ROZDZIAŁ 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Od początku wiedziałam, że w mieście dzieją się złe rzeczy. Nie wiedziałam jednak, że doszło do tego, aby w dzień ktoś zabił jakąś istotę nadprzyrodzoną. To jest chore, ten ktoś jest chory. Ja rozumiem, że ludzie nie przepadają za wilkołakami czy wampirami. Ale żeby od razu zabijać, bo ktoś postawił na to dużą kasę? Ci Łowcy muszą być serio zdesperowani, skoro dla pieniędzy narażają własne życie. Coś mi się wydaję, że po spotkaniu ze mną nigdy więcej nie ujrzą światła dziennego. Rozumiem wszystko, ale nie pozwolę zabijać istot, które pochodzą z mojego świata. Nawet jeśli groziłoby to kolejną kłótnią z Prawdziwym Alfą. Potrafię się poświęcić, niejednokrotnie to udowadniałam.

               Zastanawia mnie tylko, co w tej sytuacji zrobi Scott. Jest Alfą, który powinien nie tylko chronić swoje stado, ale również inne istoty nadprzyrodzone oraz ludzi. Którą stronę zatem wybierze tym razem? Czy poświęci się i będzie w stanie zabić jakiegoś Łowce, który zagraża innym? Szczerze w to wątpię. Scott należy do tej grupy osób, które wolą trzymać się z daleka od zabójstw i chronić swoich, nie zabijając innych. Nie rozumiem go, ja na jego miejscu zabiłabym każdego, kto jest w stanie zagrozić moim bliskim. I tym właśnie się różnimy. Ja jestem gotowa do wszelkich poświęceń, on woli rozmowę niż walkę. Szkoda tylko, że nigdy na tym nie wyjdzie dobrze. Niektórych trzeba zabić, aby inni mogli żyć.

- Co robimy? - Cisze przerwał Stiles, który wpatrywał się w Alfę.

- Chyba trzeba to sprawdzić – odpowiedział Scott.

- I zabić winnych – powiedziałam, co spotkało się ze złowrogim spojrzeniem Alfy. - No co? Masz zamiar im odpuścić?

- My nie zabijamy, Nina.

- Poprawka, Ty nie zabijasz. O mnie nie ma mowy w tej zasadzie.

- Należysz do stada, więc się ich trzymaj.

- Kto tak powiedział? - podeszłam do niego i spojrzałam w jego oczy. - Ty? Wtedy, gdy nie przejąłeś się moją śmiercią? Przykro mi, ale jestem wampirem, który zabija. Nie mam zamiaru udawać, że nim nie jestem, bo Tobie tak wygodniej.

- Nie zabijamy – wywarczał. - Zawsze możemy porozmawiać.

- Pewnie, a Łowcy z wielką chęcią się zgodzą na rozmowę z wilkołakiem – powiedziałam sarkastycznie. - W jakim świecie Ty żyjesz, co? Nie ma szans, aby oni się z nami dogadali. Gdybyś jeszcze nie zauważył, to za Twoją głowę jest aż 25 milionów dolarów. Sama bym Cię zabiła za taką kasę.

- To akurat można było przewidzieć – prychnęła Kira, a ja spojrzałam zła na nią. - Przecież jesteś wampirem, dla Ciebie śmierć jest normalna. Nawet gdy masz zabić przyjaciela.

- Zawsze mogę zabić Ciebie. Wiesz, 6 milionów piechotą nie chodzi.

- Nie tkniesz mnie – spojrzała na mnie, łapiąc za swój pasek.

- Skąd masz taką pewność, lisico? Tym razem nikt może mnie nie powstrzymać.

- Ja mogę – odpowiedział pewnie Scott. - Nie zabijesz jej.

- Twoje rozkazy na mnie nie działają, Alfo. Nie jesteś dla mnie przywódcą, więc lepiej nie próbuj na mnie swoich sztuczek.

- Przestać zachowywać się tak, jakby nie zależało Ci na życiu innych.

- Robię to, co powinnam dawno zacząć – zaczęłam spokojnie, ponieważ żadne krzyki do niego nie dotrą. - Nie mam zamiaru kolejny raz udawać, że mi na kimś zależy, skoro to nie jest prawda. Ochronię Lydie, Stiles'a oraz Isaac'a, który dziwnym trafem nie jest na liście. Nawet ochronię tą trójkę, której nie znam na dobrą sprawę. A wy? - wskazałam na Scott'a i Kirę. - Ratujcie się sami, skoro jesteście tacy mądrzy. Nie przyjechałam tu dla Ciebie, Scott. Jestem tu, bo Allison tego chciała. Należy jej się coś po tym, jak zamieniłam ją w krwiożercę.

- Możecie przestać? - odezwał się ciemnoskóry chłopak, chyba Mason. - Powinniśmy jechać do lasu, zobaczyć to ciało.

- Dobry pomysł – poparła go Lydia i wstała z miejsca. - Jedziemy?

- Tak – odpowiedział jej Scott. - Jak się zabierzemy?

- Mamy trzy auta – zaczął Stiles. - Ja, Ty i Kira pojedziemy moim. Nina zabierze Lydię oraz Malię, a reszta pojedzie z Mason'em.

- Mi pasuję, jeśli nie muszę wieźć tej durnej lisicy – powiedziałam, patrząc na Kirę z mordem w oczach.

- Nigdy bym do Ciebie nie wsiadła – odpowiedziała lisica.

- Uważaj – wyszeptałam jej do ucha, gdy zmierzałam do wyjścia. - Kiedyś nie zauważysz, jak ktoś wyskoczy zza rogu i przebije Twoje marne serce.

               Nie czekając za żadną odpowiedź, wyszłam z domu i skierowałam się do swojego BMW. Tęskniłam za tym samochodem bardziej, niż za ludźmi z miasta. Może jestem w tym momencie cholernie wredna, ale za to szczera. Za czym niby miałam tęsknić? Za kłamstwem, które oplatało mnie z każdej strony? Jedynymi osobami, które we mnie wierzyły i były ze mną do końca, to Stiles, Lydia i pewnie Isaac. Gdyby nie oni, to nawet Allison by mnie nie przekonała to przyjazdu tutaj. Co do nowych, nie mam nic do powiedzenia. To stado Scott'a, więc niech on się nimi zajmie. Mi nic do tego.

               Wsiadłam do samochodu, wzdychając ciężko. Zauważyłam, że za każdym razem to robię, gdy jestem w tym przeklętym mieście. Źle na mnie działa, jak niektórzy ludzie. Co mogę jednak poradzić na to, skoro muszę tu być. Allison wyrwałaby mi serce, gdybym teraz nagle zrezygnowała i wróciła do Nowego Orleanu. Jakoś wolałam jednak uniknąć kolejnego spotkania z przodkami, którzy za każdym razem pokazują mi swoją przewagę w zaświatach. To nic przyjemnego być torturowanym po śmieci, nawet jeśli jest ona tylko chwilowa.

               Dziewczyny zajęły miejsca w aucie, oczywiście Lydia jechała z przodu. Od razu jej wzrok powędrował na mnie, przez co musiałam zapiąć pasy. To się chyba nigdy nie zmieni. Ta dziewczyna dba o moje bezpieczeństwo, jakbym była człowiekiem. Przecież mnie nie zabije żaden wypadek. Jednak dzięki takiej małej rzeczy wiem, że jestem dla niej ważna, choćby trochę. Wiem, że jej w jakimś stopniu na mnie zależy. To daje mi siłę do walki, którą zapewne będę musiała stoczyć, aby każdy z nich wyszedł z tego cało. Nie byłam do końca szczera ze Scott'em. Jestem na niego zła, ale i tak mam zamiar chronić jego tyłek. Nie mogę powiedzieć tego samego o Kirze, którą sama pozbawię życia, gdy tylko przyjdzie ku temu okazja.

- Jak życie u Pierwotnych? - ciszę panującą w samochodzie przerwała Lydia.

- Dobrze – odparłam, ale widząc jej wzrok, musiałam rozwinąć tą myśl. - Każdego dnia coś się dzieje w Nowym Orleanie. Nie nudzimy się tam.

- Kto to Pierwotni? - zapytała Malia, wychylając się do przodu.

- Rodzina Pierwotnych, pierwsze wampiry na świecie. To od nich pochodzą wszystkie wampiry , oprócz mnie. Klaus jest Pierwotną hybrydą, czyli pół wampirem i pół wilkołakiem – dziewczyna wydawała się być bardzo zainteresowana, więc zaczęłam odpowiadać jej historie Mikaelson'ów. - Wampirami Pierwotnymi są Elijah, Rebekah oraz Kol. Był jeszcze Finn, ale on nie żyje – wzruszyłam ramionami. Tego akurat nie było mi szkoda. - Jest jeszcze Freya, ale ona jest Pierwotną czarownicą. Gdy zabijesz Pierwotnego, zabijesz jednocześnie wszystkie wampiry z jego linii.

- To możliwe? - Malia była wyraźnie zdziwiona.

- Trudne do zrobienia – odparłam. - To nas łączy, jest tylko jedna broń, która może nas zabić. Oczywiście inna działa na nich, inna na mnie.

- Jaka? - spojrzała na mnie.

- Tego Ci nie wyjawię, to tajemnica – puściłam jej oczko.

- Czemu Ty jesteś pół wampirem i pół czarownicą?

- Malia – Lydia posłała jej ostrzegawcze spojrzenie.

- Spokojnie - spojrzałam na Lydie. - Chętnie odpowiem. Moja mama była czarownicą, a mój tata był wampirem. Bardzo chcieli mieć dzieci, więc mama, za pomocą magii, zatrzymała gen wampirzy taty. Urodziłam się ja oraz moja starsza siostra , Elizabeth. Po zabiciu kogoś, każdemu z nas odblokowałby się ten gen, oczywiście oprócz mamy.

- Więc musiałaś kogoś zabić – bardziej stwierdziła niż zapytała. - Kogo?

- Moją mamę – mruknęłam. - Nie zrobiłam tego specjalnie, ktoś nabił ją na nóż, który trzymałam w ręce. Pokaże Ci to, ale nie teraz , bo prowadzę. Jeszcze jakieś pytania?

- Jak to jest być kimś, kogo nie da się zabić?

- Dziwnie – odparłam. - Wiesz, masz świadomość tego, że nikt Cię nie zabiję, przez co czujesz się silna i niezniszczalna. Jednak gdy chcesz się pozbawić sama życia, to co zrobisz? Broń stworzona do zabicia mnie nie jest łatwa do zdobycia.

- Chciałaś się już zabić? - dziewczyna nie kryła swojego zdziwienia.

- Na początku tak. Nie wyobrażałam sobie życia bez rodziny. Zostali zabici tego samego dnia. Pozostałam sama. Jednak rodzina Pierwotnych, Damon oraz Stefan pomogli mi sobie z tym poradzić.

- Kto to Damon i Stefan? - nie powiem, Malia jest bardzo ciekawską osobą. Jednak ani trochę się jej nie dziwię. Też bym pewnie chciała wszystko wiedzieć na jej miejscu.

- To bracia Salvatore, a raczej nimi byli. Stefan został zabity przez Deucalion'a, Damon za to jest typowym rozrabiaką – zaśmiałam się. - Wszędzie go pełno , nie ma żadnych zasad. Nie zrani bliskich, jednak o obcych bym tego nie powiedziała.

- Wystarczy już pytań, Malia – powiedziała Lydia, patrząc na kojotołaka.

- Ale ja chętnie posłucham.

- Może później – odpowiedziała jej Ruda. - Co z Allison?

- Radzi sobie dobrze – odpowiedziałam. - Nawet lepiej ode mnie.

- To znaczy? - Lydia spojrzała na mnie, a ja w oddali zobaczyłam miejsce, w którym będę musiała zostawić swój biedny samochód.

- Nie jest tak agresywna, jak ja byłam – wzruszyłam ramionami. - Przez pierwsze kilka dni chciała nas wszystkich pozabijać, ale jakoś szybko jej przeszło. Teraz pije tylko krew z woreczka i ma coraz większą kontrolę nad sobą. Ze mną było gorzej.

- Jak bardzo? - Mialia ponownie pochyliła się do przodu.

- Ja przez dłuższy czas rzucałam się na każdego, kto był w moim pobliżu. Chciałam zabić każdego, kto przekroczył próg mojego domu. To było spowodowane utratą bliskich. Allison na szczęście nie straciła nikogo tak na stałe.

- Myślisz, że kiedyś będziemy mogły się spotkać? - zapytała Lydia.

- Tak, nawet w niedługiej przyszłości. Allison naprawdę radzi sobie znakomicie. Elijah to znakomity nauczyciel, który ma w sobie wiele cierpliwości. Sama nie dałabym rady jej ogarnąć.

- A co ze szkołą? Wracasz czy odpuszczasz?

- Myślałam o tym – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Jeśli w mieście są Łowcy, to muszę wrócić do szkoły. Jest możliwość, że ktoś z nich jest u was. Będę musiała znowu hipnotyzować dyrektora.

- Moja mama pracuje w szkole – odparła Lydia. - Pogadam z nią, może coś załatwi.

- Może - mruknęłam i zaparkowałam koło samochodów Stiles'a i Mason'a.

               Wyszłyśmy z pojazdu, chociaż mi się nigdzie nie spieszyło. Skoro moi przyjaciele są bezpieczni, to po co gdziekolwiek iść? Wiedziałam jednak, że musimy sprawdzić teren i zwłoki wilkołaka, który został zamordowany. Spojrzałam na wszystkich, zatrzymując się na chwile na Scott'cie. On oczywiście wydawał się nie być przejęty tą sprawą. Znałam go na tyle, aby wiedzieć, że to tylko gra. W środku pewnie trzęsie się ze strachu.

- Wy idźcie do Dereka – powiedziałam . - Ja rozejrzę się po okolicy.

               Nie czekając na ich odpowiedź, od razu ruszyłam przed siebie. Może tak naprawdę chciałam odwlec to, co nieuniknione? Nie powiem, aby spotkanie z Derekiem było tym, czego w tej chwili bardzo pragnę. Z jednej strony chcę go zobaczyć i upewnić się, że jest cały i zdrowy. Z drugiej strony nie mam ochoty na niego patrzeć. To jest tak chore, że sama zaczynam gubić się we własnych uczuciach. Co mam zrobić?

               Po kilkunastominutowej wędrówce wokół drzew postanowiłam dołączyć do reszty. Udawałam silną, chociaż w środku obawiałam się tego spotkania. Gdzieś tam głęboko dalej go kochałam, czy po zobaczeniu go uczucia odżyją? Czy może po prostu okaże się nie być już dla mnie tak ważny, jak kiedyś? Podeszłam bliżej zbiorowiska, z którego najbardziej słyszałam głos Mason'a. Ten chłopak to chodząca kopia Stiles'a, wszystko chce wiedzieć. Popatrzyłam na każdego z nich, wyczuwając niepokój Scott'a. Ciekawe, czym był on spowodowany. Nagle gałąź pode mną pękła, zdradzając mnie. Przeklnęłam pod nosem i wyszłam z kryjówki. Derek natychmiast przeniósł wzrok na mnie. Jego oczy były wielkie, jakby zobaczył ducha.

- Nina? - zdziwienie Dereka było tak wielkie, jak odległość między Nowym Orlean'em, a Beacon Hills.

- Witaj, Derek – odpowiedziałam spokojnie.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro