ROZDZIAŁ 87

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Zawsze starałam się żyć dla innych, nigdy dla siebie. Robiłam dosłownie wszystko, aby zadowolić ludzi obracających się w moim otoczeniu. Zmieniałam się, abym do nich pasowała. Nie byłam sobą, ale nie przejmowałam się tym. Kryłam się w skorupie zbudowanej przez nich, przez moich własnych przyjaciół. Tłumiłam swoją naturę, bo oni tego chcieli. Zamiast być prawdziwym, krwiopijnym wampirem, stałam się potulnym kotkiem będącym na każde zawołanie innych. Rzucałam wszystko i przylatywałam na pomoc, poświęcając samą siebie. W końcu nadszedł ten czas, aby powiedzieć sobie dość.

                Dzisiejszego dnia zrozumiałam, że nigdy nie będę wystarczająco dobra, aby Scott mnie zaakceptował. On nigdy nie zrozumie mojej natury i tego, do czego zostałam stworzona. Nigdy nie pogodzi się z tym, że żywię się ludzką krwią. Nie doceniał tego, co dla niego robiłam. Rzuciłam wszystko, zostawiając rodzinę w Nowym Orleanie i przyjechałam na pomoc, a on nawet nie podziękował. Uratowałam życie dwóch nieznanych mi wilkołakom, nie podziękował za pomoc. Stawałam przed nim i brałam na siebie ciosy skierowane w jego stronę, nie był mi wdzięczny. To tak, jakbym miała zasrany obowiązek bronienia go, nawet jeśli tego nie chciałam. Robiłam wszystko, serio. Zmieniałam się wielokrotnie, a on widział tylko moje wady, nigdy nie widział zalet. Nie mam zamiaru go uszczęśliwiać tylko dlatego, bo on tego chce.

                Nikt nigdy nie zmienił natury wampira. Owszem, mogliśmy zmienić swój styl życia na mniej brutalny, nie koniecznie musieliśmy pić krew prosto z żył. Niektórzy preferowali krew z woreczka, inni woleli zwierzęcą. Mój organizm został przyzwyczajony do krwi prosto z żył, jednak zmieniłam swoje nawyki dla McCall'a, żeby nie czuł się źle w moim towarzystwie. Próbowałam nie zabijać innych, rozmawiałam i starałam się załatwiać sprawy ugodowo. Normalny wampir już dawno skręciłby komuś kark lub wyrwał serce, ale nie ja. Pohamowałam swoje wszystkie zapędy wampirze, aby dostosować się do przyjaciół, jednak nie wszyscy to docenili, niestety.

                  Dzięki rozmowie z Lydią zrozumiałam, że świat nie kręci się tylko wokół Scott'a i jego stada. Wiem, że mają obawy przede mną i moją naturą, jednak nigdy nie skrzywdziłam ich umyślnie. Wolałam uciekać w takich sytuacjach i się uspokoić, zamiast rzucić się na nich i rozszarpać ich na strzępy. Opinia Lydii wiele dała mi domyślenia. Gdy powiedziała, że jej nie przeszkadza moja natura i akceptuje mnie, poczułam się wolna. Zawsze chciałam, aby moi bliscy akceptowali mnie taką, jaka jestem. Ona to zrobiła, jako jedyna powiedziała mi to prosto w twarz. U innych widziałam ten grymas twarzy, gdy wypijałam krew, u niej nigdy. Nie widziałam jej smutnych czy zawiedzionych oczu podczas mojej walki z wrogami, zawsze patrzyła na mnie normalnie, naturalnie. Tym różniła się od innych, akceptowała fakt, że jestem wampirem i nie próbowała mnie zmieniać, starała się mi pomóc i mnie zrozumieć. To jest prawdziwa przyjaźń, wspierać wtedy, gdy druga osoba tego potrzebuje. Akceptować zalety i wady, nawet te najgorsze.

                Cała droga ze szkoły do kliniki weterynaryjnej minęła nam w ciszy. Ja szłam z przodu, za mną dwójka uratowanych wilkołaków, którzy byli mi wdzięczni za pomoc, a na końcu obrażony Scott. Nie miałam zamiaru go przepraszać, bo tak naprawdę nie miałam za co. Byłam sobą i starałam się ich uratować za wszelką cenę. Łowcy nie pytaliby o zdanie, od razu przestrzeliliby mu serce i tyle. Uratowałam mu życie, nieważne w jaki sposób, ale zrobiłam to. Wiem jednak, że głupiego słowa ,,dziękuję'' nie usłyszę z jego ust. Do tego zdążyłam się już przyzwyczaić, chociaż boli.

                Weszliśmy do kliniki Deaton'a, do mojego nosa od razu dotarły nowe zapachy innych osób znajdujących się w pomieszczeniu. Wiedziałam, że zebrała tu się grupka istot nadprzyrodzonych, które uciekały przed Łowcami. Weszliśmy głębiej i ujrzałam siedmiu wilkołaków, Kire, Deaton'a i kobietę, którą zdążyłam poznać w przeszłości. Satomi Ito, wilkołak Alfa, jedna z najstarszych żyjących na ziemi. Nic się nie zmieniła, w dalszym ciągu jest taka, jaką ją zapamiętałam. Kiedyś widziałam ją z moją mamą i tak właśnie się poznałyśmy. Na początku obawiałam się jej, ale z czasem się przekonałam do jej osoby.

- Nina Fortem – szepnęła, patrząc na mnie. - Tyle lat Cie nie widziałam.

- Witaj, Satomi – uśmiechnęłam się i przytuliłam do kobiety. - Trochę czasu minęło od naszego ostatniego spotkania.

- Jak Ty wyrosłaś – na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu, który był dosyć rzadko spotykany. - Jak się czujesz?

- Dziękuję, dobrze – uśmiechnęłam się lekko.

- Śmierć Twoich rodziców była wielkim ciosem dla każdego z nas. Tak bardzo mi przykro, że nie mogłyśmy się spotkać wcześniej.

- Nie masz czemu się obwiniać, nic się nie stało. Każdy ma swoje życie i nie zawsze można być w dwóch miejscach jednocześnie.

- Ty potrafiłaś – machnęła ręką. - Nigdy tego nie zapomnę, jak stworzyłaś swoją kopię, aby iść na imprezę.

- Też to pamiętam – zaśmiałam się. - Szkoda tylko, że słabo mi to wyszło – skrzywiłam się na to wspomnienie. Nieźle mi się później oberwało za to od mamy, która była zła za kłamstwo. Ojciec był dumny, ponieważ uważał to zaklęcie za wyjątkowo trudne, a ja jakoś sobie z nim poradziłam. Słabo, ale poradziłam. 

- O tak, Twoja mama prawie wyszła z siebie, gdy odkryła Twoje kłamstwo. Słyszałam dużo opowieści na Twój temat.

- Zapewne nie wszystkie były pozytywne – westchnęłam. - Wiem, że narozrabiałam w przeszłości, ale zmieniłam się, chyba na lepsze.

- Jesteś wampirem, tak jak ja wilkołakiem. Nasza natura jest jaka jest, nie zmienisz jej tak łatwo. Moim zdaniem i tak jesteś jednym z najłagodniejszych wampirów, jakie spotkałam w swoim życiu.

- Szczególnie wtedy, gdy rozrywa ciała innych – warknął za mną Scott, przez co odwróciłam się w jego stronę.

- Znowu zaczynasz? - westchnęłam ciężko i pokręciłam głową. - Jaki Ty masz problem, co?

- To Ty masz problem, Nina! - wyrzucił ręce do góry. - Tracisz nad sobą panowanie, nie kontrolujesz gniewu, zabijasz ludzi!

- Przypominam, że to oni chcieli zabić Ciebie i tych dwoje – wskazałam na uratowanych wilkołaków. - Gdyby nie ja, to mógłbyś leżeć martwy.

- Rozmawiałem z nim, nie musiałaś wyrywać mu serca.

- Tak, a po tej rozmowie stalibyście się najlepszymi przyjaciółmi i chodzili razem na imprezy – warknęłam sarkastycznie. - Kiedy Ty zrozumiesz, że ja nie jestem Tobą?!

- My nie zabijamy, Nina, to jest nasza zasada. Dobrze wiesz, że jako stado, musimy ich przestrzegać.

- Bo Ty tego chcesz? - prychnęłam. - Chciałeś, abym wstrzymała się z zabijaniem, zrobiłam to. Chciałeś, abym nie piła krew z żył, zgodziłam się. Chciałeś, abym was broniła, zrobiłam to. Nieważne, jak bardzo się poświęcę, Ty zawsze znajdziesz coś, dzięki czemu będziesz mógł się przyczepić. Mogę pogodzić wszystkie istoty z ludźmi i zaprowadzić porządek na świecie, ale Ty i tak znajdziesz coś, przez co będziesz mógł mnie skrytykować. Widzisz tylko moje błędy, ale nie dostrzegasz tego, ile dla Ciebie poświęciłam. Jestem wampirem, do cholery, zawsze nim będę i niezależnie od tego, co o mnie sądzisz, nie zmienię się. Będę zabijać, bo taka jest moja natura.

- Członkowie mojego stada nie zabijają – warknął.

- W takim razie nie jestem jedną z was. Przykro mi – warknęłam i skierowałam się do wyjścia.

- Nina – Deaton spróbował mnie zatrzymać, łapiąc mnie za nadgarstek. - Uspokój się i porozmawiajmy na spokojnie.

- Ja jestem spokojna, Deaton, ale mam tego dość. Nie ważne, co zrobię i tak będę tą złą. Mogę dać się zabić w obronię bliskich, ale i tak to będzie tylko i wyłącznie moja wina. Nie mam zamiaru więcej wysłuchiwać na swój temat, za dużo tego – westchnęłam i zabrałam delikatnie swoją dłoń. - Gdyby coś się działo, to zadzwoń. Przyjdę i pomogę, bo przecież to mój zasrany obowiązek.

               Nie czekając na odpowiedź, wyszłam z gabinetu i skierowałam się do domu. Tak kończy się większość naszych rozmów ze Scott'em. Nie chciałam wychodzić i pokazywać mu moich słabości, ale nie mogę wiecznie przy nim stać. Nie będę się poniżać i spełniać jego zachcianek. Może być sobie pieprzonym Prawdziwym Alfą, ale ja nie jestem wilkołakiem, nie mam obowiązku mu się podporządkowywać. Skoro tak stawia sprawę, to dobrze. Od tego momentu przestaję być członkiem jego stada, może tak będzie dla wszystkich najlepiej.



* Perspektywa Klaus'a *

                  Sytuacja z każdą chwilą robiła się coraz bardziej napięta i niebezpieczna. Traciliśmy czas na bzdury, które nam w niczym nie pomagają. Zamiast wziąć się za szukanie Rebekah, to kłóciliśmy się ze sobą, czyja to jest wina. Nina nie zawiniła, mogła nas uprzedzić, jednak tego nie zrobiła, bo miała nadzieje. Nie dziwię jej się, Kol był jej bliski, więc chciała wierzyć w jego przemianę. Niemniej jednak Rebekah miała swój własny rozum i również mogła nam zdradzić swoje plany. Oskarżenia Freyi w kierunku Niny nie były zbyt miłe, nawet jeśli była wściekła i załamana zniknięciem siostry.

                  Człowiek Marcel'a na niewiele nam się zdał, niezbyt dobrze widział twarz kobiety, z którą widział Kol'a. Nie otrzymaliśmy od niego żadnych szczegółów, które mogłyby nam pomóc ją namierzyć. Nie wiadomo, czy to była wiedźma czy wampir, a może wilkołak. Nie znamy jej tożsamości, nie znamy planów Kol'a, nie znamy ich położenia. Same niewiadome, za mało szczegółów i poszlak. To nie będzie łatwe zadanie, ale nie poddam się. Rebekah to moja siostra i zrobię wszystko, aby ją odnaleźć. Nawet jeśli miałbym zabić Kol'a, aby ją odzyskać, zrobię to.

- Oni muszą gdzieś być – Marcel chodził niespokojnie po swoim mieszkaniu.

- Znajdziemy ich, o to się nie martw – odparłem. - Nie wyparowali, musieli zostawić po sobie jakiś ślad.

- Moi ludzie przeszukują miasto, byli nawet u wilkołaków, śladów brak, Klaus.

- Nikt tak po prostu nie znika – odezwał się Damon. - Musimy coś znaleźć.

- Jeśli Kol ma po swojej stronie Heretyków, to będzie ciężko.

- Przecież Lily powiedziała, że Kol z nią nie pracuje – powiedział zdziwiony Marcel.

- Wierzysz jej? Bo ja nie.

- Lily od zawsze była kłamcą, ale może teraz mówi prawdę? - zastanowił się na głos Damon. - Po co Kol miałby z nią współpracować, skoro może to wszystko zrobić sam?

- Miał po swojej stronie Heretyków, to mogło go przekonać.

- Równie dobrze mógł znaleźć nową czarownicę i to z nią nawiązać współpracę – odparłem, patrząc na swoich towarzyszy.

- Mi tu coś nie gra – mruknął Marcel. - Sami zobaczcie, Kol nie mógł porwać Rebekah bez powodu. Nawet jeśli chciał skrzywdzić Nine, to raczej porwałby kogoś z Beacon Hills, a nie własną siostrę. Teraz cała rodzina Pierwotnych go ściga, a on zdaje sobie sprawę z tego, że jest na przegranej pozycji.

- Do tego już dawno mógłby zaatakować Nine, skoro wie, że ona jest tam sama – dodał Damon. - Nie miałaby z nim szans, gdyby ją zaatakował.

- Szanse by miała, ale by nie walczyła – odparłem. - Nina nie chciałaby go skrzywdzić, choćby on próbował ją zabić. Za bardzo jej na nim zależy.

- Ja bym na jej miejscu już dawno wyrwał mu serce – warknął Marcel.

- I tym się właśnie różnicie. Nina jest gotowa do poświęceń i wierzy w czyjąś przemianę, stara się porozmawiać i zakończyć konflikt bez rozlewu krwi, jest w stanie dać komuś drugą szansę, a Ty byś tylko atakował. Nie tędy droga, Marcel. Ona jest inna, każdy o tym wie – powiedziałem twardo, patrząc na przyjaciela. - Ona wierzy, że Kol się opamięta i zmieni swoją decyzję.

- Ale nie wiemy, czy to zrobić – powiedział Damon.

- Nie zrobił, skoro porwał Rebekah – warknął Marcel i rzucił szklanką w ścianę. - Musimy ją odnaleźć, zanim ten idiota coś jej zrobi.

- Czy was nie dziwi fakt, że porwał akurat ją? - zapytał nagle Damon.

- Ona poszła na spotkanie, więc to normalne, że zabrał akurat ją.

- Właśnie nie do końca. Dlaczego nie porwał Allison? Miał wiele sytuacji, w których mógłby to zrobić. Ona jest zbyt słaba, aby z nim walczyć, a dodatkowo jest cholernie ważna dla Niny przez krew. Mógł porwać Hayley, która również wiele znaczy dla Niny, niejednokrotnie stawała w obronie wilkołaka i broniła ją własną piersią, obiecała jej i Hope ochronę do końca swoich dni. Mógł porwać mnie, bo też nie jestem dla niego zbyt trudnym przeciwnikiem. Dlaczego więc wybrał Rebekah, która jako jedyna stała po jego stronie za każdym razem, gdy wy się odwracaliście? Dlaczego porwał ją, skoro ona ma na tyle siły, aby z nim walczyć i go pokonać? Nie pasuje tu wiele szczegółów, które nie pozwalają mi myśleć, że on ją porwał i zrobi jej krzywdę.

- Zaczynasz gadać jak Nina – warknął Marcel. - Kol jest zły, chciał walczyć z Niną i ją zniszczyć, współpracował z jej wrogiem, był gotowy nas wszystkich pozabijać, aby ona cierpiała. W imię czego, co?

- Miłości – odpowiedziałem spokojnie, a oni spojrzeli na mnie zdziwieni. - Kol kocha Nine, ale nie jak brat siostrę. Darzy ją innego rodzaju miłością, chciał stworzyć z nią przyszłość, nie jako przyjaciele. Kol chciał ją mieć przy sobie, chciał stworzyć z nią rodzinę, być u jej boku do końca swoich dni.

- Chwila, Kol kocha Nine? Tak inaczej kocha? - zapytał zdziwiony Damon. - Dlaczego Nina nic o tym nie powiedziała?

- Bo nikt o tym nie wiedział – westchnąłem. - Kol nie przyznawał się do swoich uczuć, bo zwyczajnie się ich bał. Dawał jej sygnały, których ona nie potrafiła rozszyfrować, nie chciał mówić jej nic wprost. Nina nic nie podejrzewała, do tej pory nic nie wie, nikt jej o tym nie powiedział. Wściekł się, gdy oznajmiła mu, że wraca do Beacon Hills i nie pozwoliła mu jechać.

- Bał się, że Nina wróci do Dereka i znowu będzie szczęśliwa, zostanie tam na zawsze – szepnął Damon.

               Myśli Kol'a zawsze pozostawały jego myślami. Tak naprawdę nigdy nie miałem z nim najlepszych kontaktów, więc nie miał powodów, aby mi się zwierzać. Też nie wiedziałem, że może kochać Nine w inny sposób, niż my wszyscy. Nigdy nie zachowywał się jak ktoś, kto chciałby z nią być. Owszem, początkowo, gdy zaczęli się ze sobą dogadywać, miałem takie podejrzenia, ale one szybko minęły gdy okazało się, że dla nich to normalne zachowanie dwójki przyjaciół. Kilka razy chciałem zapytać o jego stosunki z Niną, jednak zawsze mnie zbywał i nigdy nie odpowiadał wprost. Dopiero po jej wyjeździe zrozumiałem, że musiało mieć to głębszy sens. Nie mógł być na nią zły za sam wyjazd, ponieważ niejednokrotnie zostawiała nas i ruszała w świat. Któregoś razu podpuściłem goi powiedziałem, że Nina wróciła do Dereka i jest z nim szczęśliwa, a wtedy Kol pękł i wszystko wyśpiewał w gniewie. Obawiam się, że to właśnie przeze mnie on tak bardzo chce się na niej zemścić. Gdybym nic nie powiedział, nie podpuścił go, to może pogodziłby się ze stratą i był wśród nas.

                    Każdego dnia żałowałem swojego zachowania względem Kol'a. Był moim bratem, a ja potraktowałem go jak obcą osobę. Gdy widzę jego oczy pełne bólu i nienawiści wiem, że jest to kierowane do mnie. Pomimo tego, że od jakiegoś czasu nie okazuje złości w moją stronę, to i tak wiem, że ma ogromny żal. Staram się naprawić nasze relacje, jednak nigdy nie będą one tak silne, jak z Rebekah czy Elijah. Oni byli przy mnie przez tysiąc lat, a on w tym czasie spał zasztyletowany w trumnie. Wszystko, co się wydarzyło, jest moją winą. Nie ważne, czy przyczyniłem się do tego całkowicie, czy tylko połowicznie, jestem winien.

                   Chciałem stworzyć dla Hope prawdziwą rodzinę. Chciałem, aby Mikaelson'owie byli razem, bez kłótni i wojen. Hope zasłużyła na prawdziwą miłość, którą chciałem jej ofiarować. Była, jest i będzie moim oczkiem w głowie, za które oddałbym własne życie, poświęciłbym wszystko. Wiem, jak cholernie mocno przywiązała się do Kol'a i Niny, a ich nieobecność źle na nią działa. Wie, że coś jest nie tak z jej wujkiem, a ja nie potrafiłem jej tego normalnie wytłumaczyć. Zachowywała się tak, jak Nina, za wszelką cenę chciała go bronić i wmawiać wszystkim, że to pomyłka. Nie potrafi zrozumieć jego zachowania, zbyt bardzo go kocha. Jak mam naprawić to, co sam zepsułem?

- Klaus? - zapytał niepewnie Marcel, więc spojrzałem w jego stronę z uniesionymi brwiami. - Zamyśliłeś się.

- Wiem – westchnąłem ciężko. - Trzeba odnaleźć mojego brata i porozmawiać z nim.

- A nie zabić? - zapytał zdziwiony Damon. - Jeszcze kilka dni tego, co ja mówię, kilka godzin temu byłeś gotowy go zabić za to, co chciał zrobić Ninie.

- Właśnie zrozumiałem, że jego śmierć nie będzie czymś dobrym. Kol jest moim bratem, pomimo tego, co właśnie robi. Może jest wściekły na nas, ale nie zamierzam pozbawiać go życia, lecz naprawić to, co zjebałem. Naprawię moją rodzinę, choćby trwało to sto lat.

- Zadziwiasz mnie, Mikaelson. Teraz to Ty zamieniasz się w Nine – parsknął śmiechem Damon. - Jaki mamy plan?

- Musimy dowiedzieć się, z kim teraz spotyka się Kol. Trzeba zawiadomić wszystkie istoty nadprzyrodzone, aby sprawdziły dokładnie swoje tereny i dawały znak, jeśli zauważą coś niepokojącego.

- Myślisz, że czarownice czy wilkołaki będą chcieli z nami współpracować? - prychnął Marcel.

- Nie, ale jeśli dowiedzą się o tym, że Kol chce zabić Nine, to ruszą tyłki i zawalczą dla niej. Ona poświęcała się dla nich, więc czas na spłacenie długu. Część czarownic ma u niej dług za uratowanie życia, a one są cholernie honorowe.

- To fakt, wiele zawdzięczają naszej wampirzycy. W takim razie idziemy zawiadomić wszystkich o tym, co mają robić.

- Chwila – wyjąłem telefon, gdy usłyszałem dźwięk sms'a. - Cholera – mruknąłem zły.

- Co? Znaleźli coś? - zapytał zaciekawiony Marcel.

- Nie, Kol napisał – warknąłem. - ,,Macie dwa dni na przyjazd do Beacon Hills, radzę się pospieszyć, inaczej nie zobaczysz siostry''.

- Kurwa – mruknął Damon. - Szykuje się mała wycieczka.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro