ROZDZIAŁ 66

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Czasami wydaje nam się, że nie ma wyjścia z sytuacji. Jesteśmy w miejscu, z którego nie ma wyjścia. Sytuacja wydaje się być tak beznadziejna, że mamy ochotę strzelić sobie w głowę, ewentualnie w serce. Wiele razy miałam ochotę popełnić samobójstwo, aby tylko nie czuć tej okropnej bezsilności, jaką odczuwałam najczęściej w takich sytuacjach. Wszędzie widziałam mrok, który nie chciał zniknąć ani się rozjaśnić.

                  W takich momentach, jak ten, w moim umyśle pojawiał się obraz mojej mamy. Była kobietą o silnym charakterze, była cholernie waleczna, nigdy się nie poddała. Nie ważne, jakie przeszkody zostały rzucone jej pod nogi, ona pokonywała je bez większego problemu. Nie ważne było dla niej, ile bólu musiała znieść, zawsze walczyła do końca. Nawet podczas najgorszych sytuacji miała uśmiech na twarzy i wierzyła w lepsze jutro.

                Tak samo było podczas jej śmierci. Walczyła ze stadem Deucalion'a z uśmiechem na twarzy. Nawet po tym, jak ujrzała martwe ciała swojego męża i jednej z córek. Ona nie poddała się, nie dała się wciągnąć w otchłań rozpaczy. Walczyła, bo miała dla kogo. Walczyła, bo wierzyła w wygraną. Gdy ostrze trzymane przez mnie zatopiło się w jej sercu, ona ostatni raz się uśmiechnęła. Wiedziała, że wszystko będzie dobrze.

               Czasami żałuję, że to nie ona wbiła mi ten nóż, że to nie Elizabeth przeżyła, tylko ja. Moja siostra zawsze była tą mądrzejszą, rozważniejszą, lepszą. Nigdy oczywiście nie miałam jej tego za złe, taka była rzeczywistość. O wiele lepiej radziła sobie w różnych sytuacjach, a ja? Wszędzie widziałam rozwiązanie siłowe, ona wolała rozmowę. W tym Scott jest do niej strasznie podobny, chociaż nie jesteśmy spokrewnieni. Elizabeth zawsze była inteligentną osobą umiejącą wyjść z każdej sytuacji bez używania siły. Ona nie była mną, a ja nie byłam nią.

              Moja rodzina była mi potrzebna, odczuwałam to codziennie. Zawsze przed snem wpadała mi do głowy myśl, co by było, gdyby Deucalion wtedy nie zjawił się w naszym domu. Gdybyśmy zdążyli wyjechać, a on by nas nie znalazł. Czy teraz faktycznie byłabym w Mystic Falls, czy może przyjechałabym do Beacon Hills i pomogła Scott'owi? Nie znałam odpowiedzi na te pytania, ale wiedziałam, że tak miało być, takie jest moje przeznaczenie.

              Moja mama zawsze powtarzała, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Czasami musimy kogoś stracić, aby zyskać kogoś nowego. Jeśli ktoś umiera, to rodzi się wtedy nowa osoba. Ktoś umierający udostępnia miejsce nowo narodzonym. Mama zawsze powtarzała, aby nie płakać na jej pogrzebie, ponieważ ona będzie wtedy uśmiechnięta. Podarowała mi coś, co jest najcenniejsze. Oddała za mnie własne życie, abym mogła dalej być na ziemi i robić wszystko, co do mnie należy.

             Chciałam być taka, jak Viviane Fortem. Chciałam być nią w każdym calu, w każdym ruchu, w każdym zachowaniu. Mama była mądrą osobą, uczyła nas tego, co dobre. Nigdy nie krzyczała za popełnione błędy, nie dawała szlabanu. Dbała o nas najlepiej, jak tylko potrafiła. Pokazywała nam świat z każdej perspektywy, pozwalała uczyć się na własnych błędach. Odbierała nasze cierpienie, kiedy tylko mogła. Robiła wszystko, aby na naszych twarzach widniał uśmiech.

              Moja mama była dla mnie siłą, która napędzała mnie do działania. Nie ważne, w jak beznadziejnej sytuacji się znajduje, zrobię wszystko, aby z tego wyjść. Na końcu każdego tunelu jest światełko nadziei, wystarczy być cierpliwym i dążyć do celu. Skoro ona potrafiła przezwyciężyć wszystkie przeciwności, to ja też. Jestem córką potężnej czarownicy Viviane Fortem oraz niesamowitego wampira John'a Fortem, to mi wystarczy.

               Razem ze Stiles'em opuściliśmy skarbiec Hale'ów, aby odnaleźć antidotum na tego cholernego wirusa. Miałam obawy co do tego, ale musieliśmy zaryzykować. Został tam Scott, który obroni ich, jeśli zajdzie taka potrzeba. Wilczek jest silny, tylko musi odkryć w sobie to, co tam umiejętnie i nieświadomie ukrywa. Mam zamiar mu pomóc, od tego właśnie jestem.

- Masz jakiś plan? - zapytał nagle Stiles, gdy znaleźliśmy się przy wyjściu z piwnicy.

- Konkretnego to nie mam. Musimy znaleźć Szeryfa i Ken'a.

- Nina Fortem nie ma planu? A to nowość.

- Nina Fortem uwielbia spontaniczność, więc to żadna nowość.

- Odkąd pamiętam, masz jakiś plan. Teraz go nagle nie masz – spojrzał na mnie rozbawiony.

- Zawsze to mam plan awaryjny, dzisiaj go nie posiadam, ale pewnie i tak na coś wpadnę. Na początek postarajmy się odnaleźć starszych, może znają już antidotum. Później przekażemy to reszcie i pozbędziemy się Łowcy.

- Czyli jakiś plan jest – uśmiechnął się, jednak szybko zmienił swój wyraz twarzy.

- Co jest? - zapytałam zaniepokojona.

- Boję się – wyznał. - Co jeśli nie zdążymy na czas? Co jeśli nie uda nam się odnaleźć antidotum?

- Ja też się boję, Stiles. Jednak zawsze nam się udawało, dlaczego teraz ma być inaczej?

- Bo walczymy z kimś, kogo nie znamy. Nic o nich nie wiemy.

- To dla mnie żadna nowość. Zawsze walczyłam z kimś, kto był dla mnie totalnie obcy. Wychodziłam jednak z tego cało, tym razem nie będzie inaczej.

- Skąd u Ciebie tyle wiary? Przeżyłaś piekło, straciłaś wiele ważnych dla Ciebie osób, ból towarzyszył Ci od dłuższego czasu, a Ty i tak potrafisz patrzeć na świat pozytywnie.

- Nie zawsze tak jest, czasami jest mi ciężko – przyznałam się. - Każdego dnia boję się, że popełnię jakiś błąd, za który przyjdzie mi słono zapłacić. Boję się, że skrzywdzę was lub ktoś to zrobi, aby dopiec mi. Mam wielu wrogów, większości z nich nawet nie znam. Mam dla kogo walczyć, mam dla kogo się starać. Jesteście moim światełkiem w tunelu, moją wiarą. Wiem, że dla was zrobię wszystko, bo mi zależy. Moja mama również we mnie wierzyła, do ostatniej minuty swojego życia była uśmiechnięta, miała nadzieje na lepsze jutro. Nie chcę zniszczyć tego, czego ona mnie nauczyła. Wiara czyni cuda.

- Ostatnio to samo powiedział mi Scott.

- To było nasze motto, gdy byliśmy dziećmi. Wiele razem przeżyliśmy, a czeka nas drugie tyle. Musimy wierzyć, a wtedy wszystko jest możliwe.

- Czyli mam wierzyć, że uda nam się pokonać Łowców, a wtedy tak się stanie?

- Ale wierz, że trzeba też coś zrobić w tym kierunku?

- A myślałem, że usiądę sobie na kanapie i będę wierzyć w powodzenie misji, w której nie biorę udziału – odparł się sarkastycznie, a ja się zaśmiałam.

- Tak dobrze to nie ma, Panie detektywie. A teraz bierzemy się do pracy, musimy się rozdzielić.

- Że co proszę?! - spojrzał na mnie wystraszony.

- Stiles, nie mamy czasu. Osobno znajdziemy ich szybciej. Nie jesteś istotą nadprzyrodzoną, więc Łowcy nie powinni się na Ciebie rzucić. Razem zajmie nam to zbyt dużo czasu, możemy nie znaleźć odpowiedzi na czas.

- A co, jeśli się na mnie rzucą? Będą chcieli mnie zabić?

- Wtedy robisz to, co wychodzi Ci najlepiej. Krzyczysz głośno i uciekasz jak najszybciej.

- Miła jak zawsze – parsknął śmiechem. - Dobra, ale jakby co to Cie wezwę.

- Nie ma sprawy, zjawię się od razu, aby obronić Twój tyłek.

- Jak zamienisz mnie w wampira, to nikt nie będzie musiał mnie ratować.

- Ty też? Wystarczy mi już narzekający Mason, drugiego nie potrzebuję.

- Czas na zmiany, Nina. Teraz ja nie dam Ci żyć.

- Lepiej idź znaleźć ojca albo Ken'a, a nie mi trujesz dupę. Daj znać, jak coś się wydarzy.

- Ty też, uważaj na Łowców.

- Niech lepiej oni uważają na mnie – puściłam mu oczko i się odwróciłam.

              Nigdy nie byłam za tym, aby się rozdzielać, ale teraz nie mamy większego wyboru. Szkoła jest zbyt duża, abyśmy chodzili razem i szukali naszych. Nie jestem w stanie namierzyć Szeryfa czy Ken'a, ponieważ mój organizm jest osłabiony. Nie przyznałam się przed resztą, ale moja magia się osłabia. Może wampirza strona trzyma się lepiej, ale czarodziejska ma z tym problem. Nie wiedziałam, że ten wirus zaatakuje akurat w ten sposób. Bardziej myślałam, że to właśnie moją wampirzą stronę zaatakuje najbardziej, jednak się myliłam.

              Szłam spokojnie korytarzami szkolnymi i starałam się nie rzucać w oczy. Patrzyłam na każdą mijaną osobę i starałam się znaleźć w nich jakieś szczegóły oznaczające przynależenie do Łowców. Nie znalazłam nikogo takiego, jednak nie przestawałam być skupiona na zadaniu. Wiedziałam, jaki mam cel i chciałam go jak najszybciej osiągnąć. Oni mogą długo nie wytrzymać w tym skarbcu, zresztą ze mną wcale nie jest lepiej.

- Nina! - natychmiast zatrzymałam się w miejscu i spojrzałam za siebie. - Szukam was już kilkanaście minut.

- A ja Ciebie od kilku, patrz, byłam blisko – parsknęłam śmiechem.

- Gdzie jest reszta? Gdzie mój syn?

- Biega właśnie po szkole i poszukuje Ken'a Yukimura. Reszta jest w skarbcu Hale'ów.

- A co oni tam robią? - spojrzał na mnie zdziwiony.

- Po szkole grasuje wirus, co już zapewne wiesz. Został on udoskonalony tak, aby atakować tylko istoty nadprzyrodzone. Dla człowieka jest niegroźny, występuje tylko lekka wysypka, która po jakimś czasie znika.

- A jak to wygląda u was? - Szeryf spojrzał na mnie zaniepokojony.

- Mamy problemy z kontrolą, ze wzrokiem, ogólnie ze zmysłami, ja tracę panowanie nad sobą, mam ochotę rozerwać kilka ciał, ale to szczegół. Ogólnie jest nie za ciekawie.

- Jak mamy to naprawić? I dlaczego mówisz to z takim spokojem?

- Bo w moim stanie nie powinnam się denerwować. Każde wkurzenie może skończyć się brakiem kontroli i śmiercią wszystkich osób znajdujących się w moim otoczeniu. Tak więc wolę zachować spokój, póki jeszcze mam siłę się kontrolować.

- Jak długo się utrzymasz?

- Tego nie wiem, ale robi się nieciekawie. Musimy odnaleźć antidotum, którego nie znamy.

- Chcesz odnaleźć coś, czego nie znasz?

- Mniej więcej – wzruszyłam ramionami i oboje ruszyliśmy przed siebie. - Nie znam tego wirusa, więc nawet nie wiem, czego dokładnie szukać. Znajdźmy może Stiles'a i wtedy pomyślimy... - przerwałam, stając gwałtownie.

- Powiedz mi, że tego nie słyszałaś – jęknął załamany Szeryf.

- Obawiam się, że nie umiem teraz kłamać – szepnęłam i ruszyłam przed siebie.

               Dźwięk zaniepokoił mnie na tyle mocno, że ledwo utrzymałam kontrole. Bałam się, kto pociągnął za spust i kto stał po drugiej stronie. A co, jeśli Łowcy faktycznie napadli na Stiles'a i jeden z nich pociągnął za spust? Co, jeśli mój przyjaciel właśnie leży bez życia na ziemi, a z jego organizmu wypływa krew? Nie, to nie może być prawda. Stiles jest sprytnym chłopakiem, nie dałby się tak łatwo zabić, prawda?

- Skąd to dochodziło? - zapytał Szeryf, idąc obok mnie.

- Z męskiej szatni. Dlaczego zawsze tam się coś dzieje?

- Oby tym razem nie działo się nic złego dla nas.

- Oby – mruknęłam.

               Bałam się o przyjaciela. Nie miałam pewności, w którą stronę poszedł. Nie mogłam również wejść mu do głowy i go odnaleźć przez tego pieprzonego wirusa. Jak tylko dorwę tego zasranego faceta, to zabije go śmiercią bardzo bolesną, przysięgam. Poruszaliśmy się tak szybko, jak to tylko było możliwe. Uczniowie skutecznie przeszkadzali nam w tym, chodząc w tą i spowrotem, jednak nie chciałam zwracać na nich większej uwagi. Teraz ważniejszy był Stiles.

- Jest tu ktoś? - zapytałam od razu po wejściu do szatni. - Cholera.

- Co jest? - zapytał Szeryf i wyciągnął broń.

- Czuję krew – szepnęłam. - Ktoś jest ranny, albo martwy.

- Czyja to krew?

- Nie mam pojęcia – pokręciłam głową. - Trzeba to sprawdzić.

- Oby to nie był mój syn – jęknął załamany Szeryf.

- To nie on – odparłam z uśmiechem na twarzy, patrząc przed siebie.

- Skąd to wiesz?

- Stąd – pokazałam dłonią przed siebie. - Co tu się stało?

- Ten facet celował w Stiles'a, nie miałem wyjścia – wyjaśnił agent McCall.

- Dobrze zrobiłeś – uśmiechnęłam się lekko. - Co tu robisz?

- Zadzwoniła do mnie Melissa i kazała wam przekazać wiadomość.

- Jaką wiadomość? - zmarszczyłam brwi.

- Nie wiem dokładnie, o co jej chodziło, ale powiedziała, że antidotum to grzybki reishi.

- Dziękuje, ratujesz życie – powiedziałam i ruszyłam ze Stiles'em przed siebie.

- A wy gdzie?! - zawołał za nami Szeryf.

- Ratować zapchlone tyłki! – odkrzyknęłam.

               Nasz bieg był najszybszy ze wszystkich, jakie było do tej pory. Nawet Stiles dotrzymywał mi kroku, chociaż to wcale nie było dla niego takie proste. Teraz nagle jakby dostał jakiegoś niezłego kopa i nie czuł zmęczenia. Pewnie strach o najbliższych dodaje mu siły, co również pomaga mi. Modliłam się, aby nie było za późno. Znaleźliśmy się w piwnicy i natychmiast przemieściliśmy się pod skarbiec. Wejście jednak zostało zamknięte, a my nie mogliśmy się dostać do przyjaciół.

- Co teraz? - zapytał zasapany Stiles.

- Nie wiem – pokręciłam głową. - Scott!

- Nie możesz przekazać mu tego w myślach?

- Moja magia jest osłabiona, nie mogę się z nikim połączyć – przyznałam się. - Scott! Wiem, że mnie słyszysz, wilczku! Antidotum to grzybki reishi! W środku jest słoik, Kira go widziała!

- Ja nic nie widzę! - usłyszałam przytłumiony głos chłopaka.

- Użyć swojego wzroku! Jesteś Alfą, Scott, wykorzystaj to!

- Da radę? - zapytał zdenerwowany Stiles.

- Musi dać rade, jest Alfą.

- A jeśli nie?

- Nie ma takiej opcji. Wszystko będzie dobrze, Stiles, uda im się.

- Tak, dadzą radę.

               Wyostrzyłam swój słuch tak mocno, jak tylko byłam w stanie to zrobić, i starałam się wyłapać jakieś dźwięki dochodzące zza wejścia. Słyszałam odgłos przesuwających się słoików, urywany oddech. Nie mogłam wyłapać szczegółów, co nieźle mnie wystraszyło. Nagle jakby wszystko ucichło, złapałam ze strachu Stiles'a za dłoń. Modliłam się, aby wszystko się udało. Nagle usłyszałam dźwięk otwieranego zamka, a później moich przyjaciół.

- Udało się – szepnął Stiles. - Cholera, wy żyjecie.

- Dziękuję – odezwał się Scott i przytulił nas do siebie.

- To nie nasza zasługa, Twój ojciec nam pomógł – uśmiechnęłam się.

- Malia? - Stiles spojrzał zdziwiony na dziewczynę, która podała mu jakąś kartkę i odeszła.

- Co to jest? - wzięłam od niego papier i rozwinęłam go. - Cholera.

- Co się stało? - zapytała zmartwiona Lydia.

- Ona już zna prawdę – szepnęłam.



*************************

Hej, Kochani :*

Przyznaję bez bicia, dopadła mnie dzisiaj mini depresja, ten rozdział mi się w ogóle nie podoba, brak weny i takie tam. Mam nadzieję, ze mi jakoś to wybaczycie.

Ostatnio nie jest za kolorowo, staram się przygotować maraton, ale jakoś słabo mi to idzie. Wyjdzie na to, że zrobię kilkudniową przerwę w dodawaniu rozdziałów i zjawie się z maratonem, o ile mi się to uda. Decyzja jeszcze nie zapadła.

Pamiętajcie, że pod każdym rozdziałem możecie zadawać pytania do bohaterów lub do mnie, po uzbieraniu wystarczającej ilości dodam specjalny rozdział z odpowiedziami. Również możecie zgłaszać się po dedykacje, które chętnie rozdam. 

Miłej nocki :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro