

ANGELIQUE FAIN - 250

LORILEE ROHR - 250

BRITTANY KEGLEY - 250

               Patrzyłam dokładnie na podane nazwiska, próbując przypomnieć sobie dane osoby. Nie podobało mi się to, że Liam jest na tej liście, znajdowała się tam również Satomi, która jest ponoć bardzo silnym i starym Alfą. Zastanowiło mnie najbardziej jedno nazwisko, a mianowicie Malia Hale. Znam tylko jedną Malię, ale jej nazwisko brzmi całkowicie inaczej. Może Dobroczyńca się pomylił? Albo chodzi o całkowicie kogoś innego?

- Widzisz nazwisko przy drugiej osobie? - zapytał Stiles, a ja kiwnęłam głową. - Myślisz, że ja znamy?

- Nie wiem, może to ktoś inny?

- Wierzysz w to? - zapytała Lydia.

- Nie, ale mam taka nadzieję. Nie potrafię tego w żaden sposób wyjaśnić.

- A ja potrafię. Jeden z nich, starszy, miał dziecko. To może być ona.

- Co? - spojrzałam na nią zdziwiona. - Chcesz powiedzieć, że ten idiota miał dziecko?

- Tak, ale nie wiedział o niej. Jego ciotka zabrała mu wspomnienia związane z dzieckiem.

- Chwila, o kim wy mówicie? - Mason spojrzał na każdego z nas.

- Nieważne – machnęłam ręka. - Jest tu również Meredith.

- Tak, ale to przecież nic dziwnego. Jest jedną z nas, więc to normalne, że jej nazwisko znajduje się na liście śmierci.

- W sumie to masz racje. Trzeba zawiadomić Parrish'a i Szeryfa, trzeba mieć na nią oko.

- Zadzwonię do Parrish'a, powiem mu po wszystkim.

- Może tak nie o wszystkim?

- Nina, on powinien znać prawdę.

- I ją pozna, ale nie teraz. Wytłumaczę mu wszystko w swoim czasie, teraz trzeba zająć się tą listą i uratować tyle osób, ile jesteśmy w stanie.

- Jak chcesz to zrobić? - zapytał Mason, patrząc na mnie uważnie.

- Jeszcze nie wiem, na razie chrońmy naszych. Lydia, dzwoń po Parrish'a.

                Dziewczyna kiwnęła głową i wyszła z salonu. Nie powiem, abym się nie denerwowała, bo bym skłamała. Sytuacja jest coraz gorsza, a my stoimy w martwym punkcie. Nie wiem nawet, jak namierzyć tych wszystkich ludzi z list. Nie wiem, czy Derek odnalazł Satomi i o wszystkim ją poinformował. Nie wiem, dlaczego nazwisko Malii jest zmienione na Hale, chociaż niby może być córką Petera, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Na liście znajduje się również Liam, który od niedawna należy do naszego świata, a już ktoś wyznaczył za niego niemałą nagrodę. I do tego ta cała szurnięta Meredith, którą też mogą spróbować zabić. Może być gorzej? Dlaczego to wszystko musi być takie trudne?

- Nina, dzwonek do drzwi – odezwał się niepewnie Liam, a ja dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo byłam pochłonięta myślami.

- Już idę – wstałam z miejsca i podeszłam szybko do drzwi,otwierając je. - Scott? Chris?

- Musisz mu pomóc – odezwał się Scott i wniósł Chris'a do domu.

- Połóż go na kanapie – powiedziałam i zdałam sobie sprawę z tego, że kanapa jest zajęta. - Chłopcy, róbcie miejsce.

- Co mu się stało? - zapytał spanikowany Liam, wstając z miejsca.

- Byliśmy w magazynie, w którym znaleźliśmy Kate i berserkerów.

- Kogo? - zapytałam zdziwiona, oglądając rannego.

- Potworki Kate – powiedział z ledwością Chris. - Są jakby jej podwładnymi.

- Sama Kate nie chciała nas zaatakować, jednak one to zrobiły, lub raczej oni – kontynuował Scott. - Nie mieliśmy z nimi najmniejszych szans, pojawili się znikąd, jakby wyrośli z ziemi.

- Zabiliście ją chociaż?

- Coś Ty, nawet nie wiem kiedy wyszła. Ale to nie wszystko.

- Co się tam jeszcze wydarzyło? - podwinęłam koszulkę Chris'a,krzywiąc się na widok jego ran. - Nie wygląda to zbyt dobrze.

- Jeden rzucił mną o ścianę, która się przebiła. Znalazłem martwe ciało.

- Czyje ciało? - podniosłam wzrok na Alfę. - Tylko nie mów, że któregoś z naszych, błagam.

- Nie, to była Violet. Kate musiała ją zamordować po tym, jak my próbowaliśmy ją odbić.

- Jeden problem z głowy.

- Nina! To był człowiek, nie można się cieszyć z czyjejś śmierci.

- Ona by się cieszyła z Twojej śmierci, Scott. To Łowcy, którzy zabijali niewinnych za pieniądze. Jakoś nie jest mi ich szczególnie szkoda.

- Nina ma racje – wyszeptał Chris.

- Bardzo boli? - zapytałam troskliwie, widząc ból na jego twarzy.

- Trochę tak – skrzywił się.

- Możesz mu jakoś pomóc? - Scott spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.

- Są dwa sposoby, w jakie mogę mu pomóc.

- Jakie? - Chris spojrzał na mnie z bólem w oczach.

- Mogę Ci opatrzyć te rany i podać środki przeciwbólowe, ale przez kilka dni będziesz uziemiony.

- A drugi sposób?

- Mogę podać Ci moją krew, wtedy uleczysz się w kilka sekund i będziesz jak nowo narodzony.

- Chcesz mnie zamienić w wampira?

- Musiałbyś umrzeć z moją krwią w organizmie, tak jak Allison. Ja Ci ją podam tylko po to, aby Twoje rany się uleczyły. Nie są śmiertelne, więc nie grozi Ci zmiana.

- A jeśli jednak coś pójdzie nie tak?

- Nie jesteś pierwszą osobą, którą ratowałabym w ten sposób. Pamiętasz wybuch bomby na komisariacie? Wszystkim rannym policjantom podałam wtedy swoją krew, każdy z nich przeżył. Z Tobą będzie tak samo.

- Jesteś tego pewna? - zapytał z niepewnością w głosie.

- Wiem co robię, Chris. Decyzja należy do Ciebie.

- Ufam Ci, Nina – odparł pewnie.

- Czyli mam Ci podać krew? - kiwnął mi głową w odpowiedzi. - Dobra, uprzedzam tylko, że może być to trochę nieprzyjemne. Nadgryzę nadgarstek i przystawię Ci do ust. Musisz pić moją krew tak długo, aż Ci nie powiem, że masz skończyć. Nic złego się nie stanie.

- Zgoda, zrób to – wyszeptał.

               Spojrzałam mu w oczy ostatni raz, szukając sprzeciwu, jednak nic takiego nie zobaczyłam. Przyłożyłam swój nadgarstek do swoich ust i wysunęłam kły. Wbiłam się nimi w skórę, czując lekki ból i od razu przystawiłam dłoń do ust Łowcy. Spojrzał na mnie niepewnie, a następnie przycisnął swoje usta do rany. Przez chwile poczułam pieczenie, które zawsze towarzyszy mi w takich chwilach. Skierowałam swój wzrok na rany Argent'a i dokładnie oglądałam je, aż zaczęły powoli znikać. To jednak z największych zalet bycia wampirem, w każdej chwili możesz uratować komuś życie i przyspieszyć gojenie ran.

- Wystarczy – szepnęłam, nie widząc już żadnych ran na jego ciele.

- Dziękuję – uśmiechnął się lekko i chciał wstać.

- Leż, nie wstawaj jeszcze przez chwile, Twój organizm będzie słaby, musisz chwile odczekać.

- Zgoda – kiwnął mi głową.

- I niech mi ktoś powie, że bycie wampirem ma same minusy.

- Mason, nie zaczynaj znowu. Nie zmienię Cie w wampira, możesz to sobie wybić z głowy.

- Ale dlaczego? - jęknął załamany chłopak.

- Bo to ma więcej minusów, niż plusów. Nie złamię swojego postanowienia, bo Ty tak chcesz. Zapomnij o tym.

- Ale każdy z was ma jakieś super moce, a ja nie.

- Ja też jestem człowiekiem – odezwał się Stiles.

- Ale przez chwile byłeś opętany.

- Nie polecam tego nikomu, uwierz.

- Mamy problem – odezwała się załamana Lydia, wchodząc do salonu. - Meredith nie żyje.



*******************************

Hej, Kochani :*

Możecie mnie zamordować, daję wam na to moja zgodę. Rozdział krótszy i słabszy, przepraszam. Strasznie ciężko mi się go pisało, ale musiałam to zrobić, aby go dla was dodać. Mam nadzieję, że wena szybko powróci i będę w stanie pisać rozdziały z wyprzedzeniem, aby mieć zapas. 

Miłej nocki :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro