ROZDZIAŁ 70

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Najgorsze jest uczucie bezsilności. Siedzisz w jednym miejscu i nie możesz zrobić nic więcej, oprócz czekania. Nie możesz przerwać wydarzeń, które mają mieć miejsce w najbliższej przyszłości. Nie możesz w żaden sposób zatrzymać tego, co zaraz może się stać. Musisz jedynie stać z boku i oglądać. Musisz modlić się, aby Twoim bliskim nie stała się krzywda. Trzymać kciuki za powodzenie misji.

                 Siedzenie w jednym miejscu nigdy mi nie sprzyjało. W takich chwilach, jak ta, zawsze wracałam pamięcią do wspomnień, które nie zawsze były dobre. To, co ostatnio się ze mną dzieje, przechodzi ludzkie pojęcie. Nie mam kontroli nad własnym ciałem. Nie potrafię uspokoić nerwów, choć wcześniej przychodziło mi to z łatwością. Nie mam pojęcia, jak mam ochronić przed sobą bliskich, którym grozi coś z mojej strony. Nie oszukujmy się, w tej chwili jestem niebezpieczna.

                 Kiedyś nie przejmowałam się niczym. Byłam czarodziejką z uspanym genem wampira, pełną życia i radości. Wszystko wokół mnie wydawało się być kolorowe, nie widziałam nic złego w naszym świecie. Nawet morderstwa czy wysuszanie ludzi z krwi przez wampira nie było dla mnie czymś strasznym, a raczej normalnym. Oczywiście sama wtedy nie zabijałam, byłam tylko słuchaczem, obserwatorem. Od takich miejsc, w których spotykały się wampiry czy wilkołaki, trzymałam się z daleka. Nie chciałam im wchodzić w drogę, więc i oni nie wchodzili mi. Taki układ pasował każdemu z nas.

                 Z czasem wszystko zaczęło się zmieniać. Gdy nauczyłam się panować nad mocą, chciałam więcej. Czułam się potężna, niezniszczalna, mogąca zrobić wszystko. Chciałam poczuć władzę nad innymi, zdarzało mi się nawet torturować inne istoty nadprzyrodzone, czego teraz nie pochwalam. Wtedy chciałam być po prostu silna, chciałam być kimś. Chciałam, aby o mnie mówiono, aby się mnie bano. Dopiero rodzice wytłumaczyli mi, że moje postępowanie nie prowadzi do niczego dobrego. Uświadomili mi, jak wielki błąd popełniam próbując udowodnić innym swoją siłę. Powiedzieli mi, że ktoś bardzo zły mógłby kiedyś wykorzystać to, jak potężna się staję. I tak się właśnie stało.

               Deucalion, Alfa wszystkich Alf, szybko usłyszał o rodzinie Fortem, która złamała każde z możliwych praw istniejących w świecie nadprzyrodzonym. Usłyszał o dwóch dziewczynach, które są naturalną mieszanką wampira i czarownicy. Doszła do niego informacja o jednej z nich, młodszej córce Państwa Fortem, która pokazuje swoje moce na oczach innych. O dziewczynie, która chce, aby inni się jej bali. On chciał jej, chciał, by wzmocniła jego szeregi. Wiedział, że z nią będzie niezwyciężony, nikt nie będzie w stanie go pokonać, a wrogów pokona za pomocą jednego palca, jednego machnięcia, z jej pomocą.

                 Chciał młodszej, jednak nie chciał do końca rezygnować ze starszej z sióstr. Elizabeth różniła się ode mnie. Widoczne to było na każdym kroku, w każdym geście czy wypowiedzianym słowie. Niby takie same, a jednak całkowicie inne. Ona zawsze była tą dobrą, ja byłam tą złą. Ona była odzwierciedleniem światła, ja byłam odzwierciedleniem ciemności. Ona starała się pomagać, ja starałam się niszczyć. Ona chciała, aby każdy widział w niej anioła, we mnie widzieli diabła w ludzkiej skórze. Ona chciała każdemu pokazać, że mogą na niej liczyć w każdej chwili, ja pokazywałam im, że powinni się mnie bać. Byłyśmy niczym ogień i woda, jednak zawsze byłyśmy zgodne. Obie byłyśmy gotowe poświęcić swoje życie dla tej drugiej.

                 Wrogowie często stawali nam na drodze, chociaż rzadko kiedy dostawali się do nas bezpośrednio. Zawsze stał ktoś o kilka kroków przed nami, aby obronić nas przed zagrożeniem. Nikt nie był w stanie przebić się przez mur, który stworzyli moi rodzice. Ludzie, którzy pozwolili nam żyć, którzy ofiarowali nam życie, którzy później poświęcili się dla mnie. Zginęli przez mnie, to nie jest tajemnica. Gdybym nie zachowywała się źle, prawdopodobnie Deucalion nie chciałby tak bardzo mnie w swoim stadzie. Nie przyszedłby do naszego domu i nie groził moim rodzicom. Wszystkie moje czyny miały potem opłakane konsekwencje, które przyszło mi zapłacić.

                 Po śmierci rodziny załamałam się. Gdy moja mama poświęciła się za mnie i pozwoliła mi przebić swoje serce, chciała mnie chronić. Wierzyła w to, że gdzieś w środku mnie istnieje dobro, które jest uspane. A ja co zrobiłam w zamian? Zaczęłam atakować każdego, kogo tylko spotkałam na swojej drodze. Często mój kark był skręcony, ponieważ to było jedyne, co mogło mnie zatrzymać. Wpadłam w wir śmierci i nie potrafiłam przestać. Chciałam, aby Mystic Falls spłynęło krwią każdej osoby, która kiedykolwiek miała styczność z tym miejscem. Wtedy nie widziałam w tym nic złego, moje uczucia zostały skutecznie wyłączone. To był pierwszy błąd, odkąd zostałam sama.

                    Zaprzyjaźniłam się z ludźmi z Mystic Falls. Chciałam naprawić swoje błędy, które popełniłam podczas braku kontroli i człowieczeństwa. Nie było to jednak łatwe zadanie, każdy w mieście się mnie bał. Nie dziwiłam się im, byłam okropna dla nich. Bali się wychodzić po zmroku, często chodzili w grupkach. Gdy mnie widzieli, uciekali na drugą stronę, aby tylko koło mnie nie przechodzić. Niektórzy bali się przy mnie oddychać, aby mnie tym przypadkiem nie sprowokować. Zrozumiałam swój błąd i chciałam go naprawić. Robiłam dosłownie wszystko, aby udowodnić swoją zmianę. Trwało to dosyć długo, wiele sił mnie to kosztowało.

                   Spotkanie braci Salvatore to jedna z najlepszych rzeczy, jaka spotkała mnie w życiu. Może ze starszym nie miałam na początku najlepszych kontaktów przez mój wygląd przypominający mu Katherine, jednak z czasem się do mnie przekonał. Pokochałam ich jak własnych braci, oddałam im swoje serce, swoje życie, a oni odwdzięczyli się tym samym. Każdy z nas był w stanie poświęcić się dla drugiego, byliśmy naszym trio. Ludzie zaczęli powoli mnie akceptować i od nowa ufać, przestali na mnie patrzeć jak na morderce. Dostrzegli moje dobre intencje, jednak nie skończyło się to dla mnie kolorowo. Po kilku latach, podczas kolejnej potyczki z Deucalion'em, zginął Stefan. Chciał mi pomóc, a zapłacił za to najwyższą z możliwych cen.

                  Byłam pewna, że wyjazd do Beacon Hills pozwoli mi choć na chwile zapomnieć o sytuacji, która miała miejsce w Mystic Falls, że nareszcie zakończy się pasmo pecha spotykającego mnie na każdym kroku. Tak też się stało, ale ta zmiana wcale nie oznaczała, że będzie teraz lepiej. Starałam się jak mogłam, jednak to było za mało. W dalszym ciągu byłam wredna, arogancka, zła. Nie potrafiłam się zmienić z dnia na dzień. Tu panowały inne zasady, do których nie potrafiłam się zastosować. Nie potrafiłam być pod czyjeś dyktando, jednak musiałam. Zmieniłam się, ale i to miało w sobie swoje złe skutki.

                  Śmierć niewinnych zaczęła być dla mnie czymś złym i niezrozumiałym. Moje uczucia były o wiele silniejsze niż zazwyczaj. Przeszkadzała mi śmierć, szybko przywiązywałam się do ludzi. Nie ważne, jak bardzo okazywałam im brak szacunku. Było całkowicie inaczej, wgłębi serca zależało mi na nich. Nie chciałam po sobie jednak tego pokazać, ponieważ bałam się, że wrogowie to wykorzystają. Niestety, nie myliłam się. Nogitsune pięknie wykorzystał moją słabość do Stiles'a, kradnąc jego ciało i zabierając mu część życia i energii. Wiedział, że dla niego będę w stanie podpisać pakt z diabłem, co częściowo zrobiłam.

                    Przywiązywanie się do ludzi z Beacon Hills również nie przyniosło mi nic dobrego. Na samym początku chciałam trzymać każdego na dystans, nie przywiązywać się, co na dłuższą metę było niemożliwe. Chciałam pomóc Scott'owi, a później zniknąć z jego życia tak szybko, jak się w nim pojawiłam. Niestety, na mojej drodze stanęły kolejne osoby, które zawładnęły moim sercem i umysłem. Każdy z nich miał w sobie coś, co mnie przyciągało. Każdy z nich miał swoje tajemnice, które ja za wszelką cenę chciałam poznać. Każdy z nich miał jakiś problem, a ja chciałam im pomóc. Starałam się robić wszystko, aby było dobrze. Poświęcałam im swój czas, uczucia, uwagę i siebie. Byłam gotowa przyjąć ciosy wroga, aby tylko oni byli bezpieczni. Zapłaciłam również za to, podczas ostatniej walki z Nogitsune. Myśli przyjaciół, które wdarły się do mojego umysłu, złamały moje serce. Uświadomiłam sobie wtedy, jak wielki błąd popełniłam. Nigdy nie powinnam pozwolić im na wejście do mojego serca, jednak to zrobiłam. Zrobiłam to świadomie, później przez to cierpiąc.

                 Wszystko, co robię, ma odzwierciedlenie w przyszłości. Nie potrafię zatrzymać zdarzeń, które w późniejszym czasie się pojawiają. Nie umiem zatrzymać czasu i zmienić wszystko tak, aby każdemu z nas było dobrze. Dla dobra każdego z nas powinnam zahipnotyzować każdą osobę, jaką poznałam w Beacon Hills i po prostu odejść. Jednak nie potrafię tego zrobić, mimo bólu, jaki przez nich odczuwałam. Może jestem egoistką, ale potrzebuję ich w moim życiu. Nie ważne, jak bardzo chciałabym się ich pozbyć, pamięć o nich na zawsze pozostanie, ból w sercu również. Bez nich jestem pusta, bez uczuć. Oni są moim powietrzem, którego tak bardzo potrzebuję.

- Nina? - Stiles szturchnął mnie lekko w ramie. - Wszystko dobrze?

- Zamyśliłam się – westchnęłam. - Mówiłeś coś ważnego?

- Przecież widzę, że coś Cie trapi. Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć?

- Niby po czym stwierdzasz, że coś jest nie tak?

- Twoje dłonie – spojrzałam na niego zdziwiona nie rozumiejąc, o co mu chodzi. - Masz krew na dłoniach.

                    Przeniosłam przerażona wzrok, aby sprawdzić, o co mu chodzi. Faktycznie, po moich dłoniach spływała krew. Była to moja krew sącząca się z ran. Moje paznokcie wbijały się w skórę, nie powodując przy tym bólu. Nawet nie wiem, w którym momencie to zrobiłam. Natychmiast wyprostowałam palce i patrzyłam na ślady, które zaczęły w zwolnionym tempie znikać. Podniosłam wzrok i ujrzałam zmartwiona twarz Stiles'a. Nie chciałam go denerwować, jednak musiałam mu powiedzieć jakąś część prawdy. Stiles był jedyną osobą, która mnie nigdy nie oceniła. Zawsze stał przy mnie i do końca mnie wysłuchiwał. Może powinnam mu powiedzieć o niszczycielu?

- Dopadły mnie wspomnienia – westchnęłam i spojrzałam w jego oczy. - Boję się o was.

- Przecież nic nam się nie stanie, gdy jesteś obok.

- Właśnie o to chodzi, Stiles – wstałam z krzesła i zaczęłam chodzić po pomieszczeniu. - Boję się o to, że mogę wam zrobić krzywdę.

- Przecież nigdy byś nas nie skrzywdziła. Sama mówiłaś, że nie jesteś w stanie tego zrobić.

- Nigdy nie zrobię tego świadomie.

- Więc w czym problem?

- W tym, że powoli tracę świadomość. Nie jest ze mną najlepiej, Stiles. Już parę razy straciłam kontrolę przy was. Zdarzyło mi się nawet zaatakować Scott'a, przed chwilą rzuciłam Derekiem o ścianę. Nie panuję nad sobą, jestem dla was zagrożeniem.

- Rzuciłaś Derekiem o ścianę? - parsknął śmiechem.

- Tylko tyle zrozumiałeś z mojej wypowiedzi? - warknęłam .

- Przepraszam, ale to śmieszne – zaśmiał się i po chwili spoważniał, przynajmniej się starał. - Nina, nie boję się Ciebie. Nie ważne, co byś mi zrobiła, ja zawsze stanę u Twojego boku. Nie jesteś zła, każdy ma gorsze chwile. Ty masz ich trochę więcej od przeciętnego człowieka, ale to nie ważne. Masz prawo czuć się źle, wokół Ciebie zbyt wiele się dzieje. Nigdy się od Ciebie nie odwrócę, rozumiesz? Nigdy.

- Stiles – i niech mi ktoś kiedyś powie, że ten chłopak nie jest kochany. - Dziękuję – przytuliłam go mocno do siebie. - Dziękuję za to, że we mnie wierzysz. Dziękuję za to, że przy mnie jesteś. Dziękuję za wiarę, którą dzięki Tobie mam.

- To nie wszystko, prawda? - odsunął się lekko ode mnie. - Jest jeszcze coś, co Cie trapi?

- W sumie, to tak – kiwnęłam niepewnie głową. - Chodzi o to, że...

                 Nie dokończyłam, przerwał mi w tym okropny dźwięk. Usłyszałam głos przepełniony bólem i cierpieniem. Usłyszałam krzyk matki, która właśnie straciła syna, przynajmniej tak myśleli inni. Przed moimi oczami natychmiast pojawiła się scena śmierci Scott'a. To, jak zginął przeze mnie. Ból Melissy, który spadłby na mnie. Gniew i żal przyjaciół, którzy wiedzieliby, że to wszystko moja wina. Jak mam przestać o tym myśleć, skoro wokół mnie jest samo cierpienie? Jak mam sobie z tym poradzić?

- Już czas - szepnęłam i złapałam chłopaka za rękę.

                  Oboje wyszliśmy z pomieszczenia, zamykając je na klucz zdobyty wcześniej przez Stiles'a. Nigdy nie pytałam, skąd ten chłopak to wszystko bierze i chyba wolę nie wiedzieć. Każdy ma swoje sposoby, jego niech zostaną dla mnie zagadką. Oboje wiedzieliśmy, co zastaniemy w kostnicy, jednak widok martwego przyjaciela podziałam na mnie źle. Momentalnie stanęłam w drzwiach, nie mogąc się ruszyć. To było chyba zbyt wiele, moja granica została przekroczona. Po moim policzku spłynęła jedna, samotna łza. Moja dłoń została mocniej zaciśnięta przez Stiles'a, chcąc dodać mi otuchy. Powoli ruszyłam z nim przed siebie, stając nad Scott'em.

- Udało się? - zapytała Kira, patrząc na Melisse.

- Chyba byłam wiarygodna.

- Byłaś – potwierdziłam. - Słyszałam Twój krzyk, Melissa. Przepraszam Cie.

- Za co? - spojrzała na mnie zdziwiona.

- Za to wszystko, co się teraz dzieje. Nie mogłam temu zapobiec.

- Nie mam do Ciebie żalu, skarbie. I tak dużo dla nas robisz – uśmiechnęła się lekko. - Co teraz?

- Teraz musimy poczekać na wiadomość od Dobroczyńcy. Chris i tata mają się z nim skontaktować – wyjaśnia Stiles.

- Co z moim synem? - patrzyła przerażona na wilczka.

- Mamy czterdzieści pięć minut na odzyskanie go. Kira za pomocą prądu zwolniła akcje serca, dzięki czemu jego puls jest bardzo słaby.

- Co się stanie, jeśli czas minie, a Kira go nie porazi?

- Scott umrze – powiedziała ze spokojem Noshiko.

- O mój Boże – Melissa zakryła usta dłonią. - On już wygląda na martwego.

- Spokojnie – położyłam jej dłoń na ramieniu. - Słyszę jego serce, wyczuwam jego życie, on jest z nami – uśmiechnęłam się lekko.

- Co się stanie, jeśli on umrze?

- Możesz nie patrzyć tak źle? Nic mu nie będzie.

- Nina, powiedz mi prawdę. Czy jeśli mój syn umrze, sprowadzisz go spowrotem?

- Melissa – zawahałam się z odpowiedzią. Nie byłam tego pewna, jednak wiedziałam, że nie pozwolę mu tak łatwo odejść. - Sprowadzę go, obiecuję.

- Jaka jest cena? - zapytała spokojnie, a ja spojrzałam na nią zdziwiona. - Jaka jest cena za przywrócenie mu życia?

- Nie ma żadnej ceny, spokojnie – próbowałam ją przekonać.

- Nie kłam, wiem o tym, że przodkowie nie pozwolą Ci go tak po prostu ściągnąć.

- Skąd o tym wiesz? - spojrzałam na nią z szeroko otwartymi oczami.

- Już trochę wiem o waszym świecie i o Tobie. Więc? Jaka jest cena?

- Życie za życie – westchnęłam ciężko. - Jeśli chcę kogoś sprowadzić z zaświatów, muszę dać coś w zamian.

- Czyli będziesz musiała wprowadzić tam kogoś i weźmiesz wtedy Scott'a? - Stiles spojrzał na mnie lekko wystraszony.

- Mniej więcej, ale to nie może być przypadkowa osoba – wyjaśniłam ostrożnie.

- Czyli kto to by musiał być? - Melissa nie dawała za wygraną.

- Scott jest Prawdziwym Alfą, jest silny, więc to musi być również silna istota. Ktoś, kto może się z nim równać lub jest od niego silniejszy.

- Czyli ktoś taki, jak Ty – Melissa spojrzała na mnie przerażona. - Musiałabyś oddać swoje życie, aby go uratować.

- Tak – kiwnęłam jej głową. - Dlatego módlcie się, aby ten plan się udał.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro