ROZDZIAŁ 97

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Mówią, że nieszczęścia chodzą parami. Gdy pojawiają się kłopoty, to zawsze w liczbie mnogiej, w najmniej oczekiwanym momencie. Czemu nigdy nie może być tylko przez chwile źle, a później tylko dobrze? W naszym przypadku zawsze pojawia się coś, co wszystkim zniszczy humor i każe walczyć, ryzykując przy tym życie. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że mamy na pokładzie jedną Banshee, która nie potrafi walczyć, jednego wilkołaka tracącego swoje moce, trzech ludzi, z czego tylko dwóch posługuje się bronią, jedną istotę nadprzyrodzoną o nieznanych mocach, dwóch zmiennokształtnych nie kontrolujących się w pełni i jednego wilkołaka, który stoi z pokerową twarzą. Tak, życie jest piękne.

                Przed nami pojawiło się stado Berserkerów, którzy nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni do nas. Z czego to wywnioskowałam? Z broni, którą trzymają w dłoniach i wymachują nią na każdą stronę. Nie potrafię nawet określić ich liczby, ponieważ to zbyt trudne zadanie jak na ten czas. Ich wygląd ani trochę nie zachwyca ani nie nastawia do nich pozytywnie, wręcz przeciwnie. Skąd Kate ich wytrzasnęła? Każdy z nas stał jak sparaliżowany i czekał na ruch przeciwnika, który najwyraźniej robił dokładnie to samo. Nikt nie atakował, wszyscy czekali. To jest coś, czego osobiście zbyt często nie stosuję.

                Walka z wrogami zawsze niosła za sobą nieprzyjemne konsekwencje. Czasami to były zwykłe rany, które goiły się po krótkiej chwili. Czasami to były głębokie rany, które uzdrawiały się po kilku godzinach. Czasami to była śmierć, nie każdy niestety budził się później jedynie z bólem głowy czy serca. Zawsze, na każdej wojnie, są ofiary. Dlaczego w tym momencie mam wrażenie, że to z naszej strony pojawią się ofiary? Nie podoba mi się to, co podpowiada mi intuicja. Jakby wiedziała, że ktoś umrze, ktoś z nas.

- I to by było na tyle – westchnęłam i spojrzałam na Berserkerów. - Nie macie co robić?!

- To Ty robisz? - warknął Derek, patrząc na mnie zdziwiony.

- To co zawsze – wzruszyłam ramionami. - Prowokuję wrogów, a co?

- Ty nigdy się nie zmienisz – westchnął ciężko Chris i wyjął pistolet.

- Byłoby wtedy zbyt nudno, a tak przynajmniej jest jakaś atrakcja.

- Atrakcją za chwile będzie nasza śmierć – odparł spanikowany Stiles.

- A ten jak zwykle pozytywnie nastawiony do życia – parsknęłam śmiechem.

- I to niby ja wprowadzam złą atmosferę? - prychnął Isaac.

                  Tak, nasze stado nigdy nie należało do normalnych. Pomijając fakt, że każde z nas jest inne, większość z nas jest innej rasy i inaczej podchodzimy do życia, to dodatkowo w takich sytuacjach potrafimy się śmiać. Dobra, w większości to ja potrafię. Po prostu nie biorę własnej śmierci na serio, skoro i tak po kilku godzinach się obudzę i będę klnąć na wszystkich i na wszystko. Gorzej zresztą, która zapewne nie będzie miała takiego szczęścia, jak ja. To właśnie dlatego moja osoba idzie zawsze z przodu, aby brać na siebie pierwsze i największe ciosy. Przynajmniej tyle mogę zrobić.

- Nie wiem jak was, ale mnie to całe stanie w miejscu zaczyna nudzić – warknęłam i przygotowałam się do ataku.

- Ty nie jesteś normalna – westchnęła Braeden.

- Brawo, kolejna osoba, która to odkryła – parsknęła Lydia.

- Teraz już wszyscy znają moje tajemnice – westchnęłam, powstrzymując śmiech.

- Z tym atakiem mówiłaś serio? - zapytał lekko wystraszony Liam.

- Nie, żarty sobie stroiłam – odparłam sarkastycznie.

                  Co jak co, ale jeśli chodzi o walkę to nigdy nie żartuję. Zawsze mówię całkowicie serio i w tym momencie również jest tak samo. Nie widzę powodów, dla których mielibyśmy stać w miejscu i czekać na zbawienie, skoro możemy zaatakować jako pierwsi i mieć przewagę, nawet małą, ale to zawsze coś. Pod moimi oczami pojawiły się żyłki, kły wyszły na zewnątrz, a dłonie zapłonęły żywym ogniem. Kolejna zaleta bycia mieszańcem, można korzystać z dwóch stron jednocześnie. Dzięki temu dość często mam przewagę nad wrogiem, chociaż rzadko kiedy tego używam. W tym momencie jest wyjątkowa sytuacja, mamy więcej przeciwników, niż osób walczących po naszej stronie.

                 Patrząc na to wszystko na trzeźwo, nie mamy szans na pokonanie wszystkich Berserkerów. Stiles nie ma przy sobie swojego słynnego kija bejsbolowego, który i tak niewiele by mu pomógł. Lydia nie potrafi korzystać ze swoich mocy Banshee, które w dalszym ciągu są dla nas nieodkrytym lądem. Derek jest najlepiej wyszkolonych zmiennokształtnym, ale traci swoje moce, przez co ciężko będzie mu walczyć. Braeden i Chris są dobrzy w strzelaniu, jednak mam wątpliwości, że uda im się zwykłymi kulami pokonać te stwory. Jordan jest nieodkrytą istotą nadprzyrodzoną, więc też niewiele pomoże. Malia i Liam mają problemy z przemianą i kontrolowaniem się przez pełnie. Isaac jako jedyny utrzymuje się przy zdrowych zmysłach, ale nie przeszedł pełnego przeszkolenia, więc walka również może przynieść mu kłopoty. A ja? Cóż, nie zdołam obronić ich wszystkich.

- To ich nasrało – stwierdziłam, gdy ujrzałam kolejne wyłaniające się postacie z cienia. - Gotowi do walki?

- Nigdy – odparł Stiles.

- Zawsze – powiedział twardo Derek, wyjmując broń.

- I to się nazywa wilkołak z krwi i kości – parsknęłam śmiechem.

               Derek co prawda stracił swoje moce, jednak celność w dalszym ciągu pozostała. To bardzo dobrze, że potrafił zmienić swoje przyzwyczajenia i zacząć walczyć za pomocą broni palnej, chociaż w ten sposób może się obronić. Chyba będzie trzeba przeprowadzić takie szkolenie z całą resztą, z pewnością przyda im się to w przyszłości. Trening siłowy też im się przyda, trzeba o tym poważnie pomyśleć. Muszą być gotowi do walki, która może nadejść w każdej chwili i z każdej strony.

- Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar się zabawić.

               Wiedziałam, że moje słowa spotkają się ze sprzeciwem moich bliskich, dlatego nie czekałam na ich odpowiedź. Ruszyłam przed siebie, będąc całkowicie skupiona na wrogach. Nie mam pojęcia, skąd ich się aż tyle wzięło, ale aż strach pomyśleć, co jest w środku. Jak widać, Kate ani trochę nie próżnowała, zbroiła się i dobrze jej to wyszło. Przygotowała sobie ochronę, która ma za zadanie nas nie dopuścić do niej. Czy jej się to uda? To się za chwile okaże, chociaż marne nasze szanse. I to nie tak, że w nas nie wierzę, po prostu stwierdzam fakty.

                Długo nie musiałam czekać na ruch przeciwników, bo już po chwili trzech z nich ruszyło w moją stronę. Fakt, po co wysyłać jednego, skoro mogą iść wszyscy lub kilku? Że też nie ma przy mnie rodziny Pierwotnych, przydaliby się. Jedyne, na co mnie było stać w tej chwili, to uniki. Nie unikałam tylko ciosów zadanych przez te stwory, ale również unikałam kul wystrzelonych przez moich przyjaciół. W ruchu ciężko trafić przeciwnika, więc nic dziwnego, że kilka razy ledwo uniknęłam śmierci. Brakowało mi tylko, abym została postrzelona przez swoich.

                Reszta również bardzo szybko doskoczyła do mnie i zaatakowała wszystkim, co miała. Po mojej lewej stronie pojawił się przemieniony Isaac, który starał się mi pomóc w walce i atakował z całych sił Berserkerów. Po prawej za to zjawili się Malia i Liam, dziewczyna się nie oszczędzała i po każdym upadku na ziemie wstawała i atakowała. Liam za to jedynie się bronił, starając się unikać kości lecących w jego stronę. Skąd oni to wszystko wzięli? Byli na cmentarzu i wykopali czyjeś szczątki?

                Moje życie to jedno, wielkie pasmo nieszczęść. Nie chodzi o samych wrogów, którzy na każdym kroku mi towarzyszą, a o samą walkę z nimi. Byłam gotowa na to, że ktoś, pewnego pięknego dnia, dorwie mnie i zniszczy raz na zawsze. Wiedziałam, że trafi się ktoś, z kim walka będzie tak ciężka, że sama będę prosić o śmierć. Wiedziałam też, że walka z Berserkerami skończy się wbitą kością w moje ciało. Tak, jeden z nich wbił we mnie kość, która aktualnie wystawała z mojego brzucha.

               Ból, który promieniował od rany, był prawie nie do zniesienia. W takich przypadkach najczęściej reagowałam gniewem, teraz nie było inaczej. Wyjęłam kość z rany i rzuciłam nią mocno o ziemię, przez co roztrzaskała się na małe kawałeczki. Moje oczy zaszły czernią i to był sygnał dla innych, aby lepiej się nie zbliżali. Czułam, jak tracę kontrolę, jak moje ciało chce zrobić coś, na co rozum się nie zgadza. Kontrolowanie siebie jest trudne w takich wypadkach, przynajmniej jak mam z tym wielki problem. Gniew ogarnia całe ciało, krew zaczyna się gotować, a zmysły wampira wychodzą na wierzch.

Zmień gniew w tarczę – głos mamy przebił się przez wszystko inne. Jak ona to robi?

- Świetny pomysł – mruknęłam sama do siebie. - Żeby to jeszcze było takie proste.

Broń za pomocą gniewu, nie atakuj.

                Podpowiedź godna Oskara, nie ma co. Jak niby mam zamienić gniew w tarcze, nie atakując przy tym nikogo? Przecież w moim przypadku to nierealne. Wiem, co mama miała na myśli i wiem, że we mnie wierzy. Powinnam jedynie bronić swoich, nie atakować z samej siebie. Jednak w tym wypadku wydawało mi się to wręcz nierealne. Musiałam pozbyć się tych bestii, inaczej one pozbędą się nas, a na to pozwolić nie mogę. Pozostało mi kontrolowanie samej siebie i walka z wrogiem, nie atakując przy tym każdej osoby będącej w moim otoczeniu. To dopiero jest wyzwanie.

                Robiłam kolejne uniki, używając magii do odrzucania wrogów. Najczęściej trafiali w ścianę, jednak to ich nie powstrzymywało. Wszystko, co miałam obok siebie, leciało w ich stronę, jednak nic ich nie zatrzymywało. Jak zabić coś, co jest stworzone z niedźwiedzich kości i jest całkowicie nieznane? Tu przydałaby się jasna podpowiedź, za którą byłabym bardzo wdzięczna. Podbiegłam do kolejnego wroga i zaczęłam walić w niego pięściami, a on stał w miejscu. Co oni biorą?

                Rana w brzuchu dawała o sobie znać i nie pozwalała o sobie zapomnieć. Jeden z Berserkerów złapał mnie za rękę i posłał na ścianę, od której odbiłam się i upadłam na ziemie. W ustach poczułam metaliczny smak, który poruszył moje wnętrzności. Szkoda tylko, że to moja krew i w żaden sposób mnie nie wzmocni, a jedynie osłabi. W tym momencie przydałoby mi się kilka woreczków krwi, ewentualnie jakiś człowiek, z którego mogłabym wyssać krew. Nie, nie chodzi mi o moich przyjaciół, oni nie zaliczają się do mojej listy ofiar. Już chciałam zaatakować wroga, gdy usłyszałam nagle krzyk Braeden. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wykrzyczała imię Dereka.

                Wstałam szybko z ziemi i przebiłam się przez wrogów, odrzucając ich na wszystkie strony. Nie dbałam o to, gdzie ich posyłam i czy choć w najmniejszym stopniu zostali zranieni. Liczyło się tylko sprawdzenie tego, co działo się z Hale'em. Podbiegłam do wołającej kobiety i przystanęłam gwałtownie obok niej. To, co zobaczyłam, zatrzymało moje serce. Na ziemi leżał Derek, z jego ust leciała krew. Jego serce zwalniało swój rytm, jego oddech stawał się płytszy. Mój świat zaczął się załamywać, widząc ranną osobę, do której należało moje serce. To nie może się tak skończyć, Derek Hale nie może umrzeć.

- Nie próbuj nawet umierać – warknęłam, kucając przy nim.

- Nie zostawię Cie – wyszeptał. - Zawsze przy Tobie będę.

- Derek, nawet nie próbuj się żegnać, wyjdziesz z tego.

- Podaj mu swoją krew – powiedziała błagalnie Braeden. - Nie pozwól mu umrzeć.

- Nie pozwolę – zapewniłam kobietę. - Nie mogę podać mu mojej krwi, bo ona może go zabić.

- Ale on już umiera! - krzyknęła rozpaczliwie.

- Moja krew zabije go szybciej – wyjaśniłam, starając się zachować spokój. - Nie mogę nic zrobić.

                Dobra, jednak coś mogę zrobić, chociaż niewiele to da. Złapałam za dłoń Dereka, która była we krwi, i ścisnęłam ją trochę mocniej. Na mojej ręce pojawiły się czarne żyłki, zacisnęłam mocniej zęby i przymknęłam oczy. Ból nie był zbyt duży, jednak moje osłabione ciało mówiło coś innego. Odbieranie czyjegoś bólu w takim stanie, jak mój, nie jest najlepszym rozwiązaniem, jednak nie mogłam siedzieć bezczynnie i nie spróbować przynajmniej w jakimś stopniu mu pomóc.

                 Derek Hale był dla mnie ważną osobą, która na zawsze pozostanie w moim sercu. To przy nim nauczyłam się kochać, szczerze i bezgranicznie, przy nim nauczyłam się utrzymywać gniew, kontrolować swoją wampirzą naturę. Pokazał mi świat, który do tej pory był mi nieznany. Rodzina Pierwotnych wiele dla mnie zrobiła, jednak to właśnie Derek pokochał mnie bezgranicznie, pomimo wielu wad, jakie w sobie mam. Nie wyobrażam sobie życia bez niego, nawet jeśli już nigdy nie mielibyśmy stworzyć pary. On po prostu jest mi potrzebny niczym tlen. Świadomość tego, że żyje, pozwoli mi iść dalej, nie zatrzymując się w miejscu i nie patrząc za siebie.

- Idź po Scott'a - powiedział trochę silniejszym głosem Derek.

- Nie zostawię Cie tutaj.

- Musisz odnaleźć Scott'a, ja dam sobie radę.

- Hale, do cholery! Jesteś umierający i każesz mi iść szukać Scott'a?!

- Tak – uśmiechnął się lekko. - Zrób to dla mnie.

- Jeśli umrzesz, to sprowadzę Cie spowrotem i zabiję osobiście,obiecuję.

- Trzymam za słowo – puścił mi oczko.

                  Spojrzałam na jego twarz, która była wykrzywiona w bólu, i schyliłam się, a następnie moje usta spotkały się z jego policzkiem pokrytym zarostem. Czemu to zrobiłam? Nie mam pojęcia, to był taki odruch. Musiałam to zrobić, aby ze spokojnym, przynajmniej w połowie, sercem móc go zostawić. Wiedziałam, że nie będzie sam, co choć trochę podnosiło mnie na duchu. Nie chciałam od niego odchodzić, jednak sytuacja była na tyle beznadziejna, że większego wyboru nie miałam.

                 Ruszyłam biegiem do świątyni, po drodze zgarniając resztę. Berserkerowie, tak jak przewidziałam, ruszyli za nami, chcąc zagrodzić nam drogę. Nie miałam siły na walkę, więc zwyczajnie użyłam magii do oczyszczenia nam drogi. Stwory padały jeden po drugim, lecz wiedziałam doskonale, że to wcale ich nie powstrzyma na długo. Wbiegliśmy do budynku, w którym było dziwnie cicho. Z doświadczenia już wiem, że to nie wróży nic dobrego. To taka cisza przed burzą, która za chwile ma się rozpętać.

- Co robimy? - zapytał szeptem Liam.

- Musimy znaleźć Scott'a i Kire – odparłam tym samym tonem.

- Ale nie rozdzielajmy się – powiedział spanikowany Stiles. - To nie wyjdzie nam na dobre.

- Muszę się z nim zgo... - Isaac urwał swoje zdanie, ponieważ ktoś z dużą siłą rzucił nim o ścianę.

- Chwila spokoju, czy to tak wiele? - warknęłam wściekle.

                 Zdecydowanie jest za dużo wrogów, a nas za mało. To z pewnością nie są Ci, których pozostawiliśmy na zewnątrz. To muszą być Ci, którzy zostali w środku, aby w razie czego powstrzymać nas przed wtargnięciem. Nie uda im się to, nie zatrzymają nas. Nawet jeśli miałabym stracić kontrolę, zrobię to i pozabijam te pieprzone bestie, które zaczynają mnie coraz bardziej wkurzać. Nie pozwolę im nikogo więcej skrzywdzić, nawet jeśli miałabym przy tym sama stracić życie.

                Zmieniłam się w wampira i rzuciłam do przodu, waląc w dwóch pierwszych Berserkerów stojących najbliżej. Najwyraźniej nie spodziewali się ataku z naszej strony, ponieważ w żaden sposób nie zareagowali na mój atak, tylko od razu upadli na ziemie. Czyli jednak jakąś tam siłę w sobie posiadam, skoro udało mi się dwóch wyeliminować. Zapewne tylko za chwile, ale to już coś. Następni od razu ruszyli na nas, a ja zakryłam swoim ciałem przyjaciół i wzięłam na siebie większość ciosów, które do delikatnych nie należały. Walka nie była wyrównana, do pewnego momentu. Przystanęłam gwałtownie w miejscu i patrzyłam, jak Berserkerowie padają na ziemie jeden po drugim.

- Ktoś wzywał pomoc? - moje oczy zrobiły się wielkie. Co do cholery?



***********************

Hej, Kochani :*

Najmocniej przepraszam was za opóźniony rozdział, jednak wczoraj nie miałam szans na dodanie go. Na całe szczęście już wszystko wróciło do normy :D

Jutro, zgodnie z planem, pojawi się kolejny rozdział. Niestety, ten jest jednym z ostatnich :(

Miłego dnia :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro