ROZDZIAŁ 77

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Kilka słów potrafi nas doprowadzić do łez, rozpaczy lub śmiechu. Czasami wystarczy zwykłe słowo, abyśmy przestali się kontrolować i wybuchli. W tym przypadku słowa ,,Robi się gorąco'' doprowadziły mnie do łez. Kiedyś ktoś mi powiedział, że słowa mają wielką moc, nie spróbuję nawet podważyć tego stwierdzenia. Wiadomo, że chwilowo jestem niestabilna emocjonalnie, to pewnie dlatego właśnie stoję w miejscu z telefonem przy uchu i śmieję się jak wariatka, starając się opanować mój wybuch. Wolną dłonią staram się ścierać łzy, które płyną mi po policzkach. Moi przyjaciele patrzą na mnie jak na największego świra na świecie, a mnie to ani trochę nie dziwi. Coś mi się wydaje, że jeszcze chwila, a zadzwonią po sanitariuszy z Eichen i każą mnie zamknąć w izolatce.

- Ja wiem, że masz ciężko w życiu, ale nie rozumiem Twojego wybuchu śmiechu – usłyszałam niepewny głos Damon'a.

- Przepraszam, ale to tak dziwnie zabrzmiało – zaśmiałam się ponownie.

- Co w tym takiego śmiesznego? - zapytał zdziwiony.

- Trafiłeś idealnie mówiąc, że robi się gorąco. Właśnie mam przed sobą płonącego faceta – parsknęłam śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.

- O czym Ty do cholery mówisz? Czy Ty coś brałaś?

- Wdychałam opary – ponownie parsknęłam śmiechem.

- Ty faktycznie masz coś z głową – zaśmiał się. - Możemy porozmawiać na poważnie?

- Postaram się, ale nic nie obiecuję.

- To teraz się skup, bo to bardzo ważne – westchnął. - Chodzi o Lily.

- Dlaczego zawsze chodzi o nią? - jęknęłam załamana, mój humor właśnie się popsuł.

- Ale to dobra wiadomość, przynajmniej częściowo.

- Dlaczego nie całościowo? - zaśmiałam się. - Dobra, o co chodzi?

- Złapaliśmy Lily – powiedział radośnie.

- Co zrobiliście?! - jeszcze chwila, a moją szczękę będzie trzeba zbierać z ziemi, serio.

- Wczoraj poszliśmy na cmentarz i złapaliśmy moją matkę. Musieliśmy w końcu zrobić jakiś krok do przodu, zanim ona by zaatakowała Ciebie.

- Trzeba było po mnie zadzwonić, przecież bym wam pomogła.

- Nie było takiej potrzeby, daliśmy radę sami.

- Przecież ona chciała zabić mnie, więc to ja powinnam ją złapać i zabić, a nie wy. Ryzykujecie zbyt wiele.

- Przestań pieprzyć, Fortem – warknął, przez co się spięłam. Rzadko kiedy używał takiego tonu względem mnie. - Twoja sprawa to i nasza sprawa. Ile razy to Ty nam ratowałaś tyłek? Nie potrafię tego zliczyć na palcach obu rąk. Więc jeśli teraz to Ty potrzebujesz ratunku, to my z wielką chęcią to zrobimy.

- Jestem wam wdzięczna, Damon, ale boję się o was.

- A to niby dlaczego?

- Oboje dobrze wiemy, że Lily jest nieobliczalna. Dodatkowo ma za sobą grupę Heretyków i czarownic, które mogą nieźle namieszać.

- Z nimi też damy sobie rade.

- Damon, jeszcze nie tak dawno temu czarownice z Nowego Orleanu chciały zabić Hope – westchnęłam. - Nie możecie się tak narażać.

- Jeszcze raz usłyszę to zdanie, a przyjadę do Ciebie i osobiście wyrwę Ci serce.

- Dobra, już nic nie mówię – mruknęłam zrezygnowana. - Co macie?

- Przesłuchaliśmy ją niedawno. Nie była zbyt rozmowna, więc Klaus przetestował na niej swoje nowe zabawki do tortur.

- Nie chciałabym być w jej skórze – na sama myśl o Klaus'ie i jego torturach przeszły mnie ciarki. Co jak co, ale on jest mistrzem w torturowaniu innych, czerpie z tego wielką radość.

- Ja też nie – parsknął. - W każdym razem po dwóch godzinach pękła i zaczęła sypać.

- Mam się bać? - zaśmiałam się lekko, ale w środku trochę bałam się usłyszeć to, co miał mi do powiedzenia w tej sprawie.

- Powinnaś – przytaknął. - No, przynajmniej częściowo. Musisz być przygotowana na wszystko.

- Możesz jaśniej? Damon, nie lubię się bawić w zagadki.

- Powiem wprost, Heretycy szykują się do wyjazdu. Lily kazała im pojechać do Beacon Hills, aby być bliżej Ciebie i żeby mogli mocniej Cie atakować. Wokół Ciebie kręci się ktoś, kto z nią współpracuje. Wie, że magia Heretyków działa na Ciebie, jednak zbyt słabo, abyś straciła całkowitą kontrolę i zaatakowała swoich bliskich.

- Powiedziała, kim jest ta osoba?

- Nie – westchnął. - Do tego nie chciała się przyznać, więc chwilowo daliśmy jej spokój, aby mogła się zregenerować. Jednak to nie koniec, wyciągniemy z niej tą informacje.

- Wiadomo, kiedy ma dojść do ataku?

- Nie, ponoć nie podała im dokładnej daty. Mają czekać na jej znak.

- Skoro ona aktualnie przebywa w pokoiku Klaus'a, to żadnego znaku i mnie da.

- Też tak pomyśleliśmy, ale mogą się domyśleć, że coś jest nie tak i samodzielnie zadecydować o wyjeździe.

- Więc trzeba będzie ich jakoś powstrzymać. Chociaż nie wydaje mi się, aby bez swojego przywódcy cokolwiek zrobili, mogą się obawiać.

- Freya chce utworzyć barierę wokół miasta, która zatrzyma wszystkie istoty nadprzyrodzone chcące wyjechać poza granice.

- To by ich w jakiś sposób zatrzymało – zgodziłam się.

- Tak, ale to chwile potrwa. Najpierw musimy znaleźć zaklęcie, które umożliwi nałożenie bariery. Dodatkowo potrzebuje dużo mocy, miasto nie jest małe.

- W takim razie pojawię się u was i pomogę.

- To nie jest zbyt dobry pomysł.

- Dlaczego? - zapytałam zdziwiona.

- Jeśli bariera zostanie nałożona, Ty nie wrócisz do Beacon Hills – automatycznie spojrzałam na przyjaciół, którzy w skupieniu patrzyli na mnie. - Oboje doskonale wiemy, że nie możesz sobie pozwolić na to.

- Tez prawda – westchnęłam. - Więc jak ma zamiar to zrobić? Przodkowie nie użyczą jej mocy.

- Jest jeszcze Davina, młoda czarownica, przyjaciółka Marcela. On obiecał, że porozmawia z nią i poprosi o pomoc.

- Skoro jest młoda, to nie będzie miała zbyt wielkiej mocy.

- Jest ze żniw, więc jest silniejsza od zwykłych czarownic. Dodatkowo jest jeszcze Hope.

- Chyba sobie w tym momencie żartujesz – powiedziałam nie dowierzając w to, co właśnie usłyszałam.

- My też nie jesteśmy tym faktem zadowoleni, ale ona jest uparta. Freya twierdzi, że nic złego jej się nie stanie, nawet by tego nie odczuła.

- Nie mieszajcie w to dziecka, wystarczy już, że wy jesteście zbyt uparci, aby się wycofać.

- Jeśli nie będzie innego wyjścia, to wtedy Hope pomoże, to nie podlega dyskusji. Mała jest naszym planem b.

- Ja w dalszym ciągu uważam, że powinniście się wycofać. To zbyt niebezpieczne.

- Zrobimy to, co uważamy za słuszne, a Ty nie masz nic do gadania. Jest jeszcze coś.

- Co takiego? - jęknęłam załamana. Nie za dużo nowych informacji jak na jeden raz?

- Klaus stwierdził, że przyda Ci się wsparcie, więc niedługo ktoś do Ciebie przyjedzie.

- Oszaleliście do końca. Radzę sobie, nie potrzebuję wsparcia. Wystarczy, że pomagacie mi w sprawie Lily i jej szalonego pomysłu.

- To też nie podlega dyskusji, Nina. Decyzja zapadła, każdy z nas zgodził się z Klaus'em. Potrzebujesz wsparcia i nie chodzi tylko o samą walkę z Lily. Będziesz miała pomoc w walce z Łowcami i tym całym Dobroczyńcą, dodatkowo to będzie Twoja ochrona.

- Mogę przynajmniej wiedzieć, kto to taki?

- To się jeszcze okaże – odparł.

- Jest coś jeszcze? - zapytałam niepewnie. - Co z Kol'em?

- I tu zaczynają się ponowne schody – westchnął ciężko. - Kol zniknął, nikt nie wie gdzie jest i co robi. Lily milczy na jego temat. Twierdzi, że ostatnio pokłóciła się z nim i nie utrzymują kontaktów, a on zrezygnował ze współpracy. 

- Czyli co, nie chce już się mścić? - zapytałam zdziwiona, bo takiego obrotu sprawy bym się nie spodziewała.

- Tego nie wiadomo. Jeden z ludzi Marcela widział go ostatnio w towarzystwie nieznajomej. Nikt nie wiem, kim jest ta kobieta.

- Więc równie dobrze mógł zacząć współpracować z kimś innym i to właśnie z tą kobietą może planować atak na mnie.

- Nie wydaje nam się – westchnął. - Nie ma po nim śladu, nie wiadomo, co się z nim dzieje.

- Może to cisza przed burzą? Może obmyśla jakiś plan?

- Wątpię, wszyscy znamy Kol'a. Gdyby chciał coś zrobić, to nie czekałby, tylko do razu atakował. Skoro chciałby Cie zabić, to w dalszym ciągu współpracowałby z Lily i byłby już w drodze do Ciebie.

- A może to właśnie on jest tą osobą, która znajduje się w Beacon Hills?

- Wierzysz w to? Bo ja nie. Musimy go znaleźć i dowiedzieć się, co kombinuje. Freya próbuje namierzyć go za pomocą zaklęcia, może to nam coś da.

- W takim razie czekam na wiadomości.

- Uważaj na siebie, ja już muszę kończyć. Idziemy z Klaus'em przejść się po mieście i może uda nam się znaleźć kogoś godnego uwagi.

- Wy też uważajcie i dzwońcie, jeśli się czegoś dowiecie.

- Masz to jak w banku. Do usłyszenia.

- Trzymajcie się, pa – rozłączyłam się i westchnęłam.

               Byłam zła, lekko mówiąc. Heretycy i Lily nie próżnują, a ja mam na głowie Łowców i Dobroczyńce. Nie potrafię walczyć w tym momencie na dwa fronty. Jeśli pieski Lily wbiją do miasta, to będziemy mieli wielki problem. Nie będę w stanie pokonać ich wszystkim i dodatkowo obronić swoich bliskich. To wręcz nierealne, szczególnie teraz, gdy jestem słaba emocjonalnie. Nie potrafię myśleć logicznie, nie odróżniam snu od jawy. Potrzebuję czegoś, co zablokuje moje myśli i nie pozwoli utracić kontroli. Coś, co zablokuje Heretyków i nie pozwoli im wejść w mój umysł i mną kierować. Jeśli dobrze pamiętam, to mama kiedyś opowiadała mi o takim zaklęciu, jeśli istnieje, to może być gdzieś w jej księgach.

- Nina – jęknął załamany Scott. - Znowu problemy?

- No co? Mam wielu wrogów, to są akurat Ci główni – wzruszyłam ramionami. - Nie ma czym się przejmować.

- Doprawdy? - prychnął Isaac. - Bo z tego, co słyszałem, to nie jest zbyt kolorowo. Ktoś chce się Ciebie pozbyć, ta cała Lily już ma plan, jak Cie zaatakować, a Ty nie chciałaś przyjąć pomocy od Pierwotnych. 

- Ale przyjęłam. Zresztą, zmieńmy temat i zajmijmy się Jordanem.

- Nina – Scott warknął ostrzegawczo.

- Dokończymy tą rozmowę później, teraz Jordan – powiedziałam tonem nie znoszącym sprzeciwu.

               Widziałam po minach reszty, że nie podoba im się taki rozwój sytuacji. Jak mam być szczera, to chwilowo sama nie chciałam o tym rozmawiać. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. To wszystko było dosyć skomplikowane, chociaż wydawać się może, że wszystko jest jasne. Gdyby nie zniknięcie Kol'a, to może nie zaczęłabym się denerwować tą sprawą. Jednak gdy jeden z Pierwotnych znika, a wcześniej był uwikłany w jakąś sprawę, to nie wróży nic dobrego. Dodatkowo był widziany z jakąś inną kobietą, z którą mógł teraz współpracować. Równie dobrze mógł przejrzeć na oczy i nie próbować już mnie atakować ani mścić się. Tylko dlaczego w takim razie nie skontaktował się ze mną lub z rodzeństwem? To wszystko jest popieprzone.

               Starałam się ze wszystkich sił trzymać prosto, jednak to nie było proste. Czułam, że powoli zaczynam tracić grunt pod nogami. Z każdej strony ktoś nam zagrażał, a ja nie potrafiłam ich powstrzymać. Moi bliscy byli w niebezpieczeństwie, a ja nie mogłam dotrzymać obietnicy złożonej samej sobie. Chciałam za wszelką cenę odciągnąć ich wszystkich od własnych problemów, aby nikt z nich nie ucierpiał, jednak nie wiedziałam, w jaki sposób mam ich do tego przekonać. Zamiast ich z tego wyplątywać, to jeszcze bardziej wkręcałam ich w to wszystko.

               Klaus nie odpuści, tego byłam pewna. Ten facet jest uparty jak mało kto i nigdy nie rezygnuje, jeśli chodzi o jego bliskich. Rebekah jest dla mnie jak siostra i to z wzajemnością. Obie jesteśmy gotowe się dla siebie poświęcić, dodatkowo ona sama z siebie nie za bardzo przepada za Lily, więc nie ma szans, abym ją odciągnęła od tej walki. Elijah jest cholernie honorowy, co czasami doprowadza mnie do szaleństwa, tak jak w tym wypadku. Dał słowo, że obroni mnie przed każdym niebezpieczeństwem, a on niestety nigdy nie rzuca słów na wiatr. Walczy tak długo, aż nie osiągnie swojego celu. Freya mnie nie zna zbyt dobrze, jednak poświęca się dla mnie, co jest bardzo miłe z jej strony. Wydaje mi się, że stara się mnie zaakceptować, ponieważ jej rodzina uważa mnie za jedną z nich. Niby mamy dobry kontakt ze sobą, jednak między nami w dalszym ciągu jest jakiś mur. Wiem jednak, że i ona nie wycofa się z walki. Hayley żyje w dziwnym przekonaniu, że musi mi się odpłacić za uratowanie życia jej i Hope, co dla mnie jest całkowitą głupotą. Nie ratowałam ich po to, aby później ryzykowały dla mnie życie. Jednak zarówno ona, jak i jej córka są okropnie uparte, więc nie mam co liczyć na ich odpuszczenie.

               Jeśli chodzi o przyjaciół z Beacon Hills, to też mam marne szanse co do przekonania ich do odpuszczenia. Wiem, że chcą mi się odwdzięczyć za wszystko, co ja zrobiłam dla nich, jednak ja nie czuję takiej potrzeby. Ratowałam ich, ponieważ mi na nich zależy i byłam wstanie to zrobić. Oni natomiast nie mogą stanąć do walki z wrogiem, którego nie znają i który jest od nich silniejszy. Lydia jako Banshee niewiele jest w stanie zrobić. Wilkołaki niby mają swoją siłę, jednak i tak nie pokonają Heretyków, którzy posługują się magią. Stiles jest całkowicie bezsilny, ponieważ jest człowiekiem. Chcę ich chronić przed tym, co nieuniknione, jednak oni nie chcą mnie słuchać. Czy ja również tak się zachowywałam?

- To co robimy? - zapytała nagle Lydia, patrząc na mnie zmartwiona.

- Na początek małe przesłuchanie – szybko otrząsnęłam się i wróciłam do żywych. - Jordan, powiedz nam, jak doszło do tego, że wyglądasz jakbyś wyszedł z pożaru?

- Nie jestem pewien, co się dokładnie stało – zaczął spokojnie. - Obudziłem się w samochodzie przypięty kajdankami do kierownicy. Ktoś polewał samochód benzyną, a na końcu podszedł do drzwi kierowcy. To był Haigh, jeden z policjantów.

- Znałeś go? - zapytałam spokojnie.

- Tak, kilka razy pracowaliśmy razem. Powiedział, że jestem sporo warty, a to będzie tylko formalność. Chciałem, aby mnie wypuścił, nawet błagałem, ale on tylko pokręcił głową i rzucił zapalniczkę na samochód, który od razu zaczął płonąć.

- Co było dalej?

- Spłonąłem, a później ocknąłem się obok wraku auta. Nie miałem na sobie ubrań.

- Wszedł na komisariat całkowicie nagi i cały w popiole – kontynuowała Lydia. - Zabrałam go  stamtąd i przywiozłam tutaj. Chciałam jechać do Ciebie, ale Loft był bliżej. Do tego wiedziałam, że mogłaś być zmęczona po wczorajszych wydarzeniach, więc nie chciałam Ci przeszkadzać.

- Jednak gdy nie odkryliśmy sami, kim on jest, zadzwoniliśmy do Ciebie – dodał Scott.

- A ja na niewiele się zdałam – mruknęłam. - To dziwne, już drugi raz przeżyłeś wybuch, jednak ogień Cie rani. Jakim sposobem? - zaczęłam głośno myśleć.

- Ja nic z tego nie rozumiem – Jordan pokręcił głową. - Jest coś jeszcze, co powinienem wiedzieć?

- Jesteś na liście śmierci – odpowiedział Scott. - Twoja śmierć jest warta pięć milionów.

- Czyli lista, którą mi niedawno przynieśliście do sprawdzenia, to była ta lista śmierci?

- Jedna z trzech – odparłam. - Są trzy części, na każdej z nich są nazwiska istot nadprzyrodzonych, ale o tym już mówiliśmy. Ty również jesteś na celowniku Łowców, dlatego Haigh Cie podpalił.

- Czy on jest Łowcą?

- Na o wychodzi – westchnęłam. - Łowcą może być każdy, nawet policjant. Za waszą śmierć Dobroczyńca nieźle płaci, a niektórzy są chętni do zdobycia takiej kasy.

- Ile osób zostało zabitych? W sensie tych istot.

- Zgubiliśmy rachubę – przyznała Lydia. - Prawie codziennie ginie przynajmniej jedna osoba.

- A co z tymi, którzy Ci grożą? - zapytał Parrish, patrząc na mnie. - Są niebezpieczni?

- To mało powiedziane, a w szczególności jeden z nich, Pierwotny wampir.

- Kto? - spojrzał na mnie zdziwiony.

- Powiem to w skrócie, na świecie są Pierwotne wampiry, rodzina Mikaelson'ów. To od niej wywodzą się wszystkie wampiry na świecie. Zostali stworzeni przez swoją matkę wariatkę, która później chciała ich pozabijać i naprawić swój błąd. Ogólnie popieprzona rodzinka, ale pozytywnie.

- A Ci drudzy?

- Heretycy, wampiry mogące czarować za pomocą talizmanów mających w sobie magie. Nie są dla mnie większym zagrożeniem, jedynie grupowo mogą mi zaszkodzić. Jednak jestem od nich o wiele silniejsza i jednym ruchem ręki mogę ich pozabijać.

- Wiesz dosyć sporo na temat tego świata – przytaknęłam głową. - Ile masz lat?

- Kobiet się o wiek nie pyta – prychnęłam. - Dwadzieścia cztery, jeśli już musisz wiedzieć.

- A ile jesteś wampirem?

- Od sześciu lat. Zostałam wychowana wśród istot nadprzyrodzonych, moja mama była potężną czarownicą, która interesowała się innymi, stąd wiem tyle o nich. Ale Ciebie nie znam, Twojego przypadku nigdy nie spotkałam.

- Więc co teraz? - spojrzał na mnie uważnie.

- To co zawsze – westchnęłam ciężko i skrzywiłam się na samą myśl o tym, co muszę zrobić. - Czas ponownie zajrzeć do ksiąg mamy.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro