ROZDZIAŁ 88

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                 Cała droga do domu minęła mi w złości i gniewie. Kilka razy zmieniałam kierunek, jednak za każdym razem wracałam na poprawną drogę. Nie wiedziałam, co mam robić i gdzie pójść. Nie mogłam spotkać się z przyjaciółmi, którzy w tym momencie mieli inne zajęcie. Stiles i Malia szukali rozwiązania w sprawie Dobroczyńcy, Lydia pomagała Szeryfowi w rozmowie z Meredith, Dereka nie bardzo chciałam odwiedzać, Liam był za młody na słuchanie o moich problemach, a Scott'a nie chciałam widzieć przez najbliższe stulecie. Nie chciałam również dzwonić do Klaus'a lub Damon'a, ponieważ oni mieli własne problemy na głowie, moje nie był im do niczego potrzebne.

                 Po kilkudziesięciu minutach dotarłam do domu, do którego wparowałam niczym burza. Wściekłości złapałam za wazon stojący w przedpokoju i rzuciłam nim o ścianę, rozbijając go na drobne kawałeczki. Krzyczałam, targając się za włosy, uderzałam w ścianę dłońmi, które zaczęły krwawić. Musiałam pozbyć się gniewu, który we mnie siedział, inaczej bym wybuchła. Nawet nie wiedziałam, na kogo jestem bardziej zła, na siebie czy na Scott'a. To prawda, on ustanowił zasadę w stadzie dotyczącą zabijania. Stwierdził, że będziemy wszystkim pomagać, nie krzywdząc przy tym nikogo. Szkoda tylko, że nie wziął pod uwagę faktu, że ktoś może chcieć zabić nas.

                 Żyję w tym świecie od urodzenia i wiem, do czego zdolne są istoty nadprzyrodzone. Wiem jacy są Łowcy, nie należą do rozmownych osób. Zabiją każdego, kto stanie na ich drodze. Wiem, że Scott chciałby zaprowadzić pokój na ziemi, ale to niemożliwe. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał wbić mu nóż prosto w serce. Boli mnie fakt, że nie docenia mojego poświęcenia. Staram się jak mogę, ale wygląda na to, że to zdecydowanie za mało. Dla niego zawsze pozostanę mordercą, tą złą osobą w jego stadzie. Odkąd stał się Prawdziwym Alfą, upadł całkowicie na głowę i stara się układać życie innych pod swoje własne. Wspierałam go, pomagałam i doradzałam, ale mam tego dość. Nie będę więcej spełniać jego zachcianek.

               Gdy tylko uspokoiłam się na tyle, aby nie zrobić nikomu krzywdy, ruszyłam w kierunku łazienki. Musiałam zmyć z siebie krew i opatrzyć ranę po werbenie, która teraz dawała o sobie mocniej znać. Przez mój stan zapomniałam o niej, a adrenalina likwidowała uczucie bólu. Teraz, niestety, wszystko powróciło z podwójną siłą. Wdrapałam się na górę i weszłam do pomieszczenia, puszczając wodę pod prysznicem. Pozbyłam się swoich ubrań i wskoczyłam pod strumień wody, który zaczął obmywać moje obolałe ciało.

                  Nie wiem, jak to teraz będzie. Nie należę do stada Scott'a i nie mam zamiaru tego zmieniać, chyba że mnie o to poprosi. Musi pogodzić się z tym, kim jestem, inaczej nigdy się nie dogadamy. Dobra, może momentami przesadzam i zabijam bez opamiętania, jednak moje ofiary zawsze są winne. Nie zabijam przypadkowych osób, które nic nie zrobiły. Zabijam tych, którzy chcą zabić mnie lub moich bliskich. Chronię ich tak, jak potrafię najlepiej. Na każdej wojnie są ofiary, a nie chcę, żeby były one w postaci moich bliskich. Tak trudno zrozumieć moją chęć ochrony?

                   Nie mam pojęcia, jak rozwiązać całą sprawę. Nie wiem, jak pokonać Łowców, których tożsamości nie znam. Nie mam pomysłu na zakończenie tego wszystkiego. Czuję się zmęczona ciągłymi walkami o życie swoje i innych. Chciałabym choć przez chwile poczuć się jak normalna osoba, która nie zna tego świata. Jak zwykły człowiek, którego problemami są praca lub szkoła, przyjaźń i kłótnie. Nie musiałabym walczyć na śmierć i życie, poświęcając przy tym wszystko dookoła. Każda moja decyzja ma swoje konsekwencje, jedne są złe, drugie mniej. Niestety, zawsze odgrywa nam się za to, co robimy, niezależnie do tego, co to jest.

                Nie potrafię rzucić tego wszystkiego i po prostu stąd wyjechać, zostawiając Łowców na głowie przyjaciół, a sama uciekając jak tchórz, którym zdecydowanie nie jestem. Mam zamiar dokończyć to, co zaczęłam, a później zakopać się żywcem w lesie. Tak naprawdę to nie mam żadnych planów na przyszłość. Nie wiem, czy zostanę w mieście, w którym wiele wycierpiałam. Nie wiem, czy powrócę do Nowego Orleanu i w dalszym ciągu będę stać u boku Pierwotnych. Może zasztyletowanie nie byłoby złym pomysłem? Może chwilowo mogłabym zasnąć na jakiś czas i obudzić się wtedy, gdy faktycznie byłabym potrzebna? Przecież to nic złego, każdy potrzebuje przerwy w swoim życiu, ja również.

                 Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam spod prysznicu, pachnąc żelem brzoskwiniowym, którym umyłam ciało. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam w nim odbicie kobiety zmęczonej życiem. Kogoś, kto ma dość wszystkiego i wszystkich. Nie mogłam jednak taka być, musiałam wziąć się w garść i zmierzyć z problemami. Moja mama nigdy się nie poddała, więc ja też nie powinnam. Chociażby dla Lydii, która mnie wspiera. Dla Liam'a, który dopiero poznaje ten świat. Dla Mason'a, który jest cholernie ciekawskim dzieciakiem, co może go kiedyś doprowadzić do zguby. Dla Stiles'a, który do tej pory zmaga się z przeszłością, jednak stara się być silny. Dla samej siebie, bo warto walczyć o swoje.

                Złapałam za apteczkę, którą znalazłam w szafce pod zlewem, i wyjęłam z niej magiczną mieszankę ziół, które miały pomóc mojej ranie wu leczeniu się. Nie ważne, że na początku boli jak cholera, ważne, że szybko działa. Rany zrobione za pomocą werbeny same w sobie są bolesne, a u mnie nie goją się szybko, więc to normalne. Złapałam za gazik, na który wylałam trochę substancji i przyłożyłam do rany. Zacisnęłam mocno zęby, aby nie krzyknąć z palącego bólu, jednak słabo mi to poszło. Nie oszukujmy się, to boli tak, jakby ktoś właśnie wypalał Ci skórę. Sam postrzał bolał o wiele mniej, co jest dosyć dziwne. Nałożyłam opatrunek na ranę i skierowałam się do garderoby po ubrania, które nie miałyby na sobie zapachu krwi. Mój wybór padł na niebieską bluzkę z grubszymi ramiączkami, czarne spodnie, czarne długie buty na szpilkach oraz na czarną skórę.

               Wróciłam do łazienki i wzięłam się za robienie makijażu, który spłynął wraz z wodą. Wysuszyłam swoje włosy za pomocą magii i ujrzałam swoje odbicie w lustrze. Wszystko było dobrze, oprócz oczu. Każdy mi mówił, że dzięki nim można wyczytać wszystko. Jedyny problem polegał na tym, że mogli to robić tylko Ci , którzy faktycznie mnie znali, a takich było dosyć mało. Nie każdy znał mnie na tyle dobrze, aby znać moje sekrety czy myśli. W większości to moja wina, ponieważ nie dopuszczałam do siebie zbyt dużej ilość ludzi. Pewnie podświadomie boję się zranienia i odrzucenia, kto to wie.

                 Skierowałam swoje kroki do kuchni i otworzyłam lodówkę z krwią. Musiałam wzmocnić się po raz kolejny, chociaż moja dzisiejsza dawka krwi była dosyć spora. Postanowiłam jednak się tym nie przejmować i nie odmawiać sobie przyjemności, skoro i tak jestem tą złą. To moje życie i to ja będę decydować o tym, co robię. Nikt nigdy więcej nie narzuci mi żadnych zasad, których będę się trzymać. Ten okres w moim życiu właśnie dobiegł końca, a inni będą musieli się jakoś z tym pogodzić. Jeśli tego nie zrobią, to ich problem.

               Usiadłam z woreczkiem w salonie i włączyłam telewizor. Oczywiście, jak to z moim szczęściem bywa, nie mogłam znaleźć żadnego ciekawego programu. W końcu zostawiłam włączony jakiś film, którego nie kojarzyłam, i otworzyłam woreczek krwi, biorąc od razu dosyć spory łyk. Nareszcie mogłam odetchnąć i przestać przejmować się wszystkim dookoła. Zaszyłam się w domu i chciałam stworzyć własny świat, w którym mogłabym choć na chwile przestać udawać kogoś, kim tak naprawdę nie jestem. Oczywiście, jak to u mnie bywa, mój spokój został brutalnie przerwany przez telefon, który dzwonił już chyba piąty raz. Wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi, bo nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Zerknęłam na ekran i ujrzałam imię Chris'a. Z wielkim westchnięciem postanowiłam odebrać, przecież obiecałam im pomoc.

- Co tam? - zapytałam spokojnie.

- Nie mogłaś odebrać wcześniej? - wyczułam w jego głosie zdenerwowanie.

- Mogłam, ale tego nie zrobiłam – warknęłam. - Co chcesz?

- Potrzebujemy Cie, najlepiej teraz.

- Pewnie, przecież od tego jestem – westchnęłam i wstałam z kanapy. - Gdzie mam przyjechać?

- Bierz Dereka i przyjeżdżajcie do mojego magazynu na obrzeżach miasta.

- Pewnie, już jadę – powiedziałam spokojnie, kierując się do drzwi. - Chwila, kogo mam zabrać?

- Dereka i pewnie Braeden, przydadzą nam się ręce do pracy.

- A dlaczego to ja mam po nich jechać? Sami nie znają drogi?

- Nie mogę dodzwonić się do nich, a Ty jesteś najbliżej. Zrób to dla mnie – jego głos zmienił się na błagalny, a ja przewróciłam oczami.

- Obyś smażył się w piekle, Argent – warknęłam zła. - Będziemy za kilkanaście minut.

              Nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się. Pewnie, najlepiej wysłać mnie po byłego faceta, który w tym momencie może znajdować się objęciach innej kobiety. Przecież wcale nie zaboli mnie ich widok, gdzież by znowu. Zła na wszystko wyszłam z domu, trzaskając przy tym drzwiami i skierowałam się do samochodu zaparkowanego przed budynkiem. Sąsiadka, która podlewała aktualnie kwiaty, patrzyła na mnie zdziwiona i pokręciła zrezygnowana głową.

- Za długo żyjesz na tym świecie? - warknęłam i ukazałam kły, w wyniku czego od razu schowała się do domu. - Tak lepiej – uśmiechnęłam się sama do siebie i wsiadłam do pojazdu.

               To była najgorsza jazda w moim życiu, jaka mi się trafiła. Nie mogłam skupić się na prowadzeniu pojazdu, w głowie miałam cały czas obraz Dereka i Braeden obściskujących się na łóżku. Wiem, że to ja go odrzuciłam, ale to boli. Muszę w końcu wziąć się w garść i przestać o nim myśleć, on ma prawo do szczęścia, którego ja mu nigdy nie dam. Powinnam już dawno zrezygnować z niego i zacząć żyć tak, jakby nigdy się nie pojawił. Najlepszym rozwiązaniem będzie wyłączenie człowieczeństwa, wtedy nic mnie nie będzie boleć. Jednak czy jestem w stanie się do tego posunąć, aby nie cierpieć?

               Jazda do Loftu Dereka powinna mi zająć zdecydowanie mniej, niż zajęła. Nie, wcale nie pojechałam na około i wcale nie zatrzymałam przypadkowego gościa, aby porozmawiać z nim o pogodzie i nie pomogłam starszej pani w zakupach. Nie zrobiłam nic, aby specjalnie opóźnić swój przyjazd do Hale'a, wcale. Powinnam mocno trzepnąć się w głowę i zachować się jak na dorosłą kobietę przystało, a nie odwalać cyrki jak pięcioletnia dziewczynka. Żyję dosyć długo, więc to dla mnie nie powinno mieć żadnego znaczenia. Derek z kobieta czy nie, to już jego życie, którego nie jestem częścią.

                 Zaparkowałam pod Loftem i wysiadłam z samochodu. Cokolwiek tam zastanę, będę spokojna, przecież o to w tym wszystkim chodzi. Nie czuję bólu, który może mi sprawić widok tej dwójki razem, nie poczuję się zazdrosna, bo nie mogę. Nie mogę czuć do niego tego, co czułam wcześniej. Czy ja już wspomniałam o wyłączeniu uczuć? Tak, coraz bardziej jestem przekonana do tego pomysłu. Wzięłam głęboki oddech i skierowałam się do wejścia, w głowie powtarzając sobie ,,Jesteś silna'', choć w tym momencie taka się nie czułam. Przeżyłam spotkanie z sabatem czarownic i całym stadem wilkołaków, to spotkania z byłym facetem nie przeżyję?

                  Wzięłam się w garść i ruszyłam z miejsca. Nawet nie wiem, kiedy się zatrzymałam, ale to już nie ważne. Jestem na tyle silną osobą, że zniosę wszystko, nawet jeśli w tym momencie przeszkodzę im w seksie, mówi się trudno. Derek nic dla mnie nie znaczy, jest tylko członkiem stada, do którego już oficjalnie nie należę. A skoro nie należę do stada, to nie powinnam również przejmować się uczuciami, prawda? Przystanęłam ponownie w miejscu i zamknęłam oczy. Wiem, że to co robię to głupota, ale wszystkiego trzeba w życiu spróbować, nawet drugi raz. Skupiłam się na wyłączeniu uczuć, co już było mi znajome. Nie musiałam ich mieć, skoro nikomu to nie robi różnicy, nawet mi. Chciałam przestać czuć, słyszeć, widzieć, płakać. Chciałam być skorupą bez uczuć.

                Otworzyłam oczy, patrząc na świat inaczej. To było to, czego w tej chwili potrzebowałam. Z uśmiechem na twarzy skierowałam się do Loftu Hale'a, nie przejmując się tym, co mogę tam zastać. Drzwi były otwarte, więc postanowiłam ich zaskoczyć i wejść bez zapowiedzi. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i ujrzałam dwie osoby przyssane do siebie. Tak, Derek i Braeden się całowali, a ja? Miałam to kompletnie gdzieś, nie poczułam tego bólu w sercu, nie wkurzyłam się ani nie poczułam się zazdrosna. Czy świat nie jest piękny?

- Gołąbeczki, koniec wymiany śliny – powiedziałam głośno, przez co odskoczyli od siebie. - Sorki, nie chciałam przeszkadzać.

- Nina? - Derek spojrzał na mnie spanikowany.

- Spoko, robiliśmy gorsze rzeczy - puściłam mu oczko. - Z seksu nici, Chris wzywa.

- Nina, pogadajmy – jęknął żałośnie Hale.

- Nie mamy o czym. A teraz zbierać tyłki, bo mam ochotę powyrywać kilka serduszek z niewinnych ciał. Albo winnych? Nie ważne – machnęłam ręką i z uśmiechem na twarzy odwróciłam się.

               Powiem tak, wyłączanie uczuć w moim przypadku jest bardzo przybliżone do zachowania wampira po wyłączeniu człowieczeństwa. Niczym się nie przejmuję, nic mnie nie obchodzi, nic nie jest w stanie mnie zranić, nie odczuwam bólu psychicznego, a świat jest piękny. To nie tak, że nie mam w sobie żadnych pozytywnych uczuć, bo to kłamstwo. Posiadam je, nie odczuwam tylko tych smutnych, złych. Oczywiście chęć mordu jest silniejsza, nie przejmuję się ludźmi, z których wysysam krew. Swoją drogą, może po drodze zgarnę jakiegoś ciekawego osobnika i pozbawię go życia dla zasady? Tak, to wcale nie byłoby głupie.

- Ruszać tyłki! - krzyknęłam, wsiadając do samochodu.

- Zrobiłaś to – wyszeptał Derek, siadając obok mnie.

- Świat jest piękny, Hale, ciesz się z tego – puściłam mu oczko i odpaliłam silnik.

                  Nie obchodzi mnie w tym momencie opinia innych, bo dlaczego miałaby? Przecież od zawsze byłam tą złą, więc przynajmniej teraz nie będzie mnie to boleć. Zrobiłam to, na co miałam ochotę, nikomu nic do tego. Włączyłam radio i podgłośniłam, śpiewając wszystkie piosenki, które znałam. Tak naprawdę to darłam się i fałszowałam, ale kogo to by w tym momencie obchodziło. Jechałam szybko, dla niektórych za szybko, włączając w to Dereka i Braeden, którzy co chwile kazali mi zwolnić. Posłuchałam ich? Nie bardzo, co mnie to obchodzi? Skoro ja kieruję, to jedziemy po mojemu.

               Po kilku minutach dotarliśmy na miejsce, znajdowaliśmy się na obrzeżach miasta przy magazynie Chris'a Argent'a. Gdyby nie fakt, że mogę pozabijać kilka osób, zapewne nie przyjechałabym tu. Po co mam się przejmować kimś, kto ma mnie głęboko w dupie? Przecież Scott jest tak zajebistym Alfą, że na wszystkim zna się o wiele lepiej. Poradziłby sobie ze zgrają Łowców, którzy tylko czekają, aby odciąć mu łeb. Mogliby zrobić z tego niezłą ozdobę i postawić na stoliku w kuchni. Weszliśmy do środka, od razu poczułam multum nowych zapachów. Będzie zabawa, nie ma co.

- Kogo mam zabić? - zapytałam wesoło, patrząc na wszystkich z uśmiechem na twarzy.



* Perspektywa Klaus'a *

               Wściekłość, która ogarnęła mnie po otrzymaniu wiadomości od Kol'a, była niewyobrażalna. Bardzo możliwe, że poszło kilka szklanek w mieszkaniu Marcel'a oraz w ścianach zrobiło się kilka dziur. Nie, to wcale nie była moja wina. Zmieniłem nawet swoje myślenie względem brata, chciałem dać mu szansę, chciałem spróbować porozmawiać, a on to wszystko zaprzepaścił. Jak głupim trzeba być, aby iść na wojnę ze mną, Pierwotną Hybrydą? Każdy wie, że moje rodzeństwo nie ma szans ze mną w walce. Jestem od nich silniejszy, moje ugryzienie nieźle miesza im w głowie. Do tego jestem bezlitosny i bezduszny, nawet moja rodzina może stać się moim wrogiem.

               Nie wiem, jak wydostałem się z mieszkania Marcel'a. Nie pamiętam, jak przebiegła moja droga do domu. Wiem jedynie, że za mną podążali, w podobnym stanie do mojego, Damon i Marcel. Cała nasza trójka była wściekła ze względu na przyzwyczajenie do Rebekah. Dobra, Marcel ją kochał, tyle to wiem, chociaż zawsze byłem przeciwny ich związkowi. Teraz obiecuję, że jeśli moja siostra będzie cała i zdrowa, to dam im błogosławieństwo. Oby tylko ona była cała, na tym zależy mi najbardziej.

                Wpadłem do domu wściekły, już od przekroczenia progu zdążyłem rozwalić trzy krzesła, rzucić stołem o ścianę, rozbić wszystkie szklanki, jakie stały przy barku. W ostatniej chwili zorientowałem się, że właśnie trzymam w dłoni alkohol, którym również miałem zamiar rzucić. To byłaby wielka strata, szkoda marnować tak dobrego trunku. Usłyszałem kroki na górze, a już po chwili reszta mojej rodziny znalazła się na dole, z Hope na czele. Każdy spojrzał na mnie zdziwiony, a ja starałem się uspokoić. Nie chciałem wybuchać przy córce, ona nie powinna widzieć mnie w takim stanie.

- Wyślizgnęło mi się – palnąłem pierwsze, co przyszło mi do głowy.

- Kilkanaście razy – mruknęła Hayley. - Co się stało?

- Kol napisał – warknąłem. - Zbierajcie się, jedziemy na wycieczkę. Freya i Hope zostają.

- Ale tato – no tak, ona zdecydowanie ma mój charakter.

- Hope – ukucnąłem przy niej i złapałem ją za dłonie. - Nie możesz z nami jechać, ponieważ to niebezpieczne. Nie chcę, abyś widziała rzeczy, które mogą się tam pojawić. Nie pozwolę patrzeć Ci na to, co tam się stanie. Musisz mi zaufać, musisz zostać tutaj, z ciocią Freyą.

- Chcę pomóc – powiedziała spokojnie.

- Jesteś jeszcze za młoda na walkę, skarbie. Nie powinnaś popełniać moich błędów. Mamusia też z Tobą zostanie.

- Jadę – odparła twardo Hayley. - Hope jest duża i poradzi sobie, a ja mogę wam się przydać.

- Jesteś pewna? - spojrzałem na nią, a ona kiwnęła mi głową. - W takim razie pakujcie się, jedziemy do Beacon Hills.

- Tam? Po co? - zapytała zdziwiona Allison.

- Kol i Rebekah tam są – wyjaśnił Marcel. - Trzeba się pospieszyć.

- Może ja lepiej zostanę – odparła niepewnie Allison. - Ja mogę sobie nie poradzić.

- Allison – podszedłem do dziewczyny i położyłem jej dłonie na ramionach. - Jesteś już wystarczająco wyszkolona, aby móc tam pojechać. Jesteś cholernie silną osobą, która w tak krótkim czasie ogarnęła cały nasz świat. Dasz sobie radę, jesteśmy z Tobą.

- Jesteś z krwi Niny, nie ma opcji, abyś sobie nie poradziła – powiedział spokojnie Damon, patrząc z uśmiechem na dziewczynę. Czy coś mnie ominęło?

- Ruszać się, czas ucieka.

- Chwila, idę pożegnać się z mamusią.

                Damon nie czekał na nikogo, po chwili zniknął w piwnicach, w których była trzymana Lily. Wiem doskonale, co ma zamiar zrobić i nie będę go powstrzymywał. Na dobrą sprawę ona nie jest już nam potrzebna, skoro Kol sam się do nas odezwał. Mogliśmy zabić ją już dawno temu, jednak utrzymywałem ją przy życiu, nawet nie wiem z jakiego powodu. Długo nie musiałem czekać na wszystkich, po chwili każdy zszedł na dół z walizką u boku i zaciętym wyrazem twarzy. Jedyną osobą, która różniła się w naszym towarzystwie, była Allison. Wyglądała na wystraszona, chociaż próbowała to ukryć. To musi być dla niej trudne, powrót do miasta pełnego wspomnień po tak długim czasie. Jednak wiem, że sobie poradzi, jest silna.

- Zrobione – Damon wrócił do nas z uśmiechem na twarzy.

- Wszyscy gotowi? - zapytałem, a w odpowiedzi usłyszałem ich pomruki. - Czeka nas ciężka walka.



**************************

Hej, Kochani :*

Nina wyłączyła człowieczeństwo. Jak myślicie, długo to potrwa? :)

Wyjazd do Beacon Hills, walka z Kol'em, jak to się zakończy? Jestem ciekawa, jakie macie teorie na ten temat :D

Kolejne rozdziały pojawia się: w poniedziałek, w środę, w piątek i w niedzielę.

Miłego weekendu :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro