ROZDZIAŁ 69

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Nie zawsze to my dokonujemy decyzji. Nie zawsze jesteśmy w stanie kogoś odwieść od głupiego pomysłu. Nie zawsze jesteśmy w stanie przekonać kogoś do zmiany. Staramy się jakoś to przeżyć, dopóki nie przychodzi ten moment. Moment, w którym może okazać się, czy decyzja innej osoby jest słuszna. Co, jeśli okaże się tragiczna w skutkach? Co, jeśli okaże się, że mogliśmy temu zapobiec, jednak tego nie zrobiliśmy? Wyrzuty sumienia mogą być wielkie, a skutki złych decyzji opłakane. Warto więc ryzykować?

               Stałam sparaliżowana i wpatrywałam się w sms'a od Liam'a. Dwa, zwykłe słowa potrafiące mnie sparaliżować. Czułam się jak w dziwnym śnie, chociaż kilka minut temu było wszystko dobrze. Nie czułam się aż tak źle z tym, co właśnie robili moi bliscy. A teraz? Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Scott prawdopodobnie jest właśnie ,,martwy'', możliwe, że z tego nie wyjdzie, a ja co robię? Stoję jak ta idiotka na środku szpitalnego korytarzu i patrzę w urządzenie, które niejednokrotnie lądowało na ścianach. Teraz też mam ochotę nim rzucić i zapomnieć o wszystkim, co za chwile może się stać.

- Nina? - zdziwiona Melissa podeszła do mnie i spojrzała lekko wystraszona. - Co Ty tu robisz? Gdzie reszta? Ktoś jest ranny? Ktoś umiera?

- Właśnie tu jadą, będzie gorąco.

- O czym Ty mówisz? - zmarszczyła brwi.

- Chodź – pociągnęłam ją w mały korytarzyk, aby nikt nas nie usłyszał. - Twój syn wpadł na plan, dzięki któremu chcą złapać Dobroczyńce. Ty też masz małą rolę do odegrania.

- Co to za plan? Co ja mam zrobić?

- Kira spowolniła pracę serca Scott'a.

- Co zrobiła?! - kobieta spojrzała na mnie wystraszona. - Jak mogłaś na to pozwolić?!

- Uspokój się, mi też ten plan się nie spodobał. Spowolniła jego pracę serca, aby wyglądał na martwego. Jak wiesz, Scott jest najwięcej wart, Dobroczyńca zawsze chce potwierdzenia wizualnego.

- Co im da wysłanie zdjęcia jego ciała?

- Nie zamierzają nic wysyłać. Dobroczyńca ma sam przyjść i zobaczył na własne oczy jego ciało. Przynajmniej oni tak myślą.

- A Ty? - spojrzała mi w oczy.

- Uważam, że ten plan nie wypali – westchnęłam. - Próbowałam im to wytłumaczyć, ale się mnie nie słuchali.

- Nie mogłaś ich zamknąć w domu? Mogłaś ich jakoś zatrzymać, przekonać ich.

- Nie mogę wszystkiego, Melissa. Nie mogłam ich zamknąć w domu, bo skończyłoby to się wojną. Nie mogłam im przetłumaczyć, że ten plan nie wypali, bo mnie nie słuchali. Byli przekonani do swoich racji, ja nie miałam nic do gadania.

- A jak wymyślali ten plan? Przecież mogłaś interweniować.

- Nie mogłam, przyjechałam na gotowe. Od razu przedstawili mi swój plan, nie pytając mnie o zdanie. Podjęli tą decyzję beze mnie.

- Jesteś starsza, powinni się Ciebie posłuchać.

- Ale to Scott jest Alfą. Melissa, zrozum mnie, nie mogę cały czas nimi kierować. Nie mogę narzucać im swojego zdania, bo nie poradzą sobie w przyszłości. Ja nie będę wiecznie przy nich stać. Scott ma prawo decydować o tym, co jest dobre dla stada, a co nie. To on tu rządzi, nie ja.

- Co ja mam w takim razie zrobić?

- Gdy dowiesz się o śmierci Scott'a, masz udawać załamaną.

- To nie będzie trudne. Nie na co dzień dostajesz wieść o śmierci jedynego dziecka.

- Ten plan jest dziwny – odezwał się nagle Derek.

- Tak, ale oni twierdzą, że może się udać. Możesz nam w tym pomóc, im nas więcej, tym łatwiej nam będzie złapać Dobroczyńce.

- Mam coś ważnego do załatwienia – ponownie mnie okłamał, nie popatrzył mi w oczy.

- Co takiego? Co jest ważniejsze od złapania Dobroczyńcy i pomocy przyjaciołom?

- Nie muszę Ci się ze wszystkiego spowiadać.

- Nie, nie musisz - pokręciłam głową. - Więc nigdy więcej nie proś mnie o to samo.

- Nie muszę stać u Twojego boku jak wierny piesek.

- Masz rację, nie musisz, więc przy mnie nie stój. Nie mam zamiaru zajmować się Twoim złym samopoczuciem i utratą mocy – warknęłam podminowana.

- O to się nie martw, pomaga mi ktoś inny. Nie potrzebuję waszej pomocy.

- I wszystko jasne – uśmiechnęłam się złośliwie. - Najemniczka ważniejsza od stada, co? Nieźle, Hale.

- Nie Twój zasrany interes, Fortem.

- Nie mam zamiaru słuchać o Tobie i o niej, nie martw się – spojrzałam ponownie na Melisse, jeszcze chwila, a mu coś zrobię. - Pamiętaj, graj przekonująco. Każdy musi uwierzyć w Twoją rozpacz.

- To może lepiej mnie zahipnotyzuj? - spojrzała na mnie błagalnie.

- Oszalałaś? Nie zrobię tego, nie ma mowy.

- Wtedy byłoby mi łatwiej. Każ mi o tym zapomnieć.

- Wtedy jest duże prawdopodobieństwo, że padniesz nam na zawał. Poza tym, zaraz po przedstawieniu, przyjdź do kostnicy. Tam się wszyscy spotkamy.

- Zgoda – westchnęła. - Jakie jest prawdopodobieństwo, że wszyscy z tego wyjdziecie cało?

- Nie pozwolę im umrzeć, nie pozwolę odejść Scott'owi. Będę miała nad wszystkim kontrolę, jakoś go ściągnę w razie potrzeby.

- Oby takiej nie było.

- Oby – uśmiechnęłam się lekko. - A teraz wracaj do pracy, jakby tej rozmowy nie było. Ja idę do Stiles'a. W razie czego wiesz jak się ze mną skontaktować.

- Wiem, uważajcie na siebie. Do zobaczenia.

                Uśmiechnęłam się lekko i kiwnęłam jej głową. Kobieta zniknęła mi z oczu, a mój wyraz twarzy natychmiast się zmienił. Sama nie byłam przekonana do tego pomysłu, ale nie miałam większego wyboru. Postawili mnie przed faktem dokonanym, chociaż w sumie mogłam coś zrobić. Mogłam im jakoś przetłumaczyć bardziej dobitnie, że ten plan jest durny. A ja jedyne co zrobiłam, to zwiałam z miejsca zbrodni. Nie ma to jak odwaga, Fortem. Punkt dla mnie. Oby tak dalej, a pochowasz więcej osób, niż Ci się może wydawać.

                Nigdy nie należałam to osób strachliwych, zawsze walczyłam do końca, nawet jeśli walka była z góry przegrana. Czemu więc i tym razem tego nie zrobiłam? Zadecydowała przyszłość, nie moja, lecz Scott'a. Może powinnam go naprowadzać małymi kroczkami, a ja rzuciłam go na głęboką wodę. Wiem, że nie chciałby, abym wtrącała się we wszystkie jego decyzje, więc właśnie to zrobiłam. Może jednak popełniłam w tym momencie błąd? Co, jeśli faktycznie Kira nie sprowadzi go spowrotem? Wtedy ja będę musiała coś wykombinować, a to wcale nie będzie proste zadanie. Zaświaty są chronione przez przodków, z którymi nie mam najlepszych kontaktów. Będą chcieli coś w zamian.   

- Życie za życie – szepnęłam sama do siebie.

- Co? - Derek spojrzał na mnie zdziwiony.

- Nic, nie interesuj się – chciałam odejść, jednak mi na to nie pozwolił. - Możesz się przesunąć?

- Możemy najpierw normalnie porozmawiać?

- A czy przypadkiem nie miałeś czegoś ważnego do załatwienia? - zmrużyłam oczy.

- Zdążę z Tobą porozmawiać.

- Ale ja z Tobą nie. Mam ważniejsze sprawy na głowie, nie mam czasu na rozmowę z Tobą.

- Nina, przestań się tak zachowywać. Jesteśmy dorośli, więc tak porozmawiajmy.

- O czym chcesz rozmawiać? - westchnęłam ciężko.

- Chcę się wytłumaczyć.

- Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć. Nie jesteśmy razem, nie mamy bliskich relacji, rozmawiamy ze sobą raz na jakiś czas. Nie jestem Twoim Alfą, to Scott'owi się tłumacz.

- Braeden została postrzelona, musiałem jej pomóc.

- Wiedziałam – pokręciłam głową. - Odkąd ona się pojawiła, Ty nie masz czasu dla stada. Każdy z nas chce Ci pomóc, a Ty nas olewasz. Mamy Dobroczyńce i Łowców na karku, a Ty zajmujesz się nieznajomą.

- Znam ją, jest naprawdę miła. Sama mogłabyś się przełamać, pewnie znalazłybyście wspólny język.

- Świetnie,więc baw się z nią dobrze, ja nie mam zamiaru brać w tym udziału. Nie mam zamiaru jej poznawać, już ją spotkałam, ma smaczną krew.

- Co z Kol'em? - zmienił temat, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. - Scott mi powiedział.

- A co Cie to nagle interesuje? - warknęłam zła. To akurat ostatnia osoba, z którą mam ochotę rozmawiać na temat Pierwotnego. - Nie powinieneś mieszać się w sprawy, które Cie nie dotyczą.

- Wszystko, co jest związane z Tobą mnie dotyczy.

- A to niby od kiedy? Jakoś sobie nie przypominam, abyś miał mnie w dowodzie.

- Byliśmy razem, pamiętasz? Dalej Cie kocham i się o Ciebie martwię.

- Jakoś słabo to okazujesz – prychnęłam. - Przestań to robić, zniknij, bo to Ci najlepiej wychodzi. Olej mnie tak, jak olałeś całą resztę. Zajmij się najemniczką, a ode mnie się odpierdol. Nie potrzebuję Cie w swoim życiu, bez Ciebie jest mi lepiej – wściekła, do końca nie wiem czym, ruszyłam przed siebie, jednak złapał mnie za nadgarstek. - Radzę Ci mnie puścić, zanim stracisz rękę.

- Nie skrzywdzisz mnie, kochasz mnie.

                Jego słowa podziałały na mnie jak płachta na byka. Nagle przed oczami pojawiły mi się nasze wspólne chwile, jego głos, jego słowa, które tak bardzo mnie zraniły. Pojawiła się wizja śmierci spowodowanej przez niego. Jego szyderczy uśmiech, gdy przebijał moje serce. Jego śmiech, gdy ja wykrwawiałam się na śmierć. Jego radość, gdy u jego boku stanęła Braeden i oboje patrzyli na mnie, taka bezsilna, całą we krwi, gdy ulatniało się ze mnie życie. To była chwila, brak chwilowej kontroli nad własnym umysłem.

                Złapałam mocno Dereka za ubrania i rzuciłam nim o ścianę. Uderzył z głośnym hukiem, następnie upadając na ziemię. Czułam wystające kły, pojawiające się żyłki, czerwieniejące się oczy. Czułam gniew, który rozpalał mnie od środka. Czułam chęć zamordowania jedynej osoby, która w tak krótkim czasie przewróciła mój świat do góry nogami. Chciałam, aby cierpiał. Chciałam go zranić tak, jak on zranił mnie. Chciałam rozerwać jego serce na małe kawałeczki tak, jak on to zrobił z moim. Chciałam poczuć jego krew w moich ustach i słyszeć jego krzyk bólu, gdy będę go rozrywać. Chciałam napawać się jego widokiem, gdy będzie błagał mnie o litość, gdy będzie błagał o szybką śmierć.

- Nina – odezwał się wystraszonym głosem, co spowodowało moje otrzeźwienie.

               Spojrzałam na niego wystraszona, od razu się uspokajając. Patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, jego oczy były szeroko otwarte. Z łuku brwiowego płynęła krew, która nie wydawała mi się być zachęcająca, nie chciałam jej spróbować. Zrobiłam mu krzywdę, zraniłam go. Nie chciałam przecież tego robić, to nie byłam ja. Nigdy bym go świadomie nie zraniła, nie chciałam jego bólu, a tym bardziej śmierci. Złapałam się załamana za głowę i zrobiłam to, co ostatnio najlepiej mi wychodzi.

                Odwróciłam się do niego plecami i szybkim krokiem odeszłam z miejsca zdarzenia słysząc jego nawołujący mnie głos. Nie potrafiłam się zatrzymać, nie chciałam oglądać się za siebie. Zrobiłam mu krzywdę, chociaż podświadomie nie chciałam tego zrobić. W moich oczach pojawiły się łzy bezradności. Co to było? Coś znowu miało nade mną władze, a ja nie wiem co. Czyżby to była zła strona? Może naprawdę jestem niszczycielem i on ma nade mną kontrolę?

- Nina! - kolejny męski głos tego dnia chciał mnie zatrzymać. - Poczekaj.

- Nie mam czasu – powiedziałam twardo, nie chcąc się zatrzymywać.

- Ej, co jest? - Jordan złapał mnie za nadgarstek.

- Nic, spieszę się, nie mam czasu.

- Dlaczego masz łzy w oczach? Ktoś Cie zranił?

- To ja zraniłam kogoś, puść mnie, zanim Tobie zrobię to samo.

- Nie skrzywdzisz mnie, nie jesteś zła.

- Jestem! Cholera, Jordan! Trzymaj się ode mnie z daleka. Nie zbliżaj się do mnie, jeśli chcesz żyć, rozumiesz? Jestem zła, agresywna, nieprzewidywalna. Nikt nie powinien się do mnie zbliżać. Nikt!

               Kolejnej osobie wyrwałam się tego dnia i popędziłam przed siebie. Chciałam jak najszybciej opuścić szpital, jednak nie mogłam. W ostatniej chwili przypomniałam sobie o Stiles'ie, który siedzi na górze i czeka na mnie. O Meliss'ie, która ma ważną rolę do odegrania. O Scott'cie, który leży prawie martwy zapewne w karetce i pewnie jedzie właśnie do szpitala. O Liam'ie, który był wyraźnie przerażony pomysłem swojego Alfy. O Kirze, która musiała wykazać się wielką mocą i perfekcją. O Lydii, która przewiduje śmierć i nie może nic na to poradzić. O Malii, która zapewne siedzi gdzieś wściekła na nas za kłamstwo związane z jej rodziną. O Isaac'u, który jest przy nas i wspiera nas, walczy przy naszym boku. O Allison, której życie przewróciło się do góry nogami, jednak się nie poddała i walczy dalej o siebie. O rodzinie Pierwotnych, którzy walczą w moim imieniu z wrogiem, którego powinnam pokonać sama. I o mojej rodzinie, która oddała za mnie życie.

               Szybko zawróciłam i pognałam na górę. Nie mogę ich teraz zostawić, nie mogę ich zawieść. Nie mogę ciągle uciekać, ponieważ w ten sposób skazuję bliskich na śmierć. Muszę wziąć się w garść i zawalczyć o siebie, o nich, o niewinnych ludzi. Od tego jestem, prawda? Do tego mnie stworzono, do niesienia pomocy. Nie do bycia niszczycielem, nie jestem nim. A nawet jeśli okaże się to być prawda, to mam zamiar walczyć. Nie pozwolę mu przejąć nade mną całkowitej kontroli. To moje życie i poprowadzę je tak, jak będę chciała.

- Długo Ci to zajęło – mruknął Stiles, patrząc na monitory laptopów.

- Miałam komplikacje po drodze – odpowiedziałam. - Oby wasz plan się udał.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro