ROZDZIAŁ 60

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

              Nikt nie mówił, że życie będzie łatwe. Nikt nie mówił, że szkoła będzie łatwa. Dlaczego ja do cholery jasnej zgodziłam się ponownie do niej zapisać? Nie potrafię zrozumieć samej siebie. Przecież to największa głupota, jaka mogłam zrobić w życiu. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że zrobiłam to dobrowolnie, sama tego chciałam. Następnym razem najpierw wyrwę sobie serce, zanim podejmę jakąkolwiek durna decyzję, może to mnie czegoś nauczy.

               Siedzimy w klasie, jak na grzecznych uczniów przystało, i rozwiązujemy durny test, który za cholerę nie przyda mi się w przyszłości. Na każde pytanie znałam odpowiedź, jednak specjalnie niektóre zaznaczyłam błędnie. Całość zajęła mi jakieś piętnaście minut, więc teraz mam czas na dyskretne obserwowanie podejrzanego faceta, którego tak bardzo mam ochotę pobawić życia.

               Sam wygląd mężczyzny nie zwraca większej uwagi. Jest wysoki i szczupły, w średnim wieku, ma jasne włosy i piwne oczy. Na twarzy ma trzy większe pieprzyki, z czego dwa od razu rzucają się w oczy. Wygląda normalnie, niewinnie, jednak właśnie tacy są najgroźniejsi. Coś mi się wydaje, że on może być jednym z Łowców, może właśnie dlatego patrzył na nas tak dziwnie.

               Dodatkowo wydaje mi się, że coś może o mnie wiedzieć. Bo niby dlaczego rzucił tekstem ,,Pani nie powinna mieć problemów ze zdaniem''? Przecież nie jestem wybitnym uczniem, który ma same piątki. Nie przykładam się do żadnej lekcji, chociaż mogłabym być najlepszą uczennicą w szkole. Moje oceny są średnie, więc nie ma powodów myśleć, że z egzaminem nie będę mieć żadnego problemu. Ten facet jest dla mnie cholernie podejrzany.

                Dzięki chwili spokoju postanowiłam zastanowić się nad sytuacją trwającą w Nowym Orleanie. Z każdym dniem robi się tam nieciekawie, a ja mam kawał drogi do pokonania, aby im pomóc. Lily jest upartą osobą i wiem, że nie zmieni zdania na temat zaatakowania mnie. Ma do mnie żal, chociaż nie do końca rozumiem o co. Wiem, że jej synowie się o d niej odwrócili, ale nie była to do końca moja wina. Ja im nie kazałam tego zrobić, to ona coś narozrabiała, przez co Damon i Stefan nie chcieli mieć z nią nic wspólnego. Raz się nawet zdarzyło, że to ja namawiałam ich do rozmowy z rodzicielką, co skończyło się awanturą stulecia, więc więcej nie podjęłam takiej próby. Wątpię jednak, żeby to była jedyna przyczyna jej nienawiści względem mnie. Pewnie jest jeszcze coś, o czym ja nie mam zielonego pojęcia, zresztą jak zawsze.

                Jeśli chodzi o Kol'a, to z nim sprawa jest ciężka. Jak wiem mniej więcej o co chodzi Lily, tak z nim nie mam pojęcia. Jest dziwnym człowiekiem, co było wiadomo od naszego pierwszego, niezbyt udanego, spotkania. Jest często zamknięty w sobie i uwielbia atakować znienacka. Nigdy jednak nie miałam z nim większych konfliktów odkąd zaczęliśmy się dogadywać. A teraz? Nie mam pojęcia, czym takim zawiniłam, że zbratał się z moim wrogiem i chce mnie atakować. Dużo o tym myślałam i niestety nic nie przyszło mi do głowy. Z Kol'em rozmawiałam o wszystkim, mówiłam mu o wszystkim, on jednak uwielbiał pozostawać tajemniczy. Rzadko kiedy mówił o swoich uczuciach i o tym, co go boli. Właśnie dlatego nie potrafię odgadnąć jego zamiarów i powodów.

              Heretycy nie są dla mnie większym zagrożeniem, chyba że zgromadzą wspólną moc i wtedy atakują, jak to było w niedawnym przypadku. Potrafię sobie z nimi poradzić, ponieważ jestem od nich o wiele silniejsza. Byłabym w stanie się obronić, gdybym była tego świadoma. W ten sposób mają nade mną lekką przewagę, jednak nie potrwa ona zbyt długo. Łatwo ich wyeliminować, wystarczy pozbyć się ich źródła mocy. Moim źródłem jestem ja sama, więc nigdy nikt nie będzie wstanie zabrać mi magii, natomiast u nich jest to najczęściej przedmiot. Dodatkowo wyrwanie serca lub urwanie głowy całkowicie ich eliminuje, a w tym akurat jestem dobra.

              Jeśli chodzi natomiast o czarownice z francuskiej dzielnicy, to może być mały problem. Jest ich trochę, do tego są silne dzięki magii przodków. Co prawda nie mogą mi zrobić większej krzywdy poza granicami Nowego Orleanu, jednak z odległości mogą trochę namieszać. Nie mam pewności, że ta starsza kobieta, którą uratowałam od pewnej śmierci jakiś czas temu, zapanuje nad tymi wrednymi czarownikami, którzy pewnie pragną mojej śmierci. A jakby inaczej, przecież to ja pozabijałam większość z nich. Pewnie nie liczy się dla nich fakt, że wcześniej próbowałam z nimi na spokojnie porozmawiać. Ważne jest tylko to, że to ja pozbawiłam życia ich bliskich.

              Wiedziałam jedno, mam zamiar walczyć, chociaż miałabym ich wszystkich pozbawić życia i nie oszczędzić nikogo. Jeśli będzie taka potrzeba, to pojadę do Nowego Orleanu i powyrywam wszystkim serca, aby raz na zawsze zniknęli z powierzchni ziemi, a Kol'a osobiście uduszę gołymi rękoma, a następnie zasztyletuje na sto lat. Chociaż wcześniej spróbuję z nim porozmawiać, co zapewne nie przyniesie żadnych pozytywnych skutków, ale zawsze warto próbować. Wiem, że Pierwotni sobie poradzą beze mnie, jednak nie chcę, aby walczyli za mnie sami. W końcu to moja walka, więc powinnam być przy niej i starać się ochronić samodzielnie, chociaż mieć w to jakiś wkład.

               Moje przemyślenia zostały przerwane przez dziwny zapach i uczucie zdenerwowania. Oderwałam się od swoich myśli o wojnie i rozejrzałam delikatnie po klasie, dokładnie obserwując każdego ucznia. Mój wzrok zatrzymał się na Malii, która trzymała jedna dłoń pod stolikiem i wbijała sobie pazury w nogę. Czułam do niej silne zdenerwowanie, co może zaraz się źle skończyć. Ma jeszcze problem z pełnym kontrolowaniem się, więc chyba trzeba jej delikatnie pomóc.

,,Malia? Wszystko ok?''

,,Nie znam odpowiedzi na większość pytań.''

,,Nie przejmuj się tym, uspokój się.''

,,Jak mam być spokojna, skoro tego nie zdam?''

,,Podam Ci odpowiedzi, dobrze? Tylko najpierw postaraj się uspokoić, bo to może się źle skończyć.''

,,Jak mam się niby uspokoić?''

,,Spróbuj myśleć o czymś pozytywnym, czymś dobrym. Przywołaj jakieś szczęśliwe wspomnienia.''

,,Nie wiem jakie. Pomóż mi.''

,,Przypomnij sobie chwile, w których byłaś naprawdę szczęśliwa. Na przykład to, gdy ponownie stałaś się człowiekiem. Albo to, jak spędzałaś czas w dobrym towarzystwie. Pomyśl o swojej rodzinie, z którą byłaś szczęśliwa.''

,,Moja rodzina zginęła w wypadku samochodowych, oprócz ojca. Jak niby mami to pomóc?''

,,Moja rodzina również nie żyje, zostali zamordowani z mojego powodu. Przebiłam serce własnej matce, jednak to właśnie ich wspomnienia potrafią mnie uspokoić. Wspominam chwile, w których byliśmy szczęśliwą rodziną, która się kochała.''

,,Myślisz, że to pomoże?''

,,Nie wiem, ale spróbuj. Zawsze możesz pomyśleć o nas, jeśli tego chcesz.''

               Spojrzałam na dziewczynę, która przez chwile miała zamknięte oczy. Bałam się o nią, bałam się tego, że żadne wspomnienie nie będzie w stanie jej uspokoić. Prawda była taka, że każdy z nas miał inną kotwice. Scott'a uspokajał ból, Liam'a zwykła regułka wyuczona na pamięć, Klaus myślał zawsze o Hope. Każdy z nas jest inny, każdy czuje coś innego. Jednak ból nie pomógł uspokoić się Malii, więc może to właśnie wspomnienia ją uspokoją?

,,Jest lepiej, już jest lepiej.''

,,To dobrze'' odetchnęłam z ulgą. ,,A teraz podaj mi wszystkie zadania, na które nie znasz odpowiedzi. Najpierw do dziesiątego.''

,,To tak: dwójka, czwórka, piątka, siódemka i ósemka.''

,,Podam Ci po kolei, jak podałaś. A, c, c, b, d. Dawaj dalej.''

,,Dwunastka, trzynastka, piętnasta, szesnastka, osiemnastka, dwudziestka.''

,,C, d, d, a, b, c, a.''

,,Dwadzieścia dwa, dwadzieścia cztery, dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem, dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć.''

,,B, b, c, b, a, d. Pozaznaczaj niektóre źle, abyś nie miała wszystkich poprawnych, ja tak zrobiłam.''

                Malia była chętna do współpracy, więc przez kolejne kilka minut podawałam jej poprawne odpowiedzi do zadań, z którymi miała problemy. Nie powiem, faktycznie większość sprawiała jej trudności, ale od czego ma się mnie? Zawsze jej pomogę, ona musi mieć tego świadomość. Pomimo tego, że wcale długo się nie znamy, Malia jest dla mnie kimś bardzo ważnych. Traktuję ją tak samo, jak Scott'a czy Stiles'a, jest moją rodziną, o którą trzeba dbać.

                  Chciałam odpowiedzieć na kolejne jej pytanie, gdy nagle usłyszałam głośny pisk, który wcale nie należał do człowieka. Złapałam się za głowę, starając się zasłonić uszy, aby zagłuszyć ten dźwięk. Nie tylko ja go usłyszałam, ponieważ Scott, Kira, Isaac oraz Malia również złapali się za głowy. Poczułam krew, która płynęła w żyłam innych uczniów będących w tej klasie, a to nie oznaczało niczego dobrego.

                  W głowie zaczęłam słyszeć słowa powtarzające się w kółko: ,, zabić'', ,,śmierć'', ,,krew''. Poczułam pojawiające się żyłki pod oczami, kły zaczęły się wysuwać. Schyliłam głowę najbardziej, jak tylko było to możliwe, i zaczęłam przywoływać wspomnienia swojej rodziny. Tego, jak byliśmy szczęśliwi, nasze zabawy w chowanego, które nigdy się dobrze nie kończyły, ponieważ najczęściej któraś z nas chodziła później z siniakami. Tego, jak jeździliśmy na wakacje i wygłupialiśmy się na pięknej plaży. Tego, jak pierwszy raz wspólnie z mamą piekłyśmy ciasto, w rezultacie cała kuchnia była biała. Tego, jak Elizabeth dla żartu wrzuciła mnie do jeziora, przez co nie odzywałam się do niej przez następny tydzień. Wszystko to miało dla mnie wielkie znaczenie, które zawsze doprowadzało mnie do łez szczęścia i uśmiechu na twarzy.

                 Powoli starałam się utrzymać swoją wampirzą stronę. Nie chciałam narobić nikomu problemu, skupiałam się na innych dźwiękach, aby tylko nie słyszeć tego cholernego pisku. Nie było to łatwe, jednak z sekundy na sekundę było coraz lepiej ze mną. Podniosłam lekko wzrok i przejechałam nic po uczniach, zatrzymując się na tajemniczym mężczyźnie. Uśmiechał się do mnie szyderczo, patrząc na mnie z radością w oczach. Wiedziałam, że on miał z tym coś wspólnego. Ten dźwięk słyszały tylko istoty nadprzyrodzone, dla ludzkiego ucha nie było to słyszalne. W tym momencie miałam gdzieś ludzi nas otaczających. Chciałam się na niego rzucić i pozbawić go życia w najgorszy sposób, jaki by mi tylko wpadł do głowy.

                 Już miałam się poderwać z miejsca, jednak przeszkodził mi w tym huk, który był za mną. Odwróciłam się zdezorientowana i zobaczyłam dziewczynę, która leżała nieprzytomna na ziemi. Natalie Martin od razu do niej podbiegła, potrząsając nią lekko. Po chwili ta otworzyła oczy, jednak była nieźle zamroczona. Coś mi tu nie pasowało, siedziała za mną więc nie widziałam, czy ten dziwny dźwięk również działa na nią. Zaciągnęłam się mocniej powietrzem, próbując złapać jej zapach. Czułam coś, co było dla mnie dosyć dziwne, ale nie potrafiłam dokładnie określić, co to było.

                 Powietrze nie było takie, jak zawsze. Wszystkie zapachy były ze sobą zmieszane, przez co trudno było mi cokolwiek dokładnie poczuć. Sytuacji nie poprawiał fakt ten dziwny koleś, który uśmiechał się pod nosem i patrzył na całą sytuacje z widoczną satysfakcją. To oznacza, że ta dziewczyna była jakąś istotą nadprzyrodzoną? Jeśli tak, to dlaczego nie potrafiłam jej zidentyfikować? W sumienie byłaby pierwsza, z Jordan'em też mam problem.

- Sydney? Co to jest? - Natalie trzymała dziewczynę za rękę, na której widniała dziwna wysypka.

- Nie wiem – powiedziała zdziwiona dziewczyna. - Wcześniej tego nie było.

- Masz na coś uczulenie? Zjadłaś coś, co mogło wywołać taką wysypkę?

- Nie, nic nie jadłam, na nic nie mam uczulenia. Nie mam pojęcia, skąd to się wzięło.

- Możesz wstać? - zapytała troskliwie Martin.

- Tak, już mi lepiej. Przez chwile poczułam się słabo, ale teraz już wszystko jest dobrze.

- W takim razie możemy kontynuować egzamin – odezwał się facet, a ja zmroziłam go wzrokiem. - Jakiś problem, Panno Fortem?

- Problem to jest z Panem - powiedziałam z jadem w głosie. - Dziewczyna zemdlała, a Pan chce kontynuować pisanie?

- Sama stwierdziła, że już się lepiej czuje, więc nie widzę przeciw wskazać.

- Ale ja widzę – odezwała się Natalie. - Nic nie piszcie, muszę na chwile wyjść. Proszę ich przypilnować.

               Kobieta wyszła z klasy, nawet nie czekając na żadną odpowiedź mężczyzny. Przyjrzałam się dokładnie tej całej Sydney, próbując wykryć jej jakieś powiązanie z naszym światem. Czułam od niej dziwny zapach, jednak nie potrafiłam tego zidentyfikować. Coś dziwnego było w powietrzu, ale nie miałam pewności, co to takiego. Przyjaciele jak na zawołanie odwrócili się w moją stronę, patrząc na mnie uważnie. I co ja mam im niby teraz powiedzieć?

- Nina? - szepnął Scott.

- Czuję zapach śmierci – wyszeptałam i spojrzałam na nich lekko wystraszona.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro