ROZDZIAŁ 86

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Humor człowieka potrafi się zmienić wiele razy w ciągu dnia. Humor kobiety zmienia się co chwile, co ciężko jest kontrolować. Dobra, przynajmniej u mnie. Mój humor dzisiejszego dnia zmienił się już cztery razy, a to jeszcze nie koniec. Z rana byłam zmęczona i zła, później byłam zmartwiona i zdezorientowana, następnie mój humor poprawił się za sprawą Lydii, a teraz jestem zestresowana i zmartwiona. Można mieć lepiej w życiu? A owszem, kobieta podczas okresu ma jeszcze lepiej. Dzięki Bogu mnie ten cudowny stan omija dzięki magicznym zaklęciom, w innym wypadku już dawno nie byłoby ludzi na ziemi.

Nie czekałam na wyjaśnienia Scott'a odnośnie jego prośby, informacji, rozkazu lub czegoś tam, tylko od razu rzuciłam szybkie ,,Jestem w drodze'' i się rozłączyłam. Coś czułam, że ten dzień nie będzie należał do najmilszych i niestety się nie pomyliłam. Skierowałam swoje kroki do kuchni i sięgnęłam po woreczek z krwią, aby wzmocnić jeszcze bardziej swój organizm. Znając moje szczęście, natrafię na jakiegoś pomylonego Łowcę, który będzie chciał mnie zabić, a ja będę musiała pozbawić go życia. Ciężki mój żywot, nie ma co.

Lydia nie wyglądała na zadowoloną z takiego obrotu sprawy, co wcale mnie nie dziwiło. Ostatnio w jej życiu wiele się zmieniło, zaczynając od zerwania z Jason'em, kończąc na odkryciu swoich mocy, których w dalszym ciągu do końca nie ogarnia. To wszystko ją zdecydowanie przerasta, jednak stara się to ukrywać i jakoś z tym żyć. Podziwiam ją za siłę, jaką w sobie ma. Pamiętam moje początki jako wampir, byłam zdecydowanie w gorszym stanie, niż ona. Nie ogarniałam tego, co wokół mnie się działo, nawet nie chciałam tego robić. Utonęłam w morzu gniewu i rozpaczy, bez próby wypłynięcia na powierzchnię. W tym zdecydowanie się różnimy, Lydia stara się pogodzić ze wszystkim, ja to wszystko niszczę.

Wybiegłyśmy obie z domu, zamykając drzwi na klucz i wleciałyśmy jak poparzone do jej samochodu. Chciałam na początku jechać swoim, ale wiedziałam, że lepiej się nie rozdzielać. Dodatkowo Lydia nie mogła zostawić samochodu pod moim domem, ponieważ w późniejszym czasie mógłby jej się do czegoś przydać. Wyszło na to, że pierwszy raz od bardzo dawna stałam się pasażerem, co było dla mnie trochę dziwne. Przyzwyczaiłam się do miejsca kierowcy, więc ta zmiana była dla mnie taka inna, nowa.

- Możesz mi coś powiedzieć? - zaczęła niepewnie dziewczyna.

- To zależy od tego, co chcesz wiedzieć.

- Dlaczego byłaś taka wściekła?

- To nie jest rozmowa na tą chwilę - mruknęłam.

- Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć? Nie ważne, co się stało, ja będę przy Tobie.

- Chcesz słuchać o moim durnym życiu i o problemach ciągnących się za mną przez całe życie?

- Jeśli to sprawi, że chodź na chwile się uspokoisz i będziesz spokojnie żyć, to tak, chcę tego słuchać.

- Jesteś zwariowana - westchnęłam ciężko. - Rebekah zadzwoniła wczoraj do mnie i powiedziała, że Kol się do niej odezwał.

- Jak to? - zapytała zdziwiona. - Co mu się stało?

- Na początku myślałam, że zmienił zdanie i nie chce z nami walczyć.

- Ale tak nie jest, prawda?

- Wygląda na to, że się myliłam - jęknęłam załamana. - Rebekah poszła na spotkanie z nim i zaginęła. Od wczoraj nie ma z nią kontaktu, ja nie mogę się z nią połączyć, Freya nie jest w stanie jej namierzyć. A to wszystko moja wina.

- Dlaczego Twoja? Przecież nie zmusiłaś jej do niczego, prawda?

- Niby nie, ale powiedziałam jej, że ja na jej miejscu spotkałabym się z Kol'em, bo każdy zasługuje na drugą szanse. Ona najwyraźniej mnie posłuchała i poszła, a teraz ślad po niej zaginął.

- To nie jest Twoja wina, Nina. Rebekah jest dorosła, wiedziała na co się pisze.

- Niby tak, ale w dalszym ciągu mi to nie pomaga i mam wyrzuty sumienia.

- Ale to nie wszystko, prawda? Coś jeszcze Cie gryzie - dlaczego ona musi być taka spostrzegawcza?

Od zawsze podobało mi się u Lydii to, że u każdego potrafiła spostrzec jego uczucia i obawy. Pomimo tego, że jest istotą przewidującą śmierć, zawsze zauważała u mnie zmiany nastroju lub chęć mordu. Nigdy nie wiedziałam, jak ona to robi, ale podobało mi się to. Oczywiście do czasu, w którym nie mogłam jej już tak łatwo okłamywać. Lydia znała mnie bardzo dobrze i wiedziała, gdy coś ukrywam lub planuję coś złego. Tym różniła się od Scott'a, który wierzył we wszystko, co mu powiedziałam. Ta dziewczyna nie dała się tak łatwo wyprowadzić w pole, tego mogłam jej pogratulować.

- Nie wszystko - westchnęłam. - Ostatnio zbyt wiele dzieje się wokół mnie, a ja zaczynam wariować.

- Powiedz mi, o co w tym chodzi? Co Ci siedzi w głowie?

- Nie wiem, czy powinnam - odparłam niepewnie.

To nie tak, że jej nie ufam. Lydia jest jedną z niewielu osób, które w szybkim czasie otrzymały moją sympatię i zaufanie. Widać w jej oczach szczerość i chęć niesienia pomocy, nawet jeśli sama jej potrzebuje. Wiem, że moje sekrety są u niej bezpieczne, nie wygada tego nikomu, jeśli ja o to poproszę. Nawet jeśli miałabym popełnić samobójstwo, ona pozostawi tą informacje dla siebie. Nie chciałam jednak obarczać jej swoimi problemami, gdy w mieście zrobiło się gorzej. Każdy miał na głowie zbyt wiele, aby jeszcze mieszać się do mojego życia.

- Powinnaś, Nina - powiedziała pewnie. - Od zawsze to Ty słuchałaś nas, doradzałaś i pomagałaś. Czas, aby to zrobił ktoś inny. Chcę Ci pomóc, zależy mi na Twoim szczęściu. Nie będę mogła nic zrobić, jeśli nie poznam prawdy. Pozwól mi sobie pomóc, pozwól mi być przy sobie.

- Dlaczego Ty musisz mieć dar przekonywania? - jęknęłam załamana. - Jak zapewne już wiesz, Heretycy i Lily prowadzą ze mną cichą wojnę. Ostatnio Klaus i Damon złapali wraz z resztą Lily, którą przetrzymują w lochach u Pierwotnych. Nie chciała zbytnio rozmawiać, jednak po torturach Klaus'a otworzyła się i wyznała kilka szczegółów. Heretycy szykują się do przyjazdu do Beacon Hills, aby mnie zniszczyć. Dodatkowo w mieście jest kto, kto dla niej pracuje.

- Znamy tą osobę? - zapytała poważnie Lydia.

- Nie wiem, kto to może być. Na dobrą sprawę to może być każdy, nawet znajomy. Lily ma swoje kontakty i mogła poprosić o pomoc dosłownie każdego. Wiem, że będzie chciała skrzywdzić mnie poprzez skrzywdzenie was. Nie potrafię poradzić sobie z nimi, gdy jednocześnie walczę z Łowcami.

- Przecież wiesz, że na nas zawsze możesz liczyć, na mnie.

- Wiem, ale to nie takie proste - westchnęłam ciężko. - Lily nie jest wrogiem, którego łatwo pokonać. Żyje na tym świecie od ponad stu lat, więc ma już jakieś tam doświadczenie. Wy nie jesteście dla niej żadną przeszkodą, Heretycy mogą zmieść was magią z powierzchni ziemi, a ja nie jestem pewna, czy dam radę was ochronić.

- Nie musisz nas wiecznie chronić, Nina. Kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym spakujesz się i wyjedziesz. Nie będzie to trwało miesiąc czy cztery, a może potrwać latami. Co wtedy? Będziemy musieli poradzić sobie bez Ciebie, nie będziesz przy nas wiecznie stać. Każdy ma swoje życie, Ty również.

- Nie będę potrafiła was zostawić, gdy ktoś spróbuje was zranić.

- My sobie poradzimy, o to nie musisz się martwić. Przez ten czas, w którym byłaś z nami, wiele nas nauczyłaś. Z każdego spotkania wyciągnęłam wnioski, uczyłam się Twoich ruchów i dobierania słów, dzięki którym mogę pokonać kogoś bez użycia siły. Nauczyłaś każdego z nas dbania o siebie i bliskich, tak jak to robisz Ty. Musisz też myśleć o sobie, nie tylko o nas.

- Gdyby to było takie proste - westchnęłam. - Jestem gotowa dla was zrobić wszystko, walczyć i oddać życie, abyście tylko byli szczęśliwi. Staliście się moją rodziną, którą chcę chronić i zatrzymać przy sobie jak najdłużej. Wiem, że mieliśmy gorsze dni, ale moja miłość do was się nie zmieniła.

- Zaraz się rozpłaczę, nie rób tak - jęknęła Lydia. - Wracając do tematu, to nie koniec zmartwień, prawda?

- Nie, dalej jest Kol i Derek - odparłam pewniej, wiedząc, że Lydia mnie nie skrytykuje za to, co powiem. - Kol zawsze był dla mnie kimś ważnym. Przy nim czułam się wolna, mogłam być sobą. Nigdy nic przed nim nie udawałam, zna mnie na wylot. Boli mnie fakt, że ktoś taki, jak on, chciał ze mną walczyć, albo chce walczyć dalej. Ufałam mu jak mało komu, chociaż nasze kontakty początkowo były złe. Kocham go, Lydia. Nie liczy się dla mnie to, co właśnie robi, moje uczucia do niego są niezmienne. Wiem, że ciężko byłoby mi z nim walczyć, bo zależy mi na nim.

- A co z Derekiem? - zapytała niepewnie.

- On zajął w moim sercu szczególne miejsce, którego nigdy nikt nie zapełni w całości. Derek był, jest i będzie mi bliski, ale straciłam go. Nie wtedy, gdy mnie zwyzywał, gdy się kłóciliśmy lub chcieliśmy zabić wzajemnie. Straciłam go w momencie, w którym moi wrogowie postanowili dać o sobie znać. Nie potrafiłabym być z nim i wiedzieć, że za rogiem może ktoś się czaić. Któregoś dnia wyszedłby z domu i nie wrócił, bo ktoś by go zamordował przeze mnie. Nie potrafię go narażać na niebezpieczeństwo i nie pozwolić mu być szczęśliwym. Chcę, aby znalazł kogoś, z kim będzie mógł stworzyć rodzinę i się ustatkować.

- Kogoś takiego jak Braeden? - prychnęła.

- Może być ona, skoro mu to pasuje. Widziałam to, jak na siebie patrzą. Nie patrzyli jak zwykli znajomi, ale jak ktoś więcej. Między nimi rodzi się coś, czego ja nie chcę zniszczyć. Wycofuję się, bo tak będzie lepiej dla wszystkich.

- Idąc tym tokiem myślenia, powinnaś zostawić również nas. Przecież Twoi wrogowie mogą zaatakować któregoś z nas, tak jak Dereka.

- Tak, ale gdybym była z Derekiem, musiałabym wybierać. Jeśli zostalibyście zaatakowani, musiałabym wybierać, czy uratuję was, czy jego. Nie potrafiłabym tego zrobić, bo wszyscy jesteście dla mnie ważni. Wolę, aby pozostało tak, jak jest.

- Nie powiem Ci, że podoba mi się to, co planujesz. Nie powiem Ci, że dobrze robisz, bo tak nie myślę. Ale masz racje, to Twoje życie i to Ty nim kierujesz. Ja wolałabym oczywiście, abyś walczyła o swoje szczęście, ale skoro twierdzisz, że tak będzie lepiej, to pewnie masz racje. Boli mnie jednak to, że przez te wszystkie sytuacje Ty cierpisz najbardziej.

- Przyzwyczaiłam się do bólu, Lydia. To nie jest pierwszy raz, gdy muszę odrzucić swoje dobro na potrzebę dobra innych. Nie przeszkadza mi to, robię to z przyjemnością. Może kiedyś nadejdzie czas, w którym zawalczę o siebie i swoje życie, ale to jeszcze nie teraz.

Rozmowa z Lydią jest czymś, co daje mi ukojenie. Mogę powiedzieć wszystko, co myślę, a ona nie będzie mnie osądzać, chociaż w większości się ze mną nie zgadza. Nie popiera moich pomysłów i zachowań, ale stara się mnie zrozumieć, a to jest mi najbardziej potrzebne. Potrzebuję zrozumienia bliskich, akceptacji, tolerancji. Nie muszą zgadzać się ze wszystkim, co mówię, ale niech chociaż spróbują postawić się na moim miejscu. Mi nie jest łatwo przechodzić koło własnego szczęścia obojętnie i skupiać się na innych, jednak czasami w życiu nie ma innego wyboru. Nie mogę być szczęśliwa, jeśli moi bliscy nie będą szczęśliwi. Taka już jestem, tego nie da się zmienić.

- Jeszcze Ci pieprzeni Łowcy - warknęłam. - Zaczynają mi działać na nerwy, a to się źle skończy.

- Masz na myśli swój kolejny atak gniewu i rozszarpanie ich ciał?

- Co? - spojrzałam na nią zdziwiona.

- Przecież widziałam wczoraj ciała, więc wiem, co zrobiłaś.

- I co, nie czujesz się z tym źle? Nie boisz się? Nie brzydzisz?

- Nina, to jesteś prawdziwa Ty. Może sama osobiście nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła, ale Ty nie jesteś mną. Jesteś wampirem, który zabija innych, jeśli zajdzie taka potrzeba. Zrobiłaś to w obronie bliskich, a nie z nudy czy chęci zamordowania niewinnych.

- Chyba jesteś jedyną osobą, która to rozumie.

- Reszta też rozumie, ale boi się takiej wersji Ciebie. Każdy ma obawy, że pewnego razu nie zapanujesz nad sobą.

- Też się tego boję - westchnęłam i spojrzałam przez boczną szybę. - Boję się, że stracę kontrole i skrzywdzę was, nawet nie będąc tego świadoma.

- A ja wiem, że tego nie zrobisz. Nawet w największym szale będziesz w stanie się opanować. Zawsze możesz na mnie liczyć.

- Ty na mnie też. Dziękuje za to, co robisz. Za te rozmowy i wysłuchanie moich problemów i zwierzeń. Tego mi było trzeba - odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się do niej lekko.

- Zawsze do usług - popatrzyła na mnie kontem oka, uśmiechając się.

Spędzanie czasu z Lydia jest czymś, co zawsze będę uwielbiała robić. Jej obecność skutecznie mnie uspokaja, dzięki czemu nie mam ochoty nikogo rozszarpać na małe kawałeczki. Pomimo tego, że jedziemy do szkoły prawdopodobnie walczyć albo ratować przyjaciół z opresji, jestem spokojna. Wiem, że przy tej dziewczynie nie stracę nad sobą panowania i nie zrobię czegoś, czego później bym okropnie żałowała. Działa na mnie kojąco, czego nie potrafię w żaden sposób wytłumaczyć.

Po kilku minutach podjechałyśmy pod szkołę, po drodze rozmawiając o mało ważnych rzeczach. Nie chciałam już drążyć tematu Rebekah czy Heretyków, chociaż na chwile chciałam zapomnieć o problemach związanych z moją przeszłością. Wiedziałam, że mam wsparcie Pierwotnych, a to mnie podnosiło na duchu. Z nimi wszystko jest łatwiejsze, chociaż czasami mamy większe problemy, z którymi ciężko sobie poradzić. Zawsze wspólnie rozwiązujemy wszystko, co tylko spotkamy na drodze. Postanowiłam posłuchać Klaus'a i chwilowo wycofać się z ich działań, zajmując się całkowicie Beacon Hills i Łowcami.

- Szeryf do mnie dzwoni - mruknęła Lydia i odebrała połączenie. - Coś się stało?

- Potrzebuję Twojej pomocy - dzięki wyostrzonemu słuchowi mogłam podsłuchać ich rozmowę. - Znalazłem Meredith, ale ona chce rozmawiać tylko z Tobą.

- Scott ma jakieś problemy - powiedziała niepewnie. - Potrzebuje naszej pomocy.

- Jedź - powiedziałam spokojnie. - Ja sobie poradzę.

- Jesteś pewna? - kiwnęłam jej głową w odpowiedzi. - W takim razie jadę na komisariat, będę za kilka minut.

- Czekamy na Ciebie - po tych słowach Szeryf się rozłączył.

- Nina - Lydia spojrzała na mnie ostrożnie.

- Spokojnie, dam sobie radę. Nie zrobię nic głupiego.

- Ale zabicie Łowców w to nie wchodzi, prawda?

- Raczej nie - parsknęłam śmiechem. - Zrobię to, co będę musiała, a Ty jedź i pomóż Szeryfowi.

- Uważaj na siebie i dzwoń, jakby co.

- Ty też - pocałowałam ją w policzek i wyszłam z samochodu. - Zajebiście - mruknęłam pod nosem czując pierwsze krople deszczu. - Czy tylko ja mam takie szczęście?

Piękna pogoda, która miała być dzisiejszego dnia, z sekundy na sekundę zaczęła zmieniać się w ulewę, która we wszystkim mi przeszkadzała. Zaczęłam zastanawiać się, czy to nie jest spowodowane moim złym humorem, jednak szybko odrzuciłam tą możliwość. To prawda, kiedyś zdarzało mi się kontrolować pogodę i utożsamiać ja z własnymi odczuciami, jednak od dawna tego nie robiłam. Spróbowałam wychwycić jakieś podejrzane dźwięki, które mogłyby poprowadzić mnie do Scott'a, jednak dudnienie kropli o asfalt mi w tym przeszkadzało.

Przeklinałam pod nosem i szłam przed siebie, plując sobie w brodę za nieubranie czegoś z kapturem. Oczywiście moje buty na wysokich szpilkach również nie były zbyt dobrym pomysłem, jednak nie sądziłam, że wynurzę się tego dnia z domu. Miałam siedzieć zamknięta w czterech ścianach i przeszukiwać księgi mamy, aby odnaleźć odpowiedzi na temat Jordan'a i jego dziwnych zachowaniach. Jak widać, wszystkie moje plany legły w gruzach, co nie powinno mnie jakoś szczególnie dziwić. Od dłuższego czasu tak jest, powinnam być do tego przyzwyczajona. Dlaczego więc to tak bardzo mnie wkurza?

Stanęłam bliżej szkoły i ponownie zaczęłam nasłuchiwać dźwięków, które nie były deszczem. Dopiero po chwili wychwyciłam dźwięk kroków po mokrej trawie, które dla nas, istot nadprzyrodzonych z dobrym słuchem, było dosyć charakterystyczne. Niewiele myśląc pobiegłam w stronę boiska modląc się, aby nie było tam Łowców. Stanęłam przy trybunach i wyostrzyłam wzrok, aby zobaczyć dwie osoby stojące na środku i patrzące w jedną stronę. Wyczułam w powietrzu przerażenie oraz zapach innych osób, które najwyraźniej były poza moim zasięgiem. Niewiele myśląc doskoczyłam do dwójki wilkołaków, których zapach doszedł do mojego nosa w szybkim tempie i osłoniłam ich przed dwoma strzałami skierowanymi w ich stronę. W ostatnim momencie złapałam je w dłonie i dziękowałam Klaus'owi za dobry trening spostrzegawczości i szybkiego działania.

- Już drugi raz ratuję Ci tyłek - powiedziałam dosyć głośno w stronę Brett'a, który wraz z obcą dla mnie dziewczyną stał za moimi plecami. - Wiejcie stąd, ja ich zatrzymam.

Dwójka wilkołaków od razu posłuchała mojego rozkazu i w szybkim tempie opuściła boisko, kierując się w stronę parkingu dla autobusów szkolnych. Ja natomiast ucieszyłam się z zabawy, jaka miała rozegrać się za kilka sekund. Zauważyłam ruch dwóch osób, które skierowały się za wilkołakami, więc szybko doskoczyłam do nich i uśmiechnęłam się szyderczo na widok ich zdziwionych min. Od razu podnieśli do góry pistolety, celując w moją pierś, jakby w ten sposób mieli uratować sobie życie.

- Odłóżcie to, bo zrobicie sobie krzywdę - zaśmiałam się złośliwie i zaatakowałam.

Pierwszego mężczyznę postanowiłam wykończyć szybko, aby nie tracić na niego czasu. Złapałam go za kark i płynnym ruchem skręciłam go, następnie rzucając gdzieś w dal. Z drugiego w tym czasie nie spuszczałam z oczu i cieszyłam się z widoku jego przerażonego wzroku, który padł na martwego osobnika. Podeszłam do niego, uśmiechając się złośliwie i pokazując kły. Czułam, jak moje oczy zmieniają kolor, dzięki czemu mój wygląd był jeszcze straszniejszy. Z każdym krokiem Łowcy w tył, ja szłam do przodu. Taka zabawa w kotka i myszkę podobała mi się, wiedziałam, że to ja mam nad nim przewagę.

- Pożegnałeś się z bliskimi? - zapytałam, a następnie doskoczyłam do niego i wbiłam swoje kły w jego żyłę.

Jego krew nie smakowała zbyt dobrze, ale w tej chwili nie miało to dla mnie większego znaczenia. Liczyła się tylko chęć mordu na osobach, które chciały skrzywdzić moich bliskich. W oddali usłyszałam dźwięk strzału, więc nie były to jedyne osoby znajdujące się w moim otoczeniu. Czas zabawić się z innymi, tego musiałam sobie odpuścić. Oderwałam się od jego szyi i ostatni raz spojrzałam w jego oczy przepełnione bólem i strachem, co napawało mnie ogromną radością i siłą. Uwielbiałam ten moment, w którym miałam władzę nad czyimś życiem.

- Nie rób tego - wyszeptał ledwo słyszalnie.

- Mogłeś nie próbować zabijać moich przyjaciół.

- Nie zrobię tego - jego głos był błagalny, ale to nie robiło na mnie większego wrażenia.

- Za późno, skarbie - szybkim ruchem skręciłam mu kark.

Spojrzałam na ciała dwójki Łowców, których pozbawiłam życia i stwierdziłam, że to zdecydowanie za mało. Miałam ochotę na więcej, chciałam wykończyć ich wszystkich. Może w tym momencie zamieniam się w psychicznego wampira, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia. Wsłuchałam się w odgłosy, które docierały do mnie ze strony boiska i namierzyłam kolejną swoją ofiarę. Uśmiechnęłam się pod nosem i w wampirzym tempie ruszyłam w kierunku wroga, by po chwili stanąć za jego plecami. Obserwowałam jego ruchy niczym psychopatyczny stalker, który miał z tego niezły ubaw. Mężczyzna był ubrany na czarno, podobnie jak dwóch poprzednich, na głowie miał narzucony kaptur. Stwierdziłam, że zabawa mi się przyda i postanowiłam go trochę nastraszyć.

Podbiegłam do trybun, które znajdowały się po jego prawej stronie i uderzyłam ręką w jedną z rur, które ciągnęły się przez całą długość. Wystraszony mężczyzna od razu obejrzał się za siebie, szukając tego, kto to zrobił. Podbiegłam na drugi koniec i powtórzyłam swoją czynność, patrząc z radością na wystraszonego Łowce. Skoro chciał się bawić w myśliwego, to musiał mieć świadomość tego, że pewnego dnia to on stanie się zwierzyną, którą osobiście upoluję. Byli zbyt pewni siebie, co mnie dodatkowo wkurzało, a to już nie wróżyło dla nich nic dobrego.

- Szukaj dalej - powiedziałam pewnym głosem tak, aby mógł mnie usłyszeć. Zmieszanie na jego twarzy było godne podziwu, serio. - Zimno - szepnęłam, podbiegając do niego od tyłu i od razu usuwając się z widoku. - Uwielbiasz mordować dla pieniędzy? - kolejny obrót wokół własnej osi, który napawał mnie radością. - Ja uwielbiam zabijać bez pieniędzy.

To był ostatnie słowa, które wypowiedziałam w jego stronę. Podbiegłam do niego i szturchnęłam w jego ramię, przez co odwrócił się gwałtownie i pociągnął za spust. Poczułam ból w okolicach brzucha, więc od razu spojrzałam w tamtą stronę. Poczułam zapach krwi, która należała do mnie, co jeszcze bardziej mnie wkurzyło. Moja granica w tym momencie została przekroczona, a nerwy zaczęły brać nade mną górę. To nie był ten sam pocisk, którym oberwałam ostatnio, ponieważ ten ból był o wiele słabszy. Niewiele myśląc przystawiłam dłoń do rany i pozbyłam się pocisku, patrząc na niego z obrzydzeniem.

- Chciałam być miła, zabić Cie szybko i bezboleśnie, ale właśnie zmieniłam zdanie.

Ponownie wyciągnęłam kły i podbiegłam do niego, wyrywając mu pistolet z dłoni i odrzucając do tyłu. Ten zaczął od razu uciekać, na co ponownie się zaśmiałam. Nie ma opcji, abym teraz się na nim nie zemściła. Szybko przemieściłam się i znalazłam się na drodze, którą podążał, przez co wywalił się wystraszony. Nie było przede mną ucieczki, on musiał o tym wiedzieć. Przekrzywiłam głowę w prawą stronę i spojrzałam na niego z gniewem w oczach. Złapałam za jego koszulę i przyjrzałam mu się dokładnie. Był to dorosły mężczyzna, wiek około trzydziestu lat, brązowe włosy i ciemne oczy, które właśnie wpatrywały się we mnie ze strachem. Uśmiechnęłam się lekko i rzuciłam nim do tyłu, przez co poleciał kilka metrów i wylądował na trawie z lekkim hukiem. Ponownie znalazłam się nad nim i podniosłam do pozycji stojącej, łapiąc za rękę.

- To za to, że próbowałeś zabić niewinnych - wykręciłam mu kończynę, co skutkowało złamaniem kości i jego wielkim krzykiem bólu. - To za to, że zapewne oni nie byli pierwsi - moje paznokcie wbiły się w drugą rękę, przejeżdżając po niej i rozcinając skórę, która zaczęła krwawić. - A to za to, że mnie postrzeliłeś. Bardzo tego nie lubię.

Kopnęłam go mocno, przez co odleciał do tyłu, wyjąc z bólu. Był silny, próbował się podnieść i uciec, jednak na to było zdecydowanie za późno. Nie mogłam pozwolić mu odejść po tym, co mi zrobił. Doskoczyłam do niego i zatopiłam w jego szyi kły, które natychmiast przebiły się przez skórę. Wchłaniałam jego krew, napawając się jego krzykiem bólu i rozpaczy. Musiałam zostawić go jednak przytomnego, ponieważ chciałam, aby czuł ból przed śmiercią. Chciałam, aby widział moją twarz, gdy będę pozbawiać go życia. Tak, psychopatyczna Nina Fortem jest w swoim żywiole i dobrze jej z tym.

- Wiesz, miałam nie zabijać - odezwałam się od razu po tym, jak oderwałam się od jego skóry. - Miałam być grzeczna i bronić bliskich, bez mordowania innych. Przez takich, jak Ty, muszę zerwać swoje postanowienie - popatrzyłam w jego oczy, napawając się ich widokiem. - Pokaże Ci, jak bardzo bolało mnie to, co mi zrobiłeś - wbiłam swoją dłoń w jego klatkę piersiową i złapałam za serce. - A teraz zobaczysz, jak czuły się wszystkie istoty, które zabiłeś. Słodkich snów, skarbie.

Wyrwałam jego serce, patrząc na swoją dłoń, w której się znajdowało. Deszcz przybrał na sile, obmywając mnie z krwi moich ofiar. Przynajmniej nie będę źle wyglądać po tym, co zrobiłam i co mam zamiar jeszcze zrobić. Niedaleko mnie były jeszcze dwie osoby, które postanowiłam dorwać, zanim oni dorwą moich przyjaciół. Wyczułam za mną jednego Łowcę, więc odwróciłam się w jego stronę. Usłyszałam huk, a następnie moje ciało ponownie zatopiło się w bólu. Z lewej strony pojawiła się plama krwi, która zaczęła spływać po moim ciele. Spojrzałam na osobę, która we mnie strzeliła i zacisnęłam zęby z bólu. Musiała wiedzieć, kim jestem, ponieważ nabój był nasączony werbeną. Złapałam się za krwawiące miejsce i wyjęłam pocisk, patrząc na Łowce z mordem w oczach.

- Was już do reszty pogrzało - znalazłam się przy nim i rzuciłam o trybuny. - Nie macie lepszych zajęć? - doskoczyłam do ciała, które leżało i zwijało się z bólu. - Odpowiesz?!

- Wy nie powinniście żyć - wielkie zdziwienie pojawiło się na mojej twarzy, gdy ujrzałam kobietę. - Was trzeba zabijać.

- Dlaczego? Co takiego zrobiliśmy, że na nas polujecie?

- Jesteście źli, powinniście wyginąć. Ty powinnaś być martwa, nie powinnaś żyć.

- Skąd wiesz, kim jestem? - zapytałam ze spokojem, patrząc na jej twarz.

- Nie jesteś tu sama, Nina. Są tu ludzie, którzy Cie obserwują.

- Niech zgadnę - zamyśliłam się na chwile. - Niejaka Lily Salvatore kazała Ci mieć mnie na oku?

- Nieźle mi za to zapłaciła, a Ty nawet nie wiedziałaś, że jesteś obserwowana.

- Co takiego Ci obiecała, co? Skoro tak bardzo nienawidzisz takich, jak ja, to dlaczego zgodziłaś na współpracę?

- Dała mi coś, czego nikt nie chciał - warknęła. - Chcę Twojej śmierci, bo jesteś czymś, co powinno umrzeć wraz z narodzinami. Nie powinnaś istnieć, to wszystko Twoja wina.

- Co takiego zrobiłam? - zapytałam znużona. Ta rozmowa zaczyna mnie nudzić.

- Zabiłaś mojego brata, Fortem. Rozszarpałaś go.

- Nie był jedyny, a Ty do niego dołączysz.

- Co? - spojrzała na mnie zdziwiona, a moja ręka znalazła się w jej klatce piersiowej.

- Jestem mordercą - wyszeptałam do jej ucha, trzymając jej serce w garści. - Jestem kimś, kogo powinnaś się obawiać.

- Pieprz się - wyszeptała ostatkiem sił.

- Chętnie, pozdrów braciszka - uśmiechnęłam się i wyrwałam jej serce.

Popatrzyłam na jej twarz, która teraz zaczęła mi kogoś przypominać. Podobne rysy twarzy, podobny kolor oczu. Tak, znałam jej brata, ale to nie ja go zabiłam. Wiedziałam, kim ona jest, ponieważ to nie był pierwszy raz, gdy ją spotkałam. Wcześniej to były przypadki, teraz przynajmniej wiedziałam, kogo wysłała Lily. Jeśli chodzi o brata zmarłej, to stał się wampirem. Tak bardzo chciał być nieśmiertelny, że poprosił czarownice o pomoc w sfingowaniu własnej śmierci i stał się jednym z nas. Wszystko poszło na moje konto, ponieważ wtedy miałam okres psychopatycznej Niny, której wszyscy się bali. Po jakimś czasie ten chłopak zmarł, złapany przez Łowców i pozbawiony głowy. Słuch o nim zaginął, a ja nie przejmowałam się jego śmiercią, bo był dla mnie kompletnie obcy.

Usłyszałam strzał i krzyki dochodzące z parkingu autobusowego, więc szybko się tam przemieściłam. Rana po lewej stronie lekko mnie piekła, jednak na szczęście nabój nie trafił w serce. Co to za Łowca, który nie ma celności? Prychnęłam i spojrzałam przed siebie, widząc ciekawy widok. Scott stał w miejscu, zakrywając swoim ciałem dwójkę wilkołaków, których wcześniej uratowałam, a przed nimi stał Łowca z wycelowaną bronią w ich stronę. I niech mi ktoś powie, że oni poradzą sobie beze mnie, to wybuchnę śmiechem. Podbiegłam bezszelestnie do Łowcy i stanęłam za jego plecami. Pochyliłam się lekko do przodu tak, aby moje usta były obok jego ucha.

- Nie radzę - wyszeptała, czując jego strach. - Strzelisz, a wyrwę Ci serce.

- I tak to zrobisz - powiedział pewnym głosem.

- Fakt - wbiłam mu dłoń w klatkę piersiową i wyrwałam serce. - Chciałam tylko ostrzec.

- Nina - Scott podszedł do mnie i spojrzał uważnie. - Jesteś ranna.

- W dwóch miejscach, jeśli już czepiasz się szczegółów.

- Zabiłaś go - wyszeptał wystraszony.

- A co, miałam go pogłaskać po głowie i pomóc mu trafić w Twoje serce?

- Mogliśmy załatwić to inaczej.

- Powiedz to tej czwórce, którą zabiłam obok boiska - wzruszyłam ramionami. - Musimy ich stąd zabrać.

- Zmieniasz się w mordercę - Scott popatrzył na mnie ze strachem.

- Nie, ja nim zawsze byłam. Przyzwyczaj się do tej myśli, bo nie zmienisz mojego zachowania - warknęłam zła i obolała. - Przestać mierzyć mnie swoją miarką, Scott. Jestem mordercą, nikt tego nie zmieni.

- Mogłaś ich nie zabijać!

- Mogłam równie dobrze pozwolić im zabić Ciebie i całą resztę, ale tego nie zrobiłam. Albo się z tym pogodzisz, albo nie mamy o czym rozmawiać.

Wściekła na siebie i Scott'a ruszyłam z miejsca, rzucając tylko ,, Za mną'' do dwójki wilkołaków. Nie miałam ochoty słuchać jego gadania na temat mojego złego zachowania. Doskonale wiem, co zrobiłam. Wiem, że chwilowo miałam ochotę wymordować ich wszystkich, nie kończąc tylko na tej piątce. Nie zrobiłam tego tylko dla siebie, lecz również dla nich. Miałam pozwolić Łowcom zabić przyjaciół, bo Scott nie potrafił pogodzić się z myślą, że zabijam? Bez jaj, to jest śmieszne. Niech pogodzi się z tym, kim jestem, albo nie mamy o czym rozmawiać. Nie zmienię się, bo on tak chce. Jestem sobą i tak pozostanie.

- Gdzie idziemy? - zapytała nieznajoma mi dziewczyna.

- Do Deaton'a, trzeba obmyślić plan działania - odparłam, nie patrząc na nią.

- Dziękuję - odezwał się Brett. - Gdyby nie Ty...

- Taka moja rola - przerwałam mu i spojrzałam na niego przez ramie. - Wisisz mi piwo, to już drugi raz.

- Postawię Ci całą butelkę wódki, spokojnie.

- Lydia ma o tym nie wiedzieć - zagroziłam palcem i się zaśmiałam. Może nie będzie tak źle?


********************

Hej, Kochani :*

To zdecydowanie najdłuższy rozdział, jaki do tej pory napisałam. Nie wierzę, że mi się to udało <3

Mam nadzieję, że uda się również pobić rekord gwiazdek i komentarzu pod tym rozdziałem, których niestety jest coraz mniej, zaczyna mnie to martwić :(

Dziękuję wszystkim, którzy są ze mną i komentują oraz głosują na to, co piszę, to wiele dla mnie znaczy i bardzo motywuje <3

Jest coś, co byście chcieli szczególnie przeczytać? Jakiś okres z dawnego życia Niny lub innego bohatera? Albo coś innego, co nie było wymienione do tej pory w książce? Chętnie posłucham waszych propozycji, może uda mi się je wykorzystać :D

Jak widać, Nina zmieniła się w psychopatycznego wampira. Chciałam to opisać jak najlepiej, chociaż nie jestem pewna, czy mi to wyszło. mam nadzieję, ze nie jest aż tak źle ;)

Miłego wieczoru, skarby :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro