ROZDZIAŁ 99

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

* Perspektywa Damon'a *

               Wszystko, co wydaje nam się niemożliwe, staje się możliwe. Nawet nie wiemy, kiedy scenariusz zmienia się nie do poznania, a nasze role zamieniają się z krwiożerczego bohatera na tego dobrego. Świat się zmienia, ludzie się zmieniają, wszystko się zmienia. Nigdy wcześniej nie pomyślałbym, że kiedykolwiek wezmę udział w misji ratunkowej kogoś, kogo kompletnie nie znam, a tu taka niespodzianka. Damon Salvatore ratuje młodego wilkołaka i to z własnej woli. Może być jeszcze lepiej?

                Jazda z Nowego Orleanu do Beacon Hills nie należała do najmilszych ze względu na Klaus'a, który wygrażał się wszystkim dookoła. Oczywiście mi też się kilka razy zebrało, ale to nie jest jakaś nowość. Odkąd pamiętam, oboje sobie dogryzamy, ale nic poza tym. Większość to zasługa Niny, która grozi nam śmiercią, jeśli zaatakujemy tego drugiego. Nie ma co, jej słowa trzeba brać na poważnie, bo jest zdolna do wszystkiego.

                 Telefon od Niny zszokował nie tylko mnie. Jej szybka zmiana miejsca była dziwna do momentu, w którym zaczęła się tłumaczyć. Zawsze chciała jechać do Meksyku, ale coś mi się wydaje, że ten wyjazd jakoś jej nie ucieszył. Jakaś Kate porwała jakiegoś Scott'a i teraz muszą go odbić z rąk tej złej. Podejrzewam, że to ta sama kobieta, która kiedyś próbowała nas pozabijać w Mystic Falls i napuściła na nas Łowców. Jeśli to prawda, to osobiście ją zabije, ta laska działała mi na nerwy już wtedy.

                    Uczciwie mogę przyznać, że Klaus potrafi myśleć. Nie żeby wcześniej tego nie robił, ale i tak nigdy nie przyznam mu racji głośno. Jego ego jest wystarczająco duże, nie muszę go poprawiać ani podnosić. Teleportacja jest czymś, co było nam w tym momencie potrzebne. Ninie najwyraźniej również spodobał się ten pomysł, bo od razu się rozłączyła i, zapewne, przeszła do rzeczy. Klaus wykonał telefon do Freyi, która utworzyła dla nas portal z małą pomocą Hope. To dziecko zadziwia mnie z każdym dniem coraz bardziej.

               Nasze pojawienie się w Meksyku miało być niespodzianką zrobioną dla Niny. Dlaczego? Chcieliśmy sprawić jej przyjemność i pomóc w rozwiązaniu sprawy. Ona od zawsze ryzykowała dla nas życie, więc czas się jej odwdzięczyć. Nie spodziewałem się jednak, że wrogów będzie aż tylu. Nie znam wszystkich istot nadprzyrodzonych na tym świecie, więc spotkanie kolesia ubranego w jakąś skórę było dla mnie czymś nowym. Dodatkowo skręcenie karku nic nie dawało, bo po paru minutach wstawał ponownie na nogi i rzucał się na nas. W co ta Fortem znowu się wpakowała? Czy ona choć raz może uniknąć jakiś kłopotów?

                  Najszybciej, jak to było możliwe, dostaliśmy się do środka świątyni, czując zapach naszej wampirzycy. Wiedzieliśmy, że była osłabiona, ponieważ jej krew była wyczuwalna z kilometra. Obawiałem się tego, w jakim stanie jest aktualnie, ale wiedziałem jednocześnie, że sobie poradzi. Jest na tyle silną osobą, że ciężko ją posłać na drugi świat. Od zawsze imponowała mi jej siła i wiara w innych, tym razem również nie miałem zamiaru w nią wątpić. Była na to za silna, jest w stanie poradzić sobie w każdej sytuacji.

                   W środku oczywiście zastaliśmy grono tych dziwnych stworów, które otaczały naszą wampirzycę i jej przyjaciół, których nie znałem. Usłyszałem szybsze bicie serca Allison i już wiedziałem, że zna przynajmniej część z nich. Uśmiechnąłem się do niej lekko na pocieszenie i ruszyłem za Pierwotnymi do walki. Wzięliśmy ich z zaskoczenia, więc nie mieli z nami szans. Już po chwili posłaliśmy ich wszystkich na ziemie. Z satysfakcją patrzyłem na ich unieruchomione ciała, jakbym co najmniej wygrał jakąś nagrodę.

- Ktoś wzywał pomocy? - zapytał uśmiechnięty Klaus.

               Mina Niny? Bezcenna. Zdecydowanie nie spodziewała się nas tutaj, co udowodniło jej zachowanie. Najpierw kazała się uszczypnąć niejakiemu Stiles'owi, który był w podobnym do niej stanie, a następnie poprosiła o to rudowłosą dziewczynę, której imienia nie usłyszałem. Jakoś nie dziwię się Ninie, powinniśmy być tysiące kilometrów stąd, a właśnie stoimy przed nią i ratujemy jej tyłek. Czas odwdzięczyć się za wszystkie momenty, w których to ona poświęcała dla nas własne życie i walczyła w naszym imieniu.

- Nie bez powodów powiedziałem Ci o teleportacji – parsknął śmiechem Klaus, a ja uśmiechnąłem się zwycięsko. - Freya zrobiła dla nas portal.

- Mogłeś dać znać – rzuciła oskarżycielsko wampirzyca, robiąc przy tym śmieszną minę. - Mało brakowało, a dostałabym zawału.

- Przynajmniej chwila ciszy by była – zaśmiałem się, za co dostałem w tył głowy od Hayley. Przecież nie powiedziałem nic złego, to sama prawda.

- To rodzina Pierwotnych? - zapytała szeptem jakaś brunetka pachnąca dziwnie znajomo.

- Jedyni w swoim rodzaju – odparł Klaus, podając jej rękę. - Klaus Mikaelson.

- Malia Tate albo Hale, jak wolisz.

- Córka Dereka? - Klaus spojrzał na Ninę zdziwiony. Czy my coś przespaliśmy? Coś nas ominęło?

- Kuzynka Dereka – odparła, a mi spadł kamień z serca. Dlaczego? Nie mam bladego pojęcia, tego nie wie nikt. - Córka Peter'a.

- Damon Salvatore – podszedłem do dziewczyny i pocałowałem ją w dłoń. Kobiety uwielbiają takie rzeczy, znam się na tym doskonale.

- Na nią to nie działa – parsknęła śmiechem Nina, a ja skrzywiłem się lekko. To musi być jakaś dziwna kopia Niny, nie ma co. - To jest Elijah, starszy brat Klaus'a, Hayley, mama Hope i dziewczyna Elijah i Allison, której nie miałaś okazji poznać.

- To Ciebie zamieniła w wampira? - zapytał jakiś młody chłopak o nieznanym dla mnie imieniu, przyglądając się dziewczynie.

- Zgadza się – przytaknęła Allison. - Tęskniłam.

- Ja też – wampirzyca przytuliła ją mocno do siebie. - Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.

- Gdzie ten wasz Scott? - zapytał Klaus.

- Gdzieś tam – wskazała palcem wgłąb świątyni. To Ci podpowiedź, nie ma co. - Musimy go jak najszybciej odnaleźć, zanim Kate zrobi mu krzywdę.

- Co z Twoim ukochanym? - zapytałem, poruszając zabawnie brwiami. Nie moja wina, że uwielbiam wszystkich dookoła wkurzać, taka moja natura.

- Zaraz dostaniesz w łeb – warknęła zła Nina. - Jest na zewnątrz, jest ranny i powoli umiera.

- A Ty jesteś tu, świetna ta wasza miłość – zaśmiałem się, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że nie było to zbyt dobrym posunięciem z mojej strony.

- Zamknij się, Salvatore – warknęła zła Nina, zabijając mnie wzrokiem.

- Dość – przerwał Elijah. - Musimy się rozdzielić.

- Wiedziałem – mruknął człowiek, poznałem go po zapachu. – Przez to wszyscy zginiemy.

- Nie, gdy my tu jesteśmy – odpowiedział mu Elijah. - Pójdziesz ze mną, Allison i Damon'em.

- A miałem nadzieję, że znajdę się w grupie Niny – mruknąłem zawiedziony. Uwielbiam walczyć u jej boku, wtedy wszystko wydaje się być zabawniejsze.

- Twoje szczęście, że idziesz osobno, bo mogłabym Cie uszkodzić – zażartowała. - Ja idę z Malią i Lydią.

- Idę z wami – dodał Klaus, patrząc na nią znacząco. - Młody, Isaac i Hayley pójdą razem.

- Młody ma na imię Liam – puściła mu oczko.

- Jest coś, co powinnaś wiedzieć – zaczęła niepewnie Hayley.

                W tym momencie wiedziałem, że zbliżają się kłopoty. Nikt z nas nie chciał wspominać o Kol'u, który znajduje się w tym samym miejscu, co my. Hayley jednak uparła się, że Nina powinna znać prawdę. Jakby za mało miała teraz problemów, trzeba jej jeszcze dowalić powalonym Pierwotnym, który w ostatnim czasie mocno uderzył się w głowę. Byłem zły na kobietę i chętnie skręciłbym jej kark, ale wiedziałem, że poniósłbym za to niezłe konsekwencje. Postanowiłem się nie odzywać na ten temat i czekać na rozwój wydarzeń, który miał miejsce chwile później. Nina nie wyglądała na zadowoloną z faktu, że Kol gdzieś tu jest. Każdy z nas obawiał się starcia z nim, najbardziej ona.

- Czas na goni – powiedziała twardo Nina, chociaż w jej oczach czaił się strach. - Trzymajcie się blisko siebie, nie odchodźcie od grupy. Stiles, nie panikuj i nie mdlej, gdy zobaczysz krew.

- Postaram się – mruknął chłopak.

- W razie czego krzyczcie, znajdziemy się nawzajem – oznajmił Klaus.

                Wiedziałem, że wszyscy byli zdenerwowani zaistniałą sytuacją. Nie codziennie trzeba ratować zapchlonego kumpla przyjaciółki i zmierzyć się z jednym z Pierwotnych, który ma zamiar zabić jedną z najbliższych Ci osób. Przynajmniej trafiłem do grupy, w której jest tylko jeden człowiek, ten cały Stiles. Nie wygląda mi na zbyt bystrego i odważnego chłopaka, ale Nina nauczyła mnie nie oceniać książki po okładce. Może i tym razem się nie myliła?

- Co robimy, jak zostaniemy zaatakowani? - zapytał Stiles.

- Odeprzemy atak – wzruszył ramionami Elijah. - Nie masz czymś się przejmować.

- Dokładnie, Stiles – Allison uśmiechnęła się do niego lekko. - Jest z nami Pierwotny, który nie pozwoli Ci zrobić krzywdy. To właśnie Elijah pomógł mi i jest ze mną od samego początku.

- Skoro Nina mu ufa, to ja też – odparł chłopak i westchnął ciężko.

- Ej, a ja? - oburzyłem się, przecież też tu jestem.

- Ty jesteś nienormalny – parsknęła śmiechem Allison.

                 Ta dziewczyna ma w sobie coś z Niny. Nie ma co, wampirzyca musiała jej coś przekazać we krwi, bo to nie jest normalne. Co prawda różnią się od siebie, jednak w niektórych momentach można zauważyć między nimi podobieństwo. Gdybym ich nie znał, to pomyślałbym, że to siostry lub chociaż jakaś bliska rodzina. Obie nie boją się wyzwań, chociaż Allison nie ryzykuje tak bardzo, jak Nina. Ta to potrafi iść w ciemno i walczyć z każdym, kto stanie jej na drodze. Obie są również uparte i wytrwałe w swoich postanowieniach. Pójdą w ogień za swoimi, nie patrząc na konsekwencje.

                 Szliśmy przez dłuższą chwile, nie zauważając nikogo i niczego ciekawego, co przykułoby naszą uwagę. Serio, żadnej żywej duszy. Przyjechałem tu na walkę, a tu same pustki. Mam cichą nadzieje, że reszta trafiła podobnie, a szczególnie Nina. Nie wyglądała zbyt dobrze, widziałem ranę na jej brzuchu, jej twarz była blada. Wygląda na to, że ani trochę nie przygotowała się do walki, którą stoczyła i miała jeszcze stoczyć. To do niej nie podobne, ona zawsze jest przygotowana.

                  Nina Fortem zawsze była gotowa na wszystko. Często zastanawiałem się, czy ona przypadkiem nie przewiduje przyszłości, skoro wie, co kiedy się wydarzy. Zawsze była do walki przygotowana wcześniej, łatwo rozpoznaje ruchy przeciwnika, potrafi przewidzieć jego posunięcie, zanim on sam to odkryje. Nigdy nie bała się wyzwań, nigdy nie wycofała się z walki, nawet jeśli sytuacja była beznadziejna. Dlatego właśnie ani trochę nie dziwi mnie fakt, że w aktualnym stanie będzie walczyć, zamiast schować się w cień i spróbować zregenerować siły. Czasami jej zachowanie jest lekkomyślne, ale to Nina, nie zmienisz jej.

- Słyszycie? - zapytała Allison. - Tam coś się dzieje.

- Chodźcie - zarządził Elijah.

                 Ruszyliśmy za Pierwotnym, nie używając przy tym prędkości wampira, aby Stiles mógł za nami nadążyć. Miałem go cały czas na oku, bo doskonale wiedziałem, że Nina urwałaby mi głowę, gdyby stała mu się jakaś krzywda. Stanęliśmy w miejscu, z którego dochodziły dźwięki walki. Sparaliżowało mnie na widok, który zastaliśmy. Nina była podduszana przez jedną z tych dziwnych istot i przyciskana do ściany. Widziałem, że walczyła sama ze sobą, próbując złapać oddech.

- Cholera – szepnąłem.

                 Natychmiast ruszyliśmy do walki, musieliśmy jak najszybciej pozbyć się zagrożenia. Nie wiedziałem, kim był ten stwór trzymający Ninę za gardło, ale już po chwili kobieta odrzuciła go siłą do tylu i zaczęła z nim walczyć. Każdy z nas starał się pozbyć jak największej ilości wrogów, dodatkowo chroniąc przy tym Stiles'a i tą rudą dziewczynę. Oni chyba jako jedyni nie potrafili walczyć. Byli ważni dla Niny, więc jednocześnie byli ważni dla nas. Zauważyłem dziwny ruch, więc odwróciłem się w tamtą stronę i zobaczyłem Klaus'a, który wybiegł z pomieszczenia. A tego gdzie powiało?

- Scott! - głośny krzyk zmusił mnie do zakrycia uszu.

               Ta Ruda krzyknęła, to był jej głos. Czyli to ta cała Banshee, czy jak jej tam było. Każdy spojrzał na dziewczynę zdziwiony i to był chyba największy błąd, jaki mogliśmy popełnić. Nina została przygwożdżona do ściany przez bestie, a jego ręka znalazła się w jej ciele. Słyszałem słabsze bicie jej serca i stanąłem jak sparaliżowany. Jak to możliwe, że ktoś ją zaskoczył? Ona nigdy by sobie na to nie pozwoliła.

- To nic, Wilczku, to nic – wyszeptała ostatkami sił. Chwila, czy ona nie mówiła tak przypadkiem na tego Scott'a?



* Perspektywa Niny *

                Życie jest chwilą, która może ulotnić się w każdym momencie. Każdy z nas jest kruchy i może rozpaść się na drobne kawałeczki, nie wiedząc nawet kiedy. Każda przygoda, którą przeżyliśmy, każdy zawód miłosny, każda kłótnia, każda przyjaźń, każde wspomnienie, to zniknie razem z nami. Nie pozostanie po nas nic, staniemy się powietrzem, duchem, nieistniejącym kawałkiem świata. Istniejemy po to, by po dłuższej chwili zniknąć ze świata raz na zawsze.

                Ból spowodowany utratą kogoś bliskiego jest ogromny, niemal nie do zniesienia. Wiele osób nie podniosło się po takim ciosie, co wcale nie jest dziwne. Ktoś jest, a za chwile go nie ma. Nie zawsze jesteśmy w stanie pożegnać się z tą osobą, pozostaną po niej tylko wspomnienia, które zatrą się po jakimś czasie. Nigdy więcej nie ujrzymy jej uśmiechu, jej łez, jej smutku i radośni. Nie można pogodzić się ze śmiercią kogoś, kogo się naprawdę kochało.

                Wiedziałam, że kiedyś przyjdzie moment, w którym stanę twarzą w twarz z osobą, która będzie chciała mnie uśmiercić raz na zawsze. Wiedziałam również, że znajdą się tacy, którzy wyrwą moje serce czy skręcą mi kark. Było ich wielu, będzie jeszcze więcej. Ale świadomość tego, że Twoje serce jest właśnie trzymane przez osobę, którą uznawałaś za brata, jest czymś okropnym. Czymś, z czym ciężko będzie później żyć. Nie ważne, dlaczego to zrobił i czy był świadomy swojego czynu, pamięć o tym pozostanie na zawsze.

                Chwila nieuwagi sprawia, że Twoje serce znajduje się w dłoni innej osoby. W każdej chwili może zostać wyrwane, a Ty zjawisz się w zaświatach, w których przodkowie będą się z Tobą bawić wganianego. Tak, ta perspektywa ani trochę mi się nie podoba. W moich oczach pojawiły się łzy, nie z powodu mojego przyszłego spotkania ze starszymi, a z powodu zachowania Scott'a. Nie mam mu tego za złe, jednak sam fakt mnie boli. Boli mnie to, że on się zmienił. Czy ja byłam taka sama, gdy nie myślałam logicznie?

- Scott, nie rób tego – powiedziała Lydia, podchodząc bliżej nas. - Nie rób tego.

- Lydia, to nic – wyszeptałam i uśmiechnęłam się lekko.

- Scott, nie jesteś potworem – odezwał się Liam i spojrzał poważnie na Alfę. - Nie jesteś zły, jesteś wilkołakiem. My nie zabijamy, my chronimy.

- Jesteś naszym przyjacielem, Scott – dodał Stiles. - Jesteś naszym bratem, Alfą. Nie możesz jej skrzywdzić, nie chcesz tego zrobić.

               Błysk w oku Scott'a dał mi małą nadzieję, że słowa przyjaciół w jakiś sposób na niego pływają. Cały czas powtarzali mu słowa, które sama bym chętnie wypowiedziała, ale nie mogę. Oddech stawał się cięższy, zaczęłam znacznie słabnąć. Chyba wolałabym, aby wyrwał mi serce i byłoby po sprawie, jednak z drugiej strony nie mogę mu na to pozwolić. Wiem, że wyrzuty sumienia nie dałyby mu później spokojnie żyć. Przed moimi oczami pojawiły się wspomnienia, nasze wspomnienia. To, jak się poznaliśmy, jak razem wpadaliśmy w kłopoty, nasze beznadziejne wymówki i ucieczki z domu. Każda z tych chwil była dla mnie ważna, bo byliśmy wtedy zwykłymi dziećmi, nie musieliśmy walczyć i każdego dnia modlić się o spokój. Byliśmy po prostu my, zwykła Nina Fortem z cząstką magii i Scott McCall, chłopak z astmą.

                 Patrzyłam wprost w oczy chłopaka, który był mi bliski. Jego uśmiech, jego radość, jego łzy, jego złość. Wszystko, co było z nim związane, miało dla mnie znaczenie. Nie ważne, jak zła na niego byłam, zawsze chciałam dla niego dobrze. Wiem, że często zachowywałam się okropnie względem Scott'a, jednak nigdy nie zrobiłabym mu umyślnie krzywdy. Chciałam, aby wyrósł na dobrego, mądrego i pomocnego chłopaka, który byłby w stanie ochronić nie tylko siebie, ale również bliskich. Nie bez przyczyny stał się Prawdziwym Alfą, zasłużył sobie na ten status. Pomimo błędów, jakie popełnił na swojej drodze, podnosił się i je poprawiał, chociaż niekiedy trwało to dosyć długo. Nie potrafię go skrzywdzić, nie mogę pozwolić mu na zabicie mnie, to by go zniszczyło.

- Zabij ją – usłyszałam damski głos dochodzący zza Scott'a. - Zrób to.

- Nie – powiedziała twardo Allison. - Nie zrobi tego.

- Allison – szepnęła zdziwiona Kate. - Co Ty tu robisz?

- Pomagam swoim bliskim, ciociu – dała znaczny nacisk na ostatnie słowo. - Scott nie skrzywdzi Niny, bo ją kocha. Ty nigdy nie wiedziałaś, co to miłość, jak to jest troszczyć się o bliskich.

- Troszczyłam się o Ciebie, chciałam Cie chronić.

- Gówno prawda – no pięknie, zostaw Allison na kilka miesięcy u Pierwotnych i zmieni się w wulgarną dziewczynę. - Scott, nie skrzywdzisz jej, prawda? Wiem, że mnie słyszysz.

- Scott – szepnęłam, patrząc na chłopaka. - Nie jesteś mordercą, Wilczku. Cokolwiek zrobisz, na zawsze pozostaniesz dobrym chłopakiem. Zawsze będę Cie kochać, Scott.

                Kolejny błysk w oczach Alfy, kolejny raz zobaczyłam coś, co wydawało się być niemożliwe. On walczył, wiedziałam to. Wiedziałam, że nas słyszy, że nie chce nikogo skrzywdzić. Uścisk na moim sercu zelżał, pokręcił głową i zacisnął oczy. Jego oddech stał się cięższy, ręka zaczęła opuszczać moje ciało. Modliłam się tylko, aby przypadkiem nie ścisnął mojego serca i nie wyrwał go, bo wtedy byłaby wielka klapa.

                Każdy wstrzymał oddech zastanawiając się, co wydarzy się dalej. Nikt z nas nie wiedział, jak zachowa się Scott i co uczyni, będąc w tym stanie. Nie mogłam go o nic obwiniać, ponieważ on nic złego nie robił. Był pod wpływem Kate i pomimo tego, że cholernie bolało mnie jego zachowanie, nie mogłam być na niego zła. Wiem sama po sobie, że czasami nie mamy nad sobą kontroli i nie wiemy, co robimy. Nie mamy świadomości własnych czynów i robimy coś, przez co później mamy okropne wyrzuty sumienia.

                 Odliczałam sekundy własnego życia bojąc się tego, co przyniesie przyszłość. Nic nie było pewne, chociaż najwyraźniej Scott nie chciał już zabić mnie tak mocno, jak kilka sekund temu. Jednak wiedziałam, że w każdej chwili może zmienić zdanie, a ja wyląduję na ziemi bez serca i zjawię się w zaświatach z odwiedzinami u przodków, a następnie będziemy się świetnie bawić. Scott najwyraźniej miał co do tego inne plany, bo już po chwili odskoczył ode mnie, zabierając dłoń z mojej klatki i zostawiając moje serce na miejscu. Tyle szczęścia w nieszczęściu.

                 Upadłam na ziemie, biorąc kilka głębokich wdechów. Obok mnie natychmiast zjawił się Damon, który patrzył na mnie z troską wypisaną na twarzy. Elijah obserwował poczynania Scott'a, którego dłonie znalazły się na masce i próbowały ją zdjąć z twarzy. Nie wiedziałam dokładnie, co się wokół mnie działo, ponieważ moje oczy kleiły się ze zmęczenia. Chyba przestanę wszystkich dookoła wkurzać, to może wtedy nie będę musiała przechodzić przez takie piekło, jak przed chwilą.

- Dasz radę wstać? - zapytał szeptem Damon.

- Chyba tak – jęknęłam i wstałam z jego pomocą na równe nogi.

- Nina – spojrzałam w stronę Scott'a, który patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. - Ja nie chciałem.

- Nic nie szkodzi, to nie byłeś Ty.

- Znowu Cie zraniłem – jęknął załamany. - Jestem niebezpieczny.

- Niebezpieczny to jest Damon, nie Ty – odparła z lekkim uśmiechem Allison.

- Skoro on Cie nie zabił, to ja to zrobię – warknęła Kate i przygotowała się do skoku w moją stronę.

                 Szczerze? Nie mam z nią żadnych szans w tym momencie. Jestem cholernie osłabiona, brakuje mi krwi i mam dwie otwarte rany w ciele. Nie wiem nawet, czy byłabym w stanie pokonać teraz jakiegoś człowieka, a co dopiero istotę nadprzyrodzoną. Na całe szczęście nie byłam sama, bo już po chwili przede mną ułożył się mur z przyjaciół, którzy chcieli mnie chronić przed walniętą Argent. Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się lekko do Stiles'a, który wyglądał jakby miał zaraz paść na ziemie. Dlaczego mnie to nie dziwi?

                Moje szczęście i moja radość nie potrwały długo, ponieważ w pomieszczeniu pojawili się nowi Berserkowie, którzy chyba nie mieli zamiaru czekać na zaproszenie do walki. Od razu ruszyli w naszą stronę i zaatakowali z dużą siłą. Nie mieliśmy większych szans na spokój, została nam jedynie walka. Ostatkami sił ruszyłam w ich stronę, odbijając za pomocą magii przedmioty, którymi w nas rzucali. Starałam się stworzyć dla nas barierę, jednak w tym stanie nie mogłam tego uczynić. Magia za bardzo by mnie osłabiła, a niestety nie mam w sobie na tyle siły, aby używać dwóch stron.

                 Scott walczył z Peterem, a Kate ruszyła w moją stronę. Nie zdziwił mnie jej ruch, ponieważ marzyła tylko o tym, aby mnie w końcu zabić. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie cholerne ostrze trzymane przez nią w dłoni. Od razu rozpoznałam tą broń, gdyż była ciężka do zdobycia i mogła pozbawić mnie życia w kilka sekund. Nie mam zielonego pojęcia, skąd ona to wytrzasnęła, ale nie podobała mi się perspektywa stałej śmierci. Mam dziwne wrażenie, że ktoś jej pomógł w odnalezieniu tego, co może mnie zabić. Czyżby mój kochany Pierwotny maczał w tym palce?

- Jak Ci się podoba perspektywa śmierci? - zapytała szyderczo Kate.

- Tak jak Tobie – warknęłam. - Nie zabijesz mnie.

- Nie? To broń, która uśmierci Cie na zawsze – wskazała na ostrzew dłoni.

- A to ręce, które wyrwą Ci serce – podniosłam dłonie do góry i uśmiechnęłam się złośliwie.

               Argent ruszyła wściekła w moją stronę i zaczęła wymachiwać bronią na wszystkie strony. Mi pozostało jedynie robić uniki i modlić się, aby ktoś przybył z pomocą. Prawda była taka, że zostałam podana jak na tacy, gdyż moje siły opadały z każdą minutą. Najmniejszy ruch sprawiał mi trudność, nie mówiąc o bieganiu w kółko i uciekaniu od popieprzonej byłej Łowczyni. Na szczęście Elijah był w pobliżu i odepchnął kobietę ode mnie, za co byłam mu wdzięczna. Kate jednak nie dała się tak łatwo i już po chwili stała na nogach.

- Twój czas dobiegł końca, Fortem – warknęła Kate.

- Tak jak Twój, Argent – męski głos wydobył się zza jej pleców.

                Zrozumiałabym wszystko, uwierzyłabym we wszystko, w tym momencie wszystko było mi jedno. Serio, moja wyobraźnia płata mi figle, albo po prostu śnię. Chwilowo sama nie wiedziałam, czy mam się śmiać czy płakać. Wszystko, co dzisiaj się wydarzyło, jest tak cholernie nierealne, że chyba do końca życia tego nie zapomnę. Po chwili rozległ się huk i ujrzałam kolejną osobę, która właśnie posłała Petera na ścianę, w wyniku czego mężczyzna chyba stracił przytomność. Każdy stał w miejscu i wpatrywał się w przybyszy, jakby zobaczył duchy.

- Kol? Rebekah? - niech mnie ktoś uszczypnie, proszę.



***************************

Hej, Kochani :*

To już ostatni rozdział, we wtorek pojawi się epilog ;) Mam nadzieję, że nie zabijecie mnie za to i pozwolicie jeszcze chwile pożyć :P

Jeśli macie jakieś pytania, to walcie śmiało, odpowiem na wszystkie (pytania do bohaterów i do mnie). Jeśli potrzebujecie pomocy lub chcecie się po prostu wygadać, piszcie na priv, na wszystko odpowiem ;)

Miłego wieczoru :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro