ROZDZIAŁ 83

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Ciemność bardzo często dopadała mnie w moim krótkim życiu. Była obecna w każdym kroku, każdej czynności, każdej rozmowie, każdym słowie. Była obecna nawet wtedy, gdy nie byłam tego świadoma. Ciemność dopada każdego z nas, chociaż nie zawsze o tym wiemy. Ona jest w każdym z nas, jednak to my nad nią mamy władzę. Jeśli nie pozwolimy jej mieć nad nami kontroli, staje się bezsilna. Możemy z nią walczyć, jednak ta walka nie zawsze jest wyrównana. Czasami ktoś jej pomaga, a wtedy my nie mamy żadnych szans, pomimo wielu starań.

                  Moja głowa boleśnie pulsowała, czułam przerażający strach wokół mnie, który nie pochodził ode mnie. Chciałam za wszelką cenę otworzyć oczy, jednak te uparcie zostawały zamknięte, nie słuchając moich rozkazów. Jęknęłam pod nosem, gdy poczułam kolejną falę bólu głowy. Powoli, starając się ze wszystkich sił, zaczęłam podnosić powieki. Nie wychodziło mi to najlepiej, jednak nie miałam zamiaru się poddawać. Musiałam być silniejsza, to ja mam władzę nad moim ciałem, nigdy odwrotnie. Z całych sił ponownie skupiłam się na otwarciu oczu, które po chwili zaczęły powoli widzieć. Po kilku próbach udało mi się zobaczyć obraz, który rozprzestrzeniał się wokół mnie, nie wróżył nic dobrego.

                  Z tego, co zdążyłam zauważyć, znajdowałam się w sali. Poczułam krew spływającą z mojej głowy i chciałam zobaczyć, jak bardzo jestem ranna, jednak nie udało mi się poruszyć dłońmi. Poczułam jedynie ból w nadgarstkach, które otarły się o sznury nasączone werbeną. Od razu rozpoznałam tą substancje, ponieważ była długo obecna w moim życiu. Zaczęłam powoli rozglądać się na boki i poczułam cztery osoby będące w moim otoczeniu. To od nich właśnie wyczuwałam największy strach, więc na pewno nasze położenie nie jest zbyt miłe. Na całe szczęście nie odczuwają bólu spowodowanego nasączonymi sznurami w werbenie, która nie działa na wilkołaki bądź innych zmiennokształtnych. Wiedziałam, kto siedzi ze mną w tym pomieszczeniu, poznałam ich po zapachu.

- Jesteście cali? - szepnęłam, próbując odwrócić głowę w ich stronę.

- Boli mnie głowa – jęknęła Malia.

- Ja jestem cały – odparł Isaac, szarpiąc się lekko.

- Ja też – powiedział Scott, który siedział plecami do mnie.

- Ktoś wie, co tu się dzieje? - zapytałam, przekręcając głowę w prawą stronę i widząc kątem oka widząc Isaac'a.

- Mam pewne podejrzenia, ale nie jestem pewien – odparł Scott.

- Niech zgadnę – zamyśliłam się na chwile. - Podeszli nas cholerni Łowcy, którzy za wszelką cenę chcą zdobyć za was nagrodę.

- Bingo – mruknęła Malia.

- Fajnie, ale dlaczego ja tu jestem? - zapytał poirytowany Isaac. - Przecież mojego nazwiska nie ma na liście.

- Nie ma to jak wsparcie bliskich – parsknęłam. - Jesteśmy tu, bo oni tego chcieli. Gdzie Derek?

- Zaginął mi gdzieś chwile przed tym, jak ktoś uderzył mnie po łbie – warknął Isaac.

- Liam? - szturchnęłam chłopaka, który siedział po mojej lewej stronie. - Ty żyjesz?

- Nie jestem pewien – mruknął wystraszony. - To nie jest niebo, prawda?

- To raczej piekło, patrząc na to, co może się z nami stać.

- Czy Ty zawsze musisz podnosić wszystkich na duchu? - zapytałam zirytowana Isaac'a. - Nic nam nie będzie.

- Ja wiem, że zginiemy – odezwał się młody. - Nikt nas tu nie znajdzie, nie uwolnimy się.

- Nie doceniasz mnie – parsknęłam. - Jestem w takiej sytuacji nie pierwszy raz, zawsze uciekałam śmierci.

- Bo Ciebie nie łatwo zabić, a nas tak – odparł zły Isaac.

- I teraz masz o to do mnie pretensje? Zamieniłeś się z Derekiem na role czy jak?

- Za dużo czasu z nim spędza – stwierdził Scott. - Co robimy?

- Jak to co? Próbujemy się uwolnić.

- Już to widzę, jak wyrywasz się ze sznurów nasiąkniętych czymś, co pali Ci skórę.

- Zamknij się, Isaac – warknęłam wkurzona.

                Ja wiem, że nasze położenie nie jest zbyt korzystne dla nas, ale bez przesady. Byłam w o wiele gorszych sytuacjach i zawsze jakoś udawało mi się wyjść z tego cało. Nie chodzi mi nawet o to, że mnie ciężko zabić, po prostu zawsze do głowy wpadał mi jakiś pomysł. Nasączone sznury nie mogą mnie uśmiercić, co najwyżej nieźle uszkodzić, ale to nie oznacza, że mam zamiar siedzieć w miejscu i nie próbować się uwolnić. Nigdy się nie poddałam, w tym momencie nie będzie inaczej. Dodatkowo są tu moi przyjaciele, którzy w każdej chwili mogą stracić życie przez pieprzonych Łowców, więc to kolejna motywacja. Mam ochotę rozszarpać tych, którzy nam to zrobili. Będę cieszyć się ich bólem tak długo, aż mi się to nie znudzi i aż skończę ich męczarnie z własnej woli.

                Ciężko było mi się na czymkolwiek skupić, ponieważ cały czas odczuwałam panikę przyjaciół. Niektórzy trzymali się lepiej, niektórzy gorzej. Najlepiej w całej sytuacji zachowywał się Scott, który również starał się uwolnić z uwięzi, szarpiąc się na wszystkie strony. Isaac siedział wkurzony po mojej prawej stronie i mruczał coś pod nosem. Malia za to siedziała cicho i nie ruszała się w żadną stronę. Liam natomiast był spanikowany, co chwile powtarzał, że to nasz koniec i nic nas nie uratuje. Jeszcze chwila, a urwę mu język i wsadzę tam, gdzie słońce nie dochodzi, serio.

- Liam, czy Ty się kiedyś zamykasz? - zapytałam zirytowana.

- Jak mam się zamknąć, skoro to są moje ostatnie chwile życia?

- Przecież nikt nie powiedział, że umrzesz, matole. Wyjdziemy stąd, spokojnie – zapewniłam, próbując przekonać go do swoich słów.

- Łatwo Ci mówić – mruknął. - My zginiemy, a oni zgarną za nas niezłą sumkę.

- Niech go ktoś strzeli, bo jak ja to zrobię, to skończy się dla niego źle – jęknęłam załamana.

               Wiara przyjaciół jest jedną z tych rzeczy, na których zależy mi najbardziej. To oni napędzają moją siłę i chęć walki o ich dobro. Jak mam mieć ochotę na uratowanie innych, skoro już dwójka z czwórki przyjaciół siedząca ze mną w jednym pomieszczeniu stwierdziła, że ich nie uratuję? No proszę, przecież zawsze jakoś wychodziliśmy cało z tarapatów, tym razem nie może być inaczej, nawet nie dopuszczam do siebie takiej opcji. Wszystko jest do zrobienia, wystarczy tego chcieć.

                Początkowo chciałam użyć magii, aby nas wydostać, jednak nie było to proste zadanie. Każdy wie, że werbena działa na wampira bardzo mocno, a na mnie działa słabiej. Sprawia mi jednak ból, przez który moje czary nie zawsze wychodzą tak, jakbym tego chciała. Wolałam nie ryzykować podpaleniem szkoły czy uszkodzeniem któregoś z moich towarzyszy, co już działo się kiedyś w podobnych sytuacjach. Musiałam użyć swojej siły, aby rozerwać te cholerne sznury, jednak to było bolesne zadanie. Czego się nie robi dla przyjaciół.

                Zacisnęłam mocno zęby, aby nie wydać z siebie żadnego jęku, i pociągnęłam mocno nadgarstkami, które od razu mnie rozbolały. Moja skóra paliła się od ilości werbeny, jednak postanowiłam się nie poddawać. Miałam dla kogo walczyć, miałam kogo ochronić i dla kogo żyć. Czasami warto było się dla innych poświęcić, nawet jeśli sprawia to cholerny ból. Szarpałam coraz mocniej, jęcząc przy tym cicho z bólu. Nie byłam w stanie siedzieć cicho, gdy coś paliło mnie żywcem. Tyle dobrego, że nie byłam zwykłym wampirem, bo wtedy bylibyśmy w ciemnej dupie.

                 Zaczęłam myśleć o innych, którzy byli mi bliscy. Musiałam odnaleźć w sobie siłę, która napędzałaby moje działania. Pomyślałam o rodzinie, która w każdej sytuacji mi pomaga, pomimo tego, że znajdują się po drugiej stronie. O rodzinie Pierwotnych, która właśnie w tej chwili zapewne walczą w moim imieniu z wrogami, którzy chcą mnie za wszelką cenę zabić, co nie jest żadną nowością. Pomyślałam o Allison, która nie poddała się, pomimo wielkiej zmiany w jej życiu. Moi przyjaciele z Beacon Hills walczą każdego dnia o przetrwanie i o ludzi, którzy tu mieszkają. Nikt nigdy się nie poddał, więc ja też nie. Wiem, że w głębi duszy każdy z nich we mnie wierzy, każdy ma nadzieję. A mi ta myśl wystarczy do walki, to napędza mnie wystarczająco mocno.

- No pięknie – usłyszałam pomruk Scott'a, więc starałam się odwrócić w jego stronę.

- No chyba, kurwa, nie – warknęłam zła, widząc trójkę mężczyzn wchodzących do pomieszczenia. - Odwiedziny się skończyły.

- Nawet w obliczu śmierci ma dobry humor – prychnął jeden z nich. - Jak się czujecie z myślą, że za kilka chwil będziecie umierać?

- Mogę o to samo zapytać Ciebie – odparłam spokojnie, w środku gotując się z gniewu.

- To nie my spłoniemy żywcem, skarbie – odezwał się drugi i pokazał na kanister, w którym znajdowała się benzyna.

- Serio? - parsknęłam śmiechem. - Macie zamiar nas podpalić?

- Tak, to ponoć bardzo bolesne, nawet dla istot nadprzyrodzonych – odparł trzeci.

- Wy chyba do końca nie wiecie, z kim macie do czynienia.

- Nie? - pierwszy uniósł brew i spojrzał na mnie prowokująco. - Scott McCall, Prawdziwy Alfa wart dwadzieścia pięć milionów. Malia Hale, kojotołak wart cztery miliony. Liam Dunbar, wilkołak Beta wart osiemnaście milionów.

- Chwila, on był wart trzy miliony – mruknął Isaac.

- Ale nagroda za jego śmierć wzrosła – odparł drugi. - A oto Isaac Lahey, którego nazwisko nie znajduje się na liście, chociaż jest wilkołakiem.

- I ostatnia perełka – pierwszy uśmiechnął się do mnie złośliwie. - Wielka i niepokonana Nina Fortem, pół wampir, pół czarownica. Twojego nazwiska również nie ma na liście, ale i tak zginiesz.

- Pewnie, bo podpalenie uśmierci mnie na wieki – odparłam sarkastycznie.

- Nikt nie przeżyłby pożaru, nawet Ty.

- Musisz zaktualizować swoje informacje, skarbie – powiedziałam słodkim głosem. - Jestem silną istotą, którą cholernie ciężko zabić. Uwierz, gdyby to była prosta sprawa, sama bym się zabiła kilka lat wcześniej.

- Nie jesteś Feniksem, nie odrodzisz się z popiołów.

- Żebyś się nie zdziwił – parsknęłam śmiechem. - Płomienie mnie nie zabiją, przynajmniej nie na stałe.

- Zaraz się okaże – warknął trzeci i podszedł do nas z kanistrem.

- A wy jesteście idiotami myślącymi, że możecie nas tak po prostu zabić – parsknęłam, chcąc jak najdłużej ich zagadać, a do tego potrzebowałam pomocy.

,,Zrób coś, niech wstrzymają się z podpaleniem, ja zajmę się resztą'' przekazałam Scott'owi w myślach.

- Jeśli myślicie, że damy się łatwo zabić, to jesteście w błędzie – odezwał się Alfa, a ja odetchnęłam z ulgą. - My nigdy się nie poddajemy.

- Jesteście związani, sznury są nasączone werbeną, ona was nie uratuje – wskazał na mnie.

- Nie z takich sytuacji wychodziłam cało, spokojnie – zapewniłam go, skupiając się na rozwiązaniu dłoni. Czas wypróbować siłę woli i magie, która jeszcze we mnie pozostała.

                Zaczęli coś do mnie krzyczeć, jednak ich słowa nie bardzo do mnie dochodziły. Nie przez to, że słabłam z każdą minutą coraz bardziej, a przez moje skupienie. Musiałam wykorzystać wszystko, co miałam, aby się uwolnić. Używanie magii w takich sytuacjach jest trudne i ryzykowne, jednak musiałam tego spróbować. Zawsze mogłam improwizować i spróbować wydostać się w inny sposób, jednak szarpanie się by zauważyli i zapewne już byśmy płonęli. Skoro wiedzą kim jestem, to raczej by nie ryzykowali i nie czekali na to, aż w końcu uwolnię się z ich sideł. Magia zawsze była trudna dziedziną, którą ciężko było ogarnąć, wiec nic dziwnego, że miałam z tym lekki problem. Zresztą, nigdy nie byłam najlepszą uczennicą, nie oszukujmy się.

- Jak mi przykro – odezwałam się, nie czując bólu w nadgarstkach. - Ogniska nie będzie.

- O czym Ty mówisz? - mężczyźni spojrzeli na mnie zdziwieni.

- A o tym – pokazałam im swoje dłonie z uśmiechem na twarzy.

               Ich miny były warte tej chwili, warto było pomęczyć się chwile i stracić trochę magii. Poderwałam się natychmiast do góry, machnięciem ręki rozwiązując przyjaciół, tworząc przy okazji barierę, za którą pewnie później mnie zabiją. Pod moimi oczami pojawiły się żyłki, kły zaczęły wyrastać, a ja zaśmiałam się szyderczo. Tak bardzo pragnęłam zatopić się w ich szyjach i wysuszyć z całej krwi, jaką posiadają. Nie czekając na nic, rzuciłam się w stronę jednego z nich, od razu wgryzając się w jego tętnicę i wypijając krew. Na koniec skręciłam mu kark i odwróciłam się do następnej dwójki, która była wyraźnie wystraszona. O to mi właśnie chodziło.

                Mówią, że Łowcy są dobrze wyszkoleni do walki z takimi, jak ja. Tak naprawdę to nigdy nie będą wystarczająco dobrzy, ponieważ każda istota nadprzyrodzona jest inna. Każde z nas inaczej odczuwa ból czy go zadaje. Mamy inne techniki walki, nasze ruchy są przybliżone, jednak inne. Wystarczy porównać wilkołaka i wampira, niby podobni, a jednak całkiem inni. My walczymy za pomocą własnej siły, ewentualnie wykorzystujemy kły. Wilkołaki natomiast pomagają sobie pazurami i kłami. Łowcy jedynie wiedzą, że trzeba nam celować w serce, ewentualnie odciąć głowę. Jednak poza tym nie mają żadnego szkolenia, które mogłoby im pomóc w pokonaniu nas, to widać na pierwszy rzut oka.

                 Rzuciłam się na kolejnego Łowce, który zdążył wyjąć broń zza paska i wycelować we mnie. To podziałało na mnie jak płachta na byka. Jednego z nich odrzuciłam na bok, przez co uderzył o ścianę, a drugim zajęłam się chwilę dłużej. Wyrwałam mu broń z dłoni i uderzyłam w twarz, przez co wylądował na podłodze. Patrzyłam na jego strach malujący się na twarzy, bawiła mnie ta sytuacja. Mogłabym pozbawić go życia szybciej, jednak nikomu nie zaszkodzi chwila zabawy. Skoro on był gotowy znęcać się nad nami i podpalić nas żywcem, to dlaczego ja miałabym nie skorzystać z okazji i nie pobawić się trochę w torturowanie. Podniosłam go do góry, a następnie rzuciłam o ścianę, dbając oczywiście o to, aby nie zrobić tego ze zbyt dużą siłą. Nie chciałam go jeszcze zabijać, chociaż coraz ciężej było mi utrzymać kontrolę. Podeszłam do niego i wbiłam moje kły w jego rękę, napawając się jego krzykiem bólu. Następnie wykręciłam mocno jego kończynę i usłyszałam pękającą kość, co dodatkowo mnie ucieszyło. Postanowiłam jednak zakończyć jego tortury, więc wbiłam dłoń w klatkę piersiową i z uśmiechem na twarzy wyrwałam mu serce, rzucając je następnie obok jego martwego ciała.

                Czasami nie do końca panuję nad sobą i zamieniam się w psychiczną osobę, która uwielbia tortury. To wszystko jest zasługą Klaus'a, na którego napatrzyłam się przez te kilka lat. Nie powiem, aby takie zachowanie mnie wkurzało czy dołowało, czasami uwielbiam torturować tych, którzy na to zasłużyli. Mogłabym to nagrać i wysłać do wszystkich Łowców, aby wiedzieli, co ich czeka po zaatakowaniu któregoś z nas. Wtedy jednak mogliby nie przyjść po następne istoty, a ja nie miałabym zabawy. Usłyszałam szelest za sobą, więc odwróciłam się szybko w stronę dźwięku. Poczułam mocny ból w brzuchu, na który od razu spojrzałam. Była tam rana, z której zaczęła wypływać krew. Zdziwiona spojrzałam przed siebie i ujrzałam trzeciego mężczyznę, który trzymał w dłoniach broń i z uśmiechem patrzył na swoje dzieło.

                 Nie mam pojęcia, co on zrobił z z tym nabojem, ale szczerze mogę przyznać, że cholernie mnie to bolało. Istniała możliwość, że zamoczył go w werbenie, przez co rana paliła mnie do środka. Nie chciałam pokazywać mu swojego bólu i już miałam skoczyć w jego stronę, gdy ktoś z hukiem otworzył drzwi. Spojrzałam w tamtą stronę zdezorientowana i ujrzałam Dereka ze Stiles'em u boku. Ten pierwszy podniósł do góry broń i strzelił w Łowcę, pozbawiając go życia. Cieszyłam się z tego, że nie musiałam już walczyć, gdyż rana zaczęła coraz bardziej boleć. Jęknęłam i upadłam na kolana, cały czas trzymając się za brzuch.

- Nina – Derek znalazł się obok mnie, patrząc na mnie z troską.

- Cholera, czy Ty musiałaś rzucać tą barierę? - warknął zły Scott, patrząc na mnie ze strachem.

- Lubię się bawić z Łowcami, byście mi tylko przeszkodzili – zaśmiałam się lekko, lecz natychmiast skrzywiłam się z bólu.

- Cholera, to nie wygląda za dobrze – Derek spojrzał na mnie wystraszony.

- Spokojnie, będę żyć – uśmiechnęłam się do nich lekko.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro